Turbina miele równo
Trudność polegała na tym, że nie potrafił przypomnieć sobie czy było to wspomnienie, czy projekcja słów rodziców i dziadków. Słyszał to jednak tak wiele razy, że musiał przyznać, że nawet jeśli więcej dopowiedzieli oni, to potrafił wymalować w głowie scenę jak gdyby pamiętał ją z wczoraj…
Ośrodek otoczony był dziesiątkamia hektarów lasu, do którego wstęp miała wyłącznie nieliczna grupa osób. Dziś powiedzielibyśmy zapewne “Krewnych i przyjaciół królika”. Kilkadziesiąt lat temu byli to po prostu osoby, mające znajomość w kręgach ludzi sprawujących w naszym kraju władzę. Zarezerwowane dla wybrańców leśne siedliska, stanowiły swoisty rarytas. Niemal dziewicze lasy, rezerwaty, w których człowiek nie miał prawa nic zmieniać. Jeziora pełne ryb, bo jedynymi myśliwymi, którzy mogli sie na nie zastawiać byli właśnie bywalcy Pustelni. Drewniane domki i barakowozy postawione na cegłówkach. Kilka budynków mieszczących kuchnię, suszarnię do grzybów, stołówkę i pomieszczenia dyrekcji. Jedynym udogodnieniem był prąd i to nie ten dostarczany jak do każdego domu, kilometrami kabli, ale produkowany tam na miejscu, dzięki turbinie napędzanej strumieniem przepływającym tuż za siatką ośrodka. Właśnie w takim miejscu spędzali co najmniej dwa tygodnie każdego roku.
Pamiętał, że prócz nich na terenie przybywało zawsze około dwudziestu innych rodzin. W większości tak samo jak oni składających się trzech, czasem z czterech osób. Nie potrafił przypomnieć sobie nikogo konkretnego, ale z pewnością musiał ich wtedy znać, bo same zabawy z dziećmi potrafił już przywołać spomiędzy wspomnień. Często było jednak tak, że członkowie zabawy ograniczali się do rodziny. Tylko on mama i tata.
Wspomnienie o którym mowa dotyczyło właśnie jednej z takich zabaw, niewinnego chowańca, jak wtedy to nazywali. Nie pamięta czyja było kolej na szukanie, ale z pewnością jemu w udziale przypadło jej przeciwieństwo. Miejsce znalazł niemal od razu. Dla dziecka wślizgnięcie się pod łóżko nie stanowiło problemu. Dla dorosłego było tak dalece niemożliwe, że nawet nie brali tego pod uwagę szukając go. Pierwsze kilka minut było standardem, kolejne kilkanaście potwierdzeniem jego zwycięstwa. To co działo się później obie strony opisywały już zupełnie inaczej.
Schowany pod łóżkiem widział dokładnie każdego kto wchodził czy opuszczał pomieszczenie. Miał dość miejsca i właściwie mógł tak trwać do wieczora.
Jego rodzice, którzy początkowo szukali raczej starając się nie znaleźć, by dać dziecku poczucie wygranej, po około pół godzinie zaczęli się denerwować na tyle, że zamiast chodzić zaglądając pod każdy listek beigali po ośrodku, krzycząc i nawołując.
Michaś jednak nie należał do osób, które można oszukać podstępem. Jego zadanie polegało na trwaniu w ukryciu i zamierzał je wykonać jak tylko potrafił, nie bacząc na sztuczki rodziców.
Strużki potu na koszuli ojca stworzyły już plamę wielkości połowy pleców. Głos matki wydawał się być kombinacją płaczu i strachu. Po godzinie poszukiwań i upewnieniu się, że malca nie ma nigdzie w ośrodku pozostała im jedna nadzieja…
Turbina produkująca energię dla całego ośrodka znajdowała się u podnóża skarpy. Furtka prowadząca do schodów, zamykana była tylko na opaskę z drutu i tego akurat dnia pozostawała otwarta. Schody prowadziły wprost do obracających się łopat, które mieliły wodę z siłą wodospadu. Sam dźwięk rozchodzący się wokół powodował poczucie strachu. Grzmot i syk w połączeniu ze stukotem i zgrzytaniem mechanizmu. Coś takiego mogło wciągnąć i przemielić dziecko niczym szmacianą lalkę.
Upewniwszy się, że również tam nie ma śladu Michasia wrócili do domku, gotowi wezwać policję. Druga godzina zabawy była już ponad siły dziecka, które postanowiło wyczołgać ze swojej kryjówki.
Lanie, które otrzymał tego dnia, było jedynym jakie ojciec kiedykolwiek mu sprawił...
Komentarze (4)
Wytykajcie mi to proszę bez litości i w końcu się nauczę :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania