Turbot

Adrian i Błażej byli w połowie drogi powrotnej z kina, gdy deszcz zaczął lać jak z cebra. Biegli w ulewie, przemoknięci do suchej nitki. Stanęli pod daszkiem apteki, przed jej wejściem, by przeczekać deszcz. Mężczyzna spędzający stanowczo za dużo czasu na siłowni, z tatuażem na skroni w kształcie trójzębu, wszedł do apteki. Przyglądając się im badawczo spod krzaczastych brwi. Błażej spojrzał w twarz Adriana, po której strużkami spływały krople deszczu. W jego błękitnych oczach widział odbicie nabrzmiałych czarnych chmur płynących ciężko po niebie. Jego rozedrgane chłodem wiatru usta były sine. Błażej nachylił się ku niemu. Adrian powstrzymał go dłonią.

-Nie tutaj, może ktoś zobaczyć.

-Powinniśmy im już powiedzieć- Wyszeptał Błażej.

-Nie ma mowy- Odparł Adrian

Nagle nastąpił wystrzał groźnych słów w ich stronę.

***

W jadalni państwa Wiśniewskich, urządzonej w stylu Art deco. Unosiła się woń wina z delikatną nutką mięty. Ściany w jasnych odcieniach beż i brązu, były udekorowane rodzinnymi fotografiami w cienkich ramkach. Harmonizowały się z hebanowymi meblami o smukłych nóżkach. Mieszkanie było jak wystawa z muzeum pięknie odwzorowane by wyglądać na żywą. Pani Wiśniewska lawirowała między kuchnią, a stołem w jadalni. Dbając by zapiekany turbot z batatami był zamierzonym dziełem sztuki na talerzu. Jednocześnie konwersując z gośćmi, państwem Kołeckimi, którzy z okazji awansu pana Wiśniewskiego zostali zaproszeni na obiadokolacje. Pan Wiśniewski, razem z Kołeckimi siedział przy potężnym stole, pilnując by wina w kieliszkach Kołeckich nie zabrakło.

-Nie mam nic przeciwko gejom, - Głosiła swoje poglądy Pani Wiśniewska otoczona żaglami pary wypływającej z garnka gotujących się szparagów.- Ale adopcja dzieci to jeden kroczek za daleko.- Pani Wiśniewska wyciągnęła jeden palec przed siebie(Nie przypadkowo ten, na którym lśnił nowy pierścionek) przecząco nim machając, gdy stanęła w przejściu między kuchnią, a jadalnią.

-My sądzimy z Marianem- Spojrzała sztucznym uśmiechem, godnym nie jednej aktorki, pani Kołecka na męża, z którym przechodziła kryzys w związku.- Inaczej, powinni dostać w pełni równe prawa.

-Zupełnie się z tobą zgadzam- Posłał żonie uśmiech pan Kołecki. Jego udawany uśmiech domagał się szlifów, ale przekonywał, co do szczerości i udanego pożycia małżeńskiego.

-Tolerancja i empatia to powinien dostać w wyprawce każdy człowiek od pana Boga- wypowiedział mechaniczną formułką przygotowaną na chwile, kiedy tracił wątek.- A przede wszystkim każdy człowiek powinien wykształcić w sobie poczucie humoru. Moi mili! Żartować się powinno ze wszystkiego. Poza religią, rzecz jasna.

-Ciekawe jakbyście zareagowali, gdyby Adrian wam oświadczył, że jest homoseksualistą- Zmienił temat pan Wiśniewski, nie chcąc wchodzić z panem, Kołeckim na grunt religijnych dyskusji.

-Ja szczerze mówiąc, popadłam bym w depresję.- Włączyła się w dyskusje pani Wiśniewska podając do stołu aromatycznego turbota, który ledwo mieścił się na półmisku- Oczywiście na względzie przede wszystkim miałam bym jego szczęście, aczkolwiek żal by mi było, że nie miałabym wnuków. Do tego byśmy nie schodzili z ust plotkarzy.

-W pełni byśmy to zaakceptowali- Pani Kołecka czerpała satysfakcję, że mogła się wykazać bardziej tolerancyjnym światopoglądem. Mąż przytakiwał żonie, nie słuchając jej. Wpatrywał się oblizując usta na złocistego turbota.- A ty Pawle jak byś zareagował, bo milczysz w zadumie?

-Tak samo jak wy. Kompletna akceptacja- Gładko skłamał bez mrugnięcia. Nie chciał dać Kołeckiej satysfakcji, która malowała się na jej twarzy.

-Ostatnio jak rozmawiałeś z Kwiatkowskimi...- Chciała wytknąć pani Wiśniewska sprzeczność w postawie męża.

-Od ostatniego razu człowiek mógł zmądrzeć.- Przerwał jej.

-Nie ma, co dywagować nad głupotami- stwierdziła pani Wiśniewska zasiadając do stołu- Zauważyłam ostatnio, że Błażej chodzi jakby odurzony, - Mówiła dalej- błądzi gdzieś myślami. Wychodzi dokądś, nie mówiąc, z kim, stał się tajemniczy. Sądzę, że ma dziewczyną.

- Taki wiek- Stwierdził Pan, Kołecki.

A u was Adrian ma jakąś oblubienice?- Zapytała Pani Wiśniewska.

Kołeccy wymienili się skonfundowani spojrzeniami, nie mając zielonego pojęcia.

-Pewnie tak, na pewno- Zaczęła się kłopotać pani Kołecka.

***

-Pedzie, wybije wam z głowy pierdolenie się na ulicach- Ryknął chłopak w zbliżonym do nich wieku, o imieniu Roman. Miał posturę oszczepu, ciemne kręgi pod oczami z powodu nieprzespanych nocy, a w nich samych wielką nicość. Wyszedł właśnie z apteki, w której kupował leki dla mamy. Brodził po mieście przedtem długo w nadziei zgubienia tego, co mu w duszy rwało struny. Gdy zobaczył Adriana i Błażeja stopionych w wspólnej pozie, zbliżonych czule do siebie. Zaczęły się w jego głowie przewijać jak na szpuli filmowej setki obrazów, które to były przerażająco pociągające. Nie mógł z tym walczyć, siedziało to w nim od dawna. Eksplodowało teraz, porywając rozum jak narkotyk. Pochłaniając cały świat, który wyprany z barw i konturów pochłonęła agresja.

- Odczep się od nas, nic do ciebie nie mamy.- Odpowiedział na zaczepki Błażej, wyczuwając zbliżające się kłopoty, chciał odejść jak najprędzej.

- I na całe wasze szczęście, że nic nie macie pedały- Nie odpuszczając, widząc, że mu uciekają, skoczył ku nim atakując jak drapieżny ptak. Błażej odepchnął Adriana, obrywając przy tym w śledzionę, zdezorientowany walnął na ślepo Romana pysk. Jednak po Romanie to spłynęło, nie czuł w tamtym momencie zupełnie niczego. Złapał Błażeja za bluzę. Rzucił nim rwąc szwy o betonowe kostki brukowe, rozcinając mu głowę wzdłuż skroni. Krew sączyła się z rany, mieszając się z opadami płynącymi wartkim strumykiem przy krawężniku do kanalizacji. Adrian się zagotował od środka, potem skostniał, Roman uderzył go raz w podbrzusze, spychając go do wilgotnej ściany apteki. Przygwoździł go jedną ręką, drugą wziął w zamachu. Adrian nerwowo rozejrzał się wokoło, nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Pragnął krzyknąć, ale zdobył się tylko na głośny wydech. Świdrujący zapach tytoniu bijący od Romka, wgryzł mu się w nozdrza. Wysoko uniesiona pięść, opadała, by złamać mu kości policzkowe, wybić zęby, Uwolnić egzekutora od wzrastającego w nim napięcia. Została złapana w przedsmak trzaśnięcia. Przez mężczyznę z tatuażem na skroni w kształcie trójzębu. Wysoki na dwa metry, z mięśniami zdolnymi do kasacji aut. Chwycił Romana, potrząsnął nim i posądzając na pełnym kałuż chodniku. Było to dla niego wiadro zimnej wody. Uświadomił sobie, co zrobił i uciekł. Mężczyzna tego nie zauważył, pomagając Adrianowi podnieść Błażeja. Rana na jego głowie napawała ich zgrozą.

-Wezwą karetką.- Powiedział mężczyzna.

-Nie dziękuję- Wymamrotał Błażej, kompletnie nie widząc gdzie i do kogo mówi.-Nie daleko mieszkam, nie czuje się źle.

-Jak ty chłopcze, nie masz pojęcia gdzie jesteś.- Upierał się Mężczyzna wybierając numer ratunkowy.

- Mówię, że dziękuję, nie daleko mieszkam opatrzę sobie głowę w domu i jutro przejdę się na spokojnie do lekarza.- Błażej zebrał się w sobie próbując wstać na równe, nogi. Chwiejąc się potwornie usiłował przekonać mężczyznę, żeby nie wezwał karetki. Ten w końcu odpuścił.

- Nie zapomnijcie też zgłosić napaści na policję.- Poradził mężczyzna, podając im swój numer telefonu, by zadzwonili po powrocie do domu i dali znać, czy wszystko w porządku.

- Nie ma powodu, i tak go nie znajdą- Odpowiedział Adrian. Podziękowali i odeszli.

Błażej zdołał przejść raptem kilka metrów, po czym Adrian musiał go wziąć pod ręką. Będąc już na klatce schodowej prowadzącej do mieszkania Błażeja, Adrian stężał, gdy Błażej raptownie zemdlał.

***

W rytm dźwięków muzyki, podrygiwały sztuce. W grę wchodziła druga butelka węgierskiego wina. Podczas, gdy pani Kołecka za wszelką cenę starała się nie dać po sobie poznać, że turbot zapiekany z batatami, w wykonaniu pani Wiśniewskiej pieści jej podniebienie. Z tym większym wyrzutem w oczach zerkała na męża. Pan Kołecki pochłaniał kęs, za kęsem bez opamiętania. Kompletnie nie zwracając uwagi na zazdrosną żonę, której kuchenne wojaże stanowiły zagrożenie pożarowe dla całej kamienicy. Pani Kołecka chciała zasygnalizować dyskretnie, że straciła ochotę na przesiadywanie z Wiśniewskim, którzy, co chwila wracali do tematu awansu pana Wiśniewskiego. Wtem drzwi wejściowe z hukiem bomy odbiły się od ściany, wstrząsając panem, Kołeckim, któremu ość turbota stanęła w gardle. Zalał się purpurą na twarzy, krztusząc się i podrygując, licząc na pomoc. Przeliczył się srogo. Krzyczący Adrian do omdlałego Błażeja leżącego na wykładzinie w korytarzu, zaabsorbował uwagę wszystkich do cna. Błążej Leżał bez ruchu z jaskrawie się czarną krwią zaschniętą na głowie, policzkach, części ucha. Będąc wpół do śmierci.

-Wstań-Krzyczał w gorączce Adrian, licząc, że po prostu wstanie na wezwanie. Wstań, kochanie!

Pan Wiśniewski na słowo “Kochanie” doznał olśnienia, wyjaśniającego ostatnie zachowanie Błażeja, o którym wspominała żona w czasie kolacji..

-, Co wasz sukinsyn, zrobił z naszym Błażejkiem- Pytał pan Wiśniewski, patrząc pustym wzrokiem.

-Adrian wyjaśnij to -Zażądała pani Kołecka.

-Napadł nas ktoś-Odrzekł.

- Pytam o te cholerne “Kochanie”- Naciskała pani Kołecka, odpychając dławiącego się męża, który próbował zaalarmować żoną o ości w grdyce. Pan Kołecki przebiegł do kuchni z oczami wychodzącymi z orbit, robił ferment w poszukiwaniu chleba. Znalazł go w szafce po lewej od lodówki. Rozerwał bochenek na wskroś formując kulki z środka, łykając je i popijając wodą.

Pani Wiśniewska padła na kolana przed synem badając puls. Pokierowała Adrianem, by wezwał ambulans.

-Co tak stoisz, zrób coś- Wrzeszczała na męża pani Wiśniewska. Pan Wiśniewski jednak znalazł się w odizolowanym pomieszczeniu z dala od wszystkiego, trawiąc ciężko, że ma syna “Pedała”

-Wasz syn zdeprawował mojego- Wykrzykiwała oskarżenia pani Kołecka, rozjuszona. Chodząc w pętli, pragnąca dobić Błażeja jak najprędzej na miejscu.

Wezwana karetka zjawiła się po sześciu minutach, zabierając syna Wiśniewskich i Kołeckich, który to za żadne skarby nie chciał odejść od Błażeja. Wszyscy wyszli, by pojechać za nią. Nie Wiedząc, że pan Kołecki wyzionął ducha w cieniu lodówki, za sprawą ostrej jak igła ości, która to przy przełykaniu kolejnych w pośpiechu kulek, użądliła pana Kołeckiego w aortę.

***

Romek wrócił do domu, pełen mętnych myśli. Jego rodzice prowadząc wojnę w kuchni, nie usłyszeli jak wchodził. Przemknął niepostrzeżenie do swojego pokoju, zamykając zamek na klucz. Nie mogąc się uspokoić, z niespokojnej dłoni wypadła mu butelka wody, rozlewając się po całej podłodze w jego pokoju. Siedząc wpatrzony w monitor komputera, wciąż widział błękitne oczy chłopaka, któremu to rozbił głowę. “Leżąc tam wyglądał na nie żywego”, ta myśl pobrzmiewała bez końca mu w uszach. Rodzice Romka nie usłyszeli hałasu, jakby coś wierzgało, po czym zatoczyło się i padło jak kłoda. Kłócąc się wypruwali z ust pociski zagłuszające wszelkie inne dźwięki.

Koniec

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania