TW 2.0 #7 - Erupcja grzechu Stefana
Nudny komiwojażer
Pokój nauczycieli psychopatów
Erupcja grzechu
____________________________________________________________________________________________________
W roku 2106 Stefan zasadził drzewo, spłodził syna i za zaoszczędzone pieniądze kupił dom.
W roku 2104 Stefan był nudnym komiwojażerem i nie był z tego tytułu dumny.
Rok wcześniej poznał piękną Weronikę, która sprawiła mu wiele kłopotów, ale nie chciał jej opuścić. Zatrudnił się wtedy w dużej i potężnej korporacji, żeby zarobić na przyszłe drzewo, dziecko i dom.
Stefan był idealistą. Wierzył w piękne rzeczy, choć otaczający go świat starał się go zniechęcić. Nie dopuszczał do siebie smutnych myśli i apokaliptycznych wizji. Nigdy się nie uśmiechał, ale w głębi duszy wierzył w powszechną szczęśliwość.
Właśnie wtedy, w roku 2104, spotkał dwóch ludzi, dzięki którym zrozumiał, że drzewo będzie trwalsze niż kruche życie dziecka. To byli, jak mniemał, zwykli przyszli klienci, którzy jak wszyscy inni z obojętnością przyjmą ulotki, oferty i jego paplaninę. Duże było jego zaskoczenie kiedy z pełną uwagę i zainteresowaniem wsłuchiwali się w wyuczoną na pamięć formułkę.
Rzecz ta odbyła się w pewnej szkole, do której niegdyś uczęszczał Stefan. Nie zastanawiał się nad przeszłością, ani tym bardziej nad celem swojej bytności w tym konkretnym miejscu. Wykonywał swoją pracę beznamiętnie, mechanicznie. Nie myślał o niebieskich migdałach, ani nawet o tych w innych kolorach. Po prostu pracował, tak jak tego oczekiwali jego dobroduszni pracodawcy. Szybko, skutecznie, bez marudzenia.
Do szkoły dostał się przez główne wejście. Ściany i korytarze były tak szare i nieprzyjazne jak je zapamiętał. Klienci czekali w pokoju nauczycielskim. Pewnie byli nauczycielami, choć nauczyciele zazwyczaj nie wysłuchują ofert wielkich korporacji.
Stefan miał ze sobą teczkę i granatowy garnitur. Patrzył pustym wzrokiem przez zabrudzone szkła okularów, tak jakby te wszystkie odciski i brudy zupełnie mu nie przeszkadzały.
Zapukał do drzwi pokoju i rozległo się niezbyt energiczne "proooosze".
Klientów było dwóch.
Jeden chował się pod ławką. Drugi zaś, z krzywymi plecami i potarganym garniturem, chodził powoli po sali. Dotykał każdej ławki, przewracał krzesła.
"Szukam, szukam" - powtarzał ciągle.
Po chwili znalazł i spojrzał na Stefana, który stał przy drzwiach i patrzył, choć zdawało się, że tylko stoi.
"Niech mówi pan" - powiedział i wskazał krzywym palcem na biurko.
Stefan kiwnął głową i rozłożył teczkę na zabrudzonym blacie. Wyciągnął z niej stare, zabrudzone dokumenty i chrypliwym głosem zaczął recytować powtarzaną od dawna formułkę.
Stefan pewnie nie zdawał sobie sprawy, że zaczął już mówić. W pracy nie myślał. Po prostu robił to, za co łaskawi przełożeni mu płacili. Był jak maszyna. Być może nawet coś gorszego od maszyny. Maszyny przecież nie mają serca, nie chodzą, a Stefan chodzi i jest w pełni świadomy każdego kroku.
Być może to właśnie było zdegradowanie człowieczeństwa, o którym tak często słyszał.
Swoista erupcja grzechu, która nie pochłaniała istnień, lecz je bezboleśnie wypatraszała.
Stefan skończył w końcu mówić, a dwaj mężczyźni, ten z krzywymi plecami i ten drugi, bez wyraźnych rysów twarzy, zaczęli klaskać.
Stefan nawet tego nie zauważył. Podał obu panom ulotki, uścisnął ręce i jeszcze raz, bez żadnych emocji, polecił im skorzystanie z usług wielkiej korporacji.
"Może pan z nami zostać, jeśli lubi pan mówić. My lubimy słuchać" - powiedział mężczyzna bez twarzy łapiąc za bark nudnego komiwojażera.
"Nie wyglądają panowie jak ludzie" - odrzekł Stefan spokojnie, bez uniesienia.
Prawdopodobnie pierwszy raz w swoim życiu powiedział coś, czego nikt nie chciał, żeby powiedział.
"Ty też nie jesteś człowiekiem" - powiedział drugi z nauczycieli, a jego twarz skrywał ponury cień.
Stefan wiedział, że mają rację.
Weronika była prostytutką. Poznał ją na ulicy i wyznał miłość. Nie chciała z nim być. Jej praca ją ograniczała, ale dawała stabilność, której nie mógł jej dać bezrobotny wtedy Stefan.
Ich dziecko nigdy się nie narodziło.
Weronika zginęła w pożarze domu, pozbawiając życia nie tylko siebie, ale też swoje nienarodzone dziecko. Pogrzebu nie było. Organy zostały przekazane chorym, ciała skremowane, a nagrobka nikt nie chciał stawiać.
"Erupcja grzechu. Jesteś jej częścią" - powiedział ten, który ciągle dotykał Stefana.
"Wy zaś jesteście psychopatami" - odpowiedział komiwojażer i spojrzał raz jeszcze na otaczające go potwory. Po chwili zaczęły się śmiać, nieludzko, nie tak jak powinni to robić ludzie.
"Możesz już iść. Pracuj dalej, komiwojażerze" - powiedział ten z krzywymi plecami, po czym Stefan zniknął i już nigdy nie wrócił do swojej byłej szkoły.
Być może miał się tam czegoś nauczyć, ale w obliczu smutnej, pochłaniającej każdy dzień apokalipsy trudno było o naukę nowych rzeczy.
Od tamtego dnia Stefan już nie był idealistą. Porzucił złudne nadzieje i postanowił, że będzie dążył do spełnienia swoich celów, póki jeszcze Ziemia istnieje.
W roku 2106 Stefan zasadził drzewo, spłodził syna i za zaoszczędzone pieniądze kupił dom.
W roku 2108 zostało tylko drzewo. Całe suche, ale na jednej z gałęzi wisiało jabłko. Gdzieś w dole czaiły się węże, ale nikt już tam nie mieszkał.
Komentarze (4)
Wyobraźnia w tej zabawie nie zna granic. Zestaw pokręcony, jednak wybrnąłeŝ znakomicie. Nawiazałeś w końcówce do biblijnego raju. Lekko i sympatycznie się czytało.
Miłej nocki. Pozdrawia
drobiazg:
"Duże było jego zaskoczenie kiedy z pełną uwagę" — uwagą
"Stefan miał ze sobą teczkę i granatowy garnitur. " — teczkę ma się ze sobą, garnitur raczej na sobie, chyba, że go niósł w ręce również (?) to drobiazg, zwyczajnie mi nie zagrało w tym fragmencie
Apokaliptyczne wizja, bardzo sugestywna. Dokąd zmierza ludzkość. Fajny tekst.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania