TW 6 vol.3 - Czerwona biel
Wściekła pielęgniarka
Coś we mnie mieszka
Zerwała się z łóżka wczesnym rankiem jak dobrze nakręcona zabawka. Gotowa na godziny żmudnego odgrywania roli pomocnej pielęgniareczki. Brzoskwiniowe zasłony zaciemniały sypialnię, więc kobieta, wiedząc o potłuczonej filiżance na dywanie, ostrożnie rozpoczęła wędrówkę po omacku do włącznika. Kobiecy instynkt okazał się ślepym kompanem. Ostry odłamek porcelany rozciął dłoń w ponurym pisku bólu zagłuszonym drugą dłonią. Zbladła, po czym odskoczyła w kąt, owijając ranę zrzuconym z łóżka prześcieradłem. Znowu poczuła ruch w okolicach przepony. Uczucie wstrętu narastało. Jakby przerośnięta glista ukradkiem zadomowiła się w jamie brzusznej, powoli zjadając kolejne kawałki ciała. Nastała faza drgawek, połączona z gęstym ślinotokiem. Nie potrafiła z tym walczyć, ale z drugiej strony nie próbowała jakoś się ratować. Po prostu pozwalała, aby wszytko wokoło zlało się w jedną niespójną masę a ciało, wiotkie i blade opanowała trawiąca organizm od środka choroba. Coraz więcej wskazywało, że to choróbsko żyje, pełza i ma się dobrze.
Plany musiały ulec zmianie. Obudziła się kilka minut po ósmej rano. Do szpitala doczłapała się w stanie totalnego rozkojarzenia. Z potwornym bólem głowy i brzucha oraz dziwną zapętloną wściekłością w oczach. Zupełnie nowym objawem. Pusty parkingiem wędrowały przeklęte dusze ze szpitalnej kostnicy. Ubrane w podarte suknie i garnitury. Puste oczodoły zionęły bezsilnością, kiedy z ciekawością wpatrywała się w nie. A to wszystko w jednym umyśle. Wszystkie ponure twarze, jęki bólu i prośby. Większość ignorowała, po prostu przechodząc bez zainteresowania obok. Martwe drzewa porozrzucane losowo na brzegach parkingu służyły w jej świadomości jako szubienice. Dawno zapomniane tylko przez tych, którzy tego nie doświadczyli. Ten ból potrafił zdziałać cuda, zmusić, żeby to wszystko widziała, przyglądała się. Kiedy stanęła przed wejściem, ostentacyjnie trysnęła z ust strumieniem krwi na oszklone drzwi. W środku korytarz świecił pustkami. Tylko tyle zdążyła zauważyć. Wiotkie ciało osunęło się na marmurowe schody bezwiednie.
Biel sufitu szpitalnego była dla niej rzadkim widokiem. Szczególnie z pozycji pacjenta przymocowanego do szpitalnego łoża pasami. W ustach czuła posmak krwi, a każdy dźwięk działał jak ostry szpikulec przebijający błonę bębenka. Znajoma twarz spoglądała z ciekawością w stronę dużego okna. Widząc, że odzyskała przytomność, odwróciła się w jej kierunku z majestatycznym wdziękiem. A może tylko ona tak to widziała?
— Masz problem — oznajmił z przykrym pogłosem znajomy głos. — Dlaczego nic nie mówiłaś?
— Że tyram ponad swoje siły? A jak myślisz? — Nabrała siły i pewności. Po tych słowach jakby na nowo ożyła, a świat nabrał intensywniejszych barw.
— Wiesz dobrze, o co chodzi... wariatko. Pod jednym dachem z...
— Aż tak mnie nienawidzi?
— Kto?
— Ordynator. Przecież sam nigdy byś nie uplótł takiej zjawiskowo przybijającej formułki.
Zawahał się. Jakby teraz wszystko już było wyjaśnione. Mógł wyjść i więcej nie wracać. Wiedziała dobrze, co ją czeka.
— Zbieraj siły. Czeka nas pracowite popołudnie. — oznajmił i z kamienną twarzą wyszedł. Po plecak ściekał zimny pot.
Rozgryzła wszystko, każdy szczegół, to było zapisane w oczach, nic nie musiał tłumaczyć.
Przeszywający ból wymusił przepotworne jęki, w których coraz bardziej zagnieżdżona była narastająca wściekłość. Posiniałe usta nie mogły już wydać z siebie nic innego niż okrzyki cierpienia i gniewu. Czuła wyraźny ruch coraz wyżej i wyżej podchodzący w okolicę serca. Spoglądała w okno, tracąc resztki świadomości w tempie pędzącego ekspresu. Jakby wszystko wyparowało i został jedynie zwierzęcy instynkt przepełniony wściekłością. Tuż przed południem trafiła na stół operacyjny. Znajoma twarz ordynatora uśmiechała się do niej czule, z ulgą prezentując rozmaite przyrządy, które zaraz zatopią się w jej ciele.
— Nie mam zwyczaju ukrywać przed pacjentem potencjalnych narzędzi pracy. — dumnie ogłosił.
Nie mogła odpowiedzieć. Martwy worek kości i mięsa z głodnym żyjątkiem w środku. Spoglądała na sufit pustym wzrokiem ot, tak. Napady agresji co chwila wzmagały się i malały.
— Dobra, koniec tej zabawy. Uśpić! — ryknął ordynator.
Pierwsze nacięcie. Tyle wystarczyło. Fontanna krwi i resztek narządów wytrysnęła, uwalniając z sobą oślizgłą abominację, która rycząc piskliwie, uczepiła się twarzy kobiety. Zanim ktokolwiek zareagował, stworzenie zerwało z niej większość skóry.
— Dobra była z niej pielęgniarka? — Ordynator uświadomił sobie wtedy, że tak naprawdę wcale jej nie znał. Chyba że jako jedną z wielu nieprzydatnych beztalenci.
— Nawet, nawet — odezwał się ktoś z tyłu.
— Czyli żałować, czy nie?
— Ale czego?
— No, że wszczepiłem jej tego robala.
Zapadła cisza. Mlaskanie stwora ogarnęło całą salę. Sam ordynator zarżnął robala skalpelem, z trudem łapiąc oddech. Wyszedł bez słowa, nie czekając na odpowiedź. W biurku trzymał plan awaryjny, naładowany.
Komentarze (12)
"Pusty parkingiem wędrowały przeklęte duszę" - m
No i to już ciekawsze, a biorąc pod uwagę ścieżkę Twej potencjalnej kariery, nawet bardziej.
Chociaż znów wracasz do bezosobowego traktowania swych bohaterów.
No ja to muszę się jeszcze masy rzeczy nauczyć. Dopracowywanie ciągnie się za mną i to wiele razy widziałem. Trzeba się przyłożyć po prostu bardziej. Dzięki za uświadomienie.
„Do szpitala doczłapała się w stanie totalnego rozkojarzenia” – wyrzuć „się” (zwłaszcza że jest powtórzenie z poprzednim zdaniem)
„Czeka nas pracowite popołudnie. — oznajmił” – kropka niepotrzebna
„Po plecak ściekał zimny pot” – po plecach
„Rozgryzła wszystko, każdy szczegół, to było zapisane w oczach, nic nie musiał tłumaczyć” – to git
„— Nie mam zwyczaju ukrywać przed pacjentem potencjalnych narzędzi pracy. — dumnie ogłosił” – tutaj też kropka niepotrzebna
„Fontanna krwi i resztek narządów wytrysnęła, uwalniając z sobą oślizgłą abominację, która rycząc piskliwie, uczepiła się twarzy kobiety” – jak u mojego krwoirurga :D
„W biurku trzymał plan awaryjny, naładowany” – 10/10
W Twoim stylu – ładne, gęste opisy, dużo krwi i pochodnych, lubię owszem, ale brakuje czegoś, co spowodowałoby, że te opowiadania zapadną w pamięć. Zapewne bohatera charakterystycznego, bo to przez bohaterów człowiek się zżywa z literkami, nie przez opis pomieszczenia czy czynności.
Napisz jedno opko, wcielając się w postać na 200 %, zobaczymy czy pomoże.
Plusem jest, że nie ma tego chaosu co poprzednio.
Zostawiam gwiazdy. Pozdrawiam :)
Bardzo fajnie, obrzydliwie straszne, opowiadanko :)
Pozdrowionka
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania