Poprzednie częściTW 6 vol.3 - Wilgoć (1z3)

TW 6 vol.3 - Wilgoć (2z3)

Zakłopotanie sięgnęło maksymalnego poziomu. Bo co możesz zrobić, widząc wiszącego chłopaka z eskortą posilających się nim ptaków i pustych w swej wyrazistej obojętności przechodniów? Traktowali biedaka, jakby w ogóle dla nich nie istniał. Czy to przerażające, a może jedynie ciekawe, skłaniające do chwilowego rozmyślania i pozostawienia za sobą jak jedno z wielu szarych wspomnień? Zenek nie wybrał żadnej z opcji. Szczególnie nad nimi nie rozwodził. W domu pewnie na niego czekali, choć tak naprawdę nie wiedzieli, kiedy dokładnie wróci. Szybka kalkulacja, znowu. Przebiegł przez jezdnię i stanął na wprost wisielca. Nawet jednego nastroszonego włosa albo chociaż kilka kropli potu, nic. I chyba bardziej zaniepokoiła go postawa przechodniów wobec jego osoby niż wiszące ciało, najprawdopodobniej ucznia liceum, do którego chodził. Najprawdopodobniej, bo nie przypomniał go sobie. Fakt, z wydłubanymi oczami i usianą głębokimi cięciami twarzą wyglądał inaczej, jak komiczny i nieudolny rekwizyt na Halloween. Zenek przeszedł obok, pogodziwszy się z decyzją podjętą chwilę wcześniej. Pierwsze, ciężkawe drzwi tak jak kolejne były otwarte. W środku oprócz nienaturalnego półmroku i wilgoci czuć było lekki smród zgnilizny. Subtelny i do wytrzymania. Poza tym dużo zaschniętych plam na ścianach i podłodze. Mniejsze, większe. Czasami fikuśne jakby umyślnie stworzone w ten, a nie inny sposób. Dużo jaśniejsze od wszechobecnego półmroku świeciły mdłym fluorescencyjnym światłem, jako tako rozpraszając ciemność i tworząc klarowny obraz drogi wszędzie tam gdzie były. Zdążył potknąć się dwa razy i rozciąć dłoń o porozrzucane kawałki szyb z okien. Krew ściekała z rany mimo usilnych prób jej zatamowania.

Gdzieś w głębi korytarza pomiędzy śmieciami, porozrzucanymi krzesłami i stolikami natrafił na pierwsze ciało, nie licząc wisielca. W świetle migoczącej lampy awaryjnej rozpoznał w trupie członka klasy. To doskonałe określenie. Członek klasy. Zenek po raz pierwszy porządnie się nad nim zamyślił, po czym uznał, że nic o nim nie wie. Tyle, że nazywał się Michał Grebij. Co jeszcze mógł o nim powiedzieć, skoro nawet słowa nie zamienił? Posiniała, zimna twarz nie była kompletna. Brakowało lewego oka i sporej części lewego policzka. Ale fioletowe kudły na łbie zdradzały wszystko. Znowu niewzruszony wstał, po czym przez dłuższą chwilę nasłuchiwał. Na piętrze wyraźnie słychać było kroki, pełzanie i miarowe chrobotanie na raz. Półmrok skrywał wszystko, co najbardziej zdradliwe, a porozrzucane wszędzie przeszkody zdradzały pozycję. Na księżycu spędził zdecydowanie za dużo czasu. Dopiero teraz zaczął sobie uświadamiać, że nie chodziło wcale o rekreacyjną wycieczkę. Przecież to zbyt banalne, ale na szczęście na tyle skomplikowane, żeby się nabrał.

Tamtego ranka w swojej kwaterze na księżycu Zenek obudził się z potwornym bólem brzucha, klatki piersiowej i ogólnym otępieniem. Były to jedne z pierwszych dni pobytu. Wszystkie objawy wskazywały na mozolny proces adaptacji organizmu do sztucznie wytworzonych warunków na stacji. Każdy dobrze wykształcony naukowiec powtarzał to samo, wyraz po wyrazie. Po śniadaniu krwawe wymioty i omdlenie. Stadium pośrednie, najgorsze. Wtedy organizm dostaje fioła i jakby sam z siebie szuka pretekstu, żeby kopnąć w kalendarz. Kiedy obudził się w szpitalnym oddziale, otoczony sterylną bielą i grupą lekarzy wyglądał i czuł się jak wrak człowieka, a nawet gorzej. Kolejny tydzień spędził na dochodzeniu do siebie. W samotności, pogrążony był we własnych myślach co jeszcze bardziej oddalało go od prawdy stojącej tuż za rogiem.

Wbiegł do toalety. To był pierwszy i najlepszy pomysł. Porośnięte pleśnią ściany wyglądały przyjaźnie. Na sto procent martwe w przeciwieństwie do tego czegoś na korytarzu. Zdołał zobaczyć jedynie odnóża przypominające te od skolopendry. Stukały o podłogę w towarzystwie syków i popiskiwań. Ukryty w środkowej kabinie siedział najciszej, jak tylko mógł. Z sufitu skapywały krople brudnego, gęstego szlamu. Przeciek z sali na piętrze. Cokolwiek tam było, śmierdziało autentycznie gównem, chociaż na bank nim nie było. Kilka dziurek w suficie tworzyło sito ,przez które przebijało światło lamp z piętra.

— Ej, żyjesz tam jeszcze? — Sparaliżowany strachem, drętwy głos wybrzmiał z sąsiedniej kabiny. Zenek na początku milczał, próbując spławić błagalne prośby kolesia obok. Jakoś od kilku minut z zupełnie obojętnego na to wszystko gościa stał się totalnie przesiąkniętym strachem dzieciakiem. Piegowata twarz zbladła, oczy zmętniały. - Nie udawaj tchórzu, jesteśmy w tej samej przesranej sytuacji. Odezwij się — nalegał.

— Co, skończył ci się pomysły? A może nie potrafisz uszanować prywatności? Goń się przybłędo, mam multum rzeczy ciekawszych niż gadanie z tobą — Szept nieco przybrał na sile. Przez chwilę obaj myśleli, że ten sam szept usłyszało to coś na korytarzu.

Nie masz nic do stracenia. I tak prędzej czy później umrzesz jak reszta panikarzy. Żebyś ty widział ten durny tłum prujący prosto w paszczę lwa, misterną pułapkę skonstruowaną przez stworzenia tysiąc razy mądrzejsze od nas. Padali jak muchy, gorzej, jak niepełnosprawne muchy bez skrzydeł. Raz, raz, raz.

— Nie obchodzi mnie to. Ani trochę.

— Nie dziwię się. Na księżycu panują nieco inne zasady.

— To już jestem taki znany, że po głosie nawet mnie rozpoznają?

— Sławny? Hmmm... można tak powiedzieć. Ale to raczej ten rodzaj sławy kiedyś jesteś znany i to jedyna pozytywna rzecz w tym wszystkim.

— Że co?

— Jesteś wrakiem, albo może bardziej cieniem na marginesie społeczeństwa. Kiedy balowałeś na księżycu ludzie wyczaili, o co chodzi, gdzie to zmierza. Międzynarodowy spisek w takim miasteczku, doskonale niepozorny.

— Nie wiem o, czy ty mówisz. Jaki znowu spisek?

— Nie zgrywaj niewiniątka. Uznano cię za zdrajcę, po tym, jak wparowali oni. Niedługo przed twoim powrotem. A potem poszło szybko. Coś uciekło z torby, zalęgło się, a tamci jakoś przypadkiem zostali poćwiartowani.

— No, to niezła bajeczka, nawet się nabrałem.

— Kogo ty chcesz oszukać? Zaraz wyjdę z tej kabiny i podam ci kilka chusteczek na otarcie potu. Pewnie już wiesz, co cię czeka.

Grobowa cisza nigdy nie była dobrą odpowiedzią. I nawet bez poczucia, że jest się w sytuacji bez wyjścia, powinna stać na ostatnim miejscu świetnych pomysłów.

— Ty też tak skończysz.

— I reszta poukrywana w zakamarkach budynku. Chyba że przestaniesz medytować nad wszystkim i pomożesz mi ich znaleźć. Nie mamy do stracenia dużo. Właściwie tylko życie.

To brzmiało naprawdę sensownie i w tym ogólnym chaosie wydawało się przemyślane. Gdzie by nie poszedł, sprawiedliwość zaciśnie dłonie na jego szyi. Najmocniej jak tylko można i każdy przechodzień będzie to widział i każdy odwróci głowę. Naprawdę ryzykował tylko życie, jedno znienawidzone życie.

Następne częściTW 6 vol.3 - Wilgoć (3z3)

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Witamy kolejną część tekstu! :)
  • Marok, pamiętaj, by wrzucać linki do wątku z linkami.
  • Ritha 28.04.2019
    No i gdzie te linki, panie Marokok, hę? :P
  • marok 28.04.2019
    Wszystko na raz chcę. Przepraszam za zwlekanie
  • Ritha 28.04.2019
    Aaaa no rozumiem, w sumie to nawet spoko pomysł, nie będą części rozrzucone. Przeczytam, więc, gdy wrzucisz całość :)
  • jesień2018 28.04.2019
    Przeczytałam dwie części, jestem zaintrygowana, czekam na trzecią. W tym opowiadaniu wreszcie mam bohatera z krwi i kości, cieszę się. Wrzucaj zakończenie:)
  • Marok, oto Twój zestaw:
    Postać: Człowiek z połową twarzy
    Daltonista sortujący kredki
    Zdarzenie: Uciekający kogut bez głowy
    Ostatnie minuty nad przepaścią

    Gatunek (do wyboru): Kryminał lub Bajka/baśń/legenda/przypowieść lub Horror i pochodne
    Czas na pisanie: 12 maja (niedziela) godz. 19.00

    Powodzenia :)
  • Ritha 30.04.2019
    Wisielec przed szkołą w tym wydaniu – w taki sposób przedstawiony, według mnie, nie dodał grozy a groteski. Trochę wyczuwam w tym opowiadaniu, że nie do końca mogłeś się zdecydować jaką drogą pójść i w którym kierunku tę opowieść pociągnąć (być może się mylę). Najpierw jest kosmicznie (zapewne z racji zestawu), potem szybciutko wracasz na Ziemię, a potem bach – wybierasz utarty szlak – wisielec dobry na wszystko. Zabrakło gdzieś wytworzenia napięcia, by ten wisielec zaszokował.
    Freudor miał potencjał, dobrze byłoby do niego jeszcze nawiązać (chociażby w myślach Zenka). Piszę to po przeczytaniu kilku zdań. Tera jadę dalej.

    „Przebiegł przez jednię i stanął na wprost” – jezdnię*
    Opis w korytarzu potem mi się podoba. Umiesz w opisy.
    „Zenek po raz pierwszy porządnie się nad nim zamyślił, po czym uznał, że nić o nim nie wie.” – nic*
    „Brakowało lewego oka i sporej części lewe policzka” – lewego* policzka
    „Brakowało lewego oka i sporej części lewe policzka. Ale fioletowe kudły na łbie zdradzały wszystko.” – zobacz czy nie zrobić z tego jednego zdania

    „Dopiero teraz zaczął sobie uświadamiać, że nie chodziło wcale o rekreacyjną wycieczkę.” – hmmm, tu tez mnie zainteresowało to stwierdzenie

    „Wbiegł do toalety. To był pierwszy i najlepszy pomysł. Porośnięte pleśnią ściany wyglądały przyjaźnie. Na sto procent martwe w przeciwieństwie do tego czegoś na korytarzu.” – to git

    Ogólnie zauważam jedną dobrą rzecz – zacząłeś układać historię, i patrząc z dystansu to cholernie trudny proces (według mnie ofkors), dlatego łatwiej napisać jednostrzał niż serię, ale dostrzegam, że powoli zaczynasz pchać fabułę na dłuższe dystanse, bo do tej pory (nawet w serii o Ambrożym) głównie kręciłeś się opisowo w miejscu.
    Freudor powinien się jeszcze pojawić w tym tekście, jeśli się nie pojawi to na przyszłość – jak stworzysz ciekawą postać, to nie możesz jej porzucać, u Ciebie jest tak jakbyś miał jakąś barierę przed wcieleniem się w bohatera, zachowawczość wyczuwam w tej materii.

    „Kilka dziurek w suficie tworzyło sito ,przez które p” – spacja po przecinku
    „oczy zmętniały. - Nie udawaj tchórzu” – krótka kreska się wkradła
    „Nie masz nic do stracenia. I tak prędzej czy później umrzesz jak reszta panikarzy.” – to jest dalej dialog, a nie ma pauzy

    Prowadzisz dialog, wypowiedź, wypowiedź, wypowiedź i kolejna, i nigdzie nie wspominasz, co powiedział Zenek, a co ten drugi (ten albo ten) i w pewnym momencie trzeba się domyślać. Oczywiście nie chodzi mi o to, żeby non stop podkreślać kto co mówi, ale z raz przy dłuższej wymianie zdań byłoby git. I nawet nie suche „odparł”, ale wspomnienie, że nie wiem zamyślił się, czy oparł o ścianę, Zenek albo nieznajomy, cokolwiek.

    „Coś uciekło z torby, zalęgło się” – to! To jest świetne, dodaje klimatu.

    Ok, lecę pod trójkę :)
  • marok 30.04.2019
    No nie wiem sam jak to u mnie jest. Jestem dosyć skomplikowany :)
    Sam nie wiem, dlaczego jestem taki zachowawczy, możę trochę mam stracha żeby nie przesadzić
    Z tym wisielcem, to w sumie nie chodziło o szokowanie. Raczej o reakcję Zenka na tę sytuację, trochę nie poszło po mej myśli, zderza się.
    Błędy jak widzę gęsto, jak zawsze. Freudor się pojawi, spokojnie, postaram się nie spieprzyć.
    Kurczę, a w tym dialogu nawet nie zauważyłem. Umknęło dziwnie. Naprawi się co trzeba :)
  • Zatem jestem

    "Zakłopotanie sięgnęło maksymalnego poziomu. Bo co możesz zrobić, widząc wiszącego chłopaka z eskortą posilających się nim ptaków i pustych w swej wyrazistej obojętności przechodniów?" - bardzo fajny ten poczatek.

    "Zenek po raz pierwszy porządnie się nad nim zamyślił, po czym uznał, że nić o nim nie wie." - literówka "nic"

    "Brakowało lewego oka i sporej części lewe policzka." - literówka "lewego"

    "Kilka dziurek w suficie tworzyło sito ,przez które przebijało światło lamp z piętra." - spacja za przecinkiem, nie przed

    OK, lecę dalej... I tam podsumuje

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania