TW 6 vol.3 - Wilgoć (1z3)

Kosmonauta

Kości zostały rzucone

 

 

 

Bezsenność dręczyła go od dłuższego czasu, nie pozwalając cieszyć się wszystkim wokoło, nawet mimo usilnych prób. Co chwila zrywał się z niewygodnej pryczy zalany potem i zdezorientowany, jakby w amoku chodził po pokoju w kółko, szukając w tym ratunku i spokoju. Nie dało się wytrzymać tak długo. Przynajmniej nie dla niego. Może to już czas?

Na rządowej stacji kosmicznej imienia jakiegoś sławnego naukowca na księżycu mieszkał od pół roku. Sześć miesięcy całkowitej izolacji i egzystowania w szarych korytarzach, po których co dnia szwendali się ci sami ponurzy ludzie. Jakby wszyscy bez wyjątku tak naprawdę wylądowali w pozaziemskim więzieniu aniżeli na nowoczesnej stacji kosmicznej z najwyższymi udogodnieniami. Na broszurze wyglądało i zapowiadało się dużo lepiej. Widać nawet broszur nie należy oceniać po okładce. Bo kto normalny je czyta? Wiadomo, że patrzy się tylko na pierwszą stronę, nacieszy oko i podejmie świadomą i rozsądną decyzję — pierdzielę ten ziemski burdel, lecę na księżyc. Zenek był jednym z tych dobrze uświadomionych szczęśliwców. Zobaczył, zapragnął i w ostatniej chwili zdążył się zapisać. Z jego rodzinnego miasteczka jeszcze trzy osoby, zupełnie mu nieznajome miały tę okazję zwiedzić prawdziwą stację kosmiczną, poznać jej zakamarki — przynajmniej te dostępne w programie zwiedzania — oraz poczuć się jak światowej rangi astronauta. Po zapisach poszło już gładko. Forsa na stół, szybkie liczenie. Aha. Wszystko w porządku, można lecieć, badania są zupełnie zbędne. I tak razem z innymi znudzonymi życiem na Ziemi, Zenek wyruszył w niebo, ale trafił na księżyc.

Obudził się ponownie z potwornym bólem głowy. Na korytarzu słychać już było kroki zapracowanych naukowców i sprzątaczy. W końcu docenił jednoosobowy pokój. Mógł bez przeszkód chodzić po nim w kółko bez strachu, że współlokator coś usłyszy. Do współlokatorów nie zaliczał sennych mar, obficie zalewających jego umysł swoimi obliczami w najgorszych możliwych pozach. Wykrzywione i wychudzone twarze spoglądały na niego upiornymi oczami, pozbawionymi życia i w milczeniu trwały tak aż nie zacznie cicho jęczeć z przerażenia. Każda z osobna i wszystkie razem były efektem narastającej choroby kosmicznej, zespołu cyrkowej świadomości, kiedy to człowiek w realnym śnie napotyka różne zjawy i monstra tylko dlatego iż wpływa na to fakt przebywania w kosmosie i nafaszerowania tabletkami wspomagającymi przystosowanie się do sztucznych warunków na stacji kosmicznej. Co za cholerny kosmos.

— Dzień dobry. Dobrze, że pan wstał — Do środka wszedł profesor Maksymilian Freudor, jeden z inicjatorów wycieczek, jak mawiał, przyszłości rozrywki na skalę globalną. Był on jednocześnie opiekunem przybyłych grup, oprowadzał je po najważniejszych zakątkach stacji, oraz pracował nad specjalnymi projektami rządowymi, jako jedne z głównych naukowców. Jednym słowem – geniusz. — Otóż dostałem informację, że pański pobyt na naszej stacji dobiegł końca. Za godzinę lot powrotny na Ziemię i powrót do normalności.

Oniemiał. Jak grom z jasnego nieba wyjście z sytuacji pojawiło się ot, tak. Nie miał czasu na rozmyślania. W głowie kłębiły się różne dziwaczne myśli, raczej pozytywne, napełnione nadzieją i pojawiającą się powoli tęsknotą za rodzinnym domem. Tęsknota? Hmm, może jedynie w sferze samego braku obecności bliskich osób. Może gdyby spotkał się z nimi na jeden dzień zaspokoiłby głód pchający go na Ziemię w trybie natychmiastowym. Umówmy się, Zenek nie miał dobrego kontaktu z matką i młodszą siostrą. Ojca praktycznie nie znał, a sam co raz bardziej oddalał się od rodzinnych korzeni. Szukał wystarczająco ostrej siekiery aby je odciąć i ruszyć w świat na własnych zasadach. Nie był to od razu przejaw zdegradowania przez telewizję, a może bardziej przez internet. Od dziecka czuł, że nie trawi życia pod dyktando z góry ustalonych zasad i praw. Podziwiał bezdomnych, tłumacząc, że to prawdziwi myśliciele, ludzie przyszłości zepchnięci na margines przez sam fakt, że wybrali taką, a nie inna drogę życia. Uważał, że za kilkanaście lat, sytuacja ta diametralnie się zmieni, nastanie nowy ład czy coś w tym stylu. Po prostu będzie tak, jak on chciał.

— Dobrze, rozumiem.

W wariackim tempie spakował wszystkie rzeczy. Nie było tego dużo. Dużą cześć garderoby stanowiły specjalne uniformy rozdawane pierwszego dnia po dotarciu na stację. Nawet specjalna bielizna o zapachu chloru w pakiecie. Kiedy wychodził, spojrzał ostatni raz na znienawidzoną pryczę. Każda jej śrubka i drucik pamiętały wszystkie jego koszmary i bezsenne spacery po pokoju. Cicho miał nadzieję że każda zjawa nawiedzająca go w nocy… jakiej nocy? Sztucznie wytworzony mrok poprzez wyłączenie oświetlenia miał imitować ziemską noc. Widać nawet najupiorniejsze zjawy nie gardziły sztucznym mrokiem w czterech blaszanych ścianach kosmicznej celi, przemianowanej na pokój wypoczynkowy. Zostawił to za sobą. Wreszcie wracał.

Jeszcze przed wylotem zdążył spotkać się z Freudorem. Nawet się lubili, choć bez przesady. Profesor lubował się w technologii kosmicznej i o niczym innym nie potrafił albo nie chciał rozmawiać. Wiało od niego pewną sztucznością i powielaniem pewnych schematów. Doszukiwanie się na siłę w tym pogardy dla drugiej osoby nie miało sensu, ale wnioski nasuwały się same. Zenek udawał, że czytywał pseudomagazyny dla intelektualistów i nawet polubił tematy związane z kosmosem. Przynajmniej przez pierwszy miesiąc pobytu skłonił wewnętrznego siebie do zaakceptowania faktu ,iż wokoło jedynym tematem poruszanym w każdej rozmowie jest kosmos i jego tajemnice. Nawet te najbardziej intrygujące, zakrawające niekiedy o fikcję potrafiły, gdy słyszało się te same regułki i teorie po raz enty.

W rzeczywistości cała wycieczka okazała się nieco nietrafionym pomysłem, a efekt zaskoczenia i fascynacji ulotnił się po trzech, czterech dniach pobytu na stacji. Każde kolejne zdawały się powielać schematy poprzednich i być swoimi własnymi kopiami.

— Jak wrażenia z pobytu? — Profesor drążył i wymuszał wręcz ocenę całego pomysłu kosmicznych wycieczek. Tu już nie chodziło o pochwałę idei, ale konkretnie jego nader skromnej osoby. Blask w oku nie był przypadkowy. Profesorek okazał się starym, śmierdzącym i przebiegłym lisem. I Zenek nawet mu uwierzył, że tak naprawdę to wszystko w imię nauki.

— Coś innego, oryginalnego. Takie jak w TV, tylko że na żywca można poczuć.

Freudor nie odpowiedział. Przybrał ponurą lekko zawiedzioną minę i dalej szedł w milczeniu, tworząc wokół siebie zimną barierę ciszy.

Prom powrotny już czekał w gotowości. Pasażerowie czekali na zezwolenie do zajmowania miejsc. Profesor Freudor nieco rozpogodził się, widząc zadowoloną grupkę ludzi czekających z niecierpliwością na wejście do promu. Wmawianie sobie różnych kłamstw opanował do perfekcji. Do końca święcie przekonany był, że uśmiechy na twarzach wracających na Ziemię są oznaką szczęśliwie spędzonych chwil na stacji, bo przecież nie powrotu do domu. Czasami wyglądał, jakby sam na siłę musiał grać miłego naukowca przed obliczami wycieczkowiczów. Tłamszenie w sobie skrywanej nienawiści i jadu, powoli napływającego do przełyku, co raz wyżej i wyżej nie mogło skończyć się dobrze.

— Możesz mi jeszcze raz powiedzieć, skąd jesteś? — spytał profesor, samowolnie rozpoczynając inny temat niż technologia kosmiczna i wszystko z tym związane.

— Brexitower. Taka mała mieścina. — Zenek nie oczekiwał powagi ze strony Freudora. Fakt, że nie pochodził z dużej aglomeracji, mógł go rozbawić.

Tymczasem profesor zamyślił się na kilka chwil i jak porażony piorunem oznajmił:

— Wiedziałem, że gdzieś już tę nazwę słyszałem. A więc to od ciebie.

— To znaczy?

— Grupa zeszłotygodniowa opowiadała mi, że tam właśnie zmierza z rewolucyjnym przesłaniem. Zabrzmiało to nad wyraz autentycznie — W jego głosie słychać było nutkę zagubienia. Może nawet ze szczyptą starań.

Gdyby powrót do domu nie był istotny, Zenek może poruszyłby ten temat i drążył go, ale wolał jak najszybciej wracać gdzie jego miejsce. Szybkie pożegnanie i krótki komentarz w myślach. Taka zaczepka na poprawę między nimi relacji nie spełniła swojej funkcji. Łatwo o tym wszystkim zapomnieć. Każde twarze wyglądały tak samo ponuro i nudno. Rewolucyjne przesłanie też nie brzmiało zachęcająco. Samo w sobie raczej tworzyło jakieś tandetne hasełko dla ciemnoty, łykającej każdą bujdę jak młodziutkie pelikany.

Lot odbył się bez większych problemów i zakłóceń. Kiedy postawił pierwszy raz od pół roku stopę na prawdziwym ziemskim podłożu, poczuł ulgę. I jakby uderzony kawałem żelastwa w łeb doznał tragicznego odkrycia w swojej pamięci. Za trzy miesiące miał pisać maturę. Wszystko wróciło na swoje tory, ziemska rutyna rozpoczęła się na nowo. Matura to w końcu kolejna bujda i wybór, narzucony tym razem przez matkę. Choć Zenek tak naprawdę nie czuł w sobie duszy inteligenta w stylu jaki panował w społeczeństwie, zgodził się na to z czystej litości. Trzy lata temu błagania matki miały jeszcze siłę żeby go złamać, albo chociaż nieco nadwerężyć i popchnąć w konkretnym kierunku. Kiedy wracał do tamtych chwil usta same wykrzywiały się w dziwnym uśmiechu. Naiwność dawno już z Zenka wyparowała. Słodkie wnioski naiwniaka.

Po dziesięciu godzinach podroży ciasnym autobusem, upchany między spoconymi wieśniakami jak jedyny niezepsuty ogórek w słoiku wysiadł na przystanku dwie ulice od swojego liceum. Do domu miał pięć ulic drogi, a kalkulację w głowie wykonał w ciągu pięciu sekund. Ruszył w stronę budynku liceum, mając nadzieję na widowiskowe przywitanie. Widowiskowe? Jeśli nawet, liczył na choćby minimum oddania mu tego co należne. W końcu nie wszystkie licea mogły się poszczycić wychowankiem z kosmosu. Kiedy mijał przechodniów, żaden nawet nie spojrzał, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Czuł się obco, nieswojo. Dziwny niepokój pałętał się po ciasnych i szerokich ulicach, otumaniając wszystkich wokoło. Te lodowate wręcz przyjęcie go nie wróżyło nic dobrego. Wszyscy z miasteczka wiedzieli że Zenek trafił na stację kosmiczną jako jeden z szczęśliwców. Wychodziło, że to głupia zazdrość zagnieżdżona na dobrą sprawę w każdym, wykiełkowała zmieniając ludzi w odseparowane od siebie nawzajem istoty. Wszystko to jednak było niczym w porównaniu z tym, co zobaczył, gdy stanął po drugiej stronie ulicy naprzeciwko liceum. Wiszące przy wejściu ciało chłopaka niczym karmnik zwabiało okoliczne ptaki i odstraszało zapachem powoli rozkładającego się ciała przechodniów. Ci niewzruszenie omijali zwłoki z daleka. Scena niczym z rasowego horroru coraz bardziej sprawiała, że Zenek nie czuł już żelaznej pewności i dumy. Cały budynek wyglądał jakby był opuszczony. Gdzieniegdzie wybite szyby w oknach potwierdzały te obawy. Rozsądek kazał wracać do domu, moralna postawa przybrana przez Zenka milczała, dlatego zwyciężyła. Pozwoliła mu wybrać, tak jak chciał.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Ogonisko 17.04.2019
    Fajne, przeczytałem z przyjemnością. Umknęła ci jedna litera :"Zobaczył, zapragną (ł - tutaj) i w ostatniej chwili zdążył się zapisać." Pozdro.
  • Ogonisko 17.04.2019
    Aj, 4 mi się wcisnęło - miało być o jeden więcej.
  • marok 17.04.2019
    Tak miało być. To ewidentny znak :)
    Dzięki
  • Witamy nowy tekst! :)
    (ps. link)
  • fanthomas 17.04.2019
    Marok ale zapierd*lasz z tymi TW ;)
  • Elorence 23.04.2019
    Marok, dałabym Ci piątkę, ale dałam czwórę, bo znowu jest mrocznie... Jaki wisielec? Czy mógłbyś czasami trochę weselej? I jeszcze chcesz dać więcej części...
    Ogólnie jest w porządku. Kosmos, wycieczka, liceum. Można rzecz, że koleś miał jazdę po czymś mocniejszym. Wiadomo, przed maturą... Stres i tym podobne. Zobaczymy w kolejnej części.
    Mam sporo TW do nadrobienia i liczę, że wyszedłeś poza własną strefę komfortu :))

    Pozdrawiam!
  • marok 23.04.2019
    Taki już jestem... mroczny pan. I dobrze mi z tym bez dwóch zdań :)))
  • Elorence 23.04.2019
    marok, widzę, że trzaskasz TW :D Będę Ci do znudzenia pisać, że powinieneś spróbować czegoś weselszego...
  • Dzień dobry!
    Przypominamy o obdarowywaniu zestawami – jutro o godz. 20.00.
    Pozdrawiamy :)
  • Ritha 30.04.2019
    Oki, zobaczmy cóż to za trzyczęściowa opowieść :)

    „Nie szło wytrzymać tak długo.” – to mi trąca kolokwializmem, w narracji średnio, moim zdaniem lepiej – nie dało się wytrzymać lub nie mógł/potrafił wytrzymać, albo jakoś tak
    „Jakby wszyscy bez wyjątku tak naprawdę wylądowali w kosmicznym więzieniu aniżeli na nowoczesnej stacji kosmicznej” – kosmiczny/kosmicznej, synonimem cuś tutaj, może galaktycznym (?) więzieniu
    „Zobaczył, zapragną i w ostatniej chwili zdążył się zapisać.” – coś jak jestę pisarzę, otóż: zapragnął*
    W dialogach pauzy (—) super, ale w narracji, tak jak tu: „poznać jej zakamarki — przynajmniej” już półpauzy (–)
    „Obudził ponownie z potwornym bólem głowy.” – chyba „się”, obudził się
    „kółko bez strachu, że współlokator
    coś usłyszy.” – czemu to przeskoczyło niżej?
    „Do końca świecie przekonany był” – święcie

    Ciekawy ten Freudor, Zenek też ale imię odbiera mu trochę powagi niestety ;)

    „Po dziesięciu godzinach podroży ciasnym autobusem, upchany między spoconymi wieśniakami jak jedyny niezepsuty ogórek w słoiku wysiadł na przystanku dwie ulice od swojego liceum.” – świetne porównanie

    „mając na nadzieję na widowiskowe przywitanie” – pierwsze „na” out
    „Czuł się obco, nieswojo. Dziwny niepokój pałętał się po ciasnych i szerokich ulicach[,] otumaniając wszystkich wokoło.”

    Zaciekawiło mnie, autentycznie jestem ciekawa co dalej, a to duży plus.
  • marok 30.04.2019
    Już widzę, te kloce błędów wszędzie. Aj, chyba zbyt leniwie do tego podszedłem. Zenek to bardzo poważne imię. Poważny Zenon :D
    A tak serio, to ma jakiś swój cel, nie powiem jaki, ale trochę nad tym rozmyślałem, więc może się uda. Na Freudora też mam haka :)
  • Ritha 30.04.2019
    Zenon Pereszczako.
    O, jak bedzie Freudor to git.
    ps. Trzymam kciuki za poniedziałek i kolejne dni (!!!) ;)
  • Canulas 07.05.2019
    "Zobaczył, zapragną i w ostatniej chwili zdążył się zapisać. Z jego" - zapragnął

    "Do końca świecie przekonany był, że uśmiechy na twarzach wracających na Ziemię są oznaką szczęśliwie spędzonych chwil" - świata?

    Na razie się wstrzymam z oceną, ale być może coś ma.
  • marok 07.05.2019
    Możliwe że później się rozkręci, jestem dobrej myśli
  • Hej,
    "Na rządowej stacji kosmicznej imienia jakiegoś sławnego naukowca na księżycu mieszkał od pół roku." - no to uderzyłeś w moje struny :))

    Nieźle, podlece dalej...
    A i drobna uwaga, popraw to o ci wyżej wskazała Ritha i reszta, bo kilka rzeczy z dala rzuca się w oczy ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania