TW – Dzień Canulasa! – "W balecie zimowych noży: Czasy łotrów, czasy ciemnych bram (Brudne Noir)"

TW 2.0. #02.

Postać: Nimfomanka

Miejsce: Piracka łajba

Zdarzenie: Komputerowy program do tworzenia świata

Emocje: Podejrzliwość/Trauma*

 

*(Niestety wydźwięk tekstu raczej nijak się będzie miał do wylosowanych emocji więc, jako że są one jedynie "opcjonalią", pozwolę sobie tym razem z nich nie skorzystać. Tekst widzi mi się spójniejszy bez usilnego ukierunkowywania).

 

# Gdzie jesteście, moje piękne czasy ciemnych bram?

 

"— I jak zrobimy tym razem? Ubierzemy plastikowe manekiny w maski naszych twarzy, wymyślimy im imiona i napiszemy historię?

Kiedy pamięciowa eteria spogląda na mnie, jej niebieskie oczy przenikają brudem białej ściany. Stojący tuż obok piecyk opala mi rękę na granicy akceptowalnego progu czuciowego. Normalnie bym go oddalił, ale dziś pozostawiam, jak jest. Dziś mogę zabić, umrzeć lub nic nie zrobić. Dziś najlepszym, co mi się przytrafiło, było bezkonfliktowe przetransportowanie mnie do domu. Dzisiaj widzę Brutusów. Dzisiaj również mam nóż.

— Nie. Tym razem "my", to musimy być po prostu "my!"

— Ryzykowne.

— Wiem, ale...

— Ale...?

Wypijam jebaną kawę na dwa łyki. Czemu jebaną? Bo w takim stanie wszystko jest "jebane" lub "pierdolone". Uśmiech roztapia plastik, ale do ujarzmienia stali nadaje się tylko nienawiść i bezlitosność. Afirmuję się więc pochodnymi odczuciami, żeby zyskać kilka kolejnych ( ) kalendarzowych.

— Ukryję nas — wyjaśniam zjawie przy drzwiach. — Ukryję nas w nas. Ukryję nas przed nami.

— Czyli nie będziesz mówił do mnie, tylko on będzie mówił do niej, tak? Dobrze rozumuję?

Zmieniam temat, pytając, czy wie, że Autagonistofilia jest dewiacją seksualną, której głównym bodźcem jest sceniczność? Nie daje się jednak zwieść. A nie mam już kawy, herbaty, bodźców do odczuwania lęku ani społecznych hamulców.

Nie mam nic.

— Umarłaś — rzucam. — Nie możesz rozumować. Ale tak... To dużo bardziej bezpieczne. Ludzie są głupi, ale bywają instynktownie przenikliwi.

— Ostatnie pytanie — mruczy, płynąc ku oknu. — Ile zostało?

Wyjaśniam, że ponad siedemset.

— A zastanawiasz się nad tym...

— To już następne, zjawo. Zaczynajmy!"

 

# Dzisiaj mam siłę wrócić. Dzisiaj nawet nie przywiążę nici do nadgarstka.

 

W asyście pohukiwania przedwojennych zwrotnic jechali windą na dach. Na czwartym ktoś wsiadł. Zamilkli. On krwawe dłonie ukrył w kieszeniach kurtki. Ona bezceremonialnie przykleiła gumę na środku lustra i wyzywającym spojrzeniem błękitnych oczy odszukała zakłopotanie pasażera. Ten tylko pokręcił głową. Wysiadł dwa piętra wyżej, odprowadzony asystą jej chichotów. Dopiero kiedy drzwi się zasunęły, chłopak zabrał kciuk ze srebrnej kulki uwalniającej ostrze sprężynowca.

— Po co? — zapytał.

Nawinęła na palec kosmyk nieudolnie utlenionych włosów.

— Fobofilia, nekrosadyzm, symforofilia — wyliczyła na palcach. Pokrytą krwią dłoń obsiadł brokat z pomalowanych paznokci.

— Po co? — powtórzył. — Po co, ty pusta kurwo? Mało ci?

Rozstawiła prowokująco nogi. Nylon podartej rajstopy zatańczył u jej łydki niczym wąż. Chłopak skupił wzrok na tym zjawisku, uważając, że musiało się to wydarzyć, kiedy...

Dojechali.

— Prawem wilka — odparła twardym, rzadko kiedy używanym, głosem. — Pierdolimy się?

Uderzył jej głową w lustro. Poprawił w twarz, szarpiąc przy tym za włosy. Chichot tylko się wzmógł. Piracka łajba osiadała, zatapiana w paroksyzmach bólu i nieujarzmionej rozkoszy.

Na próbujących dostać się do bloku policjantów szczekał pies.

 

Kilkanaście minut później, w asyście kosmatej nocy, przystanęli na krawędzi dachu. Było zimno od wiatru i kłamliwie od bliskości nieba. Osiadłe na nadlewkach z lepiku krople deszczu odbijały resztki życia eterycznym blaskiem. Gdyby pobrać księżycowi DNA, mogłoby tak wyglądać.

Cała ta magia i oni. Dwoje akrobatów intelektu, próbujących wciąż osiodłać dal.

— Kurewsko wysoko, skarbie? Kurewsko pięknie? Dziesiąte piętro to cztery sekundy lotu, nie?

— Jedenaste. I nie cmokaj gumą, bo cię zabiję!

Nie używał słowa "zabiję" na pokuszenie czy dla uzyskania poklasku lub zastraszenia. Nawet jeśli pytała, czy by zabił, odpowiadał, że by nie oszczędził. Wyjęła miętówkę z ust. Następnie ściągnęła kurtkę i wyrzuciła przed siebie. Robiła to samo z butami, kiedy spytał.

— Co?

Wyjaśnił, że blok ma oczywiście dziesięć pięter, ale ewakuacyjne schody dodają wysokości jeszcze jedno. Nie skwitowała tego lakonicznym "No i", wiedząc, że On nie nawykł do tolerowania ignorancji. I, mimo że za kilka chwil miała sfrunąć niczym płatek przedwczorajszej róży, umiała przyznać przed sobą, że nadal nad nią panuje w stu procentach. Fascynujące, że można odczuwać przed kimś tak wielki lęk, by zdołał on zagłuszyć nawet kroki zbliżającej się nieuchronnie śmierci.

— Opowiedz jeszcze o kolorze moich oczu — poprosiła. — Ten jeden, ostatni raz. Coś z zaborami było?

Uśmiechnął się na tę porcję słodko-niebezpiecznej ignorancji. Skołtuniałe włosy, zbyt duży sweter i bosa twarz, ubrana jedynie w krwawe odciski jego dłoni i napuchniętą od uderzeń wargę. Małe szaleństwo wiatru. Lizak z żyletką w środku.

— Błękit Turnbulla, czasem nazywany również Pruskim. Jedno z najpiękniejszych we wszechświecie oszustw naszego wzroku.

Czytając z mimiki rozmarzonej twarzy, widoczne było, że chciała pociągnąć temat, lecz kiedy spojrzał, zamilkła. Blondyn przystanął za nią. Serce jej oszalało na myśl o tym, że jest jego kaprysem. Jeśli tylko wyprostuje ręce, śmierć ją odnajdzie w piątej sekundzie od teraz.

— Jesteśmy na jedenastym piętrze, ma milady. A w scrabblach słowo upadek ma jedenaście punktów. Oczywiście, jeśli nie złapiesz premii.

Oparła o niego głowę.

— To piękne. Lubię takie trudne... wiesz.

— Żyjemy jedynie w symulacji, mała. W komputerowym świecie stworzonym przez Boga Ojca – Programistę. Ewentualnie nas, przed nami. Oczywiście nie da rady objąć tego słowem, nie uciekając się do drastycznych przeskalowań czy infantylnych analogii, ale żyjemy w symulacji. W świecie gry. Mówiłem ci o teorii Gygesa? O tym, jak znalazł pierścień dający najprawdziwszą niewidzialność?

— Chyba. — Próbowała odwrócić twarz w jego stronę, lecz twardym chwytem za barki nie pozwolił. Pięć sekund lotu. Płomienie wiatru wygryzające się w przerażone oczy. Czy to już? Lecę?

— Pamiętasz coś więcej?

Przeszperała w pamięci, zaznaczając niematerialną v-ką wszystkie wzmianki o simach. Było tego dużo, lecz wszystko w osnowie niepamięciowej mgły.

— Coś z moralnością? — wymamrotała głosem zawierającym podprogowe "czy mamy na to, kurwa, jeszcze czas?" — Ale teraz już nie pamiętam. Grunt, że możemy robić, co tylko chcemy. Cała ta gadka, to jedynie kolorowy papierek na użytek naszych anomalii. Nie muszę kupować idei inkwizycyjnej, by czerpać rozkosz ze spalanych czarownic, nie?

Na jego chłopięcej twarzy wykwitł bezczelny uśmiech. Lubił ją zmuszać do ujawniania pokładów inteligencji. Pomimo tego, że, nie wiedzieć czemu ubzdurała sobie odgrywać rolę tępej, usłużnej suki.

— Nieważne — zawyrokował, przecinając kabel doprowadzający dalsze spekulacje. — Ty czy ja?

— Krótkie mam i chyba...

— Ty czy ja?!

Wyszeptała odpowiedź.

 

On – Tęsknię do czasów łotrów. Do czasów ciemnych bram.

 

W odwróconej perspektywie

odmarłem.

Czując niestosowność

twej modlitwy za mnie.

ja – worek kości.

ja – chmura myśli.

 

Od trzymania się za ręce

potraciliśmy resztki

papilarnych linii.

Dwie osoby.

Ty i ja.

Selekcja Arki Noego

 

Napiszemy na kolanie program

i stworzymy świat,

gdzie baletnice będą chude w biodrach,

a złodzieje pozdrowią się gestem

czy skinieniem głowy.

 

A potem poranimy, zabijemy księżyc,

wyjąc.

Jego krew gorąca pomiesza się z piaskiem.

Byk nie będzie bykiem, a skorpion skorpionem.

Czyści i brudni. Dziś pod szyldem: "wszyscy".

Utoniemy w ogniu.

 

Nie chcą krzepnąć trupy naszych spotkań.

Taśmy walkmana, krainy wyobraźni.

ja – bez dorobku.

ja – bez perspektyw.

 

To trochę źle, że cię

nie ma.

To trochę źle, bo nie zapisałem

twej roboczej wersji.

To trochę źle, że

tęcza nie jest tak piękna

w czarno-białym filmie.

 

Ona – Nie wołaj!

 

Znów śnił mi się trupiej.

Lub znów mu się śniłam.

 

Pochodzimy z pędu.

I pęd nas zakończy.

 

Jakże niebezpiecznie

wciąż poszerzać horyzonty upojenia bólem.

To już się dzieje.

Każdy, kogo mijasz, ma przy sobie broń.

 

Bo wszystko już było, będzie lub jest.

Nasz byt jest kulisty. I oby był jednym.

Nie wołaj!

 

Pięknie zwilżyć usta i raczyć się drinkiem

wódki z zimną colą.

Ale jeszcze piękniej, choć dużo posępniej,

wypić drinka wódki

z bakterią E.coli.

 

________________________________________

 

Linki:

– oryginał – http://www.opowi.pl/w-balecie-zimowych-nozy-czasy-lotrow-a41047/

– idea TW 3.0 – http://www.opowi.pl/tw-30-a-czy-ty-posiadasz-wyobraznie-a44044/

– wątek na forum TW 3.0 – http://www.opowi.pl/forum/tw-30-w1079/

– najlepsze teksty TW – http://www.opowi.pl/trening-wyobrazni-najlepsze-teksty-a44045/

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (20)

  • Ritha 23.08.2018
    Znam tekst, znam, znam. Wart przypomnienia.
  • marok 23.08.2018
    Czarna kawa.
  • Enchanteuse 23.08.2018
    Byłam, ślad zostawiłam. Wrócę sobie do tego pewniej, jak będę nagrywać ;)
  • Canulas 23.08.2018
    Ja z cicha pęk przyładowałem piątalem :)
  • Enchanteuse 23.08.2018
    Canulas nie mamy Ci tego za złe, zasłużyłeś ;D
  • Canulas 23.08.2018
    Enchanteuse, trochę na tekst, ale trochę też dla samej idei i by uczcić robotę Elołapki.

    Zastala TW drewniane, a tera, o, jakie rarytasy
  • Enchanteuse 23.08.2018
    Canulas widzisz, nie patrzyłam na to w ten sposób. Fakt, bardzo ładnie to zafunkcjonowało.
  • Canulas 23.08.2018
    No ładnie, ładnie.
  • Elorence 23.08.2018
    Co te anonimki...
  • Canulas 23.08.2018
    Oj tam. Odwaga cywilna, towar deficytowy
  • Aisak 23.08.2018
    Ojej, wujek Canó będzie płakał.
    Tylu zazdrośników i zazdrośnic?
    Ale czego oni zazdroszczą?
    Pytam, bo nie wiem.
  • Canulas 23.08.2018
    Wujek Canó tysz nie ma pojęcia, ale chwilowo bardziej go obchodzą zakwasy niż jakieś pierdołki.
    Szkoda wujowi tylko Elołapki, bo wykonuje zajebistą robotę.
    Baju. Idem umiroć.
  • Balety rozdzierajaco piekne.
    Ja jedynie jednej rzeczy nie rozumiem, logistycznej; po co powielac?

    Zamiast w tresci, ze 'z okazji dni tw to tego i tamto, siamto i owamto, i w dniu dzisiejszym prezentujemy arcy byczy tekst Cana "W balecie zimowych nozy", i link do tekstu.

    Nie lapie, czemu po dwukroc wszystko bedzie, w koncu to przypomnienia perel, nie jakies osobne publikacje.
    Jak nowy juzer, badz juzer niezaznajomiony z tekstem, bedzie chcial sie zaznajomic - to se kliknie w link i go przeniesie.

    Nie wiem. Takie powielanie mi sie nie widzi.
    A balety sciskaja za serce.

    I ja, Can, czekam na trzeci!
  • Canulas 23.08.2018
    Taaa, ja też. Tak trochę. Czekam i ni czekam ;)
  • NMP, statystyki mówią, że tylko połowa osób kliknęłaby w link i przeniosła się na stronę autora. Dużo tu leniuszków :)
  • Ritha 23.08.2018
    Niekoniecznie, bo jak ktos juz byl pod oryginałem i kliknął dzis, to juz go nie policzy (wiec trudno okreslic ile faktycznie).
    Sorks za wtrącenie, matematyczno-statystyczny schiz ;D
  • Elorence 23.08.2018
    Mi bardziej chodziło o statystyki ogólne. Ludzie lubią mieć podsuwane rzeczy pod nos :)
  • Ritha 23.08.2018
    Aaa, no tak, to na pewno :)
  • Elorence 23.08.2018
    Ritha, trzeba uważać co się pisze, powołując się na matematykę, bo czuwasz xD
  • Ritha 23.08.2018
    Nooo xD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania