TW – Dzień Rithy! – "Cmyk (część 1)"

TW #4

Postać: Pisakowe dziecię

Miejsce: Noc w drukarni

Zdarzenie: Klasówka

Gatunek: Antyutopia

 

***

 

Chłopak biegł coraz szybciej. Buty miarowo uderzały w kolejne kałuże. Starał się nie rozglądać, nie analizować, nie martwić, zarazem zachowując maksymalną czujność. Dość dobrze zdążył nauczyć się tego dziwnego stanu świadomości. Jakby leżał plecami na wodzie, z jednej strony nie pozwalając sobie na nadmierne spięcie, z drugiej skupiając na tyle, by w zależności od potrzeb mógł zanurkować lub odpłynąć. W tym momencie interesowało go tylko, żeby dostać się do Cmyka, nie rozbić ampułki i nie zgubić dziewczyny. Noc była wyjątkowo jasna, po przedwczorajszej pełni księżyc nadal przyświecał solidnie i gdyby sprawa nie stała się aż tak pilna, zaczekałby jeszcze kilka dni, aż niebo pociemnieje solidniej. Nie mieli jednak czasu. Alice zaczęły zapadać się oczy. To dziwne, bo wydawało się, że nadal widzi. Od czasu do czasu poruszała źrenicami, one jednak były coraz głębiej i głębiej. Uczucie potrzasku irytowało go od tygodnia. To stanowczo zbyt długo, siódma noc z rzędu w opuszczonej drukarni. Alice nie była w stanie podróżować, a jego przyjaciel nie chciał ruszyć się bez niej. Tymczasem on obiecał, że będą trzymać się razem. Wciąż miał poczucie winy. To on ich namówił, to on się zbuntował, to on chciał zmian.

To jemu nie wyszło.

 

Była jeszcze ona. Cassie. Biegła za nim. Słyszał uderzenia jej butów o chodnik. Przez całą drogę tylko tego wysłuchiwał.

— Max!

Jedno, krótkie słowo. Kilka jeszcze krótszych chwil potrzebnych, aby je wykrzyczeć. Błyskawiczne starcie strachu, determinacji i prośby. Trzy literki, trzy emocje. Przez ułamek sekundy zawahał się, czy na pewno chciała zawołać go po imieniu, czy zaakcentować, że to szczyt jej możliwości. Zignorował.

Kilkanaście metrów przed nimi dostrzegł krążący po ulicy snop światła.

— Szlag... — syknął, skręcając w lewo tuż przed blaskiem reflektora.

— Maaax!

Zaklął pod nosem, wyhamował, odwrócił się, złapał ją za rękę i biegł dalej. Błagalne spojrzenie dziewczyny mignęło przed jego oczami na moment odpowiednio krótki i nieistotny, aby mógł zdeptać empatię w zarodku. Trafili na wąski tunel pomiędzy ceglanym murem budynku a wysokim na trzy metry ogrodzeniem z blachy falistej. Echo pokonywanych metrów odbijało się od niej i kilkukrotnie wzmocnione bębniło dookoła. Nie wypuszczał jej mokrej, drżącej dłoni ze swojej, spoconej, pulsującej od wysiłku fizycznego i adrenaliny.

— Max… — szepnęła, prosząc, żeby zwolnił.

Zacisnął zęby, wzmocnił uścisk ręki, przyspieszył.

— Max! — wrzasnęła. — Proszę.

Zatrzymał się, złapał ją za ramiona i przygwoździł do blachy, wkładając w to trochę zbyt dużo siły. Nie pozwolił sobie na współczucie, kiedy jęknęła równolegle do głuchego odgłosu pleców uderzających o ogrodzenie.

— Przestań powtarzać moje imię. Przestań zwalniać. Przestań utrudniać. Przestań się poddawać... — cedził przez zęby, wbijając w nią spojrzenie granatowych oczu. — Przestań myśleć. Po prostu biegnij.

Milczącym wyrazem twarzy wyprosiła kilka sekund, podczas których ich oddechy krążyły w chaotycznym tańcu pomiędzy blachą, cegłami a świecącym zbyt intensywnie księżycem. Po prawej stronie okrągły strumień światła kołysał się, jednostajnym ruchem omiatając ulicę. Po lewej była tylko ciemność. Przemokły mu buty. Dopiero teraz to poczuł. Dopiero teraz uderzyło zmęczenie, bezsilność i mnożące się czarne scenariusze. Był wściekły, że pozwolił wybić się z rytmu. Ten odpoczynek nie był im potrzebny. Był jedynie destrukcyjny i obnażał każdą słabość umysłu. Max kipiał ze złości.

 

Ustąpił. Szli powoli. Była wdzięczna. Blaszany płot z każdym metrem zdawał zbliżać się do muru. Tunel się zwężał. Dwie postacie zamigotały przy jego końcu. Max jeszcze raz sprawdził kieszeń z fiolką po wewnętrznej stronie kurtki. Zasunięta, zabezpieczona. Z bojówek wyciągnął wysłużonego sprężynowca, zacisnął palce na rączce, nie spuszczając wzroku z napotkanego towarzystwa. Obaj wysocy, chudzi, z wrogim nastawieniem emanującym całą posturą, z prowokującym wyrazem twarzy włącznie. Wyczuł, że Cassie sztywnieje, ale jego interesowało jedynie, by nie zmienili tempa marszu. Byli coraz bliżej. Jeden z mężczyzn skrzyżował ręce na piersi, drugi splunął. Milczenie ogłuszało. Cassie zaciskała nerwowo palce na jego dłoni. Max pilnował tempa. Byli metr od nich, nie zwolnił, nie zatrzymał się. Machnął z całej siły, szelest ostrza przecinającego powietrze nie zmącił ciszy. Serce Cassie zadudniło. Max celował w oko i trafił w oko. Równie sprawnie wyjął nóż z zaskoczonej ofiary. Wytarł go o spodnie. Nie polała się krew, nie rozległ się krzyk. Wzdłuż blachy popłynął jedynie odgłos upadającego na wilgotny beton ciała. Drugi mężczyzna cofnął się o krok, rozkładając ręce w geście poddania. Nie przestraszyła go nędzna imitacja broni. Przestraszyła go determinacja i zdecydowanie chłopaka. Max wyminął faceta, ciągnąc za sobą oniemiałą dziewczynę. Dwie kolejne przecznice przeszli bez słowa. Było ciemniej. Księżyc wsunął się za kurtynę frontowych chmur. Cassie odwracała głowę raz po raz, wypatrując czy zbyt szybko rozwiązany problem, nie postanowi ciągnąć się za nimi mimo wszystko. Nikogo jednak nie wypatrzyła.

 

— To nie był człowiek? — trzymała to pytane w zakamarkach umysłu od dobrych dwudziestu minut.

Nie potwierdził, nie zaprzeczył. Uznał odpowiedź za oczywistą.

— Zawsze celuj w lewe oko.

Pokiwała głową, wiedząc jednocześnie, że nigdy nie starczyłoby jej odwagi. Max z łatwością domyślił się, w jakim kierunku popłynęły jej myśli. Wiedział też, że niektóre czyny, wymagają odrębnych stanów emocjonalnych. Takich na specjalne okazje. Wiedział, że czymkolwiek są, mają słaby punkt i boją się zapachu zdeterminowanego człowieka. Był taki nieustannie, zmuszał się do tego — męczące, ale skuteczne. Obawiał się tylko, że jego organizm w końcu przyzwyczai się do tego uczucia i niepostrzeżenie pozwoli sobie na słabość.

 

M w napisie C.M.Y.K. było obluzowane od samego początku. Skrzypiało na wietrze, grożąc urwaniem. Weszli przez bramę. Max rozejrzał się czujnie, nie rejestrując jednak nikogo ani niczego niepokojącego. Wszedł przez otwór z wystającymi po bokach szklanymi odłamkami, który kiedyś był zapewne drzwiami. Metalowe schody skrzypiały pod naciskiem ich kroków. Zapach tuszu nadal był przyjemny. Cassie lubiła to miejsce, na tyle, na ile potrafiła jeszcze lubić cokolwiek. Kolejne drzwi, tym razem solidne, zamknięte. Chłopak zastukał kilka razy, rytm uderzeń aż za dobrze im znany.

— Hasło… — W głosie dobywającym się z wewnątrz dało się wyłapać przede wszystkim ostrożność.

Max splunął, po czym przyłożył usta do zimnej powierzchni metalu.

— Klasówka — wysyczał. — Zaliczona. Cyjan, magenta, yellow, key.

Drzwi uchyliły się niepewnie, by po chwili zadudnić o sąsiednią ścianę pod naporem mokrej ręki chłopaka. Wparował do środka, ciągnąc za sobą dziewczynę.

— Idiotyczne to hasło.

— Masz?! — zapytał niecierpliwie jego przyjaciel.

— Mam — odparł, szamocząc się z potrójną kieszenią kurtki, z której wyciągnął fiolkę z przezroczystym płynem. — Pisakowe dziecię. Z pierwszej ręki. Wstrzyknij całe. Pojutrze ruszamy.

— Będzie w stanie? Jak to zdobyłeś?

— Będzie. Nie pytaj.

 

Ze starych maszyn drukarskich już pierwszego dnia zrobili coś na kształt kominka. Piekli w nim ziemniaki. Cassie zasypiała przy jego cieple, zwinięta w pozycji embrionalnej na stercie kolorowych czasopism, pod atrapą koca ze starego płaszcza. Max wyrywał kolejne strony z książek, podtrzymując ogień. Wszystkie okna zakleili kartonami. Drzwi miały zasuwę. Było w miarę dobrze. Codziennie czytał tę samą, ostatnią gazetę, wydrukowaną w tym miejscu. Nie było w niej nic niepokojącego. Normalne informacje dnia codziennego. Czytał też brukowce z wcześniejszych dni. Nic. Zero.

— Max?

Dziś nie mogła zasnąć dłużej niż zwykle.

— Hm? — mruknął, nie odrywając wzroku od artykułu o notowaniach giełdowych sprzed dwóch miesięcy. Szukał jakichś odchyleń od normy. Wtedy kompletnie się na tym nie znał. Obecnie był bardziej oczytany.

— Co zrobimy jutro?

Pytała o to codziennie. Zbyt dużo myślała. Nie mógł zostawić jej nawet na chwilę samej. Nie mógł i nie chciał. Nie mógł też dać tego po sobie poznać. Chciał, żeby była silna.

— Jutro? — powtórzył, nie odrywając oczu od czytanego tekstu. — Nauczymy cię szybciej biegać.

 

___________________________________

 

Linki:

– oryginał – http://www.opowi.pl/tw-4-cmyk-a39661/

– idea TW 3.0 – http://www.opowi.pl/tw-30-a-czy-ty-posiadasz-wyobraznie-a44044/

– wątek na forum TW 3.0 – http://www.opowi.pl/forum/tw-30-w1079/

– najlepsze teksty TW – http://www.opowi.pl/trening-wyobrazni-najlepsze-teksty-a44045/

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Elorence 06.09.2018
    MAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAX! <3
  • Ritha 06.09.2018
    Dziękuję Treningu Wyobraźni :D <3
  • Ritha 06.09.2018
    Ja się aż na dwa dni załapalam w dniach tw. Jesli wykupiłam jakiego abonamenta, to nieświadomie... Rachunka nie przyjmę!
  • Elorence 06.09.2018
    Ritha, oba teksty zostały dodane 6 września, więc spokojnie. Nikt nie oskarży Cię o korupcję :D
  • Ritha 06.09.2018
    Elorence uffff :D
  • Canulas 07.09.2018
    Taaa, też jebło. Też top. Kurde. Sporo tego.
  • Ritha 07.09.2018
    :))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania