TW któreś tam - 3
158.Żołnierz z daleka
109.Rozpędzona lokomotywa
Ból/Wesołość
238.Zapasy w czekoladzie
Pewnego razu, włóczywszy się po Obłokach Magellana, oczywiście w nieustannej mej podróży do przysłowiowej już Andromedy, natknąłem się na sędziwego bojowca, żołnierza znikąd, bądź z daleka, co ani chwili nie czeka, tylko smaczliwie orbitował wokół Czarnej Dziury na staroświeckiej, parą buchającą lokomotywie.
Czarna Dziura owa, przez tuziemców zwana Wielką Czarną Dupą, bowiem po pochłonięciu rozwartym anusem nie dość roztropnych podróżników, wypluwała w zgodzie z teoriami Stiwena Hołkinga, co prawda nie emisje kwantowo-falowe, lecz dość zwyczajną, brązową breję.
Od razu uspokajam zatroskanych: nie, to nie kał i powieść ta nie jest powieścią kaową, tylko całkiem zwyczajną, więc gównianych akcesoriów nam tu nie potrzeba. Jednakowoż brązowa breja niepokoi i wzrusza, więc od razu zapewniam, że to najzwyklejsza w świecie czekolada. Orbitujący wokół niej nasz żołnierz wyklęty w parowóz zaklęty, znając doskonale kaprysy analne Wielkiej Dupy, smyrał ją tylko łagodnie, łechtał ptasim piórkiem, by wypróżniła się wprost do jego sakwojaży, czyniąc mu w ten sposób nielichy prezent w postaci pół puda czekolady na pierdnięcie.
Zaparkowałem swój astrolot międzygalaktyczny na pobliskiej orbicie, będącej w stycznej hiperbolicznej i ślicznej z lokomotywą, by zapukać w blaszane powłoki i zostać zaproszon do jej wnętrza przez starca tyleż sędziwego co szalonego wielce, mający serce i rozum w poniewierce.
Opowiadał mi długo przy kubku gorącej czekolady, jak to był zbiegł z księżyca saturnowego — Europy. Nie podobały mu się tam rządy jaszczuropodobnych stworów, wiodących tryb życia mocno podwodny i podlodny, bowiem wzięły i zawiązały jakowąś Uniję, za nic mając odwieczne tradycje Starej Europy, zachciało im się nowoczesności, oplatując siecią teorii spiskowych cały glob niemalże. Szlachetny starzec w tym momencie załkał jakoś, zakwilił, otarł łzę buraczaną, siorbnął nosem i spojrzał na mnie z ukosa.
Pokiwałem aprobująco głową i z dezaprobatą wyciągnąłem długą, śpikiem rozciągniętą kozę, oczywiście z nosa, czym dałem memu bajarzowi mocno do myślenia.
Zawykrzyknikował w końcu, wyrwawszy nos z osłupienia i dalej ciągnął swą baję.
Opowiadał zatem, ze smutkiem i jakby nostalgią, jak to był prześladowany przez piewców nowego porządku, jak z nienawiścią tropiono każdy ślad jego palca umazanego w czekoladzie i koniec końców, okrzyknięty oszołomem, musiał zbiec na manowce. Prym w tym wszystkim wiódł niejaki Parowóz, który nękał go z zajadłością godną lepszej sprawy.
Mętną mi się zdała ta cała opowieść, bowiem Parowóz przeca, jest jego schronieniem, a nie bitnym przeciwnikiem. Wytknąłem mu tę nieścisłość, na co zżymnął się nieco, bo być może nie był to Parowóz, a raczej Karawan, ale niech mu te drobne przeinaczenia wybaczę, gdyż osłabł już bardzo po tych prześladowaniach, zwłaszcza gdy pewien wysłannik papieski postraszył go anatemą. Na moje zdziwienie, skąd tam, na Europie dzikiej, lodem skutej, jakowyś nuncjusz apostolski zawitał, znowuż zmieszany, orzekł, że to przeor Pokropny pewnego, bezludnego opactwa, dryfującego na lodowej krze, puścił umyślnego, by tegoż Nuncjusza ściągnąć ze Stolicy Apostolskiej, by ten walczył z herezją Ozarową.
Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałem, już nie dopytywałem, któż to Ozar i czym była jego herezja, ponieważ dostałem zatwardzenia i boleści jelitowych od nadmiaru wypitej czekolady. Może przyszłe pokolenia dotrą do tego dziwaka i rozwikłają jego tajemnice, ja tymczasem, siedząc już na swoim fajansowym tronie, wystartowałem chyżo tam, gdzie wzrok nie sięga, byle dalej od Czarnej Dupy.
Komentarze (19)
Dzięki
drobiazgi:
"...co ani chwili nie czeka, tylko smaczliwie orbitował wokół Czarnej Dziury na staroświeckiej, parą buchającą lokomotywie." — tu mi się coś gryzie (niespójne czasy zapewne) — ...ani chwili nie czekał, tylko smaczliwie orbitował... Ale rozumiem, czemu tak wyszło. Chciałeś, trochę na siłę, żeby ci pasowało: "z daleka"— "nie czeka", co nie? ;))
"więc od razu zapewniam, że to najzwyklejsza w świecie czekolada" — osobiście uwielbiam czekoladę, nawet bardziej od... nie przymierzając piwa ;) ale jakby mnie ktoś taką, wedle twego (rzekomo nie kaowego) opisu, poczęstował, chyba bym się jednak nie skusiła :p ;)
"by zapukać w blaszane powłoki i zostać zaproszon do jej wnętrza przez starca tyleż sędziwego co szalonego wielce, mający serce i rozum w poniewierce." — dobra, tu też mnie coś ugryzło ;) — "...przez starca...., mającego serce..."
Cóż, przebogate słownictwo, bohaterzy — jakby znani skądinąd ;) Słownictwo kosmiczne doborowe, choć nieco skalane... wedle odczucia mego. Opowiadanko niezłe, choć chwilami o nieco nachalny bełkot haczące ;)
TW prikazy użyłeś jednakoż wzorcowo ;)
Pazdrawljaju :)
Trochę się z tym mocowałem, nie miałem jakoś zwykłej swobody zmyśli, może temu zgrzyty tu i tam ;)
Wszystko było super, do momentu kozy z nosa. Wolę szczegółowy opis przeżyć szambonurka, niż jedną, małą koze z nosa.
Bleeeeeeeeee.
Ogólnie tu w tym tekście zastosowałeś rymy, gites, fajnie rymujesz w prozie.
Oki, inspiracja opowijska, mamy Karawana, Nuncjusza i nawet Ozarelli (link do gównobórz, których dotyczą winieneś w tych tekstach dawać;))
Miejmy nadzieję ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania