Poprzednie częściTwoja na zawsze.

Twoja na zawsze. 21

Rozdział dwudziesty pierwszy

 

Od godziny siedziałem na cmentarzu i wpatrywałem się w czarną płytę z granitu. W głowie miałem tysiące pytań, które już na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. W drżących dłoniach trzymałem znicz i nie mogłem zdecydować się na jego podpalenie. To wszystko było tak cholernie trudne.

- Widzisz – wziąłem głęboki wdech – kiedyś miałem cię za swojego super bohatera, a twoja śmierć była bolesnym ciosem. Długo nie mogłem pogodzić się z myślą, że już nigdy więcej nie zobaczę twojego uśmiechu, nie usłyszę, jak przekomarzasz się z mamą, pijąc poranną kawę i nie będę mógł do ciebie zadzwonić. Zastanawiałem się, dlaczego to musiałeś być właśnie ty, a nie ktoś inny. Miałem pretensje do lekarzy, że nie uratowali ci życia, bo przecież miałeś dla kogo żyć, ale teraz wiesz co? Jestem im wdzięczny za to, bo musiałabym sam cię zabić. Nie wiem, czy mnie słyszysz i szczerze mam to gdzieś, w zasadzie chciałem, tylko byś wiedział, że prawda wyszła na jaw. Nie mieści mi się w głowie, jak mogłeś zrobić mi coś takiego. Przykro mi, ale nie umiem wybaczyć. Tato.

Szybkim ruchem ręki, starłem łzę z policzka.

Wizyta w domu mojej matki przeciągnęła się z jednego dnia do prawie tygodnia. Regina po mojej wizycie na cmentarzu namawiała mnie, żebym mu odpuścił, ale nie chciałem tego słuchać. Nie zasługiwał na przebaczenie i dla mnie umarł po raz drugi.

- Może jednak powinieneś posłuchać mamy? - Julka nakręcona przez moją rodzicielkę od samego rana truła mi dupę – przecież wiesz, że Monika go uwiodła.

Uderzyłem zaciśniętą pięścią w blat stolika kawowego. Miałem dość rozmów na ten temat. Podjąłem decyzję.

- I to wszystko tłumaczy, tak?! - podniosłem głos – nie wiedział, że pieprzy się z dziewczyną syna? Gdyby nie chciał, to by tego nie zrobił.

Dziewczyna westchnęła i spuściła głowę na swoje dłonie.

- Mam ci przypomnieć, jak ostatnio sam mi się tłumaczyłeś? Też mówiłeś, że to jej wina i wcale tego nie chciałeś. Może w tamtym przypadku było dokładnie tak samo? Wiem, że do tanga potrzeba dwojga, a jak suka nie da, to pies nie weźmie, ale przemyśl to sobie.

Wciągnąłem głośno powietrze. Brawo! Udało jej się wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia i poczucie winy.

- Jagoda – spuściłem odrobinę z tonu – to są dwie zupełnie różne sytuacje. Ja dobrze wiesz, że…

- Przestań! - teraz to ona krzyczała – zawsze się do cholery wybielasz. Umiesz z łatwością oceniać innych, ale nie potrafisz spojrzeć na siebie. Zarówno ty, jak i on popełniliście ten sam błąd. Straciliście głowy dla jednej kobiety, która bawiła się z wami. Czy ty naprawdę nie widzisz, że ona cały czas miesza? Wiedziała, co się stanie, jeżeli opowie o Janie i ich romansie. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, jakby zależało jej na skłóceniu cię zresztą rodziny. Była pewna, że śmiertelnie obrazisz się na Reginę, a ja nie wrócę do ciebie. Wszystko było zaplanowane.

- Odpuść sobie teorie spiskowe – warknąłem – przebywanie z moją matką ci szkodzi. Zamiast plotkować i knuć z nią w kuchni, lepiej byś zrobiła, wychodząc na spacer. Ten dom ma coś takiego jak ogród.

Musiałem przesadzić, bo prychnęła, mierząc mnie surowym spojrzeniem i wyszła obrażona z salonu. Odetchnąłem z ulgą. Chociaż przez chwilę mogłem być sam, ale nie długo dane mi było cieszyć się ciszą.

- Przypominasz osła – Regina stanęła w drzwiach – słyszałam każde słowo. Źle postępujesz z Jagódką, dziewczyna chciała dobrze i jeśli interesuje cię moje zdanie, to uważam, że ona ma rację. Powinieneś zrobić to, co ja. Jan już nie żyje.

Więc jednak pewne rzeczy w tym domu pozostały bez zmian. Na przykład podsłuchiwanie cudzych rozmów. Dosłownie zero prywatności. Byłem ciekaw, czy stała pod drzwiami od mojej, albo Klary sypialni i podsłuchiwała, kiedy uprawialiśmy seks.

- A ja sądzę, że nie powinnyście niczego na mnie wymuszać – odparłem, siląc się na spokój – gdy będę gotowy, pomyślę o tym, ale na razie nie chcę słyszeć więcej słowa na ten temat. I proszę przestać zabijać ćwieka Jagodzie o zamieszkaniu w tym domu. Wiem, jak bardzo lubisz mieć wszystkich przy sobie, jednak już to przerabialiśmy. Pamiętasz mamo?

 

Nie należałem do łatwych dzieci, miałem trudny charakter i potrafiłem porządnie narozrabiać. Uwielbiałem robić wszystko po swojemu, mając za nic innych. Wraz z etapem „jestem nastolatkiem” załączył się u mnie tryb „zrobię wszystko, żeby ci dokopać”. Każdego dnia sprawdzałem, ile jest w stanie jeszcze wytrzymać. Ojciec z racji bycia reżyserem, bardzo często przebywał w rozjazdach, do domu zjeżdżając na weekendy. Wtedy zgrywałem anioła i pilnowałem się na każdym kroku, by Jan nie uwierzył swojej żonie w żadne słowo. Czara goryczy przelała się, gdy w wieku szesnastu lat zaprosiłem do siebie na noc dziewczynę, której imienia dzisiaj nie pamiętałem. Nie była ładna ani specjalnie inteligentna, ale mi to wystarczyło. Chciałem zaspokoić swoje żądze, jednocześnie pokazując matce, kto jest górą.

Następnego dnia schodząc na dół po schodach, usłyszałem podniesiony głos Reginy. Była wściekła i bliska wybuchu. Drugi głos należał do Jana. Próbował ją uspokoić i obiecał, że zrobi z tym porządek. Nieświadomy, co za chwilę mnie czekało poszedłem do nich.

Mama stała przy oknie i paliła papierosa, tata siedział przy stole i przeglądał jakąś stronę w internecie.

- Usiądź synu – brzmiał rzeczowo i konkretnie – chciałbym z tobą porozmawiać.

Spełniłem jego prośbę bez słowa protestu. Z nim nie było żartów.

- Bardzo dobrze – chrząknął – to teraz mi powiesz, co się z tobą dzieje.

Wzruszyłem ramionami i uciekłem spojrzeniem.

- A niby co mam się dziać? - wolałem grać na zwłokę – wszystko w porządku tato.

Głośne uderzenie pięścią w stół sprowadziło mnie na ziemię.

- Gówno prawda – warknął – nie dość, że masz gdzieś edukację, to jeszcze matce wchodzisz na głowę.

Posłałem Reginie wściekłe spojrzenie.

- Świetnie! - krzyknąłem – no powiedz, jakiego masz niedobrego syna, bo nie chce żyć według twoich posranych reguł i najchętniej byś się mnie pozbyła.

- Fabian! - Jan podniósł się ze swojego miejsca – miałem tego nie robić, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Jeszcze dzisiaj załatwię ci miejsce w szkole wojskowej i może tam cię wyprostują. Spakuj swoje rzeczy. Wyjeżdżamy jeszcze dziś.

To był koniec. Dalsza dyskusja nie miała sensu.

 

Mrugnąłem kilka razy na wspomnienie tych kilku miesięcy. Pobyt w piekle dalej nazywanym szkołą dał mi w kość. Po dwóch tygodniach zwalczyłem w sobie dumę i wykonałem telefon do ojca. Prosiłem go, żeby mnie stamtąd zabrał, ale on nie chciał mnie słuchać. Drugi telefon wykonałem po dwóch miesiącach, tym razem do mamy w nadziei, że chociaż zechce ze mną porozmawiać.

- Mogę zabrać cię do domu – powiedziała powoli i spokojnie – ale musisz mi coś obiecać.

Uśmiechnąłem się do słuchawki.

- Wszystko – jęknąłem – tylko chcę stąd wyjść. Nie nadaję się do tarzania w błocie i porannej musztry.

- Znajdziesz coś – westchnęła – co pomoże ci rozładowywać wewnętrzną energię. Może być to piłka nożna, siatkówka, koszykówka lub inny sport, tylko nie może być tak, jak wcześniej.

Wtedy pomyślałem pierwszy raz o worku treningowym i był to strzał w dziesiątkę.

- Przepraszam – załkałem – już będę grzeczny.

- Wierzę ci Fabianie – usłyszałem w odpowiedzi.

Skacząc prawie z radości do góry, odłożyłem słuchawkę. Gehennę uważałem za zakończoną.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Elorence 18.09.2018
    O matko, ktoś tu powinien Fabianowi spuścić łomot... I to taki mocny. Hipokryta do kwadratu. Bardzo go nie lubię i nie chciałabym szczęśliwego zakończenia, bo to by oznaczało, że Jagoda spędzi z nim resztę swojego życia... On wciąż się wybiela, uważa za cudownego, a ma swoje za uszami...
    Debil.
    Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania