Poprzednie częściTwoja na zawsze.

Twoja na zawsze. 25

Rozdział dwudziesty piąty

 

Od spotkania z Moniką minęły dwa dni. Przed Jagodą i moją matką, starałem się stwarzać pozory. Udawałem, że nie mogę doczekać się najważniejszego dnia w całym swoim popieprzonym życiu. Poprzednie zachowanie wytłumaczyłem stresem i przeprosiłem. Zapanował względny spokój. Chociaż wszystko we mnie krzyczało, robiłem dobrą minę do złej gry. Wróciłem do sypialni i chyba Jagoda uwierzyła, że chcę tego samego co ona, bo wyglądała na spokojniejszą. Nie szukałem na siłę kontaktu z blondynką, w telefonie miałem zapisany jej numer i mogłem zrobić użytek z niego w dowolnej chwili, ale nie chciałem. Nie wiedziałbym, co mam powiedzieć, gdyby zapytała o nas.

Siedziałem z Reginą w kuchni, piłem kawę i słuchałem wesołej paplaniny o czymś niebieskim i pożyczonym. Czy wszystkie kobiety wierzyły w te śmieszne przesądy? Mnie pomału przestawało to bawić. Nieoczekiwanie moja matka zamilkła, zasłoniła usta dłonią i pobladła.

- Czyżbyś przypomniała sobie o czymś? - zaśmiałem się i spojrzałem na nią drwiąco — nie martw się, mojego wesela…

- Jagoda — szepnęła, jakby nie słyszała tego, co powiedziałem przed chwilą — o mój Boże!.

Przewróciłem oczami i westchnąłem. Pewnie założyła suknię ślubną i chciała się w niej pokazać. Wiedząc, że tego ode mnie oczekiwała, odwróciłem się za siebie. Zamarłem.

Rzeczywiście dziewczyna stała w progu, ale w spodniach dresowych, przesiąkniętych krwią. Wyglądała gorzej niż Regina. Wstając od stołu, przewróciłem krzesło, ale miałem to teraz gdzieś.

- Co się stało? - chwyciłem jej twarz w swoje dłonie — powiedz coś.

Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem. Widziałem w jej oczach strach i coś jeszcze, ale nie umiałem tego nazwać.

- Fabian…- nie dokończyła mówić, bo nagle zaczęła osuwać się na ziemię.

Szybko wziąłem ją na ręce i biegnąc w kierunku drzwi, zdążyłem krzyknąć do Reginy, która stała, jak słup soli.

- Dzwoń do jej lekarza! Szybko!

 

Nie wiem, ile czasu zajęła mi droga, ani ile przepisów złamałem, ale gdy wbiegałem ze wciąż nieprzytomną Jagodą na rękach do szpitala, jej lekarz już czekał w asyście ratowników.

Godziny w poczekalni dłużyły się niemiłosiernie. Zdążyłem wypalić paczkę papierosów i wlać w siebie hektolitry obrzydliwej w smaku kawy, a nadal nikt nie chciał nic mi powiedzieć. Byłem kłębkiem nerwów, tykającą bombą.

- Synku — mama wyrosła przy mnie, jak spod ziemi a za nią pojawili się rodzice Jagody — wybacz, ale musiałam ich powiadomić.

Skinąłem w milczeniu głową, Regina przyciągnęła mnie do siebie, a ja wtuliłem się z ufnością w matczyne ramiona. Tylko na chwilę podniosłem głowę i od razu natknąłem się na zmartwione spojrzenie ojca mojej dziewczyny. Na jego surowym obliczu malowała się bezgraniczna troska, smutek oraz żal. Tak samo, jak ja odchodził od zmysłów.

- Co się właściwie stało? - jego żona przerwała ciszę — wsiedliśmy w samochód zaraz po telefonie twojej mamy.

- Nie wiem — odparłem zgodnie z prawdą — wczoraj nic jej nie było, na nic się nie skarżyła a dzisiaj... Przepraszam, ale nie mogę.

Nawet jeżeli wczoraj coś mówiła, to udawałem, że nie słyszę. Wolałem oglądać w salonie telewizję i grać na konsoli. To, co się stało, było moją winą. Wizja straty drugiego dziecka zawisła mi nad głową niczym burzowa chmura.

- Już dobrze — mama starała się mnie pocieszyć — zobaczysz, zaraz pojawi się lekarz i powie nam, że ma dobre nowiny dla nas.

Uczepiłem się tego, jak tonący brzytwy. Chciałem w to wierzyć i gdy z sali wyszedł lekarz, podbiegłem do niego.

- Mam dwie wiadomości — spojrzał na mnie, a po chwili przeniósł wzrok na rodziców Jagody i Reginę — jedna to taka, że Jagoda urodziła, a druga nie jest z nimi dobrze. Ich stan oceniam na krytyczny i mogą nie przeżyć doby.

Patrzyłem na mężczyznę, nie mogąc zrozumieć, co właściwie powiedział. Jagoda była w szóstym miesiącu ciąży, na poród było za wcześnie.

- Pan sobie z nas żartuje!? - krzyknąłem — jeśli to jest dowcip, to naprawdę bardzo kiepski.

Mama Jagody zaniosła się głośnym szlochem. Regina podtrzymywała ją, by nie upadła. Nawet nie byłem w stanie wyobrazić sobie, co musiała teraz czuć. Właśnie stanęła przed obliczem utraty córki i wnuczki.

- Bardzo bym chciał, ale mówię poważnie — jeśli ktoś, chciałby ich zobaczyć to…

- Ja chcę — warknąłem — gdzie one są?

Ciemnowłosy, lekko posiwiały na skroniach mężczyzna, gestem dłoni pokazał, bym poszedł za nim.

- Tam — wskazał palcem — leży pana córka. Natomiast narzeczona jest na oddziale intensywnej terapii. Pielęgniarka zaprowadzi.

Poczekałem, aż odejdzie i chwiejnym krokiem zbliżyłem się do inkubatora. Spojrzałem na nią i nie mogłem powstrzymać łez. Była taka maleńka. W niewielkich rozmiarów rączkę, wbitą miała kroplówkę, a do drobnego ciałka miała podłączonych kilka kabelków. Pragnąłem wziąć ją na ręce i przytulić, by wiedziała, że tata jest obok i czeka.

Wyciągnąłem rękę i dotknąłem szyby, która nas od siebie dzieliła.

-Musisz walczyć kochanie — szepnąłem — i nie możesz się poddawać.

Zrobiłem kilka kroków w tył i wyszedłem. Byłem słaby i bezradny. Jedyne co mogłem zrobić, to modlić się i prosić o cud.

 

Czuwałem przy łóżku Jagody jak wierny pies. Nadal przebywała na OIOM-ie i nie było wiadomo, kiedy przeniosą ją stąd na inną salę. Było źle. Straciła zbyt dużo krwi, doszło do poważnych komplikacji. Ci wielcy specjaliści tłumaczyli mi to, ale nie chciałem ich słuchać — jeden wielki stek bzdur i kłamstw. Poród, nie mógł jej przecież złamać.

- Właśnie wracam od naszej kruszynki — mama dotknęła mojego ramienia, a ja w milczeniu skinąłem głową — jest bardzo dzielna. Położna powiedziała, że ma w sobie ogromną chęć życia. Zobaczysz synku, wszystko będzie dobrze.

Cały czas to słyszałem. Każdy współczuł i kazał walczyć. Tylko właściwie o co? Nie ja leżałem podpięty do urządzeń, których piszczenie słyszałem nawet po wyjściu z sali. Może gdybym wtedy nie poszedł na siłownię, nie spotkał Moniki i nie pieprzył się z nią prawie całą noc, nic złego by się nie wydarzyło. Karma zawsze do nas wraca, tylko czemu akurat one musiały przy tym cierpieć? Wyrzucałem sobie winę i nawet leżenie krzyżem przed ołtarzem, nie odkupiłoby moich grzechów.

- One muszą żyć — szepnąłem — inaczej wszystko straci sens, mamo.

-Idź do domu — Regina usiadła ostrożnie na brzegu łóżka — zjedz coś, wykąp się i odpocznij.

- Nie mogę — rzuciłem — a co jeśli otworzy oczy?

- Ja tu będę Fabian, zadzwonię do ciebie.

W odpowiedzi przecząco pokręciłem głową. Moje miejsce było teraz przy niej.

Obudziło mnie skrzypienie drzwi. Uniosłem głowę, którą położyłem w Jagody nogach. Musiało być koło południa, bo pielęgniarka przyszła zmienić kroplówkę i podać jakieś leki dożylnie. Nie wiedziałem, co to jest, ale z chęcią sam bym coś wziął, by chociaż przez chwile nie myśleć o niczym. Młoda kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko.

- Jest pan bardzo uparty — powiedziała ściszonym prawie do szeptu głosem — ale długo pan tak nie wytrzyma. Chciałabym, żeby poszedł pan ze mną do bufetu. Nasze kucharki dbają o to, by zawsze było coś dobrego do jedzenia.

- Nie chcę — warknąłem — nic nie przejdzie mi przez gardło.

- Musi ją pan bardzo kochać. Zazdroszczę.

Rzeczywiście kochałem. Byłem skończonym debilem, wmawiając sobie, że tak nie jest. Wściekałem się, jak ostatni osioł, że muszę brać ślub, a teraz oddałbym wszystko, żeby to zrobić.

- Tak — uniosłem drobną dłoń do ust — i jest całym moim światem. Nie może umrzeć.

- Nie my o tym decydujemy.

Wiem, że chciała, bym był przygotowany na najgorsze. W każdej chwili stan mojej dziewczyny mógł się pogorszyć, ale ta odpowiedź podziałała na mnie, jak czerwona płachta na byka.

- To zacznijcie działać do cholery! - krzyknąłem — róbcie coś, a nie tylko mówicie o nadziei, wierze i pokładach dobrych myśli! Chcę, by znów się śmiała.

- Spokojnie — rudzielec w biało-różowym przebraniu, mówił spokojnym głosem — rozumiem emocje i naprawdę wiem, co pan czuje. Też kiedyś kogoś straciłam, dlatego wiem, jakie to jest trudne. Proszę, niech pan pójdzie ze mną na dół, zje coś a później dam leki na uspokojenie. Zgoda?

Opierając się tylko przez chwilę, ustąpiłem i wyszedłem za rudzielcem. Na korytarzu przed salą, siedzieli Regina i rodzice Jagody.

- Udało się — dziewczyna, wymieniła z nimi porozumiewawcze uśmiechy — łatwo nie było.

To oni nasłali na mnie tę pieprzoną pielęgniarkę. Powinienem wściec się i zrobić im awanturę za uszczęśliwianie wbrew mojej woli, ale nie miałem w to siły. Nie chciałem z nimi walczyć. Gdyby tylko wiedzieli, że to ja doprowadziłem do tego zbyt wczesnego porodu i o mały włos nie zabiłem Jagody, nie chcieliby ze mną rozmawiać i wyrzucili stąd w zbity pysk.

 

Podziwiałem maleńkie stópki. Moja dziewczynka poruszyła nimi kilka razy, jakby wyczuwała moją obecność. Dziś pierwszy raz mogłem jej dotknąć przez gumowy tunel w inkubatorze.

- Kocham cię — szepnąłem — ty i twoja mama jesteście najważniejsze. Tatuś zrobił kilka głupot i ostatnio poważnie narozrabiał, ale przyrzekam, zmienię się, tylko nie odchodźcie. Schrzaniłem sprawę, zawiodłem was, ale naprawię wszystko. Tylko proszę…

- Panie Fabianie — położna poklepała mnie po ramieniu — rodzina pana szuka.

Moja rodzina była teraz przy mnie. Rozmawiałem z nią, dopóki nam nie przerwała.

- Czy pan mnie słyszy?

Oderwałem wzrok od maleńkiej Róży i spojrzałem nieprzytomnie na kobietę.

- Proszę coś powiedzieć. Siedzi Pan przy małej już kilka godzin. To jest właściwie wbrew przepisom i regulaminowi szpitala.

Miałem w dupie te ich zasrane procedury i kruczki prawne. Nie mogli zabronić mi odwiedzać własnego dziecka.

- Spróbuj mnie stąd wyrzucić — wysyczałem przez zęby, zaciskając pięść — a rozpętam piekło. To moja córka i nie pozwolę jej sobie odebrać.

- Ja nie chcę nikogo wyrzucać ani odbierać — melodyjny głos doprowadzał mnie do furii — tylko porozmawiać. Ani razu nie wyszedłeś ze szpitala, nie jesz, prawie nie śpisz, tylko snujesz się niczym widmo po korytarzach. Tak nie można.

- Nie jesteśmy na „ty” - warknąłem — nie chcę stąd wyjść, bo boję się, że gdy wrócę, ich już nie będzie. Muszę tu być i pilnować. Dlaczego nikt tego nie rozumie?

Podała mi kubek z kawą, który cały czas trzymała w dłoni.

- Musisz nam zaufać Fabianie. My wiemy, co mamy robić.

Skrzywiłem się na to słowo. Mnie Jagoda też ufała, a teraz walczy o życie.

 

Jeżeli kogokolwiek uraziłam tym rozdziałem, to przepraszam.

Chciałam, żeby wyszło prawdziwie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Bożena Joanna 28.09.2018
    Z takim facetem chyba nie da się żyć. Od pierwszych stron książki nie może rozstać się z kompleksem winy. Niszczy swoją szansę na szczęście, a Jagodzie przysparza głównie cierpień. Nieźle się czyta. Pozdrowienia!
  • Minia215 28.09.2018
    Dziękuję!
  • betti 28.09.2018
    Jakie to dziwne, że doceniamy i szalejemy dopiero wtedy, gdy coś tracimy... jako ludzie ciągle jesteśmy tacy niedoskonali, a może w tym cały urok, nie wiem, ale fajnie opowiadasz, życiowo.

    Pozdrawiam.
  • Minia215 28.09.2018
    Właśnie o to mi chodzi. Miłość ma wiele odcieni...jest wszędzie nie tylko pomiędzy kobietą a mężczyzną...
  • Elorence 28.09.2018
    Bullshit.
    Fabian nawrócony? Śmiechu warte.
    Jagoda urodziła przedwcześnie pewnie przez stres. Walczy o życie przez stres. Mała też walczyć o życie przez stres. Stres, który był wielkim czekaniem, znoszeniem jego debilizmów, znikania, olewania spraw... No gratuluję takiemu gówniarzowi. Praktycznie zabił dwie osoby. Zajebiście!
    Nie zdziwię się, jak Monika zadzwoniła do Jagody i o wszystkim poinformowała, chociaż i bez tego sytuacja wyglądała kiepsko.
    Jeśli Jagoda przeżyje i się z nim zwiąże... Nie, nie i nie. No i oczywiście pozbawienie go ojcostwa. Taki debil nie powinien wychowywać dziecka.

    Jezu, natłukłabym mu tym kijem, gdybym go miała... Co za debil.
  • Minia215 28.09.2018
    Elorence nie wierzysz w nawrócenie? Każdy zasługuje na drugą szansę....Muszę się przyznać, ale ja gdy to pisałam pod koniec nawet uroniłam kilka łez...coś zakuło mnie w środku...hmm to dobrze?
  • Elorence 28.09.2018
    Nie wierzę. On już dostał swoją drugą szansę i ją zmarnował. Kolesiowi powinien ktoś spuścić porządny łomot.

    Jeśli tekst wywołał u Ciebie emocje, to znaczy, że oddałaś serce, a to jak najbardziej na plus.
  • Minia215 28.09.2018
    Owszem, chciałam wywołać emocje, ale nie koniecznie w sobie! :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania