Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tydzień Swifta

Zep, powiada Swift, Zep Zep.

Ja już nie mogę z nim i tymi jego słówkami. Zmyślacz słów, mówię do niego, a ten wzrusza jedynie ramionami, śmieje się, trzepie kudłami, żongluje kamykami i powtarza: Zep, zep. Zep.

Na wyspie miasteczko portowe. W nim piekarz, któremu Jon wisi już za dwie buły i rogala. Piekarz ma dwa metry, a do tego wygląda jak bajgiel, cały jest taki napchany, naciągnięty, gruby, duży, Rogal z Guernsey. A Swift bierze mu bułki czy inne wypieki, kładzie na ladzie pieniążki i jak kojot ucieka, jak szop pracz, cały umączniony z wypieków, szura trzewikami po klepisku.

Jeden, słownie: Jeden bordel w miasteczku, i Swift ma zakaz wstępu, bo zamiast gzić się, wino pić, używać - dziwkom w oczy patrzy i opowiada o liliputach, ba, kurduplach, co do wagin wchodzą i członki udają, wiercą się nieprzemożnie, a dziweczki chichoczą. Za dużo, powiadam, zabawy, za mało nieprzyzwoitości i wychodzą goście inni, nieliczni przyjezdni łasi na kuzynkę żony młynarza, czy Francuzkę w dalekich stronach bywałą.

Ogólnie, powiem, wstyd z nim gdziekolwiek wyjść, bo kleptomanią grzeszy codziennie. Z bordelowych odrzwi oderwał dzwoneczek i gdzie nie szliśmy, tam dzwonił.

A wchodziliśmy wszędzie. Jon okazji nie przepuścił, powiada, książkę pisze i materiały zbiera, na poważnego człowieka pozuje -

A te liche umysły wyspiarzyków wierzą mu na słowo i zamiast w mordę dać, gdy zasłużył, opowiadają mu o sobie i rodzicach, kto w wojsku służył pod kim i na co umarł, no taki przypadek.

W okno zagląda, baba kijem w garnku miesza, a ten już nosem ciągnie, chustkę poprawia i ładuje głowę do izby, do gara i wypytuje o imiona, bo, powiada, wszystko go interesuje

- Wszystko się może przydać - powiada. - Zapyziałe zaułki, patrz! - mówi do mnie i szarpie mnie za kabat. - Tu jest uliczka, domostwa z lichej cegły, gliny, słomą kryte! A odwróć to! Odkręć! Tam - wskazuje szczerbatą babę przy studni - jest żona piekarza! A jakby ona była wielka?

I tak dalej. Piekarz dał mu w gębę i Jon obsmarował go w "Podróżach" czy jak to w końcu zatytułował.

Od tych dziwek, przyznam, pokarało nas, niezbyt higieniczną i szczypiącą w liliputa przypadłością, którą wszak sam, Swift nie może się powstrzymać, powiada, Jezus Zmartwychwstały zesłał na tę zapomnianą przez Boga Ojca wysepkę. Nawiasem mówiąc przysiadł Najwyższy na skraju Francji i wydaliwszy dwa bobki na wskutek niestrawności po, być może, kapuście w serze, czy serze w kapuście, stworzył miejsce naszego skarania, pardon, urlopu.

Swift bierze jakieś specyfiki i medykamenta, wciera czosnek i pajęczyny w liliputa, ja zaś do infirmierii się udałem, gdzie maścią smarowali i medyk skrętem z gazety poratował. Swift chodzi i posypuje liliputa różnym świństwem, powiada, co go nie zabije, to go wzmocni.

Jednej nocy urżnęliśmy się trzema kwartami miejscowej księżycówki, pierwszej maści destylatu z miejscowym aptekarzem, który zabrał był nas na cmentarz i tak nas wystraszył, że byłbym na kolanach go błagał, żeby życie darował, a Jonathan zamiast uciekać i panikować...

Szwagier aptekarza w porozumieniu z nim będąc, czaszkę miejscowego plebana z kaplicy narychtował na patyk, i chciał nas nastraszyć, buuhuu nocą robiąc i podejrzanie szeleszcząc do spółki ze swymi dziatkami w konia robiąc nas, przyjezdnych.

Jam nieomal spodnie me, nie pierwszej świeżości już, zasyfiłem, gdy na mnie pies jak wilk zaszczekał i odwróciwszy się, czaszkę w powietrzu ujrzałem. Nieomal - jelita me jednak puste utrzymuję, każdego ranka w dzień parzysty robiąc lewatywę. Mniejsza o to.

Swift zaś, tego nikt poza mną nie widział, wyrwał z płotu sztachetę, czy palik, jak to nazwać, i niby w modnym sporcie uczestnicząc, przyrżnął w czachę, aż odleciała na metry cztery, pięć prawie, zęby z niej wypadły i zrobiło się straszne zamieszanie, bo aptekarz w szoku się gorzałą zakrztusił zachłysnął i byłby tam umarł, gdyby Swift i jemu z lagi nie przygromił po plecach.

Potem odkrył naturę podstępu, zgarnął czachę na kiju, resztkę we flaszce i uciekł, zostawiając mnie z całym bałaganem, mówiąc: "Armstrong, Zep, zep!".

Poszukiwania pijanego w trzy dupy Swifta trwały całą noc i do południa, aż odnalazł się, tuż za płotem, ze śliwą wielką na czole i informacją, że więcej nie pije -

Prędzej w te liliputy uwierzę. Albo że Brobdingnag, diabelski piekarz, całkiem Swiftowi te wszystkie słodkie bułki wybaczy i występki zapomni.

Następnego dnia już kaca klinem, dzwonek i za babami do wychodka, pytania o to, kto w co wierzy i czy zabobony odczynią, bo mu wysypka z liliputa przejść nie chce podczas gdy mnie krosty minęły bez śladu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Marian 09.05.2018
    O czym jest ten tekst?
    Masz dziwny talent do pisania skomplikowanych zdań z błędami interpunkcyjnymi.
    Oto przykład: "Od tych dziwek, przyznam, pokarało nas, niezbyt higieniczną i szczypiącą w liliputa przypadłością, którą wszak sam, Swift nie może się powstrzymać, powiada, Jezus Zmartwychwstały zesłał na tę zapomnianą przez Boga Ojca wysepkę."
    Pisz prościej.
    Pozdrawiam.
  • Okropny 09.05.2018
    Nie będę pisał prościej, Marianie, nie uważam, żeby były tu błędy - i również pozdrawiam.
    Nie dla wszystkich są moje teksty, może i nie dla Ciebie również.
  • Adam T 09.05.2018
    Kto się kiedyś wsłuchał, jak ludziska bałakają, ten wie, że bzdurność w tym bałalaniu rządzi, a bezszyk, a bezskładnia, a i bezsens, a jakże. Mimo to wielu słucha pilnie i przytakuje, rozumie - znaczy, bywa że i zaklaszcze.
    Kiedy zobaczyłem "pisz prościej", pomyślałem o Picassie, który pewnie nie raz słyszał: Pablo, kurwa, maluj ładniej.
    A co do tekstu.
    Swift jest mi już bliższy, choć teraz zaczynam odbierać te teksty jako swoistą prowokację literacką. A, że ja absurdy bardzo, ale to bardzo, więc mnie się podobał. Chociaż ze zdaniami to żeś nawywijał, a nawywijał.
    Pozdrawiaki ;)
  • Okropny 09.05.2018
    "Kiedy zobaczyłem "pisz prościej", pomyślałem o Picassie, który pewnie nie raz słyszał: Pablo, kurwa, maluj ładniej." Nie wiem, czy wiesz, aleś mi teraz przysłodził jak pudełkiem bakaliowych od Grycana i az mi miło.
    Prowokację? Czemu by miała służyć? (nie kłócę się, pytam, bom ciekaw)
    Nawywijanie jest cnotą, jak mawiał uciśniony poeta Mickiewicz, o którym będzie następny tekst, być może.
    Za pozdroxy dziekulski, wzajemności!
  • Adam T 09.05.2018
    Bez bicia się przyznam, przysłodziłem.
    Prowokacje w tym sensie, że być może dla niektórych szargasz jakieś "świętości" czyli bardzo znane nazwiska. Mnie to nie razi osobiscie. A jeśli o słodzenie chodzi - to na zdrowie.
  • Szudracz 09.05.2018
    Zawadiackie to i nie widzę dziwnych zdań. Na moje szczęście. :)'
  • Okropny 09.05.2018
    Szudracz! Milo, żeś wpadnęła :)
  • Canulas 09.05.2018
    "W okno zagląda, baba kijem w garnku miesza, a ten już nosem ciągnie, chustkę poprawia i ładuje głowę do izby, do gara i wypytuje o imiona, bo, powiada, wszystko go interesuje" - powiadasz, że wszystko go interesuje?

    Słabsze od Hema, ale wciąż świeże. Wciąż będę na to czekał, bo dalej sztos.
  • Okropny 09.05.2018
    Temat dojrzewa. Stylistyki będą ewoluować, różnić się

    A my wespół z nimi.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania