Tylko ty 3
-Starczyło mu jeszcze sił, żeby poopowiadać o wnuczce, że ma już dwie koleżanki, że skądś przywlokła małego kota. Jak się okazało chorego i zapchlonego; zaraz się z nim pojechało do weterynarza , no i teraz są nierozłączni.- Tak, że musicie się liczyć z tym, że mała go tu wam przywiezie.
Kiedy doktor przystąpił do badania, ojciec wyszedł do kuchni i zapłakał:
- Sabina, na litość boską, co jemu jest?! Czy to rak?
- Niby badania wykazują, że to marskość wątroby, ale nie wszyscy lekarze są tego zdania - no i co z tego, kiedy powoli wszystkie narządy odmawiają pracy. Paweł już nie chce iść do szpitala, mówi, że jak straci świadomość, to będę go mogła tam zawieźć.
- Z niepokojem czekali, co powie Siergiej. Ten o dziwo był dobrej myśli, oświadczył, że z tego, co widział w wypisach ze szpitali, to pacjent był nie tyle leczony, co intensywnie zatruwany wciąż nowymi specyfikami.
Późnym wieczorem siedział z Sabiną i sporządzali spis tego, co będzie potrzebne. Była pielęgniarka co chwila otwierała szeroko oczy, ale zapisywała bez szemrania: 10 główek białej kapusty, 10 kg. czerwonych buraków, 10 kg marchwi; cała lista ziół ze skrzypem i nagietkiem na czele.
- – Boże mój kochany i to ma pomóc? – myślała trwożnie – tak czekaliśmy na tego wszechstronnie niby wykształconego lekarza , a on mi tu wyjeżdża z burakami...?
Wszystko zostało jednakże zakupione i doktor przystąpił do działania. Były to masarze stóp, dłoni, jakichś, tylko jemu znanych punktów na ciele, gorące okłady z ziół na wątrobę - i zamiast posiłków, soki z warzyw.
Trzeciego dnia nastąpił kryzys, Paweł przez pół dnia wymiotował. Ojciec trzymał się za serce, Sabina miała ochotę wyrzucić Siergieja z domu – a sam doktor skupiony i uważny siedział przy chorym i modlił się
. Po tym naturalnym oczyszczeniu, Pawłowi zaczęło się poprawiać. Uspokojony nieco tato, wrócił do domu. Po paru dniach i Siergiej oświadczył, że jego obecność nie jest już konieczna. Późnym wieczorem poprosił Sabinę na rozmowę. Wlał w jej duszę przekonanie , że mąż wyzdrowieje. A później popatrzył
przenikliwymi, czarnymi oczami i rzekł: nu piszi – rano podasz- tu wymieniał rodzaj soku i kaszki, później z czego okład i jak długo ma być na brzuchu i tak niemal godzina po godzinie, co trzeba będzie robić, kiedy on wyjedzie.
- A kiedy już przyszedł dzień wyjazdu, doktor długo rozmawiał z Pawłem; na koniec podał mu rękę i rzekł dobitnie; Ja oczyścił ciało, ale duszę sam musisz. Powyrzucaj, kochany, wszystko niedobre – strach, złość, zazdrość i co tam jeszcze masz.. U nas powiadają; ”Grzeszne ciało duszę zjadło”
- A u nas się mówi; „ W zdrowym ciele, zdrowy duch” odrzekł Paweł śmiejąc się i uściskał serdecznie Siergieja.
- Chory powoli powracał do zdrowia. Proces ten przebiegał skokami – już było dobrze i z nagła przychodziło pogorszenie i zwątpienie.
Wtedy oboje walczyli i fizycznie i duchowo, żeby nie stracić nadziei. Jednakże z tygodnia na tydzień było lepiej. Wieczorami Sabina padała z nóg. Szła do swego pokoju i tylko się modliła, by Paweł nie wołał w nocy, jak to często bywało .
- Któregoś wieczoru długo nie mogła zasnąć i z nagła – ach, co za piękny trel za oknem: słowik śpiewa
!- No tak, przecież to maj. Świata bożego człowiek nie widzi i nie słyszy biegając przy chorym – rozmyślała zasłuchana. – Jak cudnie byłoby, gdybyśmy tak oboje mogli tego posłuchać. Ale Paweł pewnie śpi, niech śpi. Minęło parę dni i wszystko się powtórzyło z tym, że wyraźnie słyszała, że mąż nie śpi.
- Zajrzała do jego pokoju, a on uchylił kołdry i zaprosił ją na swój tapczan. Leżeli zasłuchani w rozkoszny śpiew nocnego artysty.
- - Ja tego koncertu słucham już od paru dni i tak bardzo chciałem żebyśmy mogli posłuchać tego razem - szepnął - ale nie chciałem cię budzić. Ostatnio jesteś przemęczona. Bogu dziękuję, że cię mam i że mi nie pamiętasz tego wszystkiego..
- Cokolwiek oboje uczyniliśmy złego, teraz to już nie ma żadnego znaczenia- odrzekła również szeptem-Zaczęliśmy nowe życie. Dla mnie byłeś i jesteś zawsze tylko ty! – przerwała mężowi. Pojednani, przytuleni, szczęśliwi, zasłuchani w tajemne trele - posnęli nie wiadomo kiedy.
- Na początku lipca przyjechała mama z Marzenką i kotem Murzynkiem. Paweł był już podleczony, lecz rodzicielka i tak załamała ręce
:-O, ja widzę, że będę musiała pobyć tu, stanąć przy kuchni i gotować, żebyś ty dzieciaku ciała nabrał..
- Oczywiście , mamusiu, ale w przyszłym roku, póki co, jestem na ścisłej diecie i...
Dyskusja pewnie jeszcze by potrwała, tylko, że kotek uciekł i najpierw dzieci, a później i reszta rodziny musiała śpieszyć go szukać
Żeby uniknąć takich niespodzianek, następnego dnia Sabina kupiła szelki do spacerów i po obiedzie wszyscy wyszli na skwerek osiedlowy uczyć i kota i Marzenkę owego spacerowania. Obok przechodziły dwie panie z sąsiedniego bloku; wiodły taką rozmowę:
- Patrz, pani, i ten Butner wykaraskał się jakoś z choroby, a jak się słyszało, to dni miał policzone.
- O tak. Kiepsko z nim było. Jak mój był u niego w lutym, to ledwo go poznał, taki był chudy, dosłownie skóra i kości. A teraz wygląda coraz lepiej.
- Ludzie mówią, że przywieźli jakiegoś znachora z Warszawy i ten go uleczył.
- Tak, tak ja widziałam tego człowieka - taki czarny, zarośnięty. Takiego zobaczyć wieczorem gdzieś w ustronnym miejscu, bo by się chyba umarło ze strachu .
Słyszałam, że Sabina od jesieni wraca do pracy w szpitalu, już ponoć jeździ na szkolenia. Jak ją spotkam, to muszę się zapytać jaką odmianę nasturcji kupiła. Wspaniale jej rosną, cały balkon zasłoniły. A jak kwitną!
Komentarze (1)
Strasznie mnie irytuje.
Jakby mały mongoł przepisał treść z pamiętnika babci.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania