Poprzednie częściTyrelliot, cz. 1

Tyrelliot, cz. 2

Metro. Prawdopodobnie jedno z najbardziej znienawidzonych przeze mnie miejsc, w którym znajduję się przynajmniej dwa razy dziennie, po paręnaście minut. Niby zwykły środek transportu, ale jednak niekoniecznie. Dla mnie jest miejscem, w którym wszystkie myśli zlewają się w jedno, następnie zmniejszają się i zmieniają w pocisk, który trafia prosto w serce albo mózg. Burza myśli atakuje mnie w jednej sekundzie, a ja nie jestem w stanie odeprzeć napastnika, muszę się mu poddać. Nienawidzę tego, że jestem zbyt słaby, aby walczyć. Nienawidzę momentów, w których moje oczy wypełniają się łzami i zaczynają ciec po policzkach jak pieprzony wodospad. Jedynym, co lubię w tych momentach, jest ignorancja ludzi. Tak, dobrze słyszałeś – ich zimna obojętność. Zwykłem siadać najdalej od wszelkich oddychających istot, które znajdowały się w przedziale, lecz czasami jakaś zbłąkana dusza zajmuje miejsce naprzeciw mnie, niekoniecznie zwracając uwagę na to coś, ukryte pod kapturem czarnej jak sadza bluzy. Tak, chodzi o mnie. Brawo, bystrzaku. Tak więc, jak mówiłem wcześniej – ludzie są ślepi i głusi na wszelkie zachowania z mojej strony, za co jestem im cholernie wdzięczny. Nie umiem wyobrazić sobie kogoś podchodzącego do mnie i pytającego, czy wszystko w porządku albo siadającego obok i kładącego dłoń na moim ramieniu. Obrzydlistwo. Dlatego to jest w pewnym sensie plusem, ale chyba tylko to.

Dzisiaj w moim przedziale znajdowało się parę osób, wszystkie jednak siedziały parę metrów dalej, więc czułem się w miarę bezpiecznie, jeśli można to tak nazwać. Zamknąłem oczy i dałem się pochłonąć dawce myśli, którą dostarczył mi dzisiejszy dzień. Od domu dzieliło mnie zaledwie paręnaście minut, czasami dłużące się jak wieczność. Dzisiejsza podróż zapowiadała się podobnie, ale nie chciałem się tym przejmować. Co mogłem zrobić? I co tak naprawdę chciałem zrobić? No właśnie, nic. Siedzieć, odizolowany w miarę możliwości od wszystkich i wszystkiego, jednocześnie tonąc w natłoku myśli i uczuć, przez które moje serce i umysł ledwo wyrabiały.

Zamrugałem, ponieważ poczułem dziwne kłucie pod prawą gałką oczną. Poczułem, że zwalniamy, by stanąć na jednej ze stacji i dostrzegłem, kto stoi za drzwiami, zanim on cokolwiek zauważył. Kurwa, tutaj? Jakim cudem? Myślałem, że prawidłowo użyłem określenia „bezpieczny” w stosunku do tego miejsca. Jak bardzo się myliłem, cholera. Lekko odwróciłem głowę w drugą stronę, szybko na powrót zamykając oczy i udając, że śpię. Nie wiem, ile tak trwałem, ale nie obchodziło mnie to. Mógłbym nawet wieczność, byle tylko on nie zauważył mojej żałosnej osoby i, co gorsza, nie skierował się w tę stronę.

Nie słyszałem ani nie czułem niczego od dłuższej chwili, więc automatycznie stwierdziłem, że wszystko jest pod kontrolą. Niemalże zerknąłem na drzwi, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili. A co, gdy w końcu mnie dostrzeże i… cholera, siądzie obok? On nie ma żadnych zahamowań, co pokazał częściowo wczoraj w moim mieszkaniu. Trwałem więc ciągle z głową lekko wykręconą w drugą stronę, starając się oddychać miarowo i nie ruszać, jak gdybym znajdował się w objęciach Morfeusza. Wychodziło mi dobrze, dopóki nie poczułem dziwnego ciepła przy prawym udzie i nie doznałem wrażenia, że coś… albo ktoś, spoczęło obok mnie. Nie, kurwa, nie. Błagam, wszystko, tylko nie on.

- Ciężki dzień, co?

Usłyszałem jego głos i stężałem. Zakląłem w duchu, siląc się na spokój, którego w tym momencie nie umiałem odnaleźć. Nie wiedziałem, czy zaznam go jeszcze choć na moment do końca podróży. Raczej marne szanse.

- Wiem, że nie śpisz. Możesz równie dobrze czuwać z zamkniętymi oczami.

Czy mi się zdaje, czy zniżył głos do szeptu? Szepce do mojego niedostępnego, schowanego pod kapturem bluzy ucha? Chce mnie uwieść? I tak nikt nie słucha tego, o czym mówi. Po co ma odzywać się jeszcze ciszej, skoro zależy mu na tym, bym go usłyszał?

- Nie musisz się odwracać. Wystarczy, że mnie słuchasz.

Kurwa, no właśnie. Masz, czego chciałeś, popaprańcu. Czemu akurat dziś? Ten przedział, ta godzina, to metro. Nie wierzę w przypadki, nie istnieje coś takiego jak pieprzony przypadek, ale… w tym wypadku mógłbym zmienić zdanie, chociażby na chwilę. To nie ma sensu, nie mógł wiedzieć, gdzie będę i o której…? Mógł?

- Co tu robisz? – wysyczałem, siląc się na najostrzejszy ton, jaki było mnie znać. Nie chciałem jednak zbytnio podnosić głosu, jeszcze ktoś zainteresowałby się hałasem. I bez tego ściągam na siebie uwagę, nie potrzebna mi atencja więcej niż jednej osoby. Właściwie nawet jej nie potrzebuję, a dokładniej - nie chcę. I nigdy nie chciałem.

- Siedzę, rozmawiam, spędzam czas.

Brzmiał tak beztrosko, jak gdyby ucinał sobie pogawędkę z przyjacielem na ławce w parku. Skoro oczekuje ode mnie tego samego, nie powinien był tu wchodzić ani…

- A ty? Co ty tu robisz?

Nie powinno cię to obchodzić, więc odpowiedzi również nie dostaniesz. Możesz się domyślić, ale pewnie zajmie ci to wieki i…

- Wracasz z pracy? O tej porze? Nie za wcześnie?

Wykonałem głośny wdech. Chciałem, by go usłyszał. Po nim wypuściłem powietrze, robiąc to najdłużej, jak się tylko dało. Uświadomiłem sobie, że nadal siedziałem do niego niemalże tyłem, więc powoli obróciłem się tak, by znajdował się do mnie bokiem. Przyznam szczerze, że oczekiwałem czegoś na kształt komfortu, a nie większego… zażenowania? Tak przynajmniej mogę po części mieć go na oku, ale on mnie jednocześnie również. Kurwa.

- Wiem, że nie jesteś rozmowny i nie oczekuję, że zalejesz mnie opowieściami, ale mógłbyś czasem dać jakiś znak.

Znak? Jaki znak? Po co? O to chodzi – moim celem jest zniechęcenie ciebie do prowadzenia dalszej, bezsensownej konwersacji. Ktoś tu jednak najwyraźniej tego nie dostrzega. Czy was też zawsze wkurza to, że ludzie nie rozumieją, co to przestrzeń osobista? Albo święty spokój, czy jak go tam zwać. Niektórzy po prostu wpieprzają się butami i w dupie mają to, jak czuje się druga osoba. Gdybym mógł, wyrzuciłbym z siebie wszystkie negatywne emocje, ale nie jestem w stanie. Kłębią się we mnie od zawsze.

Tak bardzo pragnąłem dostrzec swój przystanek, ale nie pojawiał się. Za każdym pieprzonym razem, gdy czegoś chcę, proszę, chociaż wiem, że nie powinienem i nie ma to sensu… nie otrzymuję niczego. Niczego, rozumiecie? Nie wiem, czy znacie ten stan, ale wtedy w jednej chwili tracę wiarę we wszystko, czego dotąd się trzymałem. Sam nie jestem pewien, czy to, co przed chwilą było dobre, nie jest w rzeczywistości złe, bo ktoś tego zapragnął i zmienił. Właśnie, zmienił. Gdybym mógł, zmieniłbym wiele rzeczy, które mnie dobijają, ale… to nie moja rola. Nie w tym życiu, ani w żadnym innym.

- Mieszkasz niedaleko centrum, prawda? Paręnaście minut drogi?

Skąd o tym wie? Gdzie to wyczytał? Jak tak dalej pójdzie, zacznie mi wymieniać kolory bokserek, jakie noszę na sobie każdego dnia tygodnia. Ciekaw jestem, czy wpadłby na to, że wszystkie są czarne, wszystkie. Nie mam w szafie ubrań o innym kolorze, a właściwie w kolorze. Wiele osób twierdzi, że czarny to nie kolor. W takim razie co? Pustka, dziura, otchłań, która zagarnia wszystko i wszystkich? Dlatego taka się staje – ponieważ pozbawia ludzi wszelkich pozytywnych emocji i tego, co znali, lubili albo kochali? Nie ma to większego sensu, ale przynajmniej mogę zająć myśli czymś ciekawym, podczas gdy…

- Mój przystanek – rzuciłem dostatecznie głośno, by usłyszał, po czym gwałtownie podniosłem się z siedzenia i skierowałem ku wyjściu. Odetchnąłem z ulgą, gdy drzwi się zamknęły i nikt nie stał obok mnie. Na wszelki wypadek jeszcze odwróciłem się szybko, ale nie dostrzegłem niczego niepokojącego. Przynajmniej tyle. Mam nadzieję, że zasnę dzisiejszej nocy bez problemu. Wczoraj miałem taki pojebany sen, że sobie nie wyobrażacie…

Następne częściTyrelliot, cz. 3

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania