Poprzednie częściTyrelliot, cz. 1

Tyrelliot, cz. 3

Wyszedłem z mieszkania, by załatwić parę spraw na mieście, lecz gdy tylko postawiłem stopę za progiem, zapragnąłem wrócić. Nienawidziłem go opuszczać, gdy nie miałem do roboty niczego konkretnego. Stwierdziłem jednak, że przyda mi się trochę świeżego powietrza po paru dniach leżenia na kanapie, wpatrywania się w sufit i rozmyślania o wszystkim i niczym jednocześnie. Zawsze to robiłem i będę robić, to mój styl życia. Analizowanie wszystkiego, rozkładanie na czynniki pierwsze. Nigdy nie przyjmowałem do wiadomości czegoś, czego wpierw nie pojąłem od początku do końca, idąc prawidłowym tokiem rozumowania. Ludzie często zawierali w swoich wypowiedziach dodatkowe informacje, o których nawet nie zdawali sobie sprawy. Uwielbiałem szukać w nich drugiego dna, zresztą nadal uwielbiam. Nie mają pojęcia o tym, że w pewnych momentach całkowicie się wyłączam, dopóki sami tego nie zauważą. Czasem po prostu stwierdzam, że coś nie jest godne uwagi albo mojego cennego czasu, który mógłbym wykorzystać na wiele innych sposobów. Tym razem jednak miałem do załatwienia parę durnych rzeczy na mieście, więc musiałem ruszyć dupę z kanapy.

Uderzyło we mnie świeże powietrze, które zaraz po dostaniu się do płuc rozjaśniło mi umysł. Doznałem dziwnego uczucia, jak gdyby wszystkie chaotycznie porozrzucane myśli zaczęły się grupować i zamykać w małych szufladkach. Też tak czasami macie, czy to tylko moja chora wyobraźnia widzi te wszystkie bzdurne rzeczy? Nienawidzę, jak puszczają mi wszelkie bariery i przemyślenia, razem z uczuciami, dryfują w tylko sobie znanych kierunkach, a ja ponoszę wszelkie konsekwencje. Próbuję je złapać i ułożyć w coś sensownego, ale mają mnie głęboko w dupie i zaczynają żyć własnym życiem, jak gdyby same dla siebie były panami. No cóż, nie nad wszystkim da się zapanować.

Idąc ulicą, patrzyłem w ziemię, na swoje czarne tenisówki oraz spodnie w tym samym kolorze. Ich ruchy w jakiś dziwny sposób mnie uspokajały i odciągały myśli, pozwalając skupić się tylko na tym, jak stawiam stopy na chodniku, a materiał spodni lekko zagina się i prostuje przy każdym kolejnym kroku. Lubiłem obserwować takie proste czynności, naprawdę pozwalały mi się w pewien sposób skupić i uspokoić rozwrzeszczane myśli, panoszące się mojej zaśmieconej już i tak głowie. Na głowie jak zwykle miałem kaptur, by móc odizolować się od wszystkich i wszystkiego. Nienawidziłem zwracać na siebie uwagi, chociaż przez ubieranie się na czarno pewnie tylko to robiłem, idąc ulicą. Nie dbałem jednak o to, chciałem się czuć swobodnie na tyle, na ile byłem w stanie. Bezpiecznie nigdy, nie w tych czasach. Nie wiem, czy kiedykolwiek będzie jeszcze można użyć tego określenia względem świata zewnętrznego. We własnym domu czy mieszkaniu, może i tak, ale na świeżym powietrzu – nie, już od dawna nie.

Lekko podniosłem głowę, by upewnić się, że sklep nadal znajduje się na swoim dawnym miejscu. Gdy go ujrzałem, kiwnąłem głową i z powrotem skupiłem się na swoich stopach. Wtem poczułem mocne szarpnięcie i coś twardego uderzyło mnie w plecy. Podniosłem wzrok i ujrzałem Tyrella z wzrokiem szaleńca, który na mnie zatrzymał. Moje serce niemalże stanęło, a ciało stężało w jednej sekundzie. Myśli zatrzymały się jak za dotknięciem magicznej różdżki i przestały błądzić po umyśle. Wlepiłem w niego przerażone spojrzenie, nadal jednak nie wyjmując rąk z kieszeni ani nie zdejmując kaptura, który w pewnym sensie jednak mnie chronił. Rozejrzałem się wokół i zdałem sobie sprawę, że jesteśmy w jednej z bocznych uliczek, z których słabo widać chodnik, po którym szedłem. Wiedziałem, co to oznacza. Mógł zrobić ze mną wszystko i prawdopodobnie nikt by tego nie zauważył.

- Witaj – powiedział lekko mrukliwym tonem. – Cóż za przypadek.

W moim słowniku nie ma takiego słowa, ani żadnych jego synonimów. Sądzę, że wszystko, co nam się przytrafia, zostało wcześniej przez kogoś zaplanowane. W tym wypadku najprawdopodobniej przez niego, co przeraziło mnie do szpiku kości.

- Tym razem również nie zaszczycisz mnie odpowiedzią, co?

Spojrzał mi głęboko w oczy, a jego usta zaczęły wyginać się w łuk. Zastanowiło mnie – pod wpływem czego? Co takiego dojrzał w moich tęczówkach? Chyba że coś sobie wyobraził i po jego głowie panoszyły się teraz myśli związane z… Kurwa, nie, ohydztwo. Wyrzuć to z głowy, Elliot, jak najprędzej. Zabij, zanim zdąży uwić sobie kokon. Za dużo tam śmieci, by dorzucać kolejne do kolekcji.

- Tak myślałem. – Pokiwał głową, nadal szeroko się uśmiechając. – Dlatego właśnie nie zamierzam zanudzać cię rozmowami.

A czym innym, do cholery?

W tym momencie, jak gdyby w odpowiedzi na postawione przeze mnie pytanie, Tyrell oparł swoje dłonie na murze, na wysokości moich uszu. Po raz kolejny sparaliżował mnie strach, a serce tym razem przyspieszyło. Miałem wrażenie, że chce się wyrwać z klatki utworzonej przez moje słabe żebra połączone mostkiem. Nie mogłem mu jednak pozwolić, nie w tej sytuacji, nie przy nim. Już i tak dałem się zastraszyć, nie udało mi się zachować spokoju. Kto normalny byłby w stanie, szczególnie w tym wypadku?

Ktoś, kto umie nad sobą panować, durniu. Ktoś, kto nie czuje niczego szczególnego względem napastnika.

Ale ja nie czuję niczego szczególnego względem napastnika.

Tak sądzisz?

- Odsuń się – wyszeptałem i przełknąłem ślinę. Na szczęście tego nie widział. Kurwa, co za upokorzenie. Po cholerę odzywałeś się za mnie?

Sam nie dałbyś rady i oboje tkwilibyście w martwym punkcie. Chcę pomóc.

Jak zwykle, ale tylko pogarszasz, zawsze. Za każdym pieprzonym razem. Zostaw mnie.

Ciebie czy was?

Powiedziałem: spieprzaj.

- Oj, Elliot.

Ściągnął mi kaptur, a ja nawet nie drgnąłem. Nie byłem w stanie. Moje ciało kostką lodu, chociaż miałem wrażenie, że nogi powoli zamieniają się w watę. Oczy jednak wciąż były wpatrzone w jego, którymi świdrował mnie od paru chwil. Odczuwałem to niemalże fizycznie.

- Wiesz, jak wiele mógłbyś ułatwić, gdybyś zaczął współpracować?

Zaczął się przybliżać, skupiając wzrok na moich lekko rozwartych ustach. Cholera, reaguj, zrób coś, odsuń się, odepchnij go, powiedz cokolwiek.

Nie zrobisz nic, bo taki jesteś. Spokojny, cichy, obojętny.

Na to nie zamierzam być. Nie pozwolę, by stało się to, co planuje.

Nie chce mi się wierzyć. Nie masz jaj, by jakkolwiek zmienić bieg rzeczy.

To patrz.

Położyłem dłonie na jego torsie i odepchnąłem go, wkładając w ruch całą siłę, lecz on tylko lekko się zachwiał, po czym szczerze zaśmiał. Nie wiedzieć czemu, dźwięk jego głosu połaskotał mi podniebienie. Odchrząknąłem, by pozbyć się tego uczucia jak najszybciej. By wyrzucić to z siebie.

- Myślisz, że jesteś taki waleczny?

Na powrót skupił wzrok na moich oczach, w których na pewno nie widział niczego poza strachem. Jestem słabeuszem, ofiarą losu. On ma rację, nigdy nie będę w stanie się obronić. Przed nikim i niczym, w sensie fizycznym. Wszyscy zawsze będą silniejsi ode mnie.

- Przekonajmy się.

W jednej sekundzie poczułem chłodne dłonie na swoim brzuchu i wzdrygnąłem się.

Gwałtownie podniosłem się do siadu, czując, jak pot spływa mi po skroniach i plecach, właściwie po całym ciele. Moje serce waliło młotem w piersi, a myśli latały w kółko jak pojebane. Nic nie było na swoim miejscu, a cokolwiek powinno. Jakim cudem dzisiejszej nocy śniło mi się dokładnie to, co wczoraj?

Już wiecie, co nie pozwoliło mi spać. Oto ten chory sen. Przeraża mnie fakt, że dialogi w tamtym wyglądały identycznie. Czy mój umysł płata mi figle? Podsuwa takie spostrzeżenia, bym się na nich wzorował, czy uznał za prawdę? Nie mam kontroli nad tym, co mi się śni, za cholerę. Nienawidzę tego. Do mojej głowy może wpłynąć wszystko, równie szybko, jak z niej wypłynąć i na zawsze pozostawić milion pytań. Pieprzę takie coś.

Podkurczyłem nogi i objąłem je ramionami, zaciskając dłonie na kołdrze. Poczułem łzy, które zebrały mi się w kącikach oczu i zagryzłem wargi. Po paru sekundach na moich policzkach pojawiły się mokre smugi, a na rękach słone krople, które spłynęły na miękki materiał.

Już nigdy więcej nie pozwolę mu sobą zawładnąć. Nigdy więcej.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania