Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Ucieczka

Nie mógł uwierzyć, że jego tak łatwo schwytali. Szeregowego Szwadronu Gwiezdnego - Bena Roosta. Przez towarzyszów broni nazywany Bunkrem albo Czołgiem. Te ksywy, nie przyplątały się bez powodu. Koleś przeżył bowiem pięć zawałów, silny krwotok, a wciąż wygląda jak nowy i nie zadrapany pojazd pancerny. Potrafił wyciągnąć nie jedno dupsko z opresji, chroniąc niewinne osoby własnym ciałem. A teraz go po prostu złapali i trzymają w jakimś zawilgłym, zaśmierdziałym pokoju, sam nie wiedział gdzie dokładnie. Właśnie się obudził. Nic nie pamięta. Do jego zadań należało ściganie pewnego oprycha, który miał go doprowadzić wprost do gniazda os pewnego zetrexiańskiego gangu, o dość bez gustownej nazwie. Był już blisko. Następnie jedynie długi sen

i pobudka właśnie tutaj. Z sufitu sypały się całe tony tynku, a podłoga wydawała się całkowicie mokra, nawet ciuchy zdążyły mu przesiąknąć całą tą wilgocią. W dodatku ten smród. Zapleśniały zapach wirował obficie w powietrzu i doprowadzał do mdłości. No i rzecz istotna oraz jasna. Potworny, niepokojący chłód, który miało się wydawać nie wiadomo skąd się brał.

Nie obyło się od tortur i całej gamy pytań, głównie o dowództwo i jego własną jednostkę, do której należał. Odpowiedzi nie usłyszeli. To oczywiste. Nie wiedzieli z kim tak na prawdę mieli do czynienia. Spodziewali się więc, że w końcu zmięknie i się wygada, Bunkier swoich nie wyda, chociaż mieli by go napierdalać do upadłego. Byli jak rodzina, a o rodzinie się nie zapomina. No chyba, że przegrywa się ciągle w karty z niebrzydką podoficerką o ognistych włosach w kantynowej hali. Służyli na Ofelii, śmiejąc się, że jest niezniszczalny - i on sam, i ich statek. Jeden z oprawców stał nad nim i strzeżył przegniłe zęby. Drugi natomiast, pilnował drzwi, pełniąc swój obowiązek w całkowitym bezruchu. Chociaż nosił ciemne okulary, jego postawa i wręcz nienaturalny spokój, nie zaliczała tego osobnika do grona rodzaju ludzkiego. Mocno ściśnięte pęty i znaczne osłabienie ciała, powodowały, że jego mięśnie na jego łapach i nogach przestały słuchać. Jakby samoistnie zdechły.

-I co żołnierzyku? Teraz nie jesteś taki cwany i hardy, myślisz, że nas wykiwasz? Myślisz, że zabawisz się w psa i sam wywęszysz naszą kryjówkę, a potem potem po prostu wyślesz posiłki?

Łysy i szczerbaty jegomość od razu posłał mu soczysty cios w zęby. Taki gest przyjaźni. Bunkier tylko uśmiechnął się pod nosem. Jednak po opuchniętej gębie ciężko jest to stwierdzić. Ben splunął na ziemię siarczyście. Jakby nic się nie stało.

-Chyba mało skuteczne masz metody kolego. Nigdy nie jestem sam.

Nie do końca kierował się stoickim spokojem, jak to mogło się wydawać. Ciężko cokolwiek powiedzieć z obitą gębą, a te przenośne lampy foto - elektronowe go lekko irytowały. Białe, wręcz mleczne światło, zostało nakierowane wprost na twarz szeregowca. Niby to miało pomóc w wyciągnieciu jakichkolwiek informacji, niby go zastraszyć, czy lekko otumanić. Bezskutecznie. Niby czuł się ślepy jak kret, ale to nie wystarczyło.

-Co ty tam mamroczesz koteczku? Metody. Ahh tak? Tak ci do śmiechu? Co żołnierzyku?

Chętnie poszerzę Ci jeszcze ten paskudny uśmieszek od ucha do ucha. Z radością pokażę inną ofertę swoich usług. - Przystawił szeroki, myśliwski nóż do jego ust. Ostrze odbijało blade światło lamp foto – elektronowych. A jeniec tylko na niego się gapił. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Taka gadka pasowałaby do cywila, którego akurat nietrudno zastraszyć.

-Myślisz, że nie wiemy o tajnych projektach waszego wesołego Szwadronu? On już upada. A wkrótce do my- Stalowy Blask przywrócimy nowy porządek w tej pieprzonej galaktyce.

Cisza. Nie powie nic. Chociaż był mocno poobijany i przywiązany do krzesła, milczał jak grób.

Po prostu świetnie. Dał się schwytać jakiemuś trzeciorzędnemu gangowi z Zetrex, z którym Szwadron ma ciagłe problemy. Cały czas psują im powietrze.

Łysy nie wytrzymał. Natychmiast dostał potężnej kurwicy, która go przyprawiała o strzelanie kości w nadgarstkach i dośc hałaśliwe zgrzytanie zębami.

-Ty pierdolone ścierwo! Mów, gdzie są te jebane plany Szwadronu Gwiezdnego!

Ani drgnął. Oprawca chyba słabo się starał. To za pewne jakiś amator. Roost miał swoje lata. Nie na takich przesłuchaniach bywał. Gość serwował mu tanie i szczeniackie sztuczki.

Na jego czarnych włosach już pojawiała się siwizna. To samo można powiedzieć

o dość zadbanej brodzie i zmęczonych policzkach. Chociaż głęboka zieleń w jego oczach, wciąż wydawał się żywa. Czasem myślał, że przypominał cholernego szopa, którego należy kopać w dupę przez młodzików. Takie czasy. Starość nie radość. No ale... Radził sobie. Szanowali go w "rodzinie". Miał tylko nadzieję, że zaraz się pojawią, nie miał ochoty tu gnić jeszcze przez wiele godzin i czekać na posiłki. W dodatku ta łysa pokraka pieprzyła od rzeczy. Za każdym razem, gdy do niego gadał, odsuwał głowę, marszcząc przy tym twarz.

-Jak coś do mnie mówisz, odwróć japę. Jebie Ci z pyska. Wiesz co to pasta do zębów, albo żel fluorowy? Poza tym.. Odstaw ten nóż, bo jeszcze się skaleczysz.

-Stul ryj! Mów, bo Cię kurwa zajebie!

-Nie wiesz, że zdrowe uzębienie to podstawa? To pewnie od tego pokoju. Wszystko tu tym gównem obrosło... Mieszkacie tu? Razem?

-Koniec gadania! - Tym razem ostrze oprawcy wylądowało na szyi Bunkra. Zimny metal już miał zatopić się w jego ciele gdy coś się jednak stało. Wszyscy tu obecni usłyszeli cichy dźwięk pikania. Jakby jakiś mechanizm właśnie się uruchamiał. Ten dźwięk nie dość, że stawał się głośniejszy, to w dodatku jakby przyspieszał. Chyba każdy szwadronista znał to doskonale. Co to oznaczało? Nie był sam. Każde pikanie wyznaczało sekundy, które pozwoliły zaledwie obrócić się oprawcom

i zastanowić się przez tą krótką chwilę. Ale było za późno. W końcu masywne drzwi, wyleciały

z impetem, uderzając o ścianę wraz z chłodnym strażnikiem, który przykleił się do niej jak szmaciana lalka, a potem zsunął bezwładnie. Nożownik próbował wytężyć swój mętny wzrok, ale kompletnie nic nie mógł zobaczyć w tych kłębach dymu i pyłu. Szczerbaty dziwacznie wygiął wargę ze zdziwienia. Tam w dali. Jakaś sylwetka. Smukła. Wyglądała jak smuga wielkiego cienia. To coś mierzyło do niego. i to z solidnego kalibru. Matowy błysk luntety i strumień lasera, skierowany wprost na jego czoło, mogły podpowiadać tylko jedno rozwiązanie. Będzie martwy.

-Co do k.. - Cisza. A potem tylko odgłos wystrzału i świszczącej kuli, która jakby znikąd wleciała wprost między oczy bandyty. Ciało ociężale padło na ziemię z solidną dziurą w głowie. Pocisk przebił czaszkę na wylot, utknął dopiero w spróchniałej ścianie wraz z krwią. Widoczność powoli się poprawiała. Pył powoli opadał.W rozsadzonej wyrwie stała ona. Nosiła barwy i oznaczenia Szwadronu Gwiezdnego. Smukła zbroja, zdominowana głównie przez odcienie brązów, mimo swojej surowości, tak naprawdę była naszpikowana systemem podtrzymywania życia, który nie jeden raz przydał się w nawet najcięższej akcji. Tak przynajmniej obiecywali producenci. Czołg chyba się domyślał, kto mu urządził taką ciepłą wizytę. Najpierw musiała skończyć robotę.

Strażnik przy drzwiach zaliczył na deser od niej przetrącenie karku, co skutkowało przerwaniem głównych obwodów w tamtych okolicach. Tak jak Ben podejrzewał, to android. Nie ma nad czym się tak głowić. Normalny człowiek takich atrakcji by nie przeżył. Syntek na pewno był wiele razy hakowany i dostosowywany do potrzeb gangu. Model obronny. Tak więc mieli ochroniarza i lokaja w jednym. Teren czysty. Mogła spokojnie opuścić w dół nanowłóknianą powłokę, by ujrzeć na własne oczy minę Roosta. Owa ochrona twarzy, przypominała wyglądem matowe I ciekłe szkło. Morfuje się, kiedy tylko właściciel kombinezomu ma na to ochotę. Osłona sięgała od brody, aż do końca linii oczu. Powłoka powoli znikała niczym porcelanowa maska, kryjąca facjatę. Tak, to ona. Bunkier odetchnął i lekko się uśmiechnął. W tym burdelu miło zobaczyć po raz kolejny znajomą twarz i niebieskie oczy, które rozpozna z daleka. Kapral Daria Jones zwana wśród swoich po prostu Zjawą, chyba pierwszy raz ratowała mu dupę. Miała nadzieje, że będzie to już ten pierwszy i ostatni raz. Jej karabin snajperski Dragonov FW nigdy nie zawodzi. Nie traciła cennego czasu. Podeszła do umięśnionego kumpla. Miała zamiar uwolnić mężczyznę, nim zacznie się tutaj krwawa rzeź. Spojrzała na nóż szczerbatego oprycha. Ostrze wyglądało jak marna i oklepana z niskiej jakości metalu podróba, lub co gorsza ułomna prowizorka. I tym cudeńkiem właśnie oprawca chciał przeciąć tętnice szyjne szeregowca. Zjawa na całą sprawę machnęła ręką. Elastyczne sloty jej pancerza zmieszczą każdą, niewielką rzecz, w liczbie pojedyńczej rzecz jasna. Właśnie tam schowała swój własny, całkowicie prywatny nóż o dość szerokim ostrzu, który towarzyszy jej od samego początku służby. Prócz paczki papierosów, rzecz dla niej najważniejsza i cenna. Dość się nasiedział. Dziewczyna kręciła głową, bo wciąż się zastanawiała jak taki ktoś, jak on, mógł dać się tak podejść.

Ciągłe tłumaczenie, by jadł więcej proteinowej papki chyba nie pomagało. Jemu jedzenie musi smakować. Te jego ziemskie przyzwyczajenia.

-No proszę, proszę. Wielki potwór uziemiony. Nie wierzę. Trafiłeś na lipnego krupiera na rulecie w Zetrex i z rozpaczy postanowiłeś się pobawić w ofiarę?

-Taa, jak widzisz ogołocił mnie do zera. Wpadłaś na tę imprezę sama?

-A spodziewałeś się, że cała flota Szwadronu będzie się za tobą uganiać? Pierwszy i ostatni raz ratuje Ci dupę. Spartaczyłeś swoje zadanie. Stary będzie wciekły. Wspaniale wyglądasz. Jakbyś był na urlopie okolicznościowym. Chciałeś się opalić? Allen i Brexon już o ciebie pytają. Z resztą o mnie też. Lepiej się do nich zgłoś, jak już stąd wyjdziemy. Chyba nie są zadowoleni z tego co się stało. Zerwałam się ze służby. Doceń to. Przegrałeś zakład. Jesteś mi winny kupę kasy. Pamiętasz? To ty miałeś mnie ratować a nie ja Ciebie - Uśmiechnęła się do niego szeroko. W końcu udało się go uwolnić. Dobrze, że zostawili na nim chociaż tą, zielonkawą koszulkę i spodnie, no i oczywiście mocne, wojskowe buty. Rzeczywiście wyglądał, jakby wracał z pikniku bezludnej planety. Ale w końcu był wolny. Po chwili mógł wstać i wyprostowac swoje stare kości. Był wyższy od niej prawie o dwie głowy. Olbrzymi, napakowany drań. Wciąż czuł osłabienie, nad którym główkował dość długo. Daria może nie wyglądała na żołnierza, ale umiała sobie poradzić w każdej sytuacji, a niegrzecznych chłopców przytwierdzić do parteru. Skutecznie i szybko poczłapała po drabince sukcesu, aż w końcu została najlepszym strzelcem wyborowym na Ofelii

-Jasne. Dobra dobra. A nie mogę oddać hm.. w naturze? Wiesz jakiś masaż czy coś.

-Doskonale wiesz, że takie numery są zakazane w Szwadronie. Chciałbyś co? Na to trzeba zasłużyć. Pomasuj lepiej swój biceps, bo wygląda jak dziurawy worek termiczny.

-Hm. Milutka i urocza dziewczyna, jak zwykle. Ty się chyba nigdy nie zmienisz co?

-Skończysz w końcu gadać? Nasi już lądują na dachu. Pierdolenie zostaw sobie na statku. Rusz dupsko

-A więc koniec randki.? No dobra mała, spadajmy stąd. Wyczuwam w powietrzu niezłą zadymę.

Po drodzę rzuciła mu jeszcze jakiś pistolet o niewielkim kalibrze. Tak naprawdę nigdy go nie używała. Odebrała go pewnemu niesfornemu cywilowi, który udawał hojraka, wymachując lufą na tyle, by się postrzelić na dzień dobry. Doskonale wiedziała, że Ben czuje się najlepiej wśród swoich wielkokalibrowych przyjaciół. Ciężka broń, to jego miłość od lat. To, co właśnie trzyma w łapie, nadaje się tylko do robienia hałasu. Nikt nie każe mu z tego strzelać, bo po co? Cywilne gnaty, prędzej, czy później się rozpadają w drobny mak. Masowa produkcja tanim kosztem.

Biegli wzdłuż ciemnego i obskurnego korytarza, całkowicie na oślep. Na szczęście na dach prowadziła tylko jedna droga, z tego co zapamiętała Daria.

-Prom zaraz wyląduje na dachu budynku. Szykuj się, zaraz mogą być fajerwerki.

-Ale ja uwielbiam fajerwerki...

Trafili do ciemnego zaułka. Za masywnymi drzwiami kryła się odpowiedź. Schody, które za pewne prowadziły na piętro wyżej, albo lepiej, na samiutki dach. Nie ma lekko. Wszystko było zamknięte na cztery spusty jakimś elektronicznym, a co gorsz,a magnetycznym mechanizmem. Nie przedrą się, choćby bardzo chcieli. Do takich drzwi potrzebny jest fachowiec, a niestety ani Ben, ani Daria na takich zabawkach się nie znali. Jedynie Kalkulator by tutaj coś wskórał. Chłopak może nie umiał dobrze strzelać, ale jako komputerowiec, to prawdziwy wirtuoz, który nigdy nie rozstaje się ze swoim terminalem. Jak tylko Daria o tym pomyśli, w glowie mogą rodzić się dziwaczne pomysły, że być może nawet z nim sypia i traktuje jako przytulanka, a może potajemnie się gdzieś włamuje? A kto by tam go wiedział. Mózg i tyle. Dziewczyna w takich wypadkach nigdy nie kryje szerokiego uśmiechu na twarzy. Ale chwila. Przecież, gdy przemierzała korytarz i schodziła z dachu, przechodziła przez identyczną parę drzwi.

Coś jej świtało. Myślenie jeszcze sprawnie funkcjonowało, jak na takie warunki.

Pewnie siedzi ich tutaj więcej. Ktoś musiał siedzieć przy wielkich monitorach i całej sieci przełączników czy też wajch, które w swojej ilości końca nie miały. Każdy burdel jest odpowiednio sterowany. Na pewno są ogladani przez starożytne kamery, ozdobione tonami kurzu. Mało kto umie taki sprzęt jeszcze obsługiwać. Cały czas pod górkę. W dodatku, olbrzym zaczął się cały trzepać z zimna, zupełnie nie wiedząc dlaczego.

-Kurwa, czemu tak tu zimno? Łazimy po jakimś laboratorium, czy jak?

Daria milczała. Wolała mu nie mówić jaka jest ich obecna pozycja. Prawdopodobnie znajdowali się na Vestin Prime. Cholerna lodowa zamieć powodowała, że jakiekolwiek rozpoznanie terenu nie było możliwe dla nikogo. Nawet przyrządy ledwie sobie radziły i piloci lądowali prawie na ślepo. Darii ledwo udało się wysiąść z promu, który mógł wisieć w powietrzu zaledwie przez kilka sekund. Ale w końcu się udało. Teraz błąkali się po jakiejś opuszczonej i zardzewiałej stacji, nie mając zielonego pojęcia, co tu robią i gdzie konkretnie są. Przez niego. Zachciało mu się zabawiać w ofiarę porwania. Tworzenie mapy tych korytarzy też niewiele pomagało. A burza skutecznie uniemożliwia kontakt z bazą póki co. Nie będzie czekać na nich miłe powitanie, gdy w końcu uda im się wydostać na zewnątrz.

-Zajebiście. Nic nie pamiętam. Pewnie mi wstrzyknęli do żył jakieś gówno, co w mózgu robi siekę.

Bunkier kopnął wprost w stalowego potwora, jakby to miało cokolwiek zmienić. Zmarnował tylko swoje siły, które wciąż były znacznie osłabione. Drzwi zaliczyły ślad po bucie, a on kilka dodatkowych sapnięć. Próćz kamer ktoś jeszcze ich obserwował. Wyłonił się z ciemnego zaułka, starając się ograniczyć oddychanie na wszelkie sposoby. Nawet nie zauważyli, że postać próbuje celujować wprost w głowę dziewczyny. Biały jak śnieg desert Eagle, kołysał się na wysokości głowy dziewczyny. Wachał się, a zimny pot splywał strumieniem po jego skroni. Jakby bał się, że sam wystrzeli w nieprawidłowym punkcie i w dodatku zdradzi swoją pozycję. Pewnie kolejny amator, wymajęty do brudnej roboty. Wcisnęli mu do lapy broń i kazali strzelać, bez zadawania głupich pytań i kręcenia nosem. Skryty zabójca, nie przejmował się tym, że nosiła hełm. Ten spory kaliber, przebije i to zabezpieczenie, wiercąc w jej pięknej główce, jak w miękkiej glinie. Od pewnego czasu, znacznemu rozkwitowi, ulegały pewne mało legalne firmy, produkujący broń na specjalne zamówienia. Specjalizowali się głównie w przeróbkach tych dawnych, jeszcze ziemskich modeli. Pukawki z wyższej półki. Tak przynajmniej uważano na Błękitnej Planecie. Stalowy Blask to ich stały klient. Codziennie, przy ich fabrykach, lądują rozlatujące się transportery. Masywne i pojemne. Coś się święciło i oni o tym wiedzieli.

-Nienawidzę ciszy. Łeb mi od tego pęka.

Olbrzym zacisnął zębiska w grymaśnym geście. To zdecydowanie nie jego melodia. Czuł nie małe obrzydzenie, które wręcz wrastało w jego gardle. Gęstą ciecz w końcu zdołał wypluć. A ona? A ona starała się go ignorować. Miała inne plany. Gapiła się bezmyślnie i bezradnie w metalową strukturę, przez którą zaraz oboje stracą karierę. A kto wie, może nawet własne głowy. Brexon ich zaszlachtuje. To pewniak. Trzeba będzie zwalić całą winę na technologię magnetyczną. Ani tego nie sforsować, ani wysadzić. W przypadku tego drugiego, zwykły syntex czy ładunek termo – plazmatyczny nie wystarczy. Tylko ten nadęty gnojek Kalkulaor i jego hakerskie sztuczki mogą pomóc. Daria chorobliwie nie znosiła szukać pomocy u innych. Jako istota w pełni ludzka, popełniała błędy, które doprowadzały ją do koszmarnych histerii. Niewielki szmer zdawał się być łoskotem w takiej ciszy. To wystarczyło, by zwrócić na siebie uwagę olbrzyma. Nie musiał zgadywać, doskonale się znał ten dźwięk, charakterystyczny dla przestarzałej, ziemskiej broni. Pocisk właśnie wszedł do komory i oczekwiał naciśnięcie spustu. Pozostało dosłownie kilka sekund. Tyle właśnie trwało zasłonięcie dziewczyny własnymi plecami, skoro stał blisko niej. Jego grzbiet obecnie przypominał ogromne sito. Padł jak kłoda. Zęby same zaciskały się z potwornego bólu. Ben stracił wszelką kontrolę nad swoim ciałem. Akurat miał to szczęście, że napastnik nie należał do rozważnych. I całe szczęście. Wystrzelał trzy, ostatnie pociski. Zaczął nerwowo szukać drugiego magazynka po kieszeniach. W tym samym momencie, Ben mógł upaść na bok. Zza jego cielska wyłoniła się Daria, już gotowa ze swoim wiernym Dragonovem. Wytężyła oko wprost w chłodne nanoszkło długiej lunety. Przeciwnik wystawił się z cienia jak na zawołanie. Kawałek łba wraz z czymś rodzaju czapki z daszkiem, ukazała się w niewielkim fragmencie światła jak los na loterii. Bez zastanowienia strzeliła. Oponent zdążył tylko cicho zajęczeć i nic więcej. Coś wyleciało w cień. Ciężko powiedzieć co to było. Może kawałek tej durnej czapeczki w raz z odłamkiem czaszki i w końcu... mózgu? Grunt, że padł. A krwawy czerep spoczywał tuż koło niego. Oczywiście zawsze można go dobić.

Towarzysz dziewczyny padł na brzuch, leżał nieruchomo i konał z cierpienia. Zjawa łaskawie się pochyliła nad jego cielskiem, by sprawdzić czy jeszcze jest w jednym kawałku, a ten kretyn dostał chorobliwego ataku śmiechu, mimo, że skręcało go z bólu. Blondynka zdjęła z głowy ergonomiczny hełm. Chciała zobaczyć jego szajbę na własne oczy.W jakiś sposób musiała zademonstrować swoje zdziwienie, bo sama nie wiedziała o czy już miał za dużo w czubie, czy po prostu coś go bawiło. Do brzydkich nie należała. Długie i proste, blond włosy, po ściągnięciu hełmu, spadły na jej ramiona. Jej policzki wyglądały na zapadnięte, więc dało to wrażenie, jakby jej podbródek układał się w szpic. Dziewczyna najwidoczniej miała azjatyckie pochodzenie. Wyglądała młodo i taka właśnie była. Dożyła niespełna 23 lat, a wykonywała swoją robote bardzo profesjonalnie. Mimo wszystko, ściągała na siebie wzrok wygłodniałych żołnierzy, którym dość szybko przypominała, gdzie obecnie znajduje się ich miejsce. Jest skuteczna. Zboczone komentarze, dość szybko wylatują im z głowy dzięki soczystym kopniakom. W “rodzinie” sprawa ma się zupełnie inaczej. Tam ją szanują i doceniają.

-I z czego się tak śmiejesz idioto?

-Z tymi blond piórkami wyglądasz jak mój kanarek, którego w dawnych czasach hodowałem na starej, dobrej Ziemi. Na całe szczęście nie straciłaś żadnego piórka. Wyglądasz zupełnie jak on.

Też umiesz tak ładnie śpiewać?

Jej surowa mina na dosłownie kilka sekund zmieniła się w uśmiech.

-Bardzo śmieszne...To Cię wzięło na wspomnienia. Możesz wstać?

-Oberwałem w gąsienice i cholera je zerwało.

-Gąsienice? - Blondynka uniosła brwi.

-Na Ziemi stosowano czołgi, które przemieszczały się dzięki właśnie gąsienicowym układowi bieżnemu.

Wzruszyła tylko ramionami. Ni cholery nie rozumiała co on do niej gada. I akurat w tym samym momencie, równomiernym piskiem odezwał się jej komunikator, który zalegał gdzieś w jednej ze skrytek jej zbroi. Ot takie małe, metalowe pudełko z kilkoma przyciskami, niewielkim ekranem

i wbudowanym emiterem holograficznym. Charakterystyczny dźwięk dla tego modelu, właśne ją otrzepał z dziwnego letargu zamyślenia. Miała przecież komunikować się z Kalkulatorem, by rozgryzł w końcu te cholerne drzwi. Nadusiła akurat ten przycisk z podpisem “broadcast”, odpowiedzialny za automatyczne połączenie z rozmówcą. No to ma przejebane. Widmowa postać pojawiła się tuż nad jej urządzeniem. Wiedziała, że to on. Kapitan Edward Brexon, we własnej osobie. Ten dopiero się nie zmieniał. Jak zawsze tak samo ułożone, siwe włosy zaczesane w tył i dokładnie przycięte wąsy. Starość, zmęczenie i wniesiona na piedestał powaga oraz apodyktyczność, też przez lata uparcie pozostały takie same. Z uniesioną głową, czekał aż pierwsza się odezwie. Ten szary płaszcz z niebiesko-czerwonymi naramiennikami i dwoma rzędami guzików tak na nim leżał, jakby się w nim urodził. A może tak właśnie jest?

Jakieś cztery razy otarł się o śmierć. Doskonały strateg. Wspaniały dowódca i żołnierz. Oczywiście to wszystko wyssana z palca propaganda. Tak na prawdę, przez podwładnych jest powszechnie uważany za kata czy nawet tyrana. Jego decyzji nie można tak po prostu kwestionować. No, chyba, że chcesz trafić do karceru, albo wykonywać najbardziej upokarzającą robotę na statku. Do tego dochodzi rygor i dyscyplina, nie mówiąc o łykaniu jakich dziwnych pigułek dwa razy dziennie. Ponoć to otępiający psychotrop nieznanego pochodzenia. Jego mina tłumaczyła wszystko. Nie będzie pochwał. Czołg to dla Darii stary pryk, ale mimo to, była od niego starsza stopniem. Sama nie wie w czym się tak wysłużyła, że dostała ten awans. Co ją dziwiło, że Ben akurat go nie dostał. Wychodzi na to, że dawno powinien kopnąć w kalendarz przez te swoje wygibasy. Wszystko jest częścią jakiejś brudnej gry między dowództwem. Nad taktyczną szachownicą głowią się stare trepy z oficerskiego, a reszta pozostaje tylko pionkami, które wykonują potulnie ruch. Zjawa czuła degradację w powietrzu, albo coś zupełnie gorszego. Na podstawowym szkoleniu nauczono jej istotnej rzeczy. Najpierw przemawia dowódca, a podwładny słucha i wykonuje rozkaz. Żadnego zastanawiania się, czy co gorsza odmowy.

-Kapralu Jones? Co się tam dzieje do cholery?

-Ratowałam szeregowego Roosta i...

-Dostaliście dwugodzinne odstępstwo od służby, Nie obchodzi mnie, co zrobiliście,

a raczej czego nie robicie. Nie pełnicie służby na statku. Za 10 minut widzę was w promie. Gdy dotrzecie na Ofelię, zgłosicie się do mojej kwatery osobiście. Mam nadzieje, że wyjaśnienia będą przekonujące.

-Potrzebujemy posiłków. Szeregowy Roost został postrzelony.

-Wykonać natychmiast. Skończyłem.

-Tak jest.

Zasalutowała od niechcenia do hologramu, który po chwili zniknął. Urządzenie ponownie włożyła do właściwej kieszeni pancerza. Z tych nerwów zapomniała skontaktować się z Dantonem.

-Kurwa mać! Stary chce mnie wezwać do siebie. Pierdolony zgred. Nawet nie wiemy, czy wysłał po nas sanitariuszy.

-Nie przejmuj się. Nasza wesoła rodzinka potrzebuje prawdziwego dowódcy, a nie to ścierwo. Jesteśmy wierni Szwadronowi. Jeszcze chwilę i skurwiel zdechnie ze starości. Być może jego pałeczkę przejmie ktoś od nas.... Oby.. Tyle lat, tyle akcji. Zawsze trzymamy się razem, gdziekolwiek jesteśmy. Koniec tych smętów. A teraz ruszajmy. Pierdolone plecy. Nawet nie mogę wstać. Pogadamy o tym na Ofelii przy kawie.

-Taa, jeśli Brexon mnie nie wydali z drużyny... Przestań chrzanić. Jesteśmy tylko jego cyrkowymi pieskami. Gówno możemy. Doskonale o tym wiesz. Przestańcie bujać w obłokach szeregowy.

-Będzie dobrze, zobaczysz. Kurwa... Jak tu wstać? I jak rozpierdolić te cholerne drzwi?Wychodzi na to, że to jedyne wyjście na dach.- Roost podparł się łokciami, próbował się jakoś podnieść, ale ból naszpikowanych pociskami pleców robił swoje. Nie mieli wiele czasu. A wszystko przez jedną parę jebanych drzwi. Doskonale wiedziała, że ostrzelanie ich nic nie pomoże. Musieli się śpieszyć. Już z drugiego końca korytarza rozpierał się gromki tupot ciężkich buciorów. Szli po nich. Na pewno nie zamierzali urządzić sobie pogawędki. Czołg obrócił się za siebie.

-O kurwa. Idą. Ktoś wezwał posiłki. Chyba biegnie za nami cała gromadka, uzbrojona po zęby. Lepiej skontaktuj się z Kalkulatorem. Niech użyje tych swoich czarodziejskich sztuczek i otworzy nam przejście. Niech się pośpieszy, bo osobiście mu skopie dupę.

Zjawa nie próżnowała. Wyciągnęła nerwowo ponownie komunikator i jeszcze w szybszym tempie

wprowadzała dane hakera, co jakiś czas ponaglając ustrojstwo stukaniem palców o metalową skorupę. W końcu mogła zobaczyć tą samą, krecią twarz, jaką znała na codzień. W widmowej wizualizacji ukazał się młody szatyn. Wyglądał, jakby nie jadł kompeltnie nic przez tydzień. Leniwie spojrzał na blondynkę swoimi brązowymi ślepiami.

-Na rozkaz. - Jemu w zupełności nigdzie się nie śpieszyło. Szkolenie odbębnił, więc może się lenić.

-Kalkulator! - Zakrzyknęła, jakby uradowała się jego widokiem. - Musimy dostać się na dach... Kurwa.. drzwi!

-Yyyy mam je otworzyć taaa?

-No kurwa, wyobraź sobie. Rusz dupę komputerowy szkieletorze! To rozkaz! Tylko szybko! Zaraz nam zaorają dupska!

Tim przeciągnął się leniwie. Z ciemnego kąta wyciągnął swoją zabawkę, która już dawno obrosła w liczne legendy. Bez tego cacka, szatyn zawsze miał spartaczony dzień. Tak przynajmniej opowiadał. Na szczęście Daria wymyśliła w końcu sposób, a żeby chociaż na jeden dzień odciągnąć go od tego ustrojstwa. Podszedł do jednego z holograficznych projektorów, a następnie podpiął do niego swoje pudełko cieniutkim kablem. Vestin Prime i opuszczona stacja, teraz widniała przed jego oczami jako zielonkawy zbiór uproszczonych brył na przestrzennej planszy. Dwa czerwone punkty, reprezentowały Darię i Bena. Przed nimi stał jak kamien żółty graniastosłup. Wszystko miał jak na tacy. Znalezienie ich problemu trwało dosłowenie kilka sekund. Ciąg cyfr i liter wylewał się tuż obok wokselowej mapy. Zero-jedynkowa nagiara nie miała końca. Aż oczopląsu można było dostać. A haker napierdzielał w klawiaturę z szybkością wirtuoza na koncercie. Dane się przetwarzały i kalkulowały jednostajnym rytmem. Całoć tańczyła przed oczami cybernetycznego muzyka.

-Mam was. Jeszcze momencik, jeszcze sekunda i zaraz obalę tego potwora.

Stomp twardego obuwia wydawał się być coraz głośniejszy. Jeszcze trochę i niedługo tu będą.

Jak dobrze, że ten korytarz jest bardzo długi. Mimo to, Daria nie mogła się powstrzymać przed ogłądaniem się za siebie.

-Kurwa Danton! Szybciej! Zaraz nas dopadną!

-Nie popędzaj kobieto, bo będzie wolniej.- Jego ton sugerował, że aktualnie rozmawia bardziej z koleżanką, niż z podoficerem i dowódcą drużyny. Ale jej to w ogóle nie przeszkadzało, jeśli oczywiście dowódctwo się nie kręciło w pobliżu.

Po kilkunastu sekundach, żółty klocek na holograficznej mapie, przyjął zieloną barwę. Aż miło oko zawiesić. Masywne drzwi jak na zawołanie uchyliły się szeroko. Tim zauważył coś niepokojącego. Z końca wąskiego paska o szarych barwach nadchodziło całe stado czerwonych punktów w kierunku pary Szwadronistów. Krwiste plamy dosłownie zalewają korytarz.

-Gotowe. Lepiej się pośpieszcie, macie spore towarzystwo. Zamknę za wami drzwi, jak tylko przejdziecie.

-Co ty nie powiesz. Tłumaczę Ci to cały czas. No ale dzięki Kalkulator. Pogadamy jak tylko będę na pokładzie.

-Jasne, jasne. Jesteś moją dłużniczką. Nawet wiem co..

Chciał dokończyć, ale w porę się rozłączyła. Beznadziejna pora na takie pogawędki.Przez ten cały czas, Ben mógł jedynie poskręcać się z bólu i w końcu stracić przytomność. Długo wytrzymał. Oberwał z ziemskiej legendy, aż dziw, że dopiero teraz zdążył zemdleć.

Byli już blisko. Mogła dostrzec zakute mordy już z pewnej odległości, wszyscy z nich strzeżyli zęby, jakoby mieli ich w garści. Nie miała ochoty taszczyć po schodach nieprzytomnego cielska swojego towarzysza, ale z drugiej strony... Ochronił ją. I to swoimi plecami. Miała u niego spory dług, którego chyba nie spłaci nigdy. To oczywiste, że go tutaj nie zostawi, ale nim dojdzie z nim na górę, wielokrotnie wypluje i wciągnie swoje płuca z powrotem, a serce przeżyje coś w rodzaju supernowej. No, ale nie ma innego wyjścia. Najpierw ponownie włożyła swój hełm. Schyliła się tak, by jego dłoń spoczywala spokojnie na jej ramieniu, a ona mogła dwoma rękami chwycić jego biodro. Powoli zaczęła się podnosić, ale ciężar powodował, że nawet w pancerzu, jej nogi nie wytrzymywały. Kok po kroku, przeciągała go przez niski próg drzwi, tonąc wręcz w nerwach i pośpiechu. W końcu przeszli. Miała tylko nadzieje, że Danton zamknie za nimi drzwi. Nie może tego spartaczyć. Po prostu nie może. Tym bardziej, że wróg otworzył ogień. Na szczęscie nie trafiał w tych ciemnościach. Kule przelatywały tuż nie opodal, wtapiając się w kruche i zasmrodzone ściany.

-No dalej, dalej! - Darła pyska, powoli przesuwając sie z nieprzytomnym bunkrem ku schodom.

Wydawało się, że to koniec.Wystarczyło, że banda ze Stalowego Świtu zbliży się jeszcze kilka kroków, by podziurawić ciała. Nawet pancerz Zjawy nie wytrzymałby tylu strzałów naraz.

Wydawało się, że to koniec. Akurat Ci goście byli dobrze przygotowani. Każdy z nich posiadał solidny karabin szturmowy z fabryki Sig Saurer 760. Trzeba liczyć się z tym, że było ich okoøo pięciu I kaædy z nich z wielką radością puścił pełną serię wprost na dwójkę szwadronistów. Koniec. Mogiła. Blondynka zamknęła oczy. Doskonale wiedziała, że zaraz zanurzy się w wiecznej ciemności w odmętach pustki. Tak się nie stało. Musiała otworzyć ponownie oczy, by ocenić sytuację, bo nie wierzyła. Cud? Nie, nie wierzyla w takie zabobony . To dobre dla tych idiotów z Ziemi. To tylko Tim. Gdy tylko, Stalowi otworzyli ogień, drzwi ponownie wróciły do pierwotnych ustawień. Co oznaczało w praktyce zatrzasnięcie się głównego zamka. Stalowy stwór posłużył za tarczę. Pozostały tylko rysy, tony pocisków i nic więcej. Wciekli? Nie. Wkurwieni opryszkowie nie przewidzieli tak szyderczego planu. Dostali furii. Naparzali drzwi, próbując ich sforsować. Metalu nawet nie zegną, a padną z wycieńczenia. To za chwilę czeka Darię, która próbuje wyciągać swojego kamrata, stopień, za stopniem. Dobrze, że Roost nie nosił pancerza. Dotarła w końcu na dach. Pilot oraz sanitariusze mieli wspaniały widok. Drobna dziewczyna nosiła ogromne cielsko. A oni właśnie lądowali. Blondynka ugięła się jak zapałka. Straciła wszelkie siły. Już nie mogła iść dalej. Zrzuciła cały ten ciężar z siebie i sama padła na kolana. Wskaźniki w jej hełmie biły na alarm. Wszystkie pomiary wskazywały na koszmarne zero, które napadało ją z każdej strony. Cały widok przed sobą miała zalany czerwieniami i stosem wykresów oraz słupeczków pomiarowych. Zsunęła całe osprzętowanie głowy z siebie, by chociaż na chwilę odetchnąć prawdziwym i naturalnym powietrzem. Zerknęła na szerokie moduły promu kosmicznego. Z twarzy próbowała zetrzeć okutą dłonią jeszcze ciepły pot.

-Mogłeś trochę schudnąć. Koniec z pączkami do kawy Ben.

Wszystko przebiegło pomyślnie. Nieprzytomnego szeregowca wpakowano do systemów podtrzymywania życia I prawdopodobnie naszprycowano przeciwbólowcami a dziewczyna - po prostu - musiała odpocząć. Lepiej zebrać siły, przed tym, co nastąpi za niedługi czas. Rozmowa z kapitanem nie będzie należeć do przyjemnych i miłych, Przez ułamek sekundy pomyślała o ciepłym prysznicu i posiłku. Po prostu pocieszała się przed najgorszymi godzinami jej życia, a właśnie w swojej kwaterze czuła się najlepiej. To właśnie Brexon jest tym prawdziwym diabłem. Za chwilę rozpocznie się prawdziwe piekło, gdzie smażyć się będzie właśnie ona - Daria Jones.

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Agnieszka Gu 29.08.2017
    Trochę sztampowe, ale fajnie się czyta. Niezłe :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania