Upadek Ikara

Na początku kwietnia, tego roku, do moich drzwi zapukali pracownicy firmy serwisującej klimatyzację. Wpuściłem ich do mieszkania, a oni porozglądali się, pomierzyli coś jakimiś aparatami zrobili kilka zdjęć i notatki do dokumentacji. Nie minęło dwadzieścia minut, a już podpisywałem dokumenty związane z kontrolą i usłyszałem, że zjawią się ponownie za rok. Po wszystkim, pożegnali mnie grzecznie i wyszli.

Wyleciało mi to z głowy.

Do dnia moich urodzin...

 

-+-

Przed trzema miesiącami, kiedy wychodziłem z biura, zaczepił mnie jakiś mężczyzna. Nie znałem człowieka, więc dałem mu do zrozumienia, że nie mam dla niego czasu, ale wtedy on zaświecił mi przed oczami odznaką policyjną i powiedział:

- Panie Mateuszu, mamy do pana prośbę. Niestety, nie możemy tutaj rozmawiać. Chciałbym się z panem spotkać w „Lunie”. Będę tam pomiędzy osiemnastą, a dziewiętnastą. Proszę potraktować sprawę poważnie, bo chodzi tu o bezpieczeństwo, a nawet życie wielu ludzi.

- Pan mnie chyba z kimś myli – zasugerowałem całkiem poważnie.

- Bynajmniej, panie Mateuszu. Chodzi o pańskiego nowego sąsiada spod jedynki. Zapewniam, że kilka osób liczy na pana pomoc. Proszę przyjść, najwyżej straci pan godzinkę i zapomnimy o sprawie.

Kiedy to powiedział, oddalił się w pośpiechu, rozglądając się na boki jakby w obawie, że ktoś może zauważyć nas razem. Nie usłyszał, lub nie chciał usłyszeć, kiedy zawołałem w jego stronę, żeby się zatrzymał. Szedłem chwilę za nim, ale bardzo szybko zniknął w gąszczu wąskich uliczek.

 

-+-

Do mieszkania dotarłem pół godziny później. Poszedłem do kuchni, nalałem sobie soku, klapnąłem na krzesło i zacząłem myśleć o tym, co mi się przydarzyło. Byłem trochę oszołomiony i nie za bardzo wiedziałem jak to ugryźć. Może nawet nie zawracałbym sobie tym głowy, gdyby nie wspomniany sąsiad, prawdziwy wrzód na dupie.

Mieszkam na osiedlu domków szeregowych. Mój sąsiad zza ściany, Tadeusz, zajmuje dom z brzegu, pod jedynką, a ja zaraz za nim. Tadeusz często wyjeżdża na wielomiesięczne podróże i w tym czasie wynajmuje swoje cztery kąty różnym ludziom. Niestety, obecny lokator był nie do zniesienia. Mieszkał tam dopiero od tygodnia, a już zdążył mi napsuć krwi. Łysy, napakowany kark, jak mniemam bandzior, który większość dnia spędzał w łóżku, a uaktywniał się nocą. Gdyby tylko wychodził wieczorem i przychodził nad ranem by się wyspać, nie miałbym z nim kłopotów, ale przez ten tydzień, regularnie wracał w środku nocy, w towarzystwie panienek i bawili się na całego. Jego gust muzyczny zaspokajały proste rytmy disco polowe, a jedyną rozrywką był głośny seks. Tak więc upłynął mi tydzień na nocnym słuchaniu dennej muzyki i głośnym sapaniu połączonym z przeklinaniem i głośnym wzywaniem Boga. Miałem oczywiście dosyć, ale nie chciałem od razu konfrontować się z jakimś szemranym typkiem. Teraz znienacka pojawiła się okazja.

Po rozpatrzeniu za i przeciw postanowiłem udać się do kawiarni „Luna”.

 

-+-

Lokal, jak zwykle był pełen ludzi, z których więcej niż połowa stanowiły pary, bo kawiarnia „Luna” była dobrym miejscem na początek romantycznej randki. Po wejściu do środka, od razu zauważyłem policjanta, który zaczepił mnie popołudniu. Siedział sam. On też mnie zauważył i podniósł rękę. Kiedy podszedłem do stolika, wstał i wyciągnął dłoń na powitanie.

- Pan pozwoli, że się przedstawię, nazywam się Piotr Czarnecki i jestem z policji – końcówkę zdania już wyszeptał. – Niech pan usiądzie, panie Mateuszu. Na co ma pan ochotę?

Zamówiłem herbatę, a kiedy kelner oddalił się, po podaniu mi parującego wrzątku i torebki do zaparzenia, policjant przeszedł do rzeczy.

- Po pierwsze, jestem Piotr i proponuję mówić sobie po imieniu, żeby nasza rozmowa przypominała spotkanie kolegów, bo nigdy nic nie wiadomo.

Przystałem na to trochę niechętnie, jednak po sugestii, że lepiej abyśmy wyglądali na znajomych, postanowiłem się nie spierać.

- Piotrze – powiedziałem, chociaż brak „Panie” na początku tego zdania sprawiał, że czułem się niekomfortowo. – Co ja tu robię?

- Nie lubisz tracić czasu, co? To mi się podoba. Nadawałbyś się do nas – powiedział funkcjonariusz i zaczął naświetlać mi sprawę. – Powiem najprościej jak się da. Twój sąsiad to bandzior. Jednak, nie jakiś tam gangsterzyna zastraszający właścicieli sklepików kijem bejsbolowym, to naprawdę kawał zimnego skurwysyna. Trochę nam trwało namierzenie go, ale w końcu jest.

- No to go aresztujcie. Co ja mam z tym wspólnego?

- I tu zaczynają się schodki. Widzisz, możemy tam wejść, skuć go i posadzić na dziesięć lat, ale w czasie prowadzenia śledztwa doszliśmy do tego, że ta kanalia to nie zwykła płotka. Gromadząc materiały natrafiliśmy na ślad grubszej sprawy. Niestety, nie mamy jeszcze dostatecznie dużo dowodów, żeby przymknąć wszystkich, których chcemy. Musimy tych ludzi złapać na gorącym uczynku, a do tego potrzebujemy informacji, co gdzie, kiedy, rozumiesz? Powiem tak, ci ludzie planują, coś na dużą skalę i stanie się to w najbliższych dniach. Wiemy co planują, ale brakuje nam danych, żeby móc znaleźć się w odpowiednim miejscu i wszystkich przyskrzynić. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to enigmatycznie, ale nie mogę więcej zdradzić.

- No co ty, chyba nie chcesz, żebym dla was szpiegował, czy coś? – zapytałem.

- Nie bądź niemądry, oczywiście, że nie. Chcielibyśmy tylko, żebyś na kilka dni użyczył nam swojego mieszkania. Zadekujemy się w nim, żeby móc podsłuchiwać twojego sąsiada. Nie ma lepszej miejscówki. Oczywiście, zrobimy to w taki sposób, że nikt nic nie zauważy. Jesteśmy zawodowcami. Jest tylko mały haczyk.

- Słucham?

- Musisz się na to zgodzić. Nie możemy cię do tego zmusić. Tyle. Powiem tylko, że jeśli nam się uda, będziemy w stanie ocalić wiele osób. Niestety, o twoim udziale nikt się nie dowie, co oczywiście ma dobre i złe strony. Mogę cię zapewnić, że aresztowań nie będziemy dokonywali w sąsiedztwie, wychodząc wprost z twojego mieszkania, a nas samych nikt nie skojarzy z Policją. Potrzebuję twojej odpowiedzi do dwóch godzin. Jeśli dasz nam zielone światło, wpadamy jutro rano.

Próbowałem jeszcze dowiedzieć się jakichś szczegółów, ale Piotr konsekwentnie zasłaniał się tajemnicą śledztwa. Posiedzieliśmy jeszcze kilka minut, po czym dał mi numer telefonu, pod który mam zadzwonić jeśli się zdecyduję.

 

-+-

Wróciłem do siebie bijąc się z myślami. Nie uśmiechało mi się pakować się w jakieś kłopoty, a z drugiej strony nie chciałem przez całe życie patrzeć na siebie jak na tchórza, zresztą, według Piotra, mój udział i tak miał być znikomy, a Policja, jak zapewniał, mogłaby na tym wiele skorzystać. Mimo wszystko postanowiłem się zgodzić, w decyzji wspomogła mnie też znienawidzona muzyka, którą około dwudziestej pierwszej wyraźnie usłyszałem z mieszkania sąsiada. Byłem pewien, że pokrętło dźwięku w jego odtwarzaczu posiada tylko dwa stopnie – WYŁĄCZONY i WŁĄCZONY NA CAŁY GŁOS, ŻEBY WKURWIAĆ SĄSIADA. Przed dziesiątą zadzwoniłem do Piotra, aby poinformować go, że w to wchodzę.

 

-+-

Wszystko odbyło się profesjonalnie, tak jak zapewnił mnie Piotr. Następnego dnia, o ósmej rano, do mojego mieszkania zawitali policjanci, którzy wyglądali, jak pracownicy firmy budowlanej. Zauważyłem, że byli podzieleni na dwa zespoły – Piotr i jeszcze dwaj funkcjonariusze od razu po wejściu zaczęli instalować sprzęt podsłuchowy, a pozostali, dla niepoznaki, nosili jakieś paczki z panelami, kafelkami i tym podobnymi rzeczami. Byłem przekonany, że ktokolwiek patrzył na tę krzątaninę, nie miał wątpliwości, że trwają u mnie przygotowania do prawdziwego remontu. Żeby mieć na wszystko oko musiałem zostać w domu, co nie stanowiło dla mnie problemu, bo mogłem pracować zdalnie.

- Trzeba wyłączyć prąd na kilka minut – powiedział Piotr, który nadzorował tę operację. – - Technicy muszą coś sprawdzić.

- Dobra – odpowiedziałem i wbiłem odpowiedni kod gdyż moje mieszkanie było zabezpieczone alarmem.

Od razu po tym zadzwoniła do mnie firma ochroniarska, z pytaniem, czy to autoryzowane wyłączenie. Szybko ich uspokoiłem, a policjanci mogli wrócić do pracy.

Przez kolejne dni Piotr, jako jedyny był cały czas w mieszkaniu. Oprócz niego towarzyszyli mu dwaj funkcjonariusze nieustannie obsługujący podsłuch. Ci zmieniali się co dwadzieścia cztery godziny, kiedy, każdego ranka przyjeżdżało auto fałszywej firmy budowlanej. Policja zadbała też o to, żeby z mojego mieszkania wydobywały się dźwięki remontu. W tym celu, co jakiś czas włączano wiertarki, stukano młotkami, czy odzywano się do siebie po budowlanemu, czyli okraszając wszystko odpowiednią ilością przekleństw i rubasznych spostrzeżeń. Łatwość, z jaką policjancie posługiwali się tradycyjnymi przerywnikami, zdradzał pewne podobieństwo w sposobie komunikowania się tych dwóch grup zawodowych. Obserwowałem to z pewną dozą zainteresowania.

 

-+-

Trzeciego dnia wieczorem, po całodniowym siedzeniu przed komputerem, poczułem potrzebę dłuższej rozmowy. Dotychczas, moje kontakty z grupą operacyjną, stacjonującą w mieszkaniu, ograniczały się do powitań i krótkich, nic nie znaczących, pogawędek. Pomyślałem, że spróbuję z nimi pogadać.

- Jak idzie praca? – zapytałem wchodząc do salonu z trzema kubkami kawy.

Piotr odpowiedział podniesionym kciukiem, a dwaj pozostali policjanci wyciągnęli ręce po gorący napój.

- Ciekawy maziaj – zauważył Piotr pokazując kubkiem na ozdobę mojego salonu, czyli wspaniałe malowidło Bogdana Szawałdzkiego zatytułowane „Kobieta nad rzeką”.

W tej chwili uśmiechnąłem się, bo wyobraziłem sobie grzmiącą reakcję mojego ojca na taki komentarz:

 

<Jeśli ktoś nazywa „maziajem” ten obraz, w którym Szawałdzki rozbiera na czynniki pierwsze elementy, stanowiące o unikalności magicznej szkoły wietlandzkiej, a potem, na płótnie dokonuje unikalnej syntezy, której efektem jest „Dziewczyna nad rzeką”, to prawdopodobnie wychowywał się w oborze, je na śniadanie gnój, a jego wiedza o sztuce i wrażliwość artystyczna są na poziomie bydlęcia.>

 

- Czemu się uśmiechasz? – zapytał Piotr, kiedy ja cały czas miałem przed oczyma pokrzykującego na niego tatę.

- Nic takiego – odparłem.- Widzisz, dostałem ten obraz od ojca, a właściwie wygrałem go w pewnym zakładzie.

- Zakładzie?

- E, długa i nudna historia. Znasz się na sztuce? – zapytałem, chociaż Piotr nie sprawiał wrażenia, kogoś, kto chętnie odwiedza galerie.

- Nie, nie bardzo.

- Chodź, coś ci pokażę – powiedziałem. Podeszliśmy do obrazu. – Co widzisz? – zapytałem.

- Z bliska, to jakieś kolorowe ciapry – odpowiedział policjant.

- A teraz oddalaj się od niego w prawo – zasugerowałem. – Co widzisz?

- Baba pierze w rzece. Pewnie gacie swojego starego.

- Dobra – powiedziałem rozbawiony uwagą policjanta. – A teraz oddal się od niego w lewo.

- A niech mnie – powiedział Piotr, kiedy zauważył, że w zależności o miejsca, w którym stoi, tło obrazu było jesienne lub wiosenne.

- To nie koniec – powiedziałem. – Teraz stań na środku i przyjrzyj się uważnie.

- No, proszę ja ciebie, to jest coś – skomentował Piotr kiedy zobaczył malowidło w całej swojej krasie. Nie spodziewałem się tego. To jest jak historia.

- Też zawsze lubiłem „Kobietę nad rzeką” – wyznałem. – Wszystko wydaje się oczywiste, jeśli tylko przemkniesz wzrokiem po płótnie, ale kiedy poświęcisz mu chwilę to wszystko ładnie układa się w jedną, genialną całość.

- Pewnie jest wart kilka stówek, co? - zapytał policjant zupełnie ignorując moje uwagi.

- Prawdę powiedziawszy, to nie wiem ile dokładnie. Nie interesuje mnie to, bo nie chcę go sprzedawać – powiedziałem.

- Ciekawe, czy starczyłoby na nowy telewizor? – zastanawiał się Piotr na głos.

- Są już teraz takie monitory, szefie, które pokazują dwa różne obrazy, w zależności od miejsca, z którego się na nie patrzy – zauważył jeden z policjantów, kończąc definitywnie rozważania nad „Kobietą nad rzeką”.

W tym momencie, funkcjonariusz, prowadzący nasłuch powiedział, że coś słyszy, a Piotr i drugi policjant podeszli do niego i założyli słuchawki. Wiedziałem, że nic tam po mnie, więc udałem się do swojego gabinetu.

- „Czy starczyłoby na nowy telewizor? Są już takie ekrany... Co za banda filistrów.” – pomyślałem, wracając do komputera.

Z mieszkania sąsiada zaczęły dochodzić moich uszu słowa piosenki o majtkach.

 

-+-

Tak mijały kolejne dni. W domu panował pozorowany hałas związany z remontem, a ja pracowałem sobie w gabinecie, sporadycznie spotykając się z policjantami. Po tygodniu nastąpił przełom. Kiedy siedziałem przed komputerem, wpadł zadowolony Piotr i oświadczył:

- Dobra wiadomość, mamy ich na widelcu, stary. Jutro się wynosimy.

Przyjąłem ten fakt z ulgą, bo szczerze powiedziawszy, doskwierało mi już siedzenie w domu i chociaż mogłem tam pracować, potrzebowałem wyjść do ludzi.

Będę miął prośbę – kontynuował policjant. – Widzisz, jutro po aresztowaniu zwiniemy swoje graty, a potem przeszukamy też mieszkanie sąsiada. Dasz nam godzinkę. Zadekuj się w jakiejś knajpie niedaleko. Nie wiemy co ten drań trzyma w domu, więc nie chcemy cię narażać, jeśli by się okazało, że coś tu zacznie wybuchać. Postaramy się zrobić to szybko, ok. Proszę też o wyłączenie prądu na tę godzinę, bo technicy muszą zabrać sprzęt, a nie jest potrzebny nam tu patrol ochrony. Daj mi znać gdzie będziesz, a po wszystkim oddam ci klucze do mieszkania.

Jasne, nie ma sprawy.

 

Kiedy kładłem się spać, usłyszałem znienawidzonego sąsiada, opuszczającego parking z piskiem opon, jak to miał w zwyczaju. Bardzo cieszyła mnie perspektywa tego, że od jutra skończy się moja udręka.

 

-+-

Następnego dnia okazało się, że operacja „pakowanie” trwała trochę dłużej, ale cały czas zapewniano mnie smsami, żebym się nie martwił, bo niebawem kończą. Po ponad dwóch godzinach, do parku, w którym postanowiłem wszystko przeczekać, przyszedł do mnie Piotr i oddał mi klucze. Z żalem wyznał, że z powodu utajnienia akcji, jednym podziękowaniem dla mnie był tylko uścisk jego dłoni. Pożegnaliśmy się, a ja w końcu mogłem wrócić do siebie i cieszyć się prywatnością oraz poczuciem, że spełniłem swój obywatelski obowiązek. Wieczorem okazało się, że kłopotliwy sąsiad zniknął. Uważałem, że za sam brak gustu muzycznego powinien spędzić w ciemnym lochu pół życia.

 

-+-

Ponad osiem tygodni po tych wydarzeniach, jak co roku, wydałem skromne przyjęcie dla najbliższej rodziny z okazji moich urodzin. Rodzice, siostra, dziadek i wujostwo z dziećmi wypełnili mieszkanie gwarem i śmiechem. Po małej, popołudniowej przekąsce przy wspólnym stole, towarzystwo podzieliło się na podgrupy. Najmłodsi zajęci byli swoimi telefonami, dziadek włączył sobie telewizję, żeby być na bieżąco z tym co dzieje się w kraju i na świecie, a mama i siostra konwersowały z wujostwem, popijając wino. Siedziałem razem z nimi, kiedy ojciec podszedł do stołu i zapytał:

- Idziesz zapalić?

Bardziej wycedził to przez zaciśnięte zęby dając do zrozumienia, że chciałby porozmawiać na osobności.

Kiedy wyszliśmy na taras, upewnił się, że drzwi są zamknięte i zapytał zdenerwowany.

- Sprzedałeś go, co?

- Sprzedałem co? - zapytałem, nie wiedząc o czym mówi.

- Ile za niego dostałeś, cztery stówy, pół miliona, więcej, co?

Za co, tato? Do cholery, mów jaśniej! – podniosłem głos.

- Nie wiem, co mnie bardziej boli, to że mi o tym nie powiedziałeś, to, że nie poprosiłeś mnie o pośrednictwo, czy to, że powiesiłeś na ścianie kopię i myślałeś, że się nie zorientuję – po tych słowach sięgnął po papierosa, a kiedy się zaciągnął odrzucił dłonie na boki dając znak, że czeka na jakąś reakcję z mojej strony.

- O czym ty mówisz? - zapytałem, ale powoli już do mnie docierało, co ma na myśli.

- Dziękuję ci bardzo, synu. Po tych słowach zdusił w popielniczce ledwie napoczętego papierosa i wszedł do środka, a ja usiadłem na stojący niedaleko taboret, bo słowa ojca sprawiły, że nagle wszystko zrozumiałem.

Zobaczyłem ten misterny plan w całej krasie. Nagle przypomnieli mi się technicy, którzy pół roku wcześniej kręcili się po mieszkaniu pod pretekstem kontroli klimatyzacji, a tak naprawdę zbierali informacje, robili zdjęcia, notatki, o moim domu. Zobaczyłem, jak denerwuję się na swojego podstawionego sąsiada i jak cieszę się ze zbiegu okoliczności, który pozwalał mi się go pozbyć. Gdybym był widzem to chyba biłbym brawo na stojąco, widząc, jak wpuszczam złodziei do domu, wyłączam prąd, aby oni mogli zdezaktywować alarm, kiedy ja zapewniam firmę ochroniarską, że absolutnie wszystko jest w porządku, a na samym końcu pozwalam wykopać się z mieszkania, żeby rabusie w spokoju podmienili obrazy, zapewniając sobie tym ruchem trochę czasu.

Zatopiłem twarz w dłoniach i wsparłem się na kolanach przytłoczony tym odkryciem. Kiedy podniosłem wzrok, za szklanymi drzwiami ujrzałem wzburzonego handlarza dziełami sztuki, mojego ojca, który paznokciem zdrapywał fragment farby z obrazu i kręcił z niedowierzaniem głową.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Freya 28.01.2017
    "- A teraz się oddalaj się od niego w prawo" - jedno się - wyhopsaj
    "podziękowaniem dla mnie był tylko uścisk jego dłoni." - "będzie" (tylko uścisk) albo "jest" - bo tak, to nie teges
    Fajne, ładnie napisane... wydaje mi się tylko, że wartałoby bardziej podkreślić wartość "landszaftu", aby poczucie straty było bardziej dojmujące i uzasadniało całą tę misterną akcję. Pozdro ;)
  • Waldellano 28.01.2017
    Wsiiiiiiiiii... JEB! Zarył w glebę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania