Poprzednie częściUpadek Lucyfera #1

Upadek Lucyfera #2

4

Pięć lat. Pięć parszywych lat, pomyślał, ze złością ciskając kamieniem w dal. Lucyfer siedział na krawędzi skalistego klifu i spoglądał w dół na rozciągającą się pod nim dolinę, w której nie dalej niż dwie godziny temu wspólnie z braćmi rozgromili kolejny duży oddział sodomskiej armii. Sucha ziemia zasłana ciałami, nasiąkała krwią. Ludzką krwią. Przez pięć lat trójka archaniołów przelewała krew sodomitów i napływających ze wszystkich stron barbarzyńców. I w imię czego? Dlaczego Ojciec przykazał im mieszać się w te konflikty? Zawsze stawać po stronie słabszych i chronić ich od zasłużonego losu? Słabość w naturze nie jest tolerowana. Tak samo słabe narody winny upadać. Lucyfer nie potrafił pojąć, dlaczego Ojciec najwyraźniej sądził inaczej. Gdyby nie interwencja archaniołów, na tej ziemi już dawno zapanowałaby nowa równowaga. Barbarzyńcy wypędziliby hebrończyków w góry, by zaraz samym zostać zniszczonym przez armię Królestwa Sodomy. Tymczasem konflikt i walki ciągnęły się już przez pięć lat. Jaki był tego sens? Ojciec powinien pozwolić, by wyrżnęli się nawzajem. Nie warto było walczyć za kogoś tak słabego jak ludzie. Istoty tak znacznie niższe od stających w ich obronie aniołów. Ich życie i tak trwało tak krótko, iż równie dobrze mogłoby być niczym. Ledwie prochem. Lucyfer to rozumiał. Jego bracia nie do końca. Podczas gdy jego serce ciągnęło do domu, oni łaknęli dalszej wojny. Michał wolałby co prawda uniknąć rozlewu krwi, ale zbyt troszczył się o ludzi, którzy zostali powierzeni mu pod opiekę, by w chwili potrzeby opuścić ich na śmierć. Gabriel natomiast jak zawsze ślepo posłuszny Ojcu rzucałby się w wir bitwy, nawet jeśli przykazano by mu to robić bez przerwy przez pięć wieków a nie lat.

Lucyfer tak pochłonięty był swoją złością, iż niemal nie dostrzegł zbliżającej się do niego Uriel. Nie zdążył mrugnąć, a powietrze spod jej śnieżnobiałych skrzydeł uderzyło go w twarz. Chwilę później z gracją i delikatnością, których nawet on nie mógł jej odmówić, wylądowała na krawędzi klifu tuż obok niego. Jej długie, złociste włosy zdawały się iskrzyć w palącym świetle południowego słońca. To samo dotyczyło jej piór oraz inteligentnych oczu o kolorze głębokiego błękitu, które ani na chwilę nie przestawały bystro obserwować otoczenia. Archanielica wdzięcznie złożyła swoje skrzydła, a łagodne rysy jej jasnej twarzy rozświetliły się w przyjacielskim uśmiechu. Zwróciła się do Lucyfera ciepłym głosem:

–­ Bądź pozdrowiony, Lucyferze.

­– Witaj, Uriel – Lucyfer bez zbędnego pośpiechu podniósł się z miejsca i otrzepał swoją czarną szatę z kurzu, którym obsiadła podczas jego rozmyślań.

­– Długo przyszło mi cię szukać, bracie. Miałam jednak szczęście, że wybrałeś sobie takie a nie inne miejsce na odpoczynek. Ujrzałam cię chyba z kilometra – Uriel uścisnęła towarzysza na powitanie. Lucyfer prędko wyplątał się jednak z jej objęć i skłonił się sztywno. Jego oczy przez cały czas przypatrywały się jednak siostrze z zaintrygowaniem.

­– Nie spodziewałem się ciebie tutaj – odrzekł powoli. – Co tu robisz? Przysyła cię ojciec?

­– Tak – Uriel odparła krótko. Sprawiała wrażenie odrobinę urażonej brakiem czułości ze strony brata. Nie widzieli się przecież przez pięć lat. Całe Niebo umierało z tęsknoty za trzema ze swoich największych dowódców. W tym również ona.

­– Czy…? – Lucyferowi nagle zaschło w gardle z wrażenia. Nadzieja rozbłysła w jego sercu. Niemal nie mógł uwierzyć, że ich krucjata mogła właśnie dobiec końca. Że będą mogli wreszcie powrócić z tego wygnania do świata błota i ponownie ujrzeć tak wytęsknione ściany domu.

­– Ojciec zażądał waszego powrotu – Uriel porzuciła swoją maskę obojętności i błyskawicznie rozpromieniła się zachęcająco w stronę brata. Ona także cieszyła się z tej wiadomości i nie mogła się doczekać, by ją dostarczyć. Jej braci stanowczo za długo nie było w domu. Zwłaszcza, ze Rafael i Remiel też od jakiegoś czasu byli daleko. Bez nich wszystkich Niebo naprawdę wydawało się jej puste. I nie tylko jej. Ariel wręcz umierała z tęsknoty za Michałem. Teraz wszystko będzie mogło powrócić do normy. Lucyfer nie ukrywał jednak swojego zdziwienia.

­– A co z potomkami Adama? Co z ich śmieszną wojną? – spytał. Uriel ku jego zaskoczeniu machnęła tylko lekceważąco ręką.

­– Wasza misja się skończyła. Ojciec nie może się was nachwalić. Tak mocno przetrzebiliście zastępy barbarzyńców, że nie stanowią już oni teraz prawie żadnego zagrożenia. A król Sodomy postanowił wycofać swoje wojska. Zajęłam się tym osobiście. Nie ma już potrzeby, byście dłużej tu sterczeli. Dalsza interwencja aniołów na Ziemi jest zresztą niewskazana. Ojciec wyraźnie to zaznaczył, a wy jesteście tu już od blisko pięciu okrążeń słońca. Czas wracać do Nieba, Lucyferze.

­– Nie będę ukrywał, jak wielką ulgę twoje posłanie przyniosło mojemu sercu, siostro – Lucyfer wreszcie pozwolił sobie na słaby uśmiech.

­– Zwołaj braci. Będziemy was oczekiwać w domu. Miałam nic nie zdradzać, ale szykuje się całkiem spora uczta z okazji waszego powrotu – anielica uśmiechnęła się na koniec i mrugnęła do niego okiem.

­– Gabriel będzie zachwycony – Lucyfer stwierdził kwaśno. Uriel roześmiała się, po czym odsunęła się parę metrów i uniosła swoją dłoń do twarzy.

­– Nie zwlekajcie długo – rzuciła jeszcze na odchodnym, po czym kilkukrotnie przekręciła ciasno oplatającą jej przedramię bransoletę. W mgnieniu oka rozległ się donośny huk, a z nieba strzelił strumień złotego światła, który pochłonął Uriel. Gdy po ułamku sekundy światło zniknęło, ona także. Lucyfer zerknął na swoją własną bransoletę i niemal zawołał na cały głos: Nareszcie!

 

5

Lucyfer się śpieszył. Nie chciał przebywać na tej ziemi już ani chwili dłużej. Ani chwili dłużej, niż było to konieczne. Wylądował odrobinę gwałtowniej niż zwykle i czym prędzej ruszył w kierunku przestronnego namiotu, który na czas potyczek w tym regionie zajmowali wspólnie z Gabrielem oraz Michałem. Powinien tam zastać przynajmniej jednego z nich.

Gdy szedł, utonął we wspomnieniach. Często mu się to zdarzało. Przypomniał sobie, jak dwie wiosny temu wspólnie z braćmi odwiedzili miasto Hebron. Było to po którejś z kolei zwycięskiej bitwie, w której wyrżnęli całe setki morderczych barbarzyńców z południa. Wtedy to po raz pierwszy Lucyfer zdał sobie sprawę, jak nisko pod aniołami stoi naród człowieczy. Jak tylko przekroczyli bramy miasta, spojrzał na nich i jedyne co poczuł to odraza. Żyli jak robaki. Gnieździli się w brudzie i smrodzie, tłocząc się w zawszonych miastach, chodząc jedni po drugich. Bezmyślni, słabi, wątli, odrażający. Jak tylko któryś ocierał się o jego szaty, natychmiast się wzdrygał. Lękał się, by nie tknąć ich gołą skórą. Wszędzie wokoło wyczuwał zarazę. Nie mógł znieść widoku jej roznosicieli. Brzydził się nimi. Nie mieściło się w jego głowie, jak Ojciec mógł tak ich miłować. A co gorsza jak mógł przykazać aniołom miłować ich w równym stopniu. Byli niczym w porównaniu do aniołów. Rodzili się w błocie, z krwi i z cierpienia, podczas gdy aniołowie zstępowali ze światła. Byli istotami najczystszego, świętego ognia i światła. Jakże więc można było ich przyrównywać do ludzi? Do tych istot z gliny… Do tych robaków…? A tymczasem Ojciec sprawiał wrażenie, jak gdyby kochał ich mocniej od swoich pierworodnych stworzeń. Od tych, którzy zawsze trwali przy jego boku w jego domu i służyli mu od niepamiętnych czasów. Wzbudzało to taką wściekłość w Lucyferze, iż niemal nie był w stanie jej poskromić.

Weszli do miasta okryci pelerynami, ze skrzydłami skrytymi wewnątrz ich ciał. Starannie skrywali swą anielską naturę, lecz od samego wejścia w ciasne i zatłoczone ulice Hebronu nieustannie towarzyszyła im wrogość. Przechodnie omijali ich szerokim łukiem i rzucali wilcze, nieprzyjazne spojrzenia. Dlaczego? Bo byli obcy. Bo mimo prób wtopienia się w tłum, wciąż byli różni od nich. Różni od tego brudnego bydła… Nawet gdy trójka archaniołów przebiła się przez dzielnice biedy i dotarła do pałacowej części miasta, nie dopuszczono ich przed oblicze władcy. Przybyli incognito, bez zbędnego szumu, chcieli pomówić o przebiegu wojny, lecz i tak odmówiono im audiencji. Lucyfer w gniewie omal nie zaatakował strażników. Gdyby nie jego bracia… Ale nawet na ich twarzach widniało głębokie rozczarowanie oraz żal. Nie ukrywali tego, jak zwykle by to zrobili. Tak wielki uczyniono im afront. Boskim posłańcom… Wzgardzono nimi, jak pospolitymi wojakami na żołdzie. A wszystko to, gdyż nie byli jednymi z nich. Bano się ich. Toczyli za nich wojnę, ale nie chcieli mieć z archaniołami nic do czynienia. Lucyfer, Michał i Gabriel skrzywili się więc z niesmakiem, ku przerażeniu strażników rozwinęli swe skrzydła i odlecieli.

Jak tylko Lucyfer odchylił płachty namiotu i wkroczył do środka, przywitały go wrzaski i piski. Natychmiast zamarł w miejscu, niczym porażony, a gdy spojrzał przed siebie, jego powieki aż rozchyliły się ze zdumienia. Z ułożonych na ziemi skór w panice poderwała się trójka młodych, nagich kobiet. Nie przestając krzyczeć panicznie, trzy niewiasty błyskawicznie porwały swój dobytek i jedynie oglądając się na Lucyfera ze strachem, czym prędzej czmychnęły przez drugie wyjście. Oprócz niego w namiocie pozostał teraz jedynie Gabriel, który wygodnie ułożony na skórach wpatrywał się w niego urażony. Nie miał na sobie nic poza bransoletą oraz anielską obrożą – symbolem ich oddania oraz posłuszeństwa wobec Ojca.

­– Wielkie dzięki, Lu – burknął Gabriel, w rozdrażnieniu podnosząc się z podłoża i przysiadając na prosto ciosanym, drewnianym krześle. Lucyfer nie ruszył się z miejsca. Jego uczucia wciąż balansowały między szokiem, a odrazą. Gabriel jednak nie skończył jeszcze ze swoimi wyrzutami. Wymierzył w niego oskarżycielsko palcem i marudził dalej: – Musiałeś tutaj wpadać w pełnym rynsztunku bojowym? W pełnej zbroi i w dodatku ze skrzydłami na widoku? Nie wiesz, jak to płoszy ludzi. A zwłaszcza ich córy?

Lucyfer nie poczuwał się w obowiązku odpowiadać na te zarzuty.

­– Od kiedy dzielisz łoże z córkami Ewy?

­– To moja sprawa, co robię w wolnym czasie, czyż nie? – Gabriel odparował buńczucznie. Lucyfer skrzywił się.

­– Wiesz, że Ojciec zabronił nam brania sobie ludzkich kobiet. Ciebie najmniej podejrzewałbym o występowanie przeciwko jego woli.

Gabriel zawahał się przez moment, ale zaraz jego usta rozchyliły się w szerokim uśmiechu.

­– Ojciec przykazał nam przecież kochać ludzi, nieprawdaż Lu? – spytał. Jego oczy rozbłysły. Lucyfer westchnął z irytacją.

­– Wątpię, żeby o taką właśnie miłość mu chodziło – odrzekł z kwaśną miną.

­– Każdy kocha na swój własny sposób – nagi archanioł wzruszył ramionami.

­– Nie mogę się doczekać, kiedy przeprowadzisz tę samą dysputę z Ojcem, bracie – Lucyfer uśmiechnął się jadowicie. Gabriel poruszył się niespokojnie.

­– Chyba mnie nie wydasz, co Lu? – spojrzał na niego niepewnie. Lucyfer przewrócił tylko oczami wymownie.

­– Oczywiście, że nie. Jesteśmy przecież rodzeństwem. Ale nie przywiązuj się do tych córek Ewy zbytnio, Gabrielu. Ich życie jest ulotne. Przeminie, nim choćby zdążysz mrugnąć…

­– Spokojnie. Nie przywiązuję się – Gabriel spochmurniał. Lucyfer również zmarkotniał nagle.

­– Tkwimy tu już od pięciu lat, bracie. Na rozkaz Ojca… Czy on nie widzi jak głupia i bezsensowna jest walka na rzecz ludzi?

­– Nie wierzysz w naszą misję, prawda? – zwrócił się do niego Gabriel. Ten zbył go machnięciem ręki.

­– Zostawmy to na razie. Gdzie jest Michał?

Gabriel wzruszył ramionami obojętnie.

­– Tam gdzie zwykle po bitwie. Opiekuje się rannymi ludźmi.

Lucyfer kiwnął głową zdenerwowany, po czym zwrócił się do brata:

­– Odziej się. Musimy go znaleźć.

­– Coś się stało? – Gabriel zaniepokoił się. Jego czoło pokryło się zmarszczkami. Na twarzy Gabriela zawsze było widać znacznie więcej emocji niż na twarzy Lucyfera, czy choćby Michała. Cała trójka była braćmi, ale różnili się od siebie znacząco. Lucyfer miał kręcone, sięgające ramion, kruczoczarne włosy oraz gładką, nieco ziemistą cerę. Jego twarz posiadała odrobinę ostrzejsze, wydatniejsze rysy, niż okrągła, pełniejsza twarz Gabriela, która nie była tak mocno zarysowana, co nadawało jej zdecydowanie łagodniejszy wyraz. Nos Lucyfera wyraźnie odcinał się od reszty jego oblicza, a kości policzkowe były dobrze widoczne przy lekko zapadniętych policzkach. Gabriel z kolei posiadał krócej przyciętą, blond czuprynę, która nieustannie trwała na jego okrągłej głowie roztrzepana na wszystkie kierunki. Jego twarz była bardziej pulchna niż w przypadku Lucyfera. Znacznie częściej gościł też na niej uśmiech. Obaj nosili lekki zarost i mieli smukłe, dobrze zbudowane sylwetki, lecz Lucyfer zawsze był odrobinę bardziej barczysty i wyższy od brata. Ze względu na wysoki wzrost często przybierał też nieco pochyloną posturę, choć jak na archanioła przystało nieustannie pilnował się, by trzymać swoją pierś dumnie wypiętą do przodu. Tak zrobił też i w tej chwili.

­– Tak – chłodnym tonem odpowiedział na pytanie brata. – Ojciec wezwał nas do powrotu.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Lucinda 14.10.2015
    Przyjemnie się czyta. Akcja fajnie się rozkręca, ciekawa jestem, co będzie dalej. Podoba mi się to, jak kreujesz historię. Zdarzały się zdania, które niekoniecznie mi się podobały,choć były poprawne. W komentarzu skupiłam się raczej na błędach.
    ,,Lucyfer siedział na krawędzi skalistego klifu i spoglądał w dół na rozciągającą się nad pod nim dolinę" - bez ,,nad";
    ,,Nie warto było walczyć za kogoś tak słabego, jak ludzie" - na ogół w porównaniach, jeśli dalej nie występuje czasownik, raczej nie używa się przecinków;
    ,,Podczas, gdy jego serce ciągnęło do domu, oni łaknęli dalszej wojny." - bez pierwszego przecinka;
    ,,Lucyfer prędko wyplątał się jednak z jej objęć i skłonił jej się sztywno. Jego oczy przez cały czas przypatrywały się jednak siostrze z zaintrygowaniem." - to ,,jej" w ,,skłonił jej się sztywno" jest niepotrzebne i to ,,jednak", które wskazałam również w następnym punkcie. Często używasz tego słowa, choć niekoniecznie zawsze jest potrzebne;
    ,,Teraz jednak wszystko będzie mogło powrócić do normy. Lucyfer nie ukrywał jednak swojego zdziwienia";
    ,,Gdy szedł (przecinek) utonął we wspomnieniach. Często mu się (to) zdarzało.";
    ,,Wtedy to po raz pierwszy Lucyfer zdał sobie sprawę, naprawdę jak nisko pod aniołami stoi naród człowieczy" - to ,,naprawdę" tu nie pasuje;
    ,,A tymczasem Ojciec czasem sprawiał wrażenie, jak gdyby kochał ich mocniej od swoich pierworodnych stworzeń." - tu niepotrzebne jest ,,czasem";
    ,,jasną–blond czuprynę" - nie bardzo mi to pasuje w tej formie. Nie wiem, jak to uzasadnić.
    Zastanawiałam się jak ocenić. Dam 5, choć tekst nie jest idealny.
    Czekam na następną część:)
  • Numizmat 14.10.2015
    Błędy poprawione. Dzięki wielkie za opinię :)
  • alfonsyna 14.10.2015
    Moje wątpliwości przedstawiają się następująco:
    - "Lucyfer tak pochłonięty był w swojej złości" - może lepiej byłoby "tak pochłonięty był swoją złością"?
    - "tłocząc się w zawszonych miasta, chodząc jedni po drugich" - zabrakło "ch" przy miastach :)
    - "gdy spojrzał przed siebie, jego oczy aż rozchyliły się ze zdumienia" - może lepiej, że albo "powieki aż rozchyliły się ze zdumienia" albo "oczy aż powiększyły się ze zdumienia" dla lepszego brzmienia i sensu
    - "błyskawicznie poderwały swój dobytek" - zamiast "poderwały" można by dać "porwały" albo "zebrały", żeby nie powtarzać słowa "poderwać" z poprzedniego zdania
    - "która nie była tak mocno zarysowana, co nadawało jej zdecydowanie łagodniejszy zarys" - zamiast "zarys" dałabym tutaj "wyraz" :)
    To tyle. Akcja rzeczywiście ciekawie się rozkręca, podobało mi się zdrabnianie imienia Lucyfera na "Lu" :) Cała historia bardzo klimatyczna, a i Lucyfera jako wiecznego buntownika nie mogłabym nie polubić :)
  • Numizmat 14.10.2015
    Dzięki. Tekst jest świeży i ciągle nie mogę się w nim dopatrzyć wszystkiego. Zwykle czytam po kilkanaście razy i mnóstwo po prawek wprowadzam, no ale ostatnio nie cierpię na nadmiar czasu, więc wszystko wygląda, jak wygląda. Błędy zaraz poprawię :)
  • Numizmat 14.10.2015
    "Po prawek" Numi się błaźni... :/
  • KarolaKorman 15.10.2015
    ,,wieków a nie lat.'' - wieków, a nie lat.
    ,, że wybrałeś sobie takie a nie inne '' - że wybrałeś sobie takie, a nie inne
    ,, którzy zawsze trwali przy jego boku w jego domu'' - którzy zawsze trwali przy jego boku, w jego domu
    Powtórzenie ,,w panice, panicznie'' i ,,znacznie, znacząco'', choć to dwa inne wyrazy niefajnie jak są w tekście blisko siebie
    Wspaniała część, jestem pod wrażeniem, 5 :)
  • Anonim 18.10.2015
    Sugestia: "A tymczasem Ojciec sprawiał wrażenie, jak gdyby kochał ich mocniej od swoich pierworodnych stworzeń." - wyrażenie "jak gdyby" może by tak zastąpić jakby?

    Co do rozdziału, niby strasznie mało się działo, jednak polubiłam Uriel. Zdziwił mnie też fakt, że podajesz także żeńskie płcie, nieco nam urozmaicając obraz nieba, sprawiając, że staje się bardziej ludzki. Lucyfer nie ma racji, oni swoimi rozmyślaniami i uczuciami są bardzo podobni do ludzi. Zaczynam lubić wyobrażenie twojego Lucyfera, podoba mi się więź między braćmi, w twoich dialogach i opisach można ją odczuć. W każdym razie, co do Gabriela... To właśnie tak go sobie wyobrażałam :D Kiedyś pisałam o nim opowiadanie i miał podobny charakter co twój przedstawiony tutaj, aż się uśmiechnęłam. Michał także jest tak podobny do moich wyobrażeń, nic dodać nic ująć.
    Czekam na ciąg dalszy :)
    Ciekawa jestem co zrobisz, gdy wrócą do domu
  • ausek 03.11.2015
    Ten rozdział bardziej mnie przekonał niż wcześniejszy, ale taka kolej rzeczy. Wprowadzenie musi być, a teksty z dialogami zawsze lepiej się czyta. Fajnie, że po kolei opisujesz każde z rodzeństwa. :) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania