Poprzednie częściUpadek Lucyfera #1

Upadek Lucyfera #7

12

 

Dobiegał końca siódmy dzień wielkiej uczty w Niebie. Gabriel przechadzał się pomiędzy pojedynczymi ogniskami z lekko znużoną już miną. Archanioł lubił dobre zabawy, lecz co za dużo to niezdrowo. Pił wino, pochłaniał niesłychane ilości jadła i kochał się z anielicami przez cały ostatni tydzień. Nic więc dziwnego, że odczuwał już przez to lekkie zmęczenie. Podobne imprezy zdarzały się w Niebie bardzo często, lecz dla Gabriela prędzej czy później zawsze przychodził czas, gdy otrząsał się z ogólnie panującego poruszenia i tak dla odmiany wolał zająć się czymś pożytecznym. Ojciec nierzadko zlecał im ważne zadania na Ziemi, lecz teraz zanosiło się na co najmniej kilka miesięcy spokoju. Dlatego Gabriel nie wiedział, co ze sobą począć. Stąd jego kiepski humor.

Po kilkudziesięciu minutach takich przechadzek natknął się na Semihazah, wysokiego, bladolicego Serafina. Anioł ten uchodził za najpotężniejszego spośród swoich chóralnych braci, a tym samym stanowił ich niepisanego przywódcę. Jego potężna postura oraz wielka siła imponowały nawet Archaniołom. Semihazah chyba też jako jedyny z Serafinów nie przejawiał żadnych chłodnych uczuć w stosunku do wywyższonych Archaniołów. Dorównywał im mocą, nie miał więc im niczego do pozazdroszczenia. Gabriel lubił Serafina jednak z innego powodu. Należał on do bezpośrednich, raczej prostolinijnych istot. Nie owijał w bawełnę i zawsze wprost mówił, czego chciał. Z nim wszystko było jasne, a to Gabrielowi bardzo opowiadało, gdyż nie był on zwolennikiem zastanawiania się nad ukrytymi motywami swoich rozmówców.

­- Witaj! – Semihazah uśmiechnął się na powitanie. Gabriel skinął mu nieznacznie głową, po czym podali sobie dłonie w mocnym chwycie.

­- Dobrze cię widzieć – odpowiedział lekko wymuszonym, przyjaznym tonem.

­- Spójrz tylko, Gabrielu. – Serafin otoczył ramieniem salę. – Całe Niebo trzęsie się, świętując wasze zwycięstwa.

­- To wielki zaszczyt – archanioł odparł szczerze.

­- Czemu więc wydajesz się znudzony, bracie? – wysoki anioł przejrzał go na wylot. Nie okazał przy tym ani zdziwienia ani kpiny. Jego głos był czysty i szczery. Gabriel rzeczywiście był znudzony, a Serafin stwierdzał tylko fakt.

­- Nie przepadam za nadmiarem wrażeń.

­- Z tego co opowiadał mi Lucyfer, to do ciebie niepodobne. – Uśmiechnął się przelotnie.

Gabriel przewrócił oczami. W Niebie zawsze tak było. Wszyscy wszystkich obgadują za plecami.

­- Dobrze jest się rozerwać, ale to co dostrzegam teraz, to już jedynie trwonienie czasu. Rzeczywiście, szukam wrażeń, ale w uczynkach chwalebnych i znaczących. Wieczna zabawa mnie nuży – przyznał Gabriel.

Semihazah pokiwał wolno głową. Na jego twarzy pojawiło się zrozumienie, lecz oczy anioła przez cały czas błyszczały tajemniczo.

­- Muszę przyznać, iż zupełnie się z tobą zgadzam. Niebiańskie zabawy potrafią czasami okazać się nieco męczące – powiedział, a następnie ściszył głos do szeptu. Nawet Gabriel dysponujący słuchem niemal doskonałym, musiał nieźle wytężyć uszy, by dosłyszeć swojego rozmówcę w tym wszechobecnym gwarze rozmów, krzyków i śpiewu. – Dlatego wolę spędzać więcej czasu na Ziemi. Tamtejsze rozrywki są nieco bardziej… zajmujące, że się tak wyrażę.

­- Co masz na myśli? – spytał Gabriel, robiąc lekko zaskoczoną minę. Semihazah uśmiechnął się pobłażliwie.

­- Ludzkie niewiasty oczywiście – odrzekł wesoło. – Właśnie wracam z dołu po trzech dniach. Ta uczta była idealną okazją, żeby się wymknąć. Muszę za to podziękować między innymi właśnie tobie, Gabrielu.

­- Nie ma za co – burknął archanioł.

­- Och, nie rób takiej obrażonej miny, bracie – żachnął się Serafin. – Dobrze wiem, że tobie córy Ewy również nie są obojętne.

Semihazah wlepił w niego wyczekujące spojrzenie.

­- Możliwe – Gabriel odpowiedział niechętnie.

­- Co o nich sądzisz?

­- Są inne niż anielice – odparł po chwili niepewnie. – Mniej skomplikowane, prostsze… Większość jest dobra. Mają w sobie więcej bożej iskry niż synowie Adama.

­- Przez to… Są na swój sposób piękne, prawda? – Semihazah podchwycił natychmiast.

­- Tak. Nawet bardzo. Mają w sobie to coś… One potrafią…

­- Zaczarować – dokończył za niego Serafin. – Łatwo się zapomnieć, zatracić… Odrzucić fakt, iż tak naprawdę nie są jednymi z nas.

­- Nie różnimy się aż tak znacznie – stwierdził Gabriel.

­- A jednak Ojciec zabronił związków aniołów z ludźmi. Nie zastanawiało cię nigdy dlaczego? – spytał Semihazah.

­- Zastanawiało – Gabriel przyznał po krótkim wahaniu. Jednocześnie nie mógł oprzeć się pokusie, by nie rozejrzeć się z niepokojem dookoła. Anioł widząc to, roześmiał się głośno.

­- Nie denerwuj się, Gabrielu. Jesteś w domu. Nikt nie będzie cię tu osądzał.

­- Wątpliwa to kwestia – mruknął archanioł.

­- Prawda… Wizja gniewu Ojca przyprawia o dreszcze nawet najdzielniejszych z nas. Nawet samego niewzruszonego niczym głaz Lucyfera.

­- Nie nazwałbym Lucyfera niewzruszonym… Wzrusza go wiele rzeczy…

­- Doprawdy? – Tym razem to Semihazah wydawał się lekko zaskoczony. – Kto by pomyślał…

Gabriel westchnął lekko zmęczony już tą rozmową.

­- Dlaczego w ogóle mówimy o córach człowieczych, bracie?

­- Możemy mieć z nimi potomstwo.

­- Wiem – Gabriel pokiwał głową twierdząco. – Podobno to właśnie tego nasz Ojciec obawia się najbardziej. Te dzieci… Podobno są niebezpieczne. Dlatego spółkowanie z kobietami jest takie ryzykowne.

­- To bzdura, Gabrielu – Semihazah machnął ręką lekceważąco. – Nasze dzieci nie są groźne. Są po prostu lepsze…

­- Skąd wiesz? – Gabriel popatrzył na anioła podejrzliwie. – Czyżbyś sam miał kilkoro?

­- Możliwe – Usta Serafina rozchyliły się w nieznacznym uśmiechu.

­- Rozkazy Ojca są jasne – archanioł przez cały czas zachowywał powagę. – On się nie myli. Skoro twierdzi, że mieszańcy są niebezpieczni, to tacy właśnie są.

­- Te same rozkazy nie powstrzymały cię jednak bracie, przed braniem sobie ludzki kobiet jako swoich – wytknął mu. Gabriel zazgrzytał zębami, lecz nic nie powiedział. Semihazah ciągnął tymczasem: - Prędzej czy później przekonasz się, że nasze dzieci to najlepsze, co mogło przytrafić się ludziom. Baw się dobrze, Gabrielu.

­- Ty również – pożegnał się oschle, po czym oddalił się czym prędzej od wpatrującego się weń znacząco Serafina.

13

 

Po wielu dniach hucznych uczt i tańców w Niebie nareszcie zapanował pozorny spokój. Zgiełk rozmów, odgłosy picia i muzyki ucichły, a przestronne sale ich domu opustoszały raptownie, gdy ich biesiadnicy poprzenosili się do swych kwater, by odpocząć nieco od zabawy oraz zregenerować wyczerpane na jej pożytek siły. Tysiące aniołów ze wszystkich chórów rozpłynęło się nagle nie wiadomo gdzie. Nawet znajomi archaniołowie zdawali się być nieosiągalni. Tak to zwykle się działo, że po zakończeniu kilkutygodniowej zabawy, w Niebie poczęło się robić dziwnie pusto. Jak gdyby wszyscy jego mieszkańcy zapadli się gdzieś pod Ziemię, nie pozostawiając nikogo prócz sporadycznie przechadzających się po korytarzach w pojedynkę Panowań, jak zwykle doglądających porządku i czy wszystko działało, jak należy. W momentach takich jak ten atmosfera samotności i marazmu, którą przesiąknięty wydawał się być jego dom, naprzykrzała się Lucyferowi najbardziej. Dobry nastrój, którym pochłonięci pyli aniołowie w czasie uczty, prysł gdzieś, zostawiając po sobie rutynę oraz zwyczajność bezcelowego, codziennego życia w Niebie.

Lucyfer westchnął, kiedy z ponurą miną otwierał drzwi swojej komnaty. Wszedł do środka i zrzucił z siebie czarną pelerynę. Wreszcie mógł nieco rozprostować skrzydła, które przeszył przyjemny dreszcz odprężenia. Nagle archanioł zamarł jednak w miejscu. Nie był w pomieszczeniu sam. Od razu wyczuł, że miał nieproszonego gościa.

- Widzę, że już zaczynasz się rozbierać, Lu. Dobrze, zaoszczędzimy czasu… - Z krawędzi jego przestronnego materaca niespodziewanie dobiegł go zalotny głos anielicy. Była to Cnota, którą poznał niegdyś, i która miała w dziwnym zwyczaju wkradanie się do jego alkowy, i uprzykrzanie mu życia. Miała na imię Lianna. Spojrzał na nią ze zmarszczonym z rozdrażnienia czołem i fuknął:

- Znowu ty?!

- Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – Uśmiechnęła się do niego filuternie i zatrzepotała rzęsami. Była naga. Celowo, jak domyślał się Lucyfer. Jej złociste, pofalowane włosy opadały kaskadą na ramiona, zwracając uwagę na jędrne, pełne piersi oraz ich sterczące kusząco sutki. Swoje smukłe nogi trzymała skrzyżowane w udach, co jakiś czas pocierając nimi o siebie nęcąco, jak gdyby chciała przykuć wzrok archanioła do skrywanego za nimi skarbu. Śnieżnobiałe skrzydła anielicy leżały złożone za jej plecami, jednak ich czubki nieustannie muskały miękkimi piórami jej bose, gładkie stopy, którymi przebierała w kierunku przypatrującego jej się z lekkim otępieniem mężczyzny.

- Może zacznę, jeśli w końcu przestaniesz się zakradać do moich komnat, Lianna – Lucyfer wykrztusił, odchrząknąwszy wcześniej prędko.

- Unikasz mnie – odezwała się z udawanym wyrzutem.

- Dziwisz się?

- Nie mów, że ci się nie podobam. Widziałam, jak patrzysz na niektóre z sióstr… Nie pożądasz mnie, Lu? – Lianna zapytała słodkim głosem, ponownie trzepocząc rzęsami i spoglądając archaniołowi prosto w oczy.

- Mówiłem ci już Cnoto, że…

- Wiem… Pamiętam – westchnęła z żalem.

Lucyfer przewrócił oczami wymownie.

- Czego chcesz, Lianna? – zwrócił się do niej, zmęczony już tą rozmową.

Chciał odpocząć. W samotności. Niepotrzebne mu było towarzystwo napalonej na niego od tygodni, chutliwej Cnoty. Co za ironia… Oddałby wszystko, gdyby teraz na jej miejscu znajdowała się Ariel. Subtelna, pełna gracji i elegancji, wpatrzona w niego pełnymi miłości oczami w kształcie migdałów. Z cudowną, kasztanową grzywką opadającą nienagannie na jej czoło i z ciepłym uśmiechem na przesyconej pięknem i łagodnością twarzy. Zamiast niej jednak Lucyferowi narzucała się Lianna, która, co tu długo mówić, do najsubtelniejszych ze swojego chóru nie należała.

- Chcę poczuć cię w sobie – anielica odrzekła z zalotnym uśmiechem, rozchylając przy tym swoje ponętne uda. Lucyfer uniósł jedną brew odrobinę zbity z pantałyku. – Rżnij mnie.

Archanioł zaniemówił.

- Co jest Gwiazdo Poranna? Zabrakło ci języka w buzi? – Oczy Cnoty rozbłysły tajemniczo. – To byłoby bardzo… - W tym momencie krótkiej pauzy kokieteryjnie przeciągnęła czubkiem języka po swojej kusząco-czerwonej, górnej wardze - …niefortunne. Zwłaszcza dla naszego dzisiejszego spotkania…

Lucyfer nie mógł uwierzyć własnym uszom. Lianna jeszcze nigdy przedtem nie posunęła się do takiej aż bezpośredniości, a musiał użerać się z nią już co najmniej z pięć razy. Szybko otrząsnął się jednak z pierwszego szoku i odrzekł, czując się coraz bardziej wyprowadzony z równowagi:

- Może innym razem. – Podszedł do Lianny, mocno złapał ją za ramię, po czym stanowczo pociągnął w stronę wyjścia.

- Lu?! – Cnota zapiszczała, łypiąc na niego rozżalonymi, błękitnymi oczyma. Jej piersi zafalowały. On już jednak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.

- Nie chcę cię tu więcej widzieć. Grzecznie proszę – syknął, a następnie bezpardonowo wyrzucił swojego nieproszonego gościa za drzwi, które szybko potem zatrzasnął

- LU! – dobiegł go jeszcze oburzony krzyk z korytarza. Archanioł odczekał krótką chwilę, nie ruszając się z miejsca, po czym mruknął sam do siebie zrezygnowanym tonem:

- Ech… I tak wiem, że wróci…

Następnie oparł ramię o ścianę, przyłożył doń czoło, i westchnął ciężko zmęczony.

ΘΣ

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • ausek 06.11.2016
    Myślałam, że zaniechałeś pisania tej serii. A tu taka niespodzianka. :)
    Mam małą sugestię odnośnie pierwszego akapitu. Zauważ, ile razy powtarza się tam słówko - się.
    ''Lucyfer nie mógł uwierzyć własnym uszom.- Trochę dziwnie brzmi to zdanie, przynajmniej dla mnie. ''uwierzyć w to, co słyszy''
    Przeczytałam z ogromną przyjemnością, zostawiam 5. :)
  • Numizmat 06.11.2016
    Ja niczego nie zaniechuję xD Ja po prostu releguje wysiłki, bo akurat mam parcie na coś innego ;) Prędzej czy później zamierzam wszystko pokończyć :D Dzięki za komentarz i sugestie ;)
  • AndreaR 09.11.2016
    Przyjemna lektura:) :) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania