Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość r.11 [1]

Długo oczekiwani państwo Zalewscy przyjechali do Pogórza dopiero na początku maja. Chłopcy ich widzieli, jak poszli do Łukowskich. Pani Lusia aż się zatrzęsła z oburzenia :

- Albo się przyjeżdża na zmówiny do teściów syna, albo w odwiedziny do rodzinki! Przecież doktor dobrze wie gdzie mieszkamy. Jak nadskakiwać Rozalii, by pomogła synkowi, to drogę znał! Szlachta zasmarkana – utyskiwała – gdyby to nie była niedziela, poszłabym do ogrodu i niechby mnie szukali!

Tymczasem Paweł z Piotrkiem stali na czatach i patrzyli, czy goście nie nadchodzą. Przyszli dopiero pod wieczór; dostojnie, spacerkiem w asyście Melanii i kierownika.

Lis wyszedł przywitać i zaprosić całe towarzystwo, ale Łukowscy dyplomatycznie oświadczyli, że oni na spacer na pola i że tylko ten kawałek drogi wypadł im wspólny. Opanowując rozdrażnienie pani Łusia usilnie zapraszała do stołu, lecz doktor Zalewski koniecznie wpierw chciał poznać Mirkę. Dowiedziawszy się, że poszła po mleko, zapragnął wyjść jej naprzeciw, pan Piotr pospieszył towarzyszyć.

– Na dobra sprawę, to my nie znamy wybranki serca naszego syna. A czas najwyższy byśmy naszą przyszłą – można powiedzieć - córkę poznali, nieprawdaż? Decyzje młodych bywają zmienne, czekaliśmy jakiś czas, czy syn nic innego nie postanowi– ale on trwa w zamiarze poślubienia Mirosławy, więc cóż robić? Trzeba poznać i synową i jej rodziców i porozmawiać o ewentualnym weselu....

– Doktor Zalewski mówił to nie patrząc na Lisa z miną, jakby mu cos pod nosem nieładnie pachniało. Szedł, ostrożnie stawiając nogi, bał się widać ubłocić eleganckie, drogie buty. Jego zachowanie i to, co mówił ogromnie drażniło pana Piotra, lecz i tak był rad, że żona nie musi tego słuchać. Przy jej porywczości z całą pewnością doszłoby do nieprzyjemnej wymiany zdań.

Tymczasem obie mamy siedziały już przy kolacji i prowadziły swobodną rozmowę, jakby się znały od lat.

Pani Marynia chwaliła pączki, zachwycała się serwetkami wyhaftowanymi przez Mirkę i opowiadała o sobie. Kiedy nadeszli panowie z przyszła synową, ucałowała ją serdecznie, jakby już była członkiem rodziny.

Po kolacji nadszedł czas na omówienie konkretnych spraw, choć miało się wrażenie, że Zalewscy traktują te ustalenia, jakby to jeszcze nie było całkiem pewne.

– Pani Lusia lubiła konkrety i doktor musiał przedstawić swoją wizję uroczystości.

– Uważam, drodzy państwo, że ślub cywilny i małe przyjęcie po nim będzie u was; a ślub kościelny i właściwe wesele odbędzie się w Stargardzie.

– A mowy nie ma! – wykrzyknęła pani Lisowa – z jakiej racji u Pana Młodego?

- A z takiej racji, droga pani, że wy tu nie macie warunków, żeby przyjąć większą ilość gości; trzeba dodać – gości, którzy mają pewne wymagania.

Doktor ani myślał ustąpić, pani Lusia też nie wyglądała na gotową do ugody.

– Wiciu, proszę cię, nie zaperzaj się – pośpieszyła łagodzić żona – pamiętasz, co napisał Adaś? Naradźcie się z rodzicami, a zróbcie tak, jak zechce Mireczka. Było tak napisane?

– – Było, było – tylko że tu musi przemówić wpierw zdrowy rozsądek, a dopiero później Mireczka – odciął się doktor.

– – Powiedz no nam dziewuchna, jak to ma być, jak byś chciała? – zwróciła się pani Marynia do dziewczyny siedzącej cicho na kanapie.

– Ze ślubem cywilnym mogłoby być, jak pan powiedział, a w kościele ślubować, to ja bym chciała w Częstochowie. Napisałam o tym Adasiowi, ale jeszcze nie ma listu z odpowiedzią.

Rodzice siedzieli długą chwilę kompletnie zaskoczeni Pierwszy ochłonął pan Witold.

– Wybaczcie państwo, ale jeśli tu są takie wymysły, to ja nie zamierzam niczego organizować! Kto to słyszał, żeby jechać na drugi koniec Polski brać ślub! Czy tu, czy tam; to przecież jeden obrządek, jedna przysięga i jeden Bóg! Uważam to wszystko za niepotrzebne dziwactwo i to kłopotliwe i kosztowne dziwactwo.

– Ja wszystko załatwię – odezwał się cicho pan Piotr. Pojadę zamówię ślub rozejrzę się też a jakimś lokalem na przyjęcie weselne. Musielibyście państwo jak najszybciej dać znać ile osób od was by jechało.

Po wyjściu Zalewskich Mirka siadła do książek, bo była w trakcie egzaminów maturalnych, a rodzice poszli do kuchni, by trochę ochłonąć

. Pani Lusia naparzyła ziółek i popijając gorzki napar rozważali wszystko, co się zdarzyło.

– – Widzisz – zaczął Piotr – dziwiłaś się, czemu nie przyjechali na Trzech Króli, czekali, że Adamowi się odmieni. Doktorek nie jest zachwycony wyborem syna. A oglądał Mirusię, mówię ci, jak konia na targu.

– Na szczęście teściowa wygląda na dobrą kobietę – odezwała się żona – Opowiadała o sobie; jej matka była guwernantką, uczyła dzieci po dworach, a Zalewscy faktycznie mieli szmat ziemi koła Lwowa. Wszystko Ruscy zajęli, a rodzinę wywieźli na Sybir, został tylko ten Witek i nasza Melania. Wszystko rozumiem, tylko tej wyniosłości, pogardy pojąć nie mogę. Czasy się zmieniły; czyś ty był wysoko, czy nisko – nic nie pomoże, tamto nie wróci. Dobrze, że Adam nie ma nic z tej jaśniepańskości.

– =Pożyjemy, zobaczymy - rzekł Piotr i spojrzawszy na zegar, że dochodziła północ, poszedł spać.

Pani Lusia zajrzała do córki, ta spała, jak dziecko rozłożywszy ręce. Wyszła przed dom, pachniało nadciągającym deszczem; pomodliła się i już całkiem uspokojona czyniła przygotowania by udać się na spoczynek. -Taka mądra dziewczyna, chciała studiować, podróżować. Użyć młodości, wolności. A teraz pragnie tylko jednego – zostać żoną Adama – rozmyślała przed zaśnięciem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Ten fragment, wnoszę po numeracji przy tytule, jest wyrwany niejako ze środka większej opowieści, i trochę można się pogubić, ale to zrozumiałe w takim wypadku.
    Opowiadanie napisane dość sprawnie, jak na moje oko. Gdzieniegdzie zabrakło kropki czy kreski ale czyta się dobrze a to najważniejsze.
    Szczerze to tematyka nie z mojej bajki raczej, ale czuć potencjał w tym opowiadaniu.
    Pozdrawiam
  • Maria Bodnar 12.02.2020
    Pięknie dziękuję i ślę moc najlepszych życzeń

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania