Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość r.18 [2]

– Dogonił ją za przejazdem kolejowym, pomyślał, że jest zagniewana i począł wyjaśniać

– I tak miałem wybrać się do Gminy, muszę przecież wiedzieć, czy budować duże porządne szambo, czy też będzie możliwość podłączyć się do sieci nowego osiedla. Etaty w Ośrodku Zdrowia też mnie interesują. Tak, że nie martw się, nie wyskoczę z tym cmentarzem, jak Filip z konopi.

Mirka nie była przekonana, rzekła wysiadając;

- Mamy więc lekarza i błoto, czyli nowe zmagania Judyma z rzeczywistością.

– Ty się nie natrząsaj, tylko życz mi powodzenia – odrzekł z miną niepewną. . Rozmowa z najważniejszą osobą w gminie była nader przyjemna, przy kawce, wzajemnym zrozumieniu i uprzejmościach, aż przyszło do sprawy cmentarza.

– Plany zagospodarowania przestrzennego miasta już zatwierdzono i poszły do województwa. Debatowali nad nim Radni, też sroce spod ogona nie wyskoczyli; a żaden nie zgłaszał weta. O co ten raban, że za blisko waszego domu? – bronił planów Naczelnik, próbując sprawę zbagatelizować.

– Nieszczęście w postaci skażonej wody może spaść na ludzi za wiele lat. Nikt wtedy nie dojdzie, jak było z tymi planami, prawda?

Rozstali się chłodno, ale błogi spokój Naczelnika został zakłócony..

– A jak ten zapaleniec z płonącymi oczami pójdzie z tą sprawą dalej? Albo niech tu naśle dziennikarzy, po co mi to wszystko? Sam pojadę i zgłoszę zastrzeżenia. – rozmyślał. -Niech się fachowcy wypowiedzą. Zaraz jutro pojadę do Poznania.

Nazajutrz czuł się niezbyt dobrze, później wypadły sprawy pilniejsze; minął tydzień i o wizycie Zalewskiego zapomniał.

Po śmierci kierownika Baciarka powstał problem obsadzenia jego stanowiska. Zebrały się władze Gminy, przyjechał Inspektor Oświaty i radzono. Baciarkowa była pewna, że to właśnie ona obejmie tę funkcję, gdyż sprawę tę omawiała z tym i tamtym w różnych sytuacjach, zawsze po jej myśli. Jednakże nastał okres zmian we wszystkich władzach terenowych, tak, ze żaden z członków szacownego gremium nie odważył się nawet wspomnieć o Baciarkowej.

– Uradzono, że najmniej kontrowersyjny byłby Stanisław Dalszewski i jemu zaproponowano to stanowisko.

Biedny pan Stasiu, zamiast się cieszyć z zaszczytu, był tak wystraszony i zgnębiony, że trzeba było go uspakajać i pocieszać.

Pani Renia, nie znajdując już argumentów, poprosiła Mirkę o pomoc. I tak pracując wspólnie przez parę wieczorów, zdołały mu uświadomić, co jest do zrobienia i załatwienia i przekonać, że da radę.

Dopiero ta jasność sytuacji przywróciła spokój szanownemu panu kierownikowi – póki co p.o. – ale zawsze!

– Palącą sprawą do załatwienia było znalezienie matematyka. Na tymczasem zatrudniono dwóch nauczycieli z zawodówki.

– Pan Stasiu miał daleka kuzynkę uzdolnioną w tym kierunku, nawet zdawała na studia matematyczne, ale się nie dostała. Zaproponował jej posadę w obszernym liście, a nie mogąc doczekać się odpowiedzi, pojechał i przywiózł niepozorną panienkę, która dotąd miała oświecać matematycznie młodzież rostowską.

Baciarkowie mieli w szkole duże, czteropokojowe mieszkanie. Teraz, gdy zajmowała to lokom jedna osoba i to ogólnie nielubiana – szemrano dookoła, by ją stamtąd wyeksmitować. Tylko, że żałoba była jeszcze zbyt świeża a i odważnych do takich decyzji nie było. Jednakże, gdy wynikła sprawa zakwaterowania matematyczki – czy pani Baciarkowa chciała, czy nie, jeden pokój musiała odstąpić.

Nie zdążył się pan kierownik nacieszyć, że problem rozwiązał, bo po kilku dniach panna Lila, późnym wieczorem, cała we łzach, przyszła i oświadczyła, ze albo jej kuzyn znajdzie inne mieszkanie, albo wraca do mamy!

 

– Pan Stasiu załamał ręce, bo u siebie nie miał miejsca; szukał w miasteczku, lecz kogo by nie spytał – odpowiedź była odmowna. Zgnębiony, poszedł do Gminy – radzono, szukano, aż sekretarka zapytała;

– - A po sąsiedzku, u tych nowych, nie byłoby miejsca?.

Pan Stasiu, który , jak nikt znal warunki młodych Zalewskich; odrzekł, że aby tam ktoś mógł zamieszkać, najpierw trzeba by wydać sporo grosza. Naczelnik odetchnął z ulgą i oświadczył, że Gmina pokryje wszelkie koszta.

Firma geesowska uwinęła się i po dwóch tygodniach piętro nadawało się do użytku; posadzki przykrywała solidna wykładzina, ściany wytapetowano; do tego kuchnia elektryczna i piecyk olejowy do ogrzewania. Mirka

– aż zazdrościła przyszłej lokatorce, bo sama gotowała na kuchni kaflowej, a pokój ogrzewał zwykły żeleźniak . Nareszcie młoda siła pedagogiczna mogła się wprowadzić. Choć była uprzedzająco grzeczna, nie zrobiła na Mirce dobrego wrażenia.

Była krzykliwie wymalowana, sztywne loki sięgały ramion, cały strój pretensjonalny, a sylwetka przygarbiona.

Tymczasem wypadało zaprosić lokatorkę, porozmawiać, poczęstować choćby herbatą. – Zawsze darzyłam nauczycieli wielkim szacunkiem – rzekła uprzejmie gospodyni – myślę, że się dogadamy i przyjemnie nam się będzie razem mieszkało. W duchu jednak ganiła siebie za zbyt pochopną decyzję

– . Lila urządzała się u Zalewskich z werwą i entuzjazmem. Pomagali jej chłopcy ze starszych klas i pan Stasiu. Baciarkowa, by wyjść z twarzą z tej sytuacji zaoferowała sporo sprzętów ze swego mieszkania.

Młoda siła pedagogiczna wierzyła, ze trafia pod życzliwy dach, ze w Mirce znajdzie przyjaciółkę od serca. W zasadzie było bardzo dobrze; wygodnie spokojnie, milo – z tym tylko mankamentem, ze gospodyni nie kwapiła się do żadnej poufałości. Owszem był a uprzejma i grzeczna, ale niestety dość wyniosła i nieprzystępna.

Lila próbowała przełamywać lody; schodziła wieczorem a to z wyjątkowo dobrymi ciasteczkami, czekoladkami, albo kawką – ale jej gospodyni była wciąż czymś zajęta. Widać było, ze wcale nie jest zachwycona odwiedzinami. Przysiadała na chwile, ale widać było, że nie ma ochoty na pogawędkę.

– Dla Lili to było niepojęte – jak można tak bez końca coś robić?. Jednego dnia coś szyła, innego sprzątała w szafkach, a to znów lokatorka trafiała na pranie, albo prasowanie całych stosów fartuchów Adama.. Często też coś pichciła do słoików, by maź miał co zabrać, gdy przyjedzie.. Bywało, ze wpadała Renia, przeważnie z Kasią na rękach, ale i ona nie przedłużała wizyty, bo wiedziała, ze sąsiadka ma czas bardzo wyliczony.

Był wszakże jeden wyjątek, kiedy Mirka nie okazywała zniecierpliwienia. Zdarzało się, że Lila, choć się głowiła, nie mogła rozwiązać zadania, albo jak uczeń użył swego sposobu – nie wiedziała jak to ocenić. Przychodziła wtedy do Mirki i prosiła nieśmiało, czyby sąsiadka nie zerknęła. Mirka nie tylko zerkała, ale z prawdziwa przyjemnością liczyła, zapisując wszystko równiutko i porządnie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania