Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość r.VI[1]

Istotnie, trwające półtora roku starania doktora Zalewskiego, by syn mógł wyjechać do Francji dobiegały końca.

Lisowie byli zainteresowani tą sprawą o tyle, że córka zadurzyła się w tym pięknisiu i bardzo cierpiała Toteż, gdy pan Piotr otrzymał wezwanie na Wojewódzką Komendę Milicji – ostatnią sprawa, która przychodziła im do głowy, to był wyjazd Adama..

Oboje z żoną po nocach nie spali przez te parę dni przed przesłuchaniem i głowili się, czego też mogą chcieć urzędnicy tak wysokiego szczebla od skromnego pegeerowskiego księgowego.

Lis wrócił ostatnim pociągiem, żona nie mogąc sobie znaleźć miejsca w domu, wyszła mu naprzeciw. Wracali wśród ciemności, Piotr zdawał relację z przesłuchania:

- Nie zgadniesz Lusia, o co chodziło Podejrzewali jakieś powiązania pomiędzy moją siostrą, a tym doktorem z Paryża. Zresztą diabli ich wiedzą – bo się jeden pyta tak: - Mąż Rozalii, pana siostry, nazywa się Michael Thielscher – tak? Przytaknąłem. To niemieckie nazwisko ? – drąży dalej A ja mówię, że się nie znam na nazwiskach, czy to niemieckie, czy francuskie. To on dalej: A ten lekarz u którego ma gościć Adam Zalewski nazywa się Florian Liebmann, czy tak? No to ja mówię, że tak daleko nie jestem zorientowany, coś tylko słyszałem, gdy moja siostra gościła u nas, że doktor Zalewski ma w Paryżu przyjaciela z czasów młodości, być może takie nazwisko padło. To on zauważył, że to też niemieckie nazwisko i czy moja siostra tego Floriana zna? No to ja mówię, że absolutnie nie. Miałem jeszcze powiedzieć że ojciec tego Floriana miał aptekę we Lwowie, że to bogata żydowska rodzina, ale się w porę ugryzłem w język. Wyobraź sobie, na koniec pytają mnie, czy na robotach w Niemczech pracowałem u rodziny Helgi i Johana Rohfisch i czy utrzymuje z nimi jakiś kontakt. Tu już zrobiłem oczy, jak młyńskie koła, bo skąd oni to wiedzą?

– Boże kochany – westchnęła pani Lusia – żeby znowu jakiej biedy z tego nie było. A bo też jej ten cały Adam potrzebny, cholera wie po co?! Pojedzie w świat a ta oczy będzie wypatrywać i czekać. Do tego ciebie po urzędach ciągają, przez niego.

– Ale przyjęli mnie bardzo ładnie; w fotelu sobie siedziałem, herbatką mnie poczęstowali...

– W fotelu to i w chałupie mogłeś sobie posiedzieć, a nie zrywać się o czwartej rano i tłuc się do nocy! Też mi coś! – fuknęła, gdy wchodzili już do domu.

W połowie stycznia przyszło ocieplenie, było ciepło i pogodnie. Ludzie narzekali, bo taka łagodna zima, przeważnie poprzedza kapryśną i chłodną wiosnę. W taką słoneczną niedzielę, dwie szkolne przyjaciółki – Mirka i Paulina wybrały się do Mielna.

Ciche, spokojne morze, pusta plaża, oderwanie od szkolnego kołowrotka; wszystko to sprzyjało rozmowie od serca.

- – Nie chce mi się wierzyć, że ktoś tak zaangażowany wyjedzie bez słowa pożegnania – rzekła Paulina wysłuchawszy przyjaciółki. – Nie gniewaj się, ale w tej waszej znajomości za dużo jest takich : Och! i Ach! – a za mało zwyczajnej rozmowy, wymiany zdań. Czy dajmy na to nie można było spokojnie porozmawiać o seksie? Trzeba się zaraz obrażać, zrywać? Przecież mogłaś mu spokojnie powiedzieć, że nie zamierzasz podejmować współżycia ze względów na przykład religijnych.

– Ja nie potrafię rozmawiać o tym zwyczajnie. On sam powinien wiedzieć, co wypada zaproponować dziewczynie, a co nie – żachnęła się Mirka

Paulina romansowała na prawo i lewo; tu pisała listy, tam kokietowała starszych kolegów, a jak było z kim, to się lubiła zabawić na mieście.

Do życia podchodziła bez zbędnej egzaltacji i ze zdaniem Pauliny mniej doświadczone koleżanki bardzo się liczyły

- A może on był inaczej wychowany? Może dla niego to nie jest takie wielkie tabu? Chłopak jest diablo przystojny, przy tym widać z temperamentem; do tej pory pewnie nie trafił na taką, co by się specjalnie opierała, no i ma orzech do zgryzienia. Tak ma z tobą, jak z tym workiem mąki – co to i nieść ciężko i rzucić szkoda.

– Może ja zakochałam się w wytworze swojej wyobraźni, a nie w konkretnym chłopaku, sama nie wiem; ale, jak pomyślę, że to koniec, to mi tak ciężko na sercu..

– Pożyjemy, zobaczymy. Połowa ludzkości to chłopy, nie martw się jakiś przypadnie ci w udziale – śmiała się Paulina.

- Tymczasem, z minuty na minutę poczęła zmieniać się pogoda. Fale były coraz potężniejsze, powietrze się ochłodziło, a niebo przykryły ciemne chmury. Spacer nie był już przyjemnością, pośpiesznie poszły na przystanek autobusowy.

– Nie ma się co dziwić, przecież to styczeń, środek zimy skonstatował narzekania jakiejś kobiety sędziwy pasażer.

Z okien autobusu niewiele było widać, bo na dodatek zaczął sypać śnieg. Jeszcze nie dotarły do swojego pokoju, a już po drodze dowiedziały się, że do Mirki był jakiś pilny telefon i wychowawca szukał jej po całym internacie.

Okazało się, że to dzwonił Adam, że przyjedzie wieczorem, i że tylko na dwie godziny. Mirka zupełnie nie wiedziała, co ma robić – czy wyjść na stację, czy spokojnie iść na stołówkę, bo była pora kolacji, czy też jakoś specjalnie się przystroić Nim odetchnęła, zebrała myśli; już wołali ją do pokoju gościnnego, gdzie czekał Adam

Przybiegła zdyszana i spojrzawszy tylko w kochane, przymglone smutkiem oczy – rzuciła mu się w ramiona. Trwali tak długą chwilę, tuląc się i całując; aż przyszła dyżurna z kolacją dla obojga. Próbowali rozmawiać, ale tak rozmowa, jak i jedzenie szło niesporo. Głównie milczeli gapiąc się na siebie bez końca.

Mirka musiała iść do profesora dyżurnego i prosić o zgodę, by mogła odprowadzić gościa na stację

– A ten pan to sam nie trafi? - zapytał belfer z przekąsem.

– Trafi. Ale on wyjeżdża jutro do Paryża na całe pół roku, dlatego chciałabym... – prosiła ze łzami w oczach.

– No to idź, ale weź sobie jakaś koleżankę, jak będziesz wracała sama po nocy?

Wyszli we troje z Pauliną, zaraz za drzwiami internatu okazało się, że to prawdziwa wyprawa. Wiało tak, że chwilami stawali w miejscu, śnieg sypał, że świata bożego nie było widać.

-To nie ma sensu, dziewczyny byście tak marzły, wracajcie – zdecydował Adaś. Dziewczyny jednakże wracać nie chciały. Oblepieni śniegiem dotarli na stację właśnie w momencie , gdy ogłaszano, że pociąg z Gdańska do Szczecina ma pół godziny opóźnienia.

– Szkoda że tylko pół uśmiechnął się Adam. Paulina ulotniła się gdzieś, a oni siedzieli w dworcowej kawiarence, szeptali sobie słowa miłości Zapewniali się wzajemnie , że będą czekać, pisać tęsknić

Przyjechał pociąg – ostatni pocałunek, ostatnie spojrzenie w pełne łez oczy i już tylko światełka w oddali, tylko gwizd lokomotywy gdzieś daleko, pośród śnieżycy.. Dziewczyny wracały w milczeniu, bo raz, że wiało, a dwa, że Mirka zupełnie nie rozumiała, co się do niej mówi.

Pod koniec lutego przyszedł list, po przeczytaniu którego dziewczynie ścisnęło się serce. Adam pisał, że było wiele takich momentów, że chciał machnąć ręką na wszystko i wracać. Znajomość języka okazała się niewystarczająca, nie rozumiał wykładów. Musiał przesiadywać w bibliotekach i tłumaczyć na polski. A i tak nie wszystko potrafił zrozumieć, trzeba było uzupełniać wiadomości i umiejętności. Do tego pieniądze szły, jak woda; a przyjaciel ojca – doktor Florian, zdawał się być zawiedziony i poziomem wiedzy Adama i zasobami pieniężnymi. Na szczęście u cioci Rozalii można się było najeść do syta, porozmawiać po polsku i dorobić parę franków u wujka w pralni.

Wyzierała z tego listu jakaś inna twarz Adama. Podobało się Mirce, że jest dojrzalszy i poważniejszy; pomyślała, że tylko tak – rzucony na głęboką wodę, ma szanse czegoś się nauczyć, nie tylko jako student.

- Zima późno przypomniała sobie o swoich obowiązkach, a jak już wzięła pół świata w swoje władanie – ani myślała ustąpić. Nawaliło tyle śniegu, że nieraz mieszkańcy internatu rezygnowali z wyjazdu do domu, w obawie, ze będzie trudno wrócić na czas. Tak też było z Mirką, a kiedy już przyjechała, nie mogła się dość nasłuchać, co w domu i naopowiadać, co u niej. Z powodu remontu, dopiero w lutym odbyła się studniówka. – A co jest studniówka – dopytywali się chłopcy.

– To taka większa potańcówka, jest po to, żeby każdy pamiętał, że tylko sto dni mają ci z piątej klasy, żeby się przygotować do matury. My, jako czwartacy byliśmy gośćmi maturzystów. Pomogliśmy udekorować salę; takie granatowe niebo zrobiliśmy, gwiazdy, księżyc – wszystko chłopacy jakoś podświetlili, ależ było bombowo. Zobaczycie, jak przywiozę zdjęcia. Najpierw były występy – my parodiowaliśmy maturzystów, a później oni każdego profesora. Było bardzo zabawnie, następnie uroczysta kolacja, przygotowana przez mamuśki; no i tańce do północy.

– A ten twój, jak, odzywa się? - nie wytrzymała mama.

- – Pisze, że mu ciężko wśród obcych; że ślęczy do późna w bibliotece, żeby się czegoś nauczyć, jak już tam pojechał. Trochę też dorabia u wujka Michaela.

– A cóż on myślał, że tam będzie miał, jak tu przy tatusiu? Że mu manna z nieba poleci? – drwiła mama sprzątając po kolacji.

Chłopcy siedzieli naburmuszeni, gdy siostra przyjeżdżała, oni schodzili na drugi plan. Rodzice też mieli co opowiadać; najważniejsza nowina to, że autobus PKS będzie do majątku zajeżdżał! Wszystko już zatwierdzone, będzie nowa asfaltowa szosa , za kuźnią stanie wiata, już zwożą materiały budowlane. A Łukowski wydał zarządzenie, że jak tylko śnieg stopnieje, każdy ma postawić nowy płot. Zahota przygotowuje całe stosy sztachet.

- – Niech no tylko wiosna nastanie, to zobaczysz córcia, jaki tu będzie ruch! Nowin starczyło i na niedzielę. Mirka pomagała przy obiedzie, mama opowiadała, że dwa nowe bloki lada dzień zostaną oddane do użytku.

- -= Wodę mają w mieszkaniach! Latem może i nam podciągną. Ach, córcia; nigdy nie żałowałam, żeśmy tu zamieszkali, a teraz to tak mnie wszystko cieszy, że tak się zmienia, buduje..

– Mamo, czym ty się podniecasz ? Wiesz ile się w kraju buduje? Kombinat petrochemiczny w Płocku, elektrownia w Turoszowie, Kopalnia miedzi w Lubinie...

- – A co ty mnie tak uświadamiasz, myślisz, ze nic nie wiem – przecież słucham radia. Mnie obchodzi to, co u nas - uśmiechnęła się mama nakrywając stół do niedzielnego obiadu.

-Komu przydzielili mieszkania w tych nowych blokach? - rozmowa trwała i przy obiedzie

- – O, z tym to było dużo zamieszania – opowiadał tato – Jeden blok cały zajęli nowi pracownicy, w drugim dół dali Dudkowskim.

- – No nic dziwnego, przecież tam jest ośmioro dzieci!

– Już się urodziło dziewiąte wyjaśnili rodzice . Z tym było najwięcej kłopotu, najpierw Łukowski kazał przebić ścianę, wstawić drzwi , żeby mieli takie wielkie mieszkanie. Ale Alka, wiesz ta najstarsza, poszła do kierownika i powiedziała tak;

- W dużym mieszkaniu, duży bajzel. Proszę dać mnie jedno mieszkanie, rodzicom drugie. Ja wezmę do siebie dwie siostry i brata Józia, pamiętasz – tego niepełnosprawnego. - Ja im będę matką! No i Łukowski poszedł na to. Z tą Dudkowską nikt się nie może dogadać, nawet własna córka.

– Dziwisz się, mamo, przy takiej gromadzie dzieci, że taka jest. Dla Dudkowskiego domem jest obora, wszystko na jej głowie. A Alka, to prawdziwa Herod - baba, pamiętam, jak się jej bali chłopaki z Pogórza – wsi.

- – Teraz też nie da sobie w kaszę dmuchać, Fabisiak mówi, że tak dobrego pracownika, jak Alka, jeszcze w magazynie nie miał

– Nad Dudkowskimi będzie mieszkać Marysia od Zahotów – ciągnęła mama – w zeszłym roku wyszła za jakiegoś swojaka; ślub brali w cerkwi w Białym Borze. Na dniach będzie rodzić, tak, że do nowego mieszkania wprowadzą się we trójkę. Później ci opowiem, jak odwiedziłam Zahotów.

- Po obiedzie Mirka pakowała rzeczy do plecaka, mama przeglądała wszystko i co trzeba , cerowała; kończyła przy tym zaczętą opowieść:

- Marysia dała sobie uszyć szlafrok do szpitala, no i poszłam zrobić przymiarkę, chciałam też umówić się z Katarzyną, kiedy będziemy ciasta piec w pałacu. Wchodzę do kuchni, a tam garnków sprzętów narozstawiane...

– No co ty mama, poszłaś do garnków im zaglądać?

– Czekaj, powiem ci po kolei; Kasia prosi siadać, bo córka zaraz powinna wrócić ze sklepu. No to siadam, a ona kończy trzeć ziemniaki. No i okazało się, że farsz z mięsa, grzybów i kiszonej kapusty szedł, proszę ciebie do pyzów ziemniaczanych i do drożdżowych pierożków.

- Ja lepiłam pyzy, gospodyni gotowała. Nim się spostrzegłam, już stał przede mną talerz z tymi pysznościami polanymi słoninką z cebulką. Później pomogłam Kasi lepić pierożki. Jak Marysia wróciła, już druga blacha się piekła, a co za zapach się unosił! Zanim .zrobiłam przymiarkę Zahotowa zdążyła umyć naczynia, zetrzeć podłogę. No i siedzimy sobie w cieplutkiej, schludnej kuchni, delektujemy się pierożkami. Pyszności, niech ci chłopcy powiedzą, bo i na wynos dostałam

– No to ładnie ci tam zeszło – śmiała się Mirka.

_- Ale tam, dobrą godzinkę. Mówię ci, zawsze myślałam, że to ja jestem mistrzynią w tym , żeby było szybko ugotowane, pozmywane, pochowane – ale ona jest lepsza! Powiem ci, że na tych Ukraińców, różnie mówili, ale jak się ich lepiej pozna - to nie ma serdeczniejszych ludzi. Robotni, starowni, weseli. A widziałaś, jaki piękny rzeźbiony ganek Mikołaj sobie zrobił? Musisz tam pójść i zobaczyć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania