Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość r.VII[1]

Ukojenie ma smak lekkiego osłabienia , smak słodkiego spokoju, kolor niebieskiego zmierzchu i mgły i pachnie jeziorem. Dla Mirki ten wieczór był, jak ocknienie po długim, męczącym śnie. Ten letarg trwał i w szkole, i w domu i u babci, aż do tego wieczoru.

Wujek Szymon popłynął na drugi brzeg jeziora po sprzęt rybacki. Wieczór gęstniał, żaby kumkały. Dziewczyna westchnęła głęboko, popatrzyła na różowe zorze i rzekła głośno;

Boże mój, jak cudnie, jak dobrze jest żyć!

Nic nie złowili, późno wrócili do domu – babcia powitała ich wymówkami:

- Mówiłam, że jutro jedziemy do Lichenia? Mówiłam, czy nie? Wyjeżdżamy o piątej rano, czyli wstać trzeba o czwartej! Masz ty dziewczyno co uszykowane? Chodzisz, jak zakochana. Jazda przygotować wszystko i do spania, bo jutro was nie dobudzę! – komenderowała wynosząc torby z prowiantem do chłodnej sieni.

Babcia była już dobrze po sześćdziesiątce, ale nikt jej tyle lat nie dawał. Mama stanowczo zbyt surowo ją oceniała:

- Grób ojca trawą zarósł, a mamie zachciało się młodego męża – wyrzekała nie raz – Tylko by się stroiła, trefiła, malowała, kto to słyszał w jej wieku?!

Jednakże, gdy długo nie było żadnej wieści z Białośliwia, niepokoiła się, czy aby mama nie straciła werwy i zdrowia. Przynaglała męża, by dzwonił do jej brata Józefa, który w swoim kantorku, w fabryce miał telefon.

On był łącznikiem, który bywał i u swojej mamy i u Łisów.

Mirka pierwszy raz pojechała do babci na dłużej i zaraz z przyjemnością stwierdziła, że babcia to naprawdę ktoś! Bardzo aktywna przewodnicząca Koła Gospodyń Wiejskich; niezmordowana organizatorka zabaw, konkursów, wycieczek, wszelkich kursów i co by kto nie chciał.

Teraz też zaraz po pielgrzymce do Lichenia miał być rozstrzygnięty konkurs na najpiękniejszy ogródek.

Przyjechali na parking, koło sanktuarium i pośpiesznie poszli na mszę świętą. Tłum zasłaniał Mirce nie tylko wejście do kościółka, ale i wszelki widok. Stała z innymi pod lipami i wcale nie była zawiedziona. Przeciwnie owładnęło nią słodkie uczucie błogości, jakiego jeszcze nie doświadczyła. Czuła się bardzo spokojna i szczęśliwa bez żadnej przyczyny. Przestała tak przez całe nabożeństwo, a gdy się rozluźniło udało jej się wejść do środka i uczestniczyć w następnym.

Teraz mogła przyjrzeć się cudownemu obrazkowi. Doznała wzruszenia: - Boże mój, obrazeczek taki maleńki, a próśb ludzkich - całe morze. Rozmodlona, zamyślona straciła z oczu swoich. Przy kiosku z pamiątkami dojrzała znajome kobiety, widziały, jak babcia szła w stronę jeziora. Poszła tam, babcia siedziała na brzegu i moczyła zmęczone nogi.. Nieopodal siedział Szymek i szukał w przepastnej torbie czegoś do jedzenia.

– Babciu, nie szkoda ci czasu tu siedzieć? Byłaś na nabożeństwie?

– A kto by się tam dopchał? Weszliśmy bocznym wejściem na chór, zobaczyliśmy Najświętszą Panienkę, pomodliliśmy się i wszystko. Ileż się będę Panu Bogu naprzykrzać? = odrzekła wycierając nogi. W drodze powrotnej babcia zagadnęła;

- No jak, wnusiu, podobało ci się?

– Bardzo mi się podobało. Tylko nie wiem, czy tu chodzi o podobanie. Nigdy nie byłam w takim miejscu i nigdy czegoś takiego nie przeżyłam To jest bardzo specyficzne miejsce, dobre.

– Pewnie, że dobre i niezwykłe – odrzekła babcia oglądając zakupione pamiątki - A w Częstochowie byłaś?

– Przecież mówię, że nigdy w takim miejscu nie byłam.

– No ładnie was ta matka chowa. - A oni choć bywają na jakichś pielgrzymkach?

– Tato był chyba ze dwa razy, a mama wcale.

– Ale, co ty opowiadasz, przecież obie byłyśmy w Częstochowie, zaraz po wojnie. – rzekła dobitnie – No to moja kochana wnusiu, jak Bóg da zdrowie, to na przyszły rok pojedziesz z naszym kołem do Częstochowy. Już mam cały plan w głowie, zrobi się parę zabaw, resztę wpłacą chętni i w drogę! Kraków, proszę ciebie, Wieliczka. Zakopane, no i Jasna Góra – rozmarzyła się babcia.

Parę dni później babcia, patrząc, jak Szymek z Mirką uwijają się przy bieleniu ścian obórki, rzekła do męża:

- Popatrz Zyguś , jak się ta dziewczyna odmieniła po Licheniu. Zyguś tylko głową pokiwał nie zgłębiając tajemnicy przemiany przyszywanej wnuczki.

Był to mężczyzna niewysoki, przysadzisty o cygańskiej urodzie. Późno się ożenił, dobrze po trzydziestce, a żonę wziął sobie dziesięć lat starszą. No bo tak – przed wojną była tylko robota i robota, później wojaczka zabrała szmat czasu i zdrowie. No i wbrew roli rodziny ożenił się z Henią, bo mu wciąż drogę zachodziła.

– Przez pierwsze lata było całkiem dobrze, dopiero później, jak ochłonął z wielkiej namiętności, zaczął żałować, że tak się dał omotać. Do tego w domu była dorastająca córka – Lucynka i nie wiadomo, co by było gdyby nie to , że Piotr wrócił i dziewczynę zabrał.

Później urodził się Szymon, Henia się roztyła, wstydził się pokazywać w jej towarzystwie. Dla babci Heni to był trudny czas. Postanowiła schudnąć; pościła w każdy piątek o chlebie i wodzie.

– Umartwienia te miały dwa cele, redukcja wagi i uproszenie łaski bożej, żeby mąż nie odszedł.

Schudła faktycznie, tylko obwisły brzuch został. Poszła do lekarza i prosiła o jakieś lekarstwo na to. A ten, nieużyty, kazał robić gimnastyki, nawet pokazał jak.

Najpierw śmiała się z tego, a później wstawała do dnia , kładła koc w kuchni i ćwiczyła.

Lata mijały, Szymon wyrósł na kawalera, a rodzice jakoś się zrównali. Dziś nie pamiętają już sąsiedzi, że taka różnica lat jest miedzy nimi.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania