Uśmiech

Nie raz, nie mogąc zasnąć w nocy, dostrzegam coś w ciemnościach pokoju. Mrok. Czasem staje tuż przede mną, czasem gdy patrzę w sufit dostrzegam, że jest obok i spogląda na mnie z góry. Po to tylko, by zaraz zniknąć. Miga w kącie oka, przeskakuje gdzieś i znika. Wtedy odruchowo naciągam kołdrę na głowę, chowam się cała, zostawiając tylko otwór by mieć czym oddychać. Oczywiście, iż to dziecinne. Jednakże to taki sam pierwotny odruch jak strach przed kimś, kto celuje w nas bronią. Jedyne co wtedy mogę zrobić to się ukryć.

Mimo, że ta istota to moje odbicie w oknie.

 

§

 

To był zwykły dzień. Taki jak dziesiątki innych. Jak setki, tysiące innych. Jedyne co początkowo było w nim wyjątkowego to potrawa, którą planowałam zrobić na obiad. Nie robię jej zbyt często, zajmuje sporo czasu i wymaga składników dostępnych tylko w niektórych sklepach. No i jakbym robiła ją częściej, przestałaby być atrakcją.

Najpierw poszłam do osiedlowego dyskontu zrobić tą łatwiejszą część zakupów. Warzywa, mięso. Znów nic wyjątkowego. Nieumalowana, nieuczesana, w zwykłej bluzie z moim zwyczajowym mottem na taką sytuację, „byle nie spotkać nikogo znajomego”. Zawsze się sprawdza.

Musiałabym najpierw mieć kogo spotkać.

Wróciłam do domu. Odłożyłam zakupy, przepakowałam co trzeba. Miałam wszystko zaplanowane, jednocześnie niczego nie planując. Wiedziałam czego potrzebuję, co mam zrobić. Usiadłam na pięć minut. Gest bez znaczenia. Wtedy tak myślałam. Czas mijał, obiad czekał.

Tym razem musiałam pojechać do miasta. Po resztę składników. Znałam jedno miejsce, gdzie mogłam je dostać. Kupiłam bilet i poszłam na przystanek autobusowy pod domem – skierowany w przeciwną stronę co prawda, ale później pojazd zawracał w kierunku, który potrzebowałam. Wsiadłam, ponownie prosząc los, by na nikogo nie wpaść.

Naiwna. „Nikogo” to bardzo względne określenie. Tak jak czasem mówimy w złości „nie chce nikogo widzieć” myśląc tak naprawdę, że chcemy zobaczyć tą jedną, konkretną osobę.

Spoglądałam jak zawsze przez okno, ludzie wsiadali, wysiadali. Autobus podjechał na przystanek, na którym zmienia kierunek trasy.

Serce mi podskoczyło, grzałam się z nerwów. Poczułam się jak nastolatka. Nie mogłam uwierzyć. Nadal ciężko mi w to uwierzyć.

Stał tam. Chłopak, którego nie widziałam siedem lat. Siedem lat! Studiował w stolicy, lecz jego rodzina wciąż mieszka tam gdzie ja. Miał ze sobą bagaż więc odgadłam, że wraca do siebie. Nie mogłam w to uwierzyć.

Kiedyś go kochałam. O ile „kiedyś” to odpowiednie słowo. Aktualnie nie jestem już pewna.

Przez sześć lat, które razem chodziliśmy do jednej klasy nigdy nie miałam odwagi się odezwać. To była taka dziecięca miłość od pierwszego wejrzenia. Jednakże wciąż pamiętałam jego śmiech, co lubił, jak się ubierał, zachowywał. Nigdy nie miałam u niego najmniejszych szans. Kiedyś byłam z tego powodu nieszczęśliwa ale oczywiście z tego wyrosłam. Przez ostatnie siedem lat kochałam, byłam kochana, raniłam i byłam raniona. Człowiek się uczy.

Nie pamiętam imion przyjaciół z lat szkolnych, nie pamiętam nawet jak wyglądali ludzie, z którymi uczęszczałam do liceum. Nie pamiętam imion chłopaków, z którym jako głupia małolata się całowałam. Nie potrafię rozpoznać na ulicy tych, którzy kiedyś tak wiele dla mnie znaczyli. Często zapominam, że to ja ich porzuciłam. Ale jego rozpoznałam. Zmienił się, ale dla mnie był ciągle taki sam, wszędzie bym go poznała. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Był tak blisko. Pojawił się akurat teraz, kiedy zostałam sama, kiedy straciłam coś, co było dla mnie ważne.

Czyżby znak? Bzdura.

Jechaliśmy tak jednym autobusem a ja nie mogłam przestać na niego patrzeć. Podejść, zagadać? Teraz zaczęłam naprawdę żałować, że byłam nieumalowana. Kobiece „problemy”. No ale bez makijażu też mogę się przywitać. Wiedziałam, iż mnie nie rozpozna – nigdy mnie nie zauważał. Byłam szczęśliwa na jego widok. Chciałam wstać i zrobić w końcu coś, czego najpierw nie miałam odwagi zrobić przez sześć lat, a później przez następne siedem nie miałam możliwości.

Tylko po co? Między nami było coraz więcej ludzi. Co jakiś czas przestawałam go widzieć ale bardzo dobrze wiedziałam, że wychodzimy na tym samym przystanku.

Autobus zbliżał się do celu. On podszedł do drzwi obok mnie, ja wstałam i stanęłam tuż obok. Uśmiechałam się, że mogę chociaż tyle. Wysiedliśmy oboje a on pospieszył z walizką w ręku ku swojemu pociągowi. I...

I tyle. To wszystko. Zniknął, możliwe że na zawsze, z mojego życia.

Jestem dorosła. Ludzie w moim wieku zakładają rodziny. Mi za to serce szalało niczym głupiej piętnastolatce. Gdy on zniknął poczułam, że mimowolnie napływają mi łzy do oczu. Dlaczego?

Minęło siedem lat. Przez taki czas cokolwiek żyło powinno umrzeć a szkielet pokrywać gruba warstwa kurzu. Lecz nie umarło. Nagle się rozbudziło. Teraz, kiedy byłam sama. Może właśnie straciłam jedyną okazję by to zmienić?

Takie myślenie jest głupie. Życie to nie komedia romantyczna.

Na to „spotkanie” złożyło się całe mnóstwo przypadków. Zaczynając od tego, że najpierw miałam ten obiad zrobić dzień wcześniej. Jakbym tak zrobiła, nie trafiłabym na niego. Mogłam równie dobrze przecież pojechać najpierw do miasta a później zrobić zakupy w osiedlowym sklepie. Mogłam nie siadać na pięć minut w salonie, by odpocząć, tylko od razu pojechać wcześniejszym autobusem. Mogłam przecież w samochodzie zająć inne miejsce, tyłem do wejścia i nigdy nie zauważyć, że on wszedł. Nikt niczego tu nie planował, nie było żadnego przeznaczenia stojącego nad nami i przesuwającego nasze małe figurki do siebie.

Ale spotkałam go. Pytanie teraz brzmi, jaka lekcja z tego płynie? Siedem lat to dużo. Czy naprawdę można czuć do kogoś coś po tak długim czasie, nie widząc go ani razu? Naprawdę ktoś tak słaby jak ja mógłby tyle na kogoś czekać? A może to przyzwyczajenie?

Może to wcale nie o to w tym wszystkim chodzi, może nauka z tego płynie całkiem inna. Może ta nauka wcale nie dotyczy mojej osoby. Może dotyczy Ciebie, Autorze?

Mam obawy, że będzie musiało minąć kolejne siedem lat bym to zrozumiała. Może wtedy, tak jak teraz rozumiem moją dziecięcą miłość z tamtego czasu, zrozumiem to co stało się teraz.

Jest jednak rzecz, którą właśnie wtedy pojęłam. Zmieniłam się. Dorosłam. Nie są to puste słowa, jakie można przypisać każdemu. Teraz widzę wyraźnie koniec oraz początek, to jak bardzo są od siebie różne.

 

§

 

Leżę na łóżku. Jest mi zimno, lecz nie dlatego, że przykrycie pode mną. Po raz pierwszy od dawna naprawdę leżę tu całkowicie sama. Nie ma nikogo, kto by sięgnął do mnie myślą. To smutne, jednak nie mogę się poddawać. Chciałabym już zasnąć ale czekam na kogoś.

Na tle nocnego okna dostrzegam czarne coś. Mrok, którego w żaden sposób nie można przeniknąć spojrzeniem, dostrzec co jest za nim.

Siadam na krawędzi materaca, po raz pierwszy nie uciekam. Uśmiecham się do tego czegoś.

Możliwe Autorze, że zawsze już będę samotna. Możliwe, iż nigdy już nikogo nie spotkam. Wszystko zależy jednak od Ciebie właśnie. Tylko Ty możesz pewne rzeczy odzyskać, bądź stracić bezpowrotnie.

Na przykład zdolność do uśmiechu.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 29.10.2014
    taka nostalgia mnie naszła, aż wspomniałam swoją pierwszą miłość ; bardzo ładnie piszesz, czuć przepełniające emocje taki nastrój który wydaje się tak znany każdemu z nas a może niektórym , 5 daje

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania