Uzdrowiciele

Dorożka jechała ulicą ciągnięta przez gniadego konia.

Zatrzymała się przy wielkim drewnianym budynku Pensjonatu Abrama Gurewicza. Z dorożki wysiadł poważny mężczyzna ubrany w brązowy frak. W prawej dłoni dzierżył laskę. Jego głowę przyodziewał czarny bowler. Mężczyzna wyciągnął rękę w stronę osoby siedzącej nadal w dorożce. Pomarszczona dłoń wynurzyła się z dorożki i chwyciła podaną jej dłoń.

Starsza kobieta ubrana równie dostojnie, ostrożnie postawiła jedną nogę na ziemie. Następnie z pomocą mężczyzny wyszła z dorożki.

- Mamo. Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze.

- Mogę zagwarantować, że pańska mama będzie się tu czuć jak w domu. Zbigniew Stors.

Niski wąsaty mężczyzna z rozbrajającym uśmiechem pojawił się zznikąd. Ukłonił się nisko, chwycił dłoń kobiety, którą pocałował.

Po chwili równie tajemniczo pojawił się młody mężczyzna ubrany w czarny frak.

Dorożkarz przyglądał się wszystkiemu widocznie znudzony.

- Władysławie, zanieś bagaż do pokoju pani Heleny-rzekł wąsaty jegomość.

Młody lokaj wyciągnął wielką torbę z dorożki i skierował się do wejścia pensjonatu.

Syn wziął w uścisk matkę.Pożegnali się czulę.

Po chwili powrócił lokaj.

- Władysławie, zaprowadź panią Helenę do jej pokoju.

Syn ucałował jeszcze matkę. Po ich pożegnaniu wysoki lokaj wziął kobietę pod bok i wolno poszedł z nią w stronę wejścia. Gdy zanurzyli się do środka budynku wąsaty jegomość rzekł:

- Bardzo się cieszę, że pan doktor postanowił ulokować pańską matkę w naszym pensjonacie.

- Jak bym mógł ulokować ją gdzieś indziej. Chodzą słuchy, że to najlepszy pensjonat, jaki można znaleźć.

- Jak najbardziej.

Gdy mężczyźni uregulowali już kwestie finansowe, a doktor wsiadł do dorożki i odjechał wąsaty jegomość wrócił do pensonatu.

*

Pani Helenie został przydzielony jeden z najlepszych pokoi w pensjonacie. Miała o tyle szczęście, ze została przydzielona do pokoju z widokiem na park. Kobieta wolnym krokiem podeszła do okna.

Była wiosna. Zieleń dominowała na zewnątrz. Kobieta otworzyła okno i wzięła głęboki wdech. Powietrze było bardzo czyste.

Gdy pani Helena przyglądała się pięknu natury do jej drzwi ktoś zapukał. Ostrożnie podeszła do nich omijając drewniany stołek leżący na ziemi. Chwyciła klamkę i otworzyła drzwi.

Przed nią stał siwy starzec w dziurawej kamizelce. Na jego twarzy malował się dobrotliwy uśmiech.

- Witam panią. Kazimierz Walz-starzec ukłonił się nisko po czym ucałował dłoń kobiety.

- Helena Łubicz.Mogę panu w czymś pomóc?-spytała zaskoczona kobieta.

- Dowiedziałem się, że nowa osoba gości tutaj więc niezwłocznie pospieszyłemby się z panią przywitać.

- Pan też jest pensjonariuszem?

- Owszem.

- Wspaniale więc. Może moglibyśmy iść razem na kolację.Pokazałby mi pan przy okazji jadalnie.

- Nie, nie. Przykro mi, ale muszę niezwłocznie panią opuścić.

Uśmiech zmienił się w zakłopotanie. Mężczyzna pospiesznie oddalił się bez wyjaśnień.

Kobieta była całą tą sytuacją skonfundowana.

Wyszła z pokoju, lecz nie mogła już dostrzec mężczyzny, który zniknął w którymś z pokoi.

Kobieta postanowiła więc znaleźć jadalnie. Niezdarnie szukając właściwego pomieszczenia natrafiła na młodego lokaja.

- Synu. Mógłbyś wskazać mi drogę do jadalni.

Chłopak uśmiechnął się i zaprowadził kobietę we właściwe miejsce. Było już tam kilku pensjonariuszy.Zjadła kolację po czym wróciła do swojego pokoju.

Gdy nastał wieczór kobieta położyła się do łóżka. Usnęła szybko.

Spała kilka godzin, lecz obudził ją krzyk. Po chwili usłyszała niepokojące pukanie do jej drzwi. Wstała z łóżka i podeszła do drzwi. Otworzyła je i ponownie ujrzała starszego mężczyznę.

- Yyyyy. Mogę wejść do pani pokoju?-spytał dziwnym jakby wystraszonym głosem.

- Coś się stało?

- Wyjaśnię pani później.

- Zapraszam.

Mężczyzna wszedł do środka i usiadł na drewnianym taborecie.

Kobieta chciała spytać co się stało, lecz kolejny raz ktoś zaczął pukać do drzwi. Odwróciła się i je otworzyła, lecz tak być nie było widać wnętrza jej pokoju.

Na korytarzu stał wąsaty jegomość.

- Czy nie widziała pani czegoś niepokojącego? -sytał z poważną miną

- Czy coś się stało?

- Niestety jeden z naszych pensjonariuszy został zamordowany.

- Co? - kobieta mało co nie krzyknęła.

Przestraszyła się na myśl, że morderca może być w jej pokoju.Zachowała jednak zimną krew i rzekła:

- Nic nie widziałam ani tym bardziej nie słyszałam. Wie pan problemy ze słuchem.

- Dobrze więc.Proszę się zamknąć i nikomu nie otwierać. Niebawem przyjadą odpowiednie służby, które sie wszystkim zajmą. Proszę się nie niepokoić. Dobrej nocy życzę.

Kobieta zamknęła drzwi i odwróciła się. Przeszły ją dreszcze. Mężczyzna nadal siedział na drewnianym taborecie i patrzył starczym wzrokiem na nią. Nie wiedziała, dlaczego nie wydała go lokajowi.

- Słyszał pan o tej strasznej zbrodni.

- Nie tylko słyszałem, ale i ją widziałem.

Kobiet ponownie przeszły dreszcze.

- To straszne - krzyknęła - Opowie mi pan o tym.

- Mężczyzna leżał na kałuży krwi. Przestraszyłem się. Uciekłem. Do pani - rzekł widocznie roztrzęsiony.

Nie wiedziała czemu, ale mu wierzyła. W jakim sensie czuła się przy nim bezpieczną.

Po chwili dodał -Ja już pójdę-wstał z drewnianego taboretu i skierował się w stronę drzwi.

- Zostanie pan. Gdy pan teraz wyjdzie mogą źle to zrozumieć i posądzić pana o tą przestraszną zbrodnię.

- Na prawdę mogę zostać?

- Owszem.

Oboje usiedli na taboretach i zaczęli rozmawiać o tej zbrodni. Rozmowa przekształciła się w opowieść o ciężkim życiu. Nie zauważyli nawet, że zaczyna świtać.

- Ja już muszę iść-rzekł do Heleny.

- Pan tak się pojawia i znika.

Starzec nie odpowiedział nic, lecz wstał i wyciągnął z kieszeni kamizelki naszyjnik z wężem. Oczy zwierzęcia zrobione były z czerwonych diamentów.

- Proszę. To dla pani.

- Nie mogę tego przyjąć. To jest za droga kosztowność bym mogła ją wziąść.

- Pani dała mi coś więcej - rzekł po czym wsadził naszyjnik w dłon kobiety i wyszedł z pokoju.

*

Dzień mijał pod znakiem prowadzonego śledztwa. Mężczyźni w czarnych marynarkach przechadzali się po pensjonacie i pukali do każdego pokoju poszukując wskazówek zbrodni. Jak się okazało osobą, która została zamordowana był hrabia Ignacy Świdrych bardzo bogaty jegomość.

Brodaty mężczyzna w czarnym kapeluszu z laską w dłoni podszedł do Heleny, gdy jadła śniadanie.

- Detektyw Konstanty Tulej - ukłonił się zdejmując przy tym kapelusz po czym pocałować w dłoń kobietę. - Czy nie widziała pani wieczorem niczego podejrzanego? - spytał

- Nic a nic. Całą noc siedziałam w swoim pokoju.

- Oczywiście.Przepraszam, więc że przeszkadzam pani w posiłku.

Mężczyzna odwrócił się i zrobił krok do przodu.

- Panie detektywie.

Mężczyzna odwrócił się, spojrzał na kobietę pytającym wzrokiem.

-Tak?

-Czy mam się niepokoić.

- Absolutnie. W tej chwili żadnemu z pensjonariuszy nic nie grozi. Proszę się nie niepokoić.

- Mam się nie niepokoić jednak morderca nie został złapany.

- Powtarzam, że pensjonariusza nic nie grozi.

Detektyw odwrócił się i żwawym krokiem skierował się w stronę wyjścia z jadalnie.

Helena zjadła śniadanie i poszła do czytelni. Nie było tam nikogo. Podeszła do szafy z książkami i wyciągnęła jedną z nich. Usiadła na drewnianym krześle i otworzyła książkę. Zaczęła czytać, lecz lektura była nudna więc kobieta odłożyła ją na miejsce.Siedziała jeszczę chwile w czytelni rozmyślając o miłym panu z którym spędziła wieczór. Czy to on mógł być morcercą - pomyślała, jednak po chwili odrzuciła od siebie tą myśl. Wyciągnęła z kieszeni naszyjnik podarowany przez Kazimierza i założyła go na szyję. Poczuła się dziwnie. Wyszła z czytelni i natknęła się na detektywa Tuleja.

- Panie detektywie czy udało się wam już znaleźć zbrodniarza?

- Nie-rzekł mężczyzna.

Czerwone oczy węża, który był ozdobą naszyjnika zaczęły się powiększać. Detektyw patrzył w nie jakby zaczarowany.

- Tak. Znaleźliśmy sprawcę zbrodni. Był nim młody lokaj Władysław-rzekł mężczyzna jakby pomimo swojej woli. Diamentowe oczy węża stały się takie jak dawniej. Detektyw pożegnał się jakby nigdy nic i odszedł. Helena stała chwilę zszokowana sytuacją, która wydarzyła się przed chwilą.

*

Lokaj Władysław został wywieziony przez służby do więzienia. Groziła mu kara śmierci.

Z powodu złapania mordercy w sali koncertowej miało odbyć się przyjęcie. Helena przebrała się i skierowała w stronę sali. Na werandzie stał Kazimierz. Kobieta do niego . Mężczyzna odwrócił się. Był smutny.

- Coś się stało? - spytała zmartwiona.

- To nie ten chłopiec zabił hrabiego.

- Jak to?

- To nie on go zabił.

- Więc kto ?

- Nie wiem.

- Kazimierz. Detektyw Tulej wie co robi. Widocznie miał dowody na winę chłopaka.

- Jeśli mi nie wierzysz idź i spytaj się go, jakie miał dowody.

- Jak? Przecież powie, że to tajemnica śledztwa.

- Użyj medalionu.

- Co?

Walz ominął kobietę i wyszedł z werandy. Chciała za nim iść, lecz zniknął w korytarzu. Postanowiła zrobić co jej mówić i odnaleźć detektywa. Poszła do sali koncertowej. Orkiestra grała melodię. Było tłoczno. W tłumie ludzi ujrzała Konstantego Tuleja. Stał z kilkoma innymi mężczyznami. Żywo o czymś rozmawiali. Podeszła do mężczyzn.

- Panie detektywie. Możemy porozmawiać.

- Oczywiście.Panowie-rzekła a mężczyźni, z którymi przed chwilą rozprawiał rozeszli się po sali. - W czym mogę pomóc? - spytał

- Jake miał pan dowody na winę chłopca?

- Niestety nie mogę tego pani ujawnić.

Było tak jak myślała Helena. Detektyw nie chciał ujawniać dowodów śledztwa.

Sama w to nie wierzyła, ale wyciągnął spod materiału sukienki naszyjnik.Mężczyzna ponownie w niego spojrzał. Oczy węża zaczęły się powiększać.

- Wie pani co. Powiem pani prawdę. Nie mieliśmy żadnych dowodów. Złapaliśmy chłopaka tylko dlatego, by nie wzbudzać popłochu.

Oczy węża wróciły do dawnej wielkości. Kobieta schowała naszyjnik pod materiał sukienki.

Wściekła odwróciła się i wyszła z sali koncertowej. Skierowała sie w stronę swojego pokoju. W korytarzu ujrzała mężczyznę leżącego na ziemi. Dookoła niego była krew.

*

Tłum zwabiony krzykiem Heleny zbiegł się w miejsce zbrodni. Po chwili szybkim krokiem przyszedł detektyw Konstanty Tulej odganiając tłum. Jego marynarka unosiła się w górę wskazując na szybkość jego chodu. Miał bardzo poważną minę. Patrzył swoimi małymi oczami na mężczyznę leżącego na posadzce. Następnie spojrzał na Helenę stojącą po drugiej stronie.

- Pan jest idiotą - rzekła wściekła kobieta patrząc na niego potępiającym wzrokiem.

Przyszło dwóch pomocników detektywa.

- Zabierzcie tych ludzi-rozkazał stanowczym głosem Tulej.

Po jakimś czasie na miejscu zbrodni została tylko Helena, Tulej i jego współpracownicy.

- Może chodźmy w bardziej przyjazne miejsce-zaproponował detektyw.

Przenieśli się do saloniku. Wcześniej Tulej rozkazał swoim pomocniką by poszukali śladów zbrodni.

- Czy tym razem pani coś widziała?

- Nic nie widziałam nic nie słyszałam. Jest pan świadomy tego, że to po części pana wina.

- Zrozumie pani, że chciałem jak najlepiej. Gdybyśmy nikogo nie złapali pensjonaci opuścili by uzdrowisko. Wie pani jakie to straty pieniężne.

- Pieniądze ważniejsze są od życia. Tak pan uważa?

- Ja tylko wykonuje swoją pracę.

- Jeśli panu tak idzie może pora ją zmienić-zauważyła kąśliwie kobieta.

Do saloniku wbiegł jeden z pomocników detektywa.

- Panie Konstanty. Mamy coś.

Mężczyzna wstał i wyszedł zostawiając kobietę samą.Siedziała chwilę samotnie aż zorientowała się że nie ma naszyjnika podarowanego przez Kazimierza.

Wiedziała co za chwilę się stanie. Nie trudno było się domyśleć, że kosztowność zostanie znaleziona na miejscu zbrodni. Musiała działać. Ostrożnie otworzyła drzwi od saloniku i wyjrzała na zewnątrz. Usłyszała zbliżające się kroki i szmer rozmów. Z drugiej strony ujrzała Kazimierza odwróconego plecami do niej.

Postanowiła za nim iść.Robiła to na tyle cicho by nie mógł jej usłyszeć. Przeszła za nim dobrych kilkadziesiąt kroków, gdy wszedł do czytelni. Otworzyła drzwi i ujrzała regał z książkami, która przesuwa się zasłaniając Kazimierza. Podeszła bliżej i przyjrzała się dokładnie. Nie wiedziała jednak jak działa mechanizm uruchamiający regał. Usłyszała zbliżające się kroki.

- Szukajcie. Nie mogła daleko uciec-poznała głos detektywa.

Zrobiło jej się gorąco. Zaczęła wyciągać książki. Czytała kiedyś, że tak właśnie działają niektóre mechanizmy.

- Sprawdźcie czytelnie-usłyszała.

Podeszła do jednej ze regału i namacała ją. Kroki było słychać coraz szybciej.

Na ściance regału znalazła przycisk. Regał przesunęła się powoli. Klamka od drzwi czytelni zaczęła schodzić w dół.

Kobieta wskoczyła za regał i nacisnęła taki sam guzik.

Gdy jeden ze współpracowników Konstantego Tuleja wszedł do środka regał stał na swoim miejscu tak jakby nic się nie stało.

- Tu jej nie ma - usłyszała.

*

W korytarzu było ciemno. Helena wymacała dłonią ścianę. Szła powoli. Jej serce zaczęło bić bardzo szybko.

W pewnej chwili uderzyła głową o coś drewnianego. Wymacała dokładnie i znalazła klamkę. Przycisnęła ją i ujrzała światło.

Weszła do pomieszczenia. Znajdowała się w małym pokoju.

Dostrzegła schody prowadzące w górę.

Ostrożnie krok po kroku wchodziła po nich w górę. Zatrzymały ją żelazne drzwi. Chwyciła klamkę i chciała je otworzyć. Żadnej reakcji. Były zamknięte. Kobieta zaczęła walić pięściami w żelazne drzwi. Każde uderzenie sprawiało jej ból.

W pewnym momencie usłyszała kroki i szmer po drugiej stronie. Ktoś przekręcił klucz i drzwi ustąpiły. Stał przed nią wysoki mężczyzna w białym fartuchu. Jego wąsy zakręsały sięw dół. Spojrzał na nią podejrzliwie.

- Co pani tu robi? Nie jest pani naszym pacjentem-spytał z podrażnieniem.

- Gdzie ja jestem? - spytała

- Proszę za mną-rzekł nieco już łagodniej.

Helena wyszła z pomieszczenia. Byli teraz w dużym korytarzu prowadzącym w dwie strony.Szare ściany nadawały temu miejscu grozę.

- Znajduje się pani w Zakładzie dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów Zofiówka.

Kobieta nie wiedziała co powiedzieć. Nic już nie rozumiała.

Szła tylko za mężczyzną. W pewnym momencie ujrzała Kazimierza. Stał przy jednej ze ścian. Wyglądał inaczej niż zwykle. Jego siwe włosy roztrzepane były na różne strony. Na jednym z policzków miał siniaka.Widząc Helenę odwrócił się w drugą stronę.

- Jak mogłeś?-krzyknęła na mężczyznę.

Kazimierz nie zareagował.

- Pieprzony kłamca.

Mężczyzna w fartuchu przyglądał się nie reagując. Czekał.

Kazimierz odwrócił się powoli w jej stronę i ze smutną miną wypowiedział tylko jedno słowo

- Prze-praszam.

Wściekłość kobiety była ogromna. Chciała krzyczeć, przeklinać jednak w odpowiednim momencie wtrącił się jegomość z zakręcanymi wąsami.

- Niech pani się uspokoi.Widzę, że zna pani Kazimierza. Nie wolno mi tego robić jednak złamię zasady. Wyjaśnijcie sobie wszystko.

Mężczyzna wolnym krokiem oddalił się od Heleny i Kazimierza. Starcy stali w ciszy. Kazimierz starał się unikać wzroku kobiety. W końcu przerwał ciszę, która przeszywała go jak sztylet.

- Prze-praszam - rzekł ponownie.

Nadal nic nie mówiła. Patrzyła tylko na niego z wyrzutem.

- Zrozum. Nie wiesz jak to jest. Wszyscy uważają cię za wariata. Żyjesz tylko po to, by umrzeć. Nie masz nic. Jesteś sam.

- Dlaczego ja? Dlaczego mnie wybrałeś-spytała łamiącym się głosem?

- Pukałem do wielu pensjonariuszy. Tylko ty okazałaś mi przyjaźń. Poczułem się w końcu rozumiany.

- Czemu tu jesteś?

- Medalion. Przez niego wszyscy zaczęli uważać, że jestem chory psychicznie.

- Czemu go nie wyrzuciłeś?

- To prezent - mówiąc to spuścił wzrok do dołu - Prezent od kogoś bliskiego.

- Ty wiesz kto zabijał w pensjonacie?

*

Na twarzy detektywa Konstantego Tuleja pojawił się uśmiech. Współpracownik detektywa zakuł mordercę w kajdanki i prowadził do dorożki. Zbigniew Stors spojrzał z wściekłością na Helenę Łubicz. Na szczęście pracownik Zakładu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów Zofiówka, Helena i Krzysztof zdążyli ostrzec detektywa, zanim Stors dokonał kolejnej zbrodni. Okazało się, że jest on chory psychicznie który uciekł przed kilkoma laty z zakładu i zatrudnił się w Pensjonacie Abrama Gurewicza.

- Dziękuję-detektyw Tulejz uśmiechem wyciągnął rękę do Heleny-Gdyby nie pani ta sprawa nie zostałaby rozwiązana.

Kobieta przyjęła podziękowania i odwróciła się w stronę Kazimierza odchodzącego razem z pracownikiem zakładu.

- Pani Heleno-krzyknął Tulej-Byłbym zapomniał. Pani naszyjnik.

Wręczył kobiecie kosztowność.

- Dziękuje. Może mi się jeszcze przyda-uśmiechnęła się tajemniczo kobieta.

Odwróciła się ponownie, lecz Kazimierza już nie było. Wyszła jak najszybciej na zewnątrz do parku. Nikogo nie było. Rozczarowana kobieta chciała wrócić do pensjonatu, gdy zza swych pleców usłyszała.

-Helutka.

Odwróciła się. Naprzeciwko niego stał Kazimierz.

- Pan Henio dał nam chwilę.

- Mam naszyjnik. Może da się coś zrobić. Zaczarować jakoś wszystkich byś mógł wyjść z zakładu - mówiła coraz szybciej kobieta.

- Nie trzeba. Już mnie uratowałaś. Pod koniec mojego życia dałaś mi ukojenie. Nie trzeba mi już nic więcej.

Krople łez ciekły po pomarszczonych policzkach kobiety. To ty mnie uratowałeś - pomyślała

Podeszła do niego i objęli się.

- Co z naszyjnikiem? - spytała

- Wyrzuć go - rzekł a następnie dodał - Żegnaj Helutka.

Wolnym krokiem skierował się do wyjścia z parku. Gdy był już przy furtce odwrócił sie i spytał :

- Nie bałaś się, że jestem zabójcą.

- Pokochałam cię.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Violet 04.09.2017
    Nie lubię kryminałów, ale przeczytałam z pewnym zaciekawieniem. Pomysł i temat mocno ograny, ale jednak przyciągajacy uwagę autentycznoscią emocji. Przesadziłeś/aś z tą miłością na końcu, jak dla mnie za mocno. Opowiadanku uroku ujmują liczne powtórzenia, słabe zapisy dialogów, ogólnie stylistyka. Daję 4-.
    Pozdrawiam.
  • riggs 04.09.2017
    całkiem niezłe,fajnie pokręcone 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania