Ubezwłasnowolniona opiekunka

Po pięciu tygodniach na zleceniu, a po siedmiu tygodniach poza granicami kraju złapał mnie mały kryzys. W sumie nie mam co narzekać. Na kryzysy w moim życiu jest czas wtedy, gdy nie muszę już walczyć. Póki toczę bój mam wrażenie, że jestem silna. Gotuję się wtedy od środka, ale w sumie jestem wtedy szczęśliwa. Mam wtedy zadanie do wykonania. Gdy sytuacja się w miarę ustabilizuje, chyba mam za wiele czasu by myśleć. By myśleć o sprawach mniej ważnych. Właściwie by myśleć o niczym. I wtedy zaczynam być nieszczęśliwa. Staram się stoczyć walkę z tym moim nieuzasadnionym nieszczęściem. W wolne popołudnie wybrałam się na zakupy, oglądnęłam dobry film, po miesiącu pierwszy raz wyszłam na prawdziwy spacer. Niby czułam, że zbieram się do kupy, usiadłam i znowu się rozleciałam.

 

Jak to jest? Myślę, że zabija mnie nuda. Brakuje mi zajęcia. Właśnie. Na zleceniu u Sofjencji też miałam taki moment, gdy wszystko było już tak, jak tego chciałam. Wtedy wymyśliłam… Hmmm, raczej osoby, które mnie czytały, rzuciły mnie w objęcia bloga. Praktycznie w listopadzie i grudniu życie poza blogiem przestało dla mnie istnieć. Rano lekcje języka niemieckiego, w porze obiadowej gotowałam coś ciekawego, by móc wrzucić przepis na bloga, działo się, czy się nie działo, zawsze mnie coś zastanawiało, o czym mogłam napisać. Co zrobić, gdy w życiu pustka? Co zrobić, gdy w głowie pustka? Zrezygnować ze zlecenia, które może wydawać się wymarzonym zleceniem? Czego mi tu brakuje? Siedzę w pokoju. Mam święty spokój. Chyba każdy o tym marzy. Znam siebie i wiem, że nie zniosę tego. Tej nudy. Nieszczęścia. A szkoda. Bo zlecenie jest warte tego, by tu zostać.

 

Patrzę na moich podopiecznych. Może to ich nuda mi się udziela. Siedzą cały dzień w salonie. A właściwie leżą. Pani Flip na wysuwanej kanapie, pan Flap na fotelu. Nie ma włączonego radia, ani telewizora. Raczej ze sobą nie rozmawiają. Ja z nimi też mało rozmawiam, bo i o czym? O tym, że czuję się, jakbym przegrała walkę, pomimo że ją wygrałam. O tym, że czuję się jak ubezwłasnowolniony człowiek? O tym, że muszę żyć ich życiem. Przepraszam. Nawet ich życiem nie żyję. Podopieczna uważa się za zdrową osobę i gdziekolwiek się wybiera, wybiera się beze mnie. Cokolwiek robi, moje zdanie się nie liczy. W głowie wiruje mi zdanie syna podopiecznej: „przecież nie ubezwłasnowolnię własnej matki”. No tak. Lepiej zamknąć z nią opiekunkę i zmusić do tego, by była. Była. Jak? Po co? Dla czystego sumienia. Niczego więcej się ode mnie nie wymaga. Baa. Nic innego nie mogę robić. Pani żyje w dalszym ciągu, tak jakby mnie tu nie było. Dzieci w sumie też tak się zachowują. Owszem, gdy przyjadą z większością gości można porozmawiać. Ale rozmawiamy o nich, o ich matce. W sumie o mnie i moje sprawy nigdy nikt mnie jeszcze nie zapytał. Tak, jakbym nie miała swojego ciała i swojej duszy.

 

Pierwszy raz w życiu nie udało mi się ustawić sprawy zakupów i obiadów. Niby wszystko zostało załatwione, ale hmmm nie wiem. Jest dziwnie. To samo z wolnym. Niby mam dwa razy wolne po 12 godzin, ale też jakoś nie do końca. Może to ja nie jestem asertywna w obliczu starych bezsilnych ludzi. Straciłam swoją siłę przebicia. Nie wiem. Nie rozumiem, co się dzieje. Powtarzam sobie, że nie jest źle. Tymczasem nawet nie jestem w stanie posprzątać. Idę do łazienki u góry, nagle pani Flip coś musi tam zrobić, wychodzę ze spokojem do toalety na dole, a pani Flip wyskakuje mi zza pleców i musi tam coś zrobić. Nie będę przecież walczyła z kobietą o to, by przetrzeć zlew. Biorę odkurzacz, pani Flip lata mi nagle w sypialni i dosłownie szlag mnie trafia. To stary, powolny i sorry ale głupkowaty człowiek i nie przejdzie zwinnie pomiędzy odkurzaczem, tylko najzwyczajniej w świecie mi zawadza. Tracę ochotę na sprzątanie. Ale wiem, że podłoga w kuchni się klei. Myślę: „spróbuję szybko przetrzeć. Zmywam podłogę, a pani Flip i pan Flap udają się do ogrodu. Oczywiście przez mokrą kuchnię. Robią ślady. Wracając z prac ogrodowych (chociaż żadnych efektów nie widać) w kuchni na podłodze ląduje ziemia i kawałki liści i trawy.

 

Nic mi się nie chce. Bo i po co. I co teraz? Do tego czasami mam wrażenie, że mam syndrom sztokholmski. Cierpię pozbawiona wolności, pozbawiona decydowania o tym, co kiedy i jak robię, o tym co jem, kiedy śpię. Każde miłe słowo podopiecznej przyprawia mnie o wyrzuty sumienia. Myślę sobie wtedy: oni są tacy mili, bezsilni, bezbronni, a ja jestem taka wredna, wyrachowana, myślę tylko o sobie. Chyba zaczynam rozumieć dlaczego w tej pracy nie powinno się pracować dłużej niż cztery tygodnie. Jeśli po takim czasie przychodzą takie myśli, to większość opiekunów i opiekunek powinna znaleźć się w zakładzie psychiatrycznym. Wiem jednak, że to kryzys przejściowy. Walczę z nim. Podążam go celu. Z doświadczenia wiem, że w pewnym momencie miejsce pracy powinno się ustabilizować i powinnam się poczuć, jakbym była u siebie. Nie wszędzie jednak tak jest. Intuicja mi mówi, że to nie jest TO miejsce. U Sofjencji weszłam i wiedziałam, że chcę tam pracować. Też miałam tam niemiłe doświadczenia. Mój bój o swój „kawałek świata” trwał bardzo długo. Ale tam pewne sprawy były jednak inaczej ułożone. Tutaj nie ma takiej możliwości, by było lepiej. A może jednak? Popracuję jeszcze trochę. Widzę już poprawę nastroju. Więc może będzie lepiej i na pewne sprawy spojrzę łaskawszym okiem. Z pewnością przyjdą jeszcze nie raz takie momenty, że poczuję się, jak ubezwłasnowolniona. Dzisiaj drugi wieczór pod rząd zjadłam talerz sałaty. Na szczęście zauważyłam, że podopieczna lubi sałatkę grecką. Nie uda mi się wprowadzić tutaj normalnych posiłków, ale ten talerz sałaty jest namiastką normalności. Ubezwłasnowolniona opiekunka z syndromem sztokholmskim jest za niego wdzięczna. Mogło być gorzej. Może być gorzej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 26.05.2018
    Masz błąd w tytule, skorzystaj z edycji
    Tekst przeczytałam z przyjemnością. Taki zwykły, ludzki, prawdziwy - lubię takie :)
    dałam 5 :)
    Życzę powodzenia w pracy :)
  • Kasia Perla 26.05.2018
    Dzięki. Faktycznie ????
  • Mokry 27.05.2018
    "Rano lekcje języka niemieckiego, w obiad gotowałam" - tu masz błąd, konkretnie chodzi mi o to "w obiad gotowałam". Powinno, być po południu gotowałam, jeśli chciałaś użyć pory dnia albo hmm... Na obiad gotowałam.

    W każdym razie to nie rażący błąd, a, tekst czyta się fajnie czyli dostajesz piątkę =) Powodzenia
  • Kasia Perla 27.05.2018
    hmm :-) może w porze obiadowej? ale właściwie gotowałam w porze przedobiadowej :-))) myślałam, że obiad to tez jest pora dnia :-)))) dzięki

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania