Vigor cz1

- I właśnie dlatego, z tym do pana przychodzę. Nie jestem pewna czy powinnam zdecydować się na dodatkowe opłaty na rzecz funduszu, które podniosą moją emeryturę , czy też odkładać je do skarpety. Nie mogę zrozumieć tych wszystkich procedur. Każda odnosi się do następnej. To jakiś ciąg niekończących się paragrafów. Bo na przykład....

" Pani Kwiatkowska z całkowitym przejęciem starała się wyjaśnić to czego nie rozumiała. Gestykulowała rękoma, kartkowała stosik dokumentów, który przed nią leżał. Poprawiała włosy, poprawiała okulary. Była przejęta do szpiku kości. Ale czy ja byłem tym przejęty ? Nie !

Tak , u wejścia do mojego biura wisiał niewielkich rozmiarów szyld „ Porady prawne” Igor Kowalski. Tak , jestem prawnikiem, który posiada wiedzę i doświadczenie ale biuro założyłem po to aby nie pomagać ludziom. Założyłem je z zupełnie innym zamiarem. Staram się doradzać jak najgorzej tylko potrafię. Ludziom to jednak nie przeszkadza. Dalej bez myślnie , jak przysłowiowe muchy do miodu, lgną do mojego biura. Nie mam ochoty słuchać o ich problemach. Nie mam nawet ochoty ich oglądać. Celem tego biura , jest dać mi miejsce do myślenia. Jak na ironię najlepiej myśli mi się w miejscu gdzie dookoła są ludzie. Tak , to nie ma sensu. Ale czy na pewno ? Zrozumiałem to przez przypadek, stojąc w kolejce ogromnego supermarketu . Obserwując przechodzących ludzi, wyciszam się wewnętrzne. Jestem wtedy jak w mydlanej bańce. Jak w swoim własnym świecie. Zagłuszony, monotonnym obrazem przesuwających się ludzi. Nawet nie ludzi a cieni. Właśnie wtedy robię się spokojniejszy. Zastanawiam się wtedy nad trapiącymi mnie problemami. Znajduje odpowiedzi na dręczące pytania. Jak w letargu, tracę na moment kontakt z rzeczywistością. To mała cena za odpowiedzi, których szukałem."

- Przepraszam, panie Igorze , ale co pan na ten temat myśli ? kontynuowała pani Kwiatkowska. - Czy ja w ogóle mam szanse się zakwalifikować ?

Igor przez cały czas wpatrywał się z wielkim zainteresowaniem w panią Kwiatkowską. Jej zmarszczona twarz, wyblakłe błękitne oczy ukryte za błyszczącymi szkłami okularów, domagały się odpowiedzi.

- Oczywiście, że ma pani szanse. Te wszystkie państwowe instytucje, chcą wyssać z nas jak najwięcej tylko mogą a potem to najlepiej jakbyśmy wszyscy umarli. Wtedy, prywatne fundusze, Zus-y i wszystkie im podobne, mogą położyć swoje brudne łapska na naszym ciężko wypracowanym dorobku. My z drugiej strony potrzebujemy tylko odrobimy czasu na uporządkowanie wszelkich spraw. Najlepiej by było gdyby czas zatrzymał się na pstryknięcie palcami . Dokładnie w taki sposób.

Igor podniósł dłoń i pstryknął palcami.

Czas się zatrzymał.

Prosty, czarny zegar na ścianie jego biura, zatrzymał ruch wskazówki sekundnika. Pani Kwiatkowska, oparta o biurko, zastygła z niewyraźnym uśmiechem na twarzy. Na zewnątrz ruchliwa ulica stanęła w miejscu. Igor wstał od biurka i podszedł do okna , które wychodziło na główną ulicę.

- Tak samo jak pani, pani Kwiatkowska, ja również potrzebuje czasu. Z tą różnicą, że ja mam go pod dostatkiem. Pani zastanawia się czy będzie pani godziwie żyła w momencie przejścia na emeryturę ? Ja zastanawiam się czy jestem tą -odpowiednią osobą ? Czy ja, to ten gościu? Czy mam być po waszej stronie, czy tylko po swojej ? Czy jesteście tego warci, czy to wszystko warte jest jakiekolwiek zachodu ?

Igor wrócił do biurka, usiadł na krześle i oparł na łokciach wpatrując się w panią Kwiatkowską.

- Czy wie pani dlaczego nikt nie znalazł jeszcze życia poza ziemią ? Innej cywilizacji, innej inteligentnej formy życia ? Igor prze chwilę oczekiwał odpowiedzi .

- Nie nie prawda . Odpowiedział. - To nie dlatego że niczego tam nie ma. Dlaczego ? Dlatego , że żadna cywilizacja nie chce być przez nas odkryta. Nikt nie chce mieć nic do czynienia z ziemią czy też jej mieszkańcami. Igor lekko podniósł swój głos.

- Wszyscy tam , w całym wszechświecie wiedzą, gdzie jest ziemia. Wiedzą, że ziemia jest trucizną kosmosu. Każda z cywilizacji tylko czeka aż w końcu wytrujemy się do zera. Igor podniósł się z krzesła.

- Niektóre nawet wiedzą, kiedy to się stanie. Co pani na to ? Nawet ja wiem, kiedy to się stanie. Igor machnął ręką w powietrzu.

- Te bliżej nas starają się pozostać w ukryciu. Szperamy po całym kosmicznym niebie coraz dalej i dalej. Budujemy coraz lepsze teleskopy.

- Wie pani co robią te wszystkie pozaziemskie , inteligentne cywilizację. Igor staną znowu pod oknem , podpierając się rękoma pod boki.

- Traktują ziemię jak śmietnisko. Co jakiś czas wysyłają na naszą planetę swoich najgorszych , najżałośniejszych, przedstawicieli . Złodziei, przestępców, gangsterów, rebeliantów, wywrotowców, złych myślicieli czy nawet badziewnych kucharzy. Wszędzie tam panuje perfekcyjny porządek. To my jesteśmy trucizną kosmosu, nie oni.

Igor wpatrywał się w popołudniowe słońce czerwcowego nieba. Pogoda była prawię, że idealna. Bezwietrzny dzień, nie za ciepło, nie za gorąco. Zielone drzewa . Prawie idealnie.

- Ten dzień, ta pogoda . Ładnie prawda ?

Igor odwrócił się w stronę pani Kwiatkowskiej.

- Założę się, że Czerwiec to pani ulubiony miesiąc. Ciepło. Długie ciepłe dni - powtórzył .- Zieleń dookoła, ptaszki śpiewają, aż chce się żyć. Prawda ?

- Nie !. Krzyknął Igor. To wszystko nic . Nie mamy nic do zaoferowania innym pozaziemskim cywilizacją. Inne światy, są tym co możemy tylko sobie wymarzyć. Leczące powietrze, odmładzające morza, wolne od agresji społeczności. My w oczach innych jesteśmy niedorozwinięci. Jak to się mówi sto lat za murzynami. Z tym , że to nie zwykłe lata, to lata świetlne.

Igor westchnął , po czym odwrócił się w stronę okna.

- I tylko ja jeden wiem jak jest naprawdę. Tylko ja jeden. I musiałem obiecać , że nikomu o tym nie powiem.

Igor wrócił do biurka i usiadł na krześle.

- A wie pani co by się stało gdybym komuś powiedział ? Cała planeta została by zniszczona. Nie tylko Polska czy może Europa . Cała planeta. Tak. Cała planeta.

Igor ponownie oparł się na łokciach siadając przy biurku.

- Los tej planety, leży w moich rękach. I cały czas się zastanawiam czy nie puścić tego wszystko z dymem. A wie pani dlaczego jeszcze tego nie zrobiłem ? Bo nie miałbym się gdzie podziać. Nikt nie chce ludzi w swoim świecie. Nikt nas nie chce. Żeby zostać na jakieś innej planecie musiałbym wyciąć w pień wszystkich ich mieszkańców. Nie jestem tego typu osobą. Więc teraz pani widzi na czym polega mój dylemat. Zastanawiam się czy jestem właściwą osobą, która mogłaby przeciwstawić się kosmosowi ? Czy pozwolić ludzkości zobaczyć jak wygląda przyszłość ?

Igor spojrzał na rozłożone przed nim dokumenty pani Kwiatkowskiej.

- Jak sama pani widzi. Aż ręka sama świerzbi . Ludzkość nie daje za dużego wyboru. Dlatego właśnie potrzebuje spokoju , żeby się zastanowić.

Igor przetarł palcami oczy a potem podparł policzek ręką.

- Ktoś mi kiedyś powiedział, żebym się nie poddawał , że nie będzie lepiej ani łatwiej. Nawet teraz , tutaj, mam do czynienia z moralnym dylematem. Jeżeli doradzę pani źle, będę taki sam jak ludzie którymi gardzę, którzy mnie denerwują. Efekt będzie taki, że albo wróci pani do mnie po kolejną poradę albo trafi pani na kogoś jeszcze gorszego niż ja . Kogoś bez sumienia. Jeżeli jednak pani pomogę może, coś się zmieni. Ktoś mi też kiedyś pomógł. Bardzo dawno temu. Nie miał za bardzo wyboru, nie był też ani dobrą ani złą osobą. Nie był w sumie osobą . Był pierwszym z zaświatów, który został zesłanyny na naszą planetę. A poznałem go w Japonii podczas moich pierwszych podróży.

Podróżował po wielu krajach. Na naszej małej planecie istnieją ponad 193 kraje . Mnie udało się zwiedzić trochę ponad setkę. Od tych najmniejszych do tych największych. Od tych najmniej do tych najbardziej rozwiniętych. Wszystkie były szalenie interesujące i wszystkie pozwoliły mi nauczyć się czegoś innego. Wiedza jest jedną z form energii, której ludzkość zupełnie nie docenia. Podróżując spotkałem również wielu interesujących ludzi. Ludzi bardzo mądrych, silnych, szybkich, wytrzymałych, ludzi bardzo starych. Spotkałem również osoby czy raczej zesłańców trochę podobnych do mnie, i muszę przyznać ,że jest ich więcej niż przypuszczałem. Niektóre z nich to jednostki, które żyły ma naszej planecie od zarania dziejów. Równie stare jak czas. Wszyscy oni żyją pośród nas i pomimo tego że mieszkańcy ziemi to przysłowiowy wrzód na dupie, są zadowoleni. Ziemia to ich nowy dom. W jaki sposób spotkałem te wszystkie niesamowite osoby ? Poprzez ich energię. Każdy z nich emitował unikalny , jedyny w swoim rodzaju typ energii. Energii tak różnej od energii normalnej osoby. Czasami wystarczyło podążać po niej jak po nitce . Każdy z nas zostawia jej ślady. Dla przeciętnego człowieka są one zupełnie nie widoczne. Dla mnie są jak najbardziej rzeczywiste. Czuję a nawet je widzę. Posiadają różne ,kolory , zapachy, smaki i poziomy. Wszystkie różnią się od siebie. Nic w tym dziwnego, każdy z nas jest inny. Nawet identyczne bliźnięta będę emitować inne rodzaje energii . Wszystkie są unikatowe.

Będąc w Japonii napotkałem na jeden taki niepowtarzalny rodzaj energii , za którym podążałem przez kilka dni. Wydaje mi się , że osoba której szukałem dobrze o tym wiedziała i nie chciała dać się znaleźć. Pierwszy raz poczułem jej ślad w mieście Hiroszima . Mieście które zostało starte z powierzchni ziemi za pomocą bomby atomowej. Będąc tam , wciąż mogłem wyczuć resztki energii po tej przeklętej bombie. Pomimo tego ,że miasto ruszyło do przodu i prężnie się rozwija ludzie wciąż są pełni żalu i strachu. Spacerując do koła budynku , który nie uległ całkowitemu zniszczeniu , a który stał się później pomnikiem upamiętniającym tej dzień, natknąłem się na coś, co zupełnie nie pasowało do otaczającego mnie miejsca. Ludzie dookoła byli spokojni, rozgniewani, ciekawi, smutni, pełni pokory i zrozumienia. Ich wewnętrzna energia była czysta i zrównoważona. Energia ,która ją widziałem chyliła się tylko w jedno stronę. Ciemności , bezruchu, zniszczenia i śmierci. Nie było w niej nic co ludzkie ani nie pochodziło od zwierząt. Tego dnia poznałem jedną z ważniejszych lekcji w swoim życiu. O równowadze we wszechświecie bez której nie byłoby niczego. Dzień i noc, życie i śmierć. Energia była tego nieodzowną częścią. Ale dlaczego w tym przypadku równowaga nie była zachowana? Musiałem się tego dowiedzieć i dlatego postanowiłem podążyć za tropem .

Nie było to aż takie trudne. Resztki tej energii były bardzo dobrze wyczuwalne , poza tym smakowały jak niedosolone buraczki. Ślady prowadziły pod całej Hiroszimie . Mijałem szpitale, fabryki, szkoły, centra handlowe ale nigdzie nie mogłem znaleźć ich właściciela. Niestrudzony opuściłem miasto i podążyłem dalej. Ślady prowadziły przez niesamowicie malownicze tereny aż wreszcie dotarłem do jeziora Yasaka. Całe szczęście , że byłem w tej okolicy to znaczy w miejscu praktycznie nie zaludnionym, ponieważ to co stało się później było moją kolejną ważną życiową lekcją.

Postanowiłem zejść z głównej drogi w stronę jeziora. Miejsce, do którego dotarłem przypominało bardziej rzekę, ale nic w tym dziwnego. Jezioro Yasaka, biegnie w stronę tamy , a potem po kilku kilometrach wpada do morza, więc w sumienie było jeziorem, ale co tam. Było niesamowite.

Po kilku godzinach marszu zrobiło mi się cieplej więc postanowiłem się trochę ochłodzić nad wodą. Po ściągnięciu plecaka i ubrania, w samej podkoszulce, nachyliłem się na wodą. Wpatrując się w swoje odbicie zauważyłem ,że moje oczy były jaśniejsze niż zwykle. Im dłużej się w nie wpatrywałem tym robiły się bardziej pomarańczowe. Tak samo zachowywała się moja skóra. Jak gdyby coś chciało się wydostać na zewnątrz. Wciąż robiło mi się coraz cieplej. . Po włożeniu rąk do jeziora, woda zaczęła wrzeć ,tak jak podczas gotowania wody na herbatę. Podparty obiema rękami postanowiłem zanurzyć również głowę . Poczułem ulgę. Tylko na chwilę bo zaraz potem eksplodowałem ogromnym promieniem przez głębiny jeziora na drugi brzeg . Trwało to tylko przez chwilę ale to wystarczyło aby obniżyć poziom wody i stworzyć wypalony korytarz po drugiej stronie brzegu. Po krótkiej chwili woda znowu podniosła swój poziom. Ciągle podparty nad lustrem wody, odbiło mi się czkawką i...i tyle. Nic więcej się nie stało. Czułem się normalnie. Nie było mi ani za gorąco ani za zimno. Wszystko wróciło do normy. No może oprócz drugiego brzegu. Dziura w dnie jeziora wypełniła się wodą więc nic nie było widać, ale brzeg po drugiej stronie. Raczej nie dało się tego ukryć. W okolicy nie było żywej duszy . Nikt niczego nie zauważy przez jakąś chwilę, ale przypuszczam, że Japończycy nie puszczą tego płazem.

Byłem jakieś dwa , może trzy kilometry od kaplicy Kawachi i mostu, który pozwalał dostać się na drugą stronę jeziora. Kwestią czasu było więc , zanim ktoś wpadnie na trop mojej czkawki. Nie chcąc się o tym przekonać wróciłem na drogę i ruszyłem dalej. Bijąc się z myślami, zastanawiałem się nad tym co się stało. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że był to niekontrolowany upust nadmiaru skumulowanej energii. Potrafię ja wchłonąć, akumulować oraz przetwarzać na różne sposoby. Niezużyta, nagromadzona w wielkiej ilości musi się jakoś wydostać. Czkawka nad jeziorem Yasakabyła tego efektem.

Odnalezienie porzuconego tropu nie było problemem . Ślady prowadziły mnie do kaplicy Kawachi. Miejsca położonego na niemałym wzgórzu z malowniczym widokiem na most Miwamachi. Oprócz kaplicy znalazłem tam kilka domów. Ślady energii , które dla mnie wyglądały jak cieknąca farba po ulicy, doprowadziły mnie do jednego z domków. Domek albo może raczej chatka , bo przypominało to raczej coś co stawia się na działce za miastem. Pulsowała wręcz czerwoną aurą. Stojąc na przeciwko wejścia czekałem. Nic się nie działo przez dobre 5 minut potem, frontowe drzwi uchyliły się cichym skrzypnięciem. Tak jak przypuszczałem. Ten ktoś uchylił dla mnie te drzwi. Wiedział ,że jestem na zewnątrz. Tak samo jak ja wiedziałem , że ktoś jest w środku. Powoli i ostrożnie wszedłem do środka.

Pierwsze pomieszczenie było czymś w rodzaju ganku i było dosyć ciemne . Podążając dalej dotarłem do pokoju głównego. Jedno wielkie okno wpuszczało światło do środka . Wnętrze było bardzo prosto urządzone. Białe ściany, mała ława na podłodze do wysokości kostek i mata z poduszką do spania w rogu pokoju. Dalej było kolejne przejście ,które prowadziło do kuchni. Kuchnia przypominała standardy polskiej wsi z lat , nie wiem ‘80 tych. Mała, z jednym lichym oknem, małym piecykiem i małym stołem pod ścianą. Przy tym właśnie stole siedział mężczyzna. Był średniej budowy ciała. Był szczupły , miał pociągłą twarz i czarne włosy zwinięte w krótki warkocz. Mężczyzna podniósł swoją lewą dłoń po czym zgiął razem palec wskazujący i palec środkowy. Poczułem jak z zawrotną prędkością strumień energii mija mnie w przejściu, mknie przez główny pokój i uderza w drzwi wejściowe. Drzwi zatrzasnęły się pustym stuknięciem.

- Proszę usiądź – powiedział do mnie w języku japońskim.

Ponieważ byłem w Japonii dopiero od kilku tygodni , mój japoński był raczej na kiepskim poziomie. Udało mi się jednak przyswoić kilka popularnych zwrotów, stosowanych we wszystkich miejscach publicznych. Na całe szczęście zrozumiałem co do mnie powiedział.

- Dzięki -odpowiedziałem zajmując miejsce przy stole.

Na stole stał mały szary czajnik, z którego ulatywała para. Zaraz obok dwie malutkie miseczki. Co za fantastyczny zapach pomyślałem. Pierwszy raz, od bardzo dawna, najpierw poczułem prawdziwy zapach a zaraz potem jego formę energii. Mieszanka niespotykanych dotąd przeze mnie ziół i suszonych owoców.

Mężczyzna sięgnął po czajnik , który w jego smukłych dłoniach wyglądał jak zabawka dla dzieci i wypełnił obie miseczki. Wziąwszy jedną do ręki zaczął mówić do mnie coś w języku, który coraz mniej przypominał japoński.

- Mój japoński , zły – odparłem.

Mężczyzna zatrzymał swoją miseczkę w połowie drogi do ust i zapytał po angielsku.

- Amerykanin ?

- Nie , nie jestem Amerykaninem – odpowiedziałem również po angielsku, który był na o wiele wyższym poziomie niż japoński.

-Europejczyk ? Mężczyzna upił trochę ze swojej miseczki i postawił ja na stole.

- Tak , odparłem. Jestem z Polski . Mam na imię Vigor.

Podniosłem swoją miseczkę . Płyn miał niesamowity słodki zapach i był szmaragdowo zielony.

- Herbata- powiedział po polsku nieznajomy. - Zielona herbata. Dobra na wszystko – dodał.

Spojrzałem na niego po czym upiłem trochę z miseczki. Wpatrywał się we mnie swoimi ciemnymi niemalże czarnymi oczyma. Miał zmarszczki na policzkach, zadarty nos , przyległe uszy i ciemne pełne usta. Miał szerokie ramiona czego nie zauważyłem przy wejściu do kuchni. Siedział i czekał aż skończę. Herbata była naprawdę dobra, ale nie wypiłem całej miseczki . Odstawiłem ją na stół, po czym zrzuciłem resztkę swoich rzeczy na podłogę . Siedzieliśmy tak w ciszy czekając na kolejny ruch. Chwile upływały a ja nie wiedziałem jak zapytać , kim był nie znajomy na przeciwko mnie.

Widziałem tylko mężczyznę ,który tonął w czerwonej aurze energii. Energii ,która spowijała go niczym diabelskiego demona. Zacząłem się zastanawiać . Jeżeli ja widzę go w taki sposób ,to jak on widzi mnie ? Wpatrywałem się w parującą herbatę i wtedy dopadł mnie pierwszy cios. Mężczyzna nie ruszając się z miejsca, uderzył mnie otwarta dłonią w głowę. Siła tego ciosu była tak ogromna, że wylądowałem na podłodze. Starając się podnieść, wyczułem jego sylwetkę za swoimi plecami. Wtedy nadszedł drugi cios. Prosto w tył mojej głowy. Miałem wrażenie ,że zaraz stracę przytomność. Nie mogłem na niczym skupić wzroku, wszystko było rozmyte i latało mi przed oczyma. Leżąc tak na podłodze czekałem ostatniego ciosu. Cios jednak nie nastąpił. Z zamkniętymi oczami usiadłem na skulonych nogach. Przeczesałem rękami głowę, złapałem się za szyję. Głowa prze chwilę pękała mi w szwach, ale tylko przez chwilę. Potem wszystko ustało i czułem się znowu dobrze. Miałem wrażenie, że zrobiło się jaśniej, ale kiedy otworzyłem oczy zrozumiałem co się stało. Pomieszczenie było puste. Prymitywne umeblowane kuchni zniknęło. Stół i krzesła, również. Okno i część ściany również zniknęły rozświetlając całe pomieszczenie. Gdy obróciłem się w miejscu zauważyłem, że zniknęły również ścianki działowe głównego pomieszczenia, oraz całe wyposażenie, aż do drzwi frontowych . Po środku tej pustki stał mężczyzna, usiłujący zadać kolejny cios. Zastygł w miejscu ze zmarszczoną twarzą i przymrużonymi oczami. Jego prawe ramię i pięść były przygotowane. Usiadłem teraz na krzyżaka na przeciwko niego. Jego energia była teraz bardzo słaba. Nie było już żadnej aury energii ani błyszczących czarnych oczu. Wszystko przygasło niczym konająca żarówka.

Do piero po chwili zdałem sobie sprawę ,że to mój własny system auto obrony trzyma wszystko w szachu. Pożera wszystko dookoła w sytuacji dla mnie krytyczniej. Do momentu, w którym osiągnę optymalny poziom energii auto obrona , bo tak ją nazwałem , jest nie do zatrzymania. Wszystko dookoła mnie jest zamknięte w energetycznej klatce . Wszystko w jej wnętrzu jest pod moją pełną kontrolą. Byłem zaskoczony, że cała ta mała chatka jeszcze stoi w jednym kawałku,ale to nie chatka była moim głównym źródłem energii. Był nim tajemniczy nieznajomy.

- Herbata to dobry początek na rozmowę. Nie tylko w Japonii. -zacząłem.

- Reszty się nie spodziewałem. Rozglądałem się po pokoju. – Nie wiem, chyba jeszcze jestem bardzo naiwny. Podparłem się teraz na rękach , wyciągając przed siebie nogi.

- Spróbujemy jeszcze raz ? Spytałem.

Wyczuwałem ,że jego siły są już na wyczerpaniu, ale śmierć go nie przerażała. Był spokojny, czekał. Usiadłem ponownie na krzyżaka , wyciągnąłem rękę i pstryknąłem palcami. Mężczyzna odzyskał władzę nad swoim ciałem , ale zaraz po tym przechylił się i upadł na podłogę. Leżał z głową opartą na swoim ramieniu łapiąc powoli oddech.

- Nie wiem czy wiesz ,ale zapach tej herbaty wciąż unosi się w powietrzu. On wciąż tam jest . Energia tych liści, wody , czajnika, stołu czy nawet krzeseł , wciąż tam jest.

Wstałem teraz z podłogi.

- Tak naprawdę nigdzie nie zniknęła. Zawsze tam była. Nawet zanim stała się herbatą, liśćmi czy wodą. Na samym początku sam nie mogłem tego zrozumieć, ale jak to mówią wszystko przychodzi z czasem.

Wystawiłem swoją dłoń przed siebie i pozwoliłem aby na jej powierzchni pojawił się mały czajniczek , z którego wydobywała się para. – To bardzo proste- powiedziałem. Jego smak , kształt, wygląd miłość i szacunek osoby , która go zrobiła. To wszystko tam jest. Nie można tego od tak wymazać. To czysta energia , która jest częścią tego świata.

Mężczyzna leżał wpatrując się przymrużonymi oczami w mały parujący czajnik. Jego myśli błądziły , choć jego energia rosła. Mogłem to wyczuć. Regenerował swoje siły w niesamowitym tempie. Wiedziałem, że leżał tam czekając na odpowiedni moment. Postanowiłem zadziwić go jeszcze bardziej i zrobiłem kolejny ruch.

Bardzo powoli odtworzyłem krzesła, stolik, ścianę i okno , które jeszcze przed chwilą były czystą energią. Kawałeczek po kawałeczku, wszystko przybierało dawny kształt. Krzesła stały się krzesłami, stół stołem a na jego blacie dwie małe miseczki. Usiadłem przy stole i wypełniłem je herbatą.

- Więc ja już się przedstawiłem , a kim ty jesteś i dlaczego chciałeś mnie skrzywdzić ?

Mężczyzna usiadł przy stole . Był spokojny. Jego aura powróciła ale nie była już tak żywa jak wcześniej. Wciąż była bardzo silna , ale jakby w stanie uśpienia. Sięgnął po miseczkę i upił z niej nieco herbaty. Jego oczy otworzyły się szerzej. To był pierwszy raz kiedy zauważyłem ,że jest pod wrażeniem.

- To ta sama, herbata. Dodałem tylko coś ekstra od siebie – powiedziałem.

Gdy przełknął pierwszy łyk , na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech.

- Mam na imię Yin.Jego twarz posępniała tak samo szybko jak pojawił się jego uśmiech. – Ale moje prawdziwe imię to Yi. Yi ponownie upił herbaty.

Na jego twarzy znowu pojawił się przelotny uśmiech.

- Ta herbata – powiedział. Jest w niej coś , znajomego. Coś czego nie smakowałem od bardzo dawna. Czym było to extra, którego dodałeś ? - zapytał.

- To esencja tej ziemi , tego powietrza, wody. Esencja życia.

Wpatrując się w miseczkę, Yi wyszeptał w tym samym momencie jedno słowo. Yan.

- Yan ? zapytałem. Kto to jest Yan ?

- Yan, to moja druga połowa. Odparł.

- Była dziewczyna, kolega, może była żona ? Spytałem.

- Nie Yan nie jest moją...Yi odwrócił wzrok od miseczki herbaty i spojrzał przez okno na zewnątrz.

- Yan jest moją drugą połowąa razem jesteśmy całością. Równowagą tego świata. Równowagą wszystkiego co istnieje na tej planecie. Yi i Yan. Bardzo dawno temu Chińczycy nadali nam trochę inne imiona Yin i Yang.

Yi wpatrywał się w krajobraz za oknem. Jego wyraz twarzy był spokojny.

- Yin i Yang. Mówisz o znaku równowagi w naturze. Równowadze w życiu, równowadze energii ?

- Tak , Yi spojrzał w moją stronę. - Odwiecznej równowadze wszechświata. Walce żywiołów, walce dobra że złem.

- Ale te symbole są bardzo, bardzo stare. Odparłem. W kulturze chińskiej muszą istnieć przynajmniej od 2 tysięcy lat. A my jesteśmy w Japonii.

Yi ponownie zaczął wpatrywać się w swoją miseczkę herbaty.

- Chińczycy to bardzo stary i mądry naród. Tylko oni zdołali nas zauważyć. Tylko im udało się dostrzec nieustanną walkę dobra ze złem. Dostrzec siły które istnieją, dając i zabierając życie. Jesteśmy o wiele starsi niż ich nazwy i symbole.

- 4 tysiące lat? Postanowiłem zgadnąć.

- Spróbuj 4 miliardy. Yi spojrzał na mnie przenikliwie . Jesteśmy prawie tak starzy jak ta planeta. Na każdej ze stworzonych planet i gwiazd istnieją takie formy jak nasze. Formy które utrzymują wszystko w stanie równowagi. Moja śmierć bądź śmierć mojej drugiej połowy oznaczałaby koniec tego świata.

- A Yan ? Gdzie jest teraz twoja Yan, spytałem.

- Nasze życia są obarczone niezłamaną klątwą . Równowaga, którą utrzymujemy na tym świecie nie polega na byciu blisko siebie. Możemy spotkać się tylko na jeden dzień raz na 1000 lat. Gdybyśmy spotkali się szybciej doszło by do globalnej zagłady. Yi dolał sobie świeżej herbaty.

- Nie wybieramy sobie miejsca pobytu – ciągnął dalej . Jesteśmy tam gdzie wszechświat chce żebyśmy byli. Jesteśmy tym, czym chce żebyśmy byli. Wiem gdzie ona jest , bo czuję jej myśli tak samo jak ona czuje moje. Ja jestem złem ona jest dobrem. Na kolejnym spotkaniu zamienimy się rolami. Ja będę dobrem a ona będzie złem. To nasza klątwa.

Wsłuchiwałem się w całą tę historię z niesamowitym zaciekawieniem. Popijając herbatę , siedziałem obok jednostki która dosłownie była stworzeniem kosmosu. Nie boskim, nie magicznym ale kosmicznym.

- Mówiąc złem, masz na myśli, że chodzisz i niszczysz wszystko dookoła ? – spytałem

- Nie , ja jestem tylko narzędziem, symbolem. Jestem tam gdzie mam być . Równowaga pomiędzy nami sama decyduje o tym co ma żyć a co umierać. To jest właśnie nasze brzemię, które nosimy już od tak dawna. Pożary, powodzie ,trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, meteory, wojny. Tak było, jest i będzie. To jest właśnie równowaga wszechświata. Yi odstawił pustą miseczkę na stół.

- I nic nie może tego zmienić. Dodał.

Spojrzałem na niego i również odstawiłem swoją miseczkę.

- Równowaga swoją drogą ale ten stan rzeczy nie za bardzo mi się podoba. Odparłem. – Wydaje mi się ,że będą chciał to zmienić.

- Wielu , próbowało. Yi założył ręce pod pachy. Ale nikt nie jest silniejszy niż wszechświat.

-A co jeżeli, ja jestem ?- zapytałem.

Następne dwa tygodnie spędziłem z Yi. Opowiedział mi z grubsza o swoim życiu a ja opowiedziałem mu o moim. Jak każdy może przypuszczać jego historia była o wiele ciekawsza. Mówił o czasach gdzie na ziemi nie było niczego oprócz oceanów i kilku małych kontynentów. I to nie błękitnych oceanów, które znamy, ale zielonych ! Nie mogłem uwierzyć w to co mi opowiadał. Nowe życie, dinozaury, wielkie bum. Zapytałem więc w jaki sposób przeżył upadek meteorytu, który zniszczył wszystko włączając w to dinozaury ? Yi jak zawsze spokojnie słuchał . – Nie mogę umrzeć, przynajmniej nie tak jak normalni ludzie – odpowiedział.

– Jestem tam gdzie wszechświat chce żebym był. Daje mi energię tak jak tobie. Chroni przed niebezpieczeństwem. Uczy co mam zrobić żeby przeżyć. W momencie upadku meteorytu byłem po drugiej stronie planety. Oboje byliśmy. Przeczekaliśmy okres zagłady ,w jaskiniach pod ziemią. Nie był to zresztą pierwszy okres w którym ziemia umierała i odradzała się na nowo. W chwili obecnej ziemia umiera ponownie.

Siedzieliśmy na zewnątrz jego chaty na drewnianej ławeczce . Przed nami rozciągał się niesamowity widok, zalesionych gór i dolin. Niebo było błękitne a słońce świeciło mocnym blaskiem.

-To wszystko –Yi podniósł przed siebie rękę. Wskazując krajobraz przed nami

– Znowu ulegnie zagładzie – powiedział. - Tak jak przed miliony laty. Obecny gospodarz nie ma zamiaru nic z tym zrobić. Mówił bez nadziei w głosie.

- Nie pozwolę na to – powiedziałem. Może dlatego właśnie tu jestem . Może dlatego jestem tym kim jestem . Wszechświat postanowił przysłać pomoc. Skrzyżować nasze drogi.

- Jeżeli tak jest , to masz piekielnie ciężkie zadanie przed sobą. I mamy mało czasu. Yi położył ręce na kolanach.

- Czasu na co ? – spytałem.

- Na wyjaśnienia- odparł. – Ale z tym również sobie poradzimy.

Zabrzmiało to zagadkowo ,ale chyba wiedziałem o co mu chodziło. Wyjaśnienia nie były niczym innym jak treningiem, umysłu i ciała. Yi pokazał mi czym jest energia i w jaki sposób ją kontrolować. Pokazał w jaki sposób mam się z nią obchodzić i jak jej używać żeby nie niszczyć niczego dookoła. Jak osiągnąć idealną równowagę . Wydaje mi się , że sam również był ciekawy. Powiedział mi , że nigdy nie spotkał takiej osoby jak ja. Nie wiedział czego ma się spodziewać pierwszy raz w swoim życiu , dlatego tamtego dnia mnie zaatakował. Za co zresztą serdecznie przepraszał przez kilka dni. Już kilkukrotnie próbowano go pozbawić życia. Nikomu się to nie udało ale Yi wiedział, że pewnego dnia pojawi się ktoś silniejszy od niego. Ktoś taki jak ja. Nie przypuszczał jednak , że ten ktoś zostanie jego sprzymierzeńcem.

Jak już wspomniałem trenowaliśmy ciało i ducha. Jego wiedza i doświadczenie nie miały granic. Rozróżnianie panującej dookoła energii było absolutną podstawą. Pozwoliło mi to lepiej kontrolować mój system auto obrony, poruszać z ogromną prędkością, lewitować , przyswajać energię na praktycznie nieograniczone odległości, Zmieniać swój wizerunek do pewnego stopnia. Kontrolować emisję swojej energii na wielu różnych poziomach. Nauczyłem się nawet być energią, tzn. znikać i pojawiać się w różnych miejscach niezauważony. Kiedy przy naszym pierwszym spotkaniu pokazałem Yi co potrafię zrobić, z czajnikiem herbaty, pojawiła się w nim nadzieja. Wydusił to z siebie dopiero na kilka dni przed moim wyjazdem z Japonii. Nie był pewien czy jestem osobą godną zaufania. Teraz był pewien. Powiedział, że jestem człowiekiem o czystym sercu i że zawsze mogę na niego liczyć. Na sam koniec mojego pobytu postanowił pokazać mi jeszcze jedna rzecz.

Tak jak za pierwszym razem usiedliśmy przy kuchennym stole. Na blacie stała herbata i dwie miseczki. Zastanawiałem się czy znowu ma zamiar mnie zaatakować. Coś w rodzaju końcowego sprawdzianu. On jednak rozlał herbatę i powiedział.

- Zawdzięczam swoje istnienie energii wszechświata. Energii ,która przepływa przeze mnie dając mi siłę ponad czasem. Istnieje i żyję ponad czasem. Formą energii ,której teraz i ty jesteś Panem.

Przymrużyłem jedno oko i spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

- O czym ty mówisz Yi. Czas jest formą energii ? – spytałem.

- Tak, jej najwyższą formą – odpowiedział. Jedyna forma energii, która jest silniejsza niż czas to energia kosmiczna.

YI przesunął swoją miseczkę herbaty do krawędzi stołu. Patrzyłem jak popycha ja dalej i dalej aż wreszcie miseczka zsunęła się i spadła ze stołu. Nie upadła jednak na podłogę. Wisiała w powietrzu.

- Jeżeli potrafisz zatrzymać ją od upadku to co powstrzymuje cię od tego, aby to w ogóle się nie wydarzyło ?

- Nie myślałem o tym w ten sposób- powiedziałem.

- Wszystko zależy od punktu odniesienia. – odpowiedział Yi.

- Ja długo już tu jesteś ?- zapytał - Dzień , dwa , tydzień, rok, 100 lat ? Jak dużo energii musiałeś zużyć aby ten czas upłynął ? Używałeś ja nawet nie wiedząc o tym – dodał. Tak samo jak używasz powietrza. W twoim przypadku, to ty używasz energii , żeby kontrolować energię. Ile energii musiałbyś użyć żeby kontrolować czas?

Filiżanka zaczęła opadać na podłogę. Najpierw powoli a potem coraz szybciej. Dźwięk tłuczonej porcelany oznajmił, że dotarła na podłogę rozbijając się na małe kawałeczki. Szybko przywróciłam ją do poprzedniego stanu. Stała jak nowa, obok czajnika i drugiej miseczki.

- Jeżeli potrafisz kontrolować czas, to dlaczego nie zrobiłeś tego pierwszego dnia kiedy się spotkaliśmy ? Mogłeś wygrać te walkę. Mogłeś przecież.....

- Nie mogłem –przerwał Yi – bo to nie ja wtedy kontrolowałem czas. Tylko ty.

Yi napił się ponownie herbaty a ja siedziałam zamurowany.

- Tamtego dnia już z kilku kilometrów wyczuwałem twoja ogromną energię. Coś niesamowicie potężnego sunęło w moją stronę . Wtedy nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Zawsze zakładam najgorszy scenariusz , ale taka już moja natura. Mogę kontrolować czas tylko prze kilka chwil , ty możesz poruszać się gdzie tylko chcesz . Bez ograniczeń.

- Bez ograniczeń ? W przyszłość ? – spytałem.

- W przyszłość, przeszłość. Ta druga jest bardziej niebezpieczna więc musisz bardzo uważać jak będziesz to robił. Wywołane zmiany mogą spowodować katastrofę czasu obecnego oraz przyszłości. Posiadasz jednak umiejętność obserwacji czasu w każdym kierunku. Dokonując zmiany w przeszłości będziesz wiedział od razu jak wygląda teraźniejszość i przyszłość.

Zauważyłem, że jego aura znowu przybrała na sile. Jak krąży wokół niego, niczym czerwone żywe wstęgi.

- Czas jest niesamowicie delikatną formą energii. Jest powiązany ze wszystkimi niższymi formami. Definiuje wszystko co dzieje się na tej planecie. Nic nie mogłoby istnieć na tej planecie bez czasu. Nie ma niczego co mogłoby wykroczyć poza jego granice. Oprócz, oprócz ciebie mój chłopcze- dodał.

Pogodna za oknem robiła się coraz gorsza. Było ponuro i zbierało się na deszcz.

- To znaczy , że zawsze będę sam. Będę tym jedynym, o którym nikt nie będzie wiedział. – wydukałem dość ponurym głosem.

- Jedynym w swoim rodzaju. Tak – przytaknął Yi – Ale nie będziesz samotny. Jest wielu podobnych do ciebie ludzi. Są rozsiani po całej planecie. Jeżeli znalazłeś mnie, znajdziesz i innych. Yi opuścił głowę.

- Czy , był ktoś inny komu pomogłeś tak jak mi ? – spytałem.

- Tak . Był . Tylko jeden człowiek. – jego głos stał się niski i chropowaty. Yi ciężko przełykał ślinę. - Przyjęliście go jako swojego Boga- dodał.

Niewiedziałem co mam odpowiedzieć. Dwa tysiące lat temu Yi spotkał i nauczał samego Boga. Był w jego cieniu, prze ten cały czas.

- Musisz już iść- powiedział. Cieszę się ,że mogłem spędzić z tobą tyle czasu, ale mój czas w tym miejscu dobiegł już końca.

 

Yi spojrzał na mnie . Jego oczy były szkliście czarne a energia aury dwa razy większa niż wcześniej. I wtedy zrozumiałem o co chodziło. Yi nie był podekscytowany moim postępem, moimi osiągnięciami. Faktem ,że muszę odejść czy tym ,że postanowiłem zmienić los tej planety. Nie z tego powodu jego energia się zmieniała. Nie, to nie było to. Coś miało się wydarzyć. Coś o czym wiedział tylko on. To była jego przewaga nad wszystkimi. To dawało mu przewagę nawet nademną.

- Mówiłeś o klątwie. O klątwie nad tobą i Yan. Co to za klątwa Yi. Kto ją na ciebie rzucił ? Co takiego było jej powodem ? pytałem.

Yi zacisnął zęby.

- Ja , ja – cedził przez zaciśnięte zęby- Ja , zakochałem się. Wy nazywacie to miłość.

Jego ręce całe zesztywniały. Siedział z wygiętą do góry głową , walcząc z czymś czego nie mógł pokonać.

- Tam skąd pochodzę , zawsze toczyły się wojny. Ona pochodziła z planety pokoju. Krążyły legendy ,że pewnego dnia , para zjednoczy nasze planety i przyniesie pokój całej galaktyce. Naszym przywódcom nie spodobał się ten pomysł więc zesłali nas tutaj . Na nowo uformowaną planetę. Przed zesłaniem zostaliśmy odpowiednio zmodyfikowani genetycznie. Będziemy mogli się spotkać raz na milenium, nie częściej. Gdybyśmy chcieli spotkać się szybciej, zniszczymy siebie nawzajem zabierając ze sobą wszystko dookoła. Przebywając w odosobnieniu , będziemy mogli żyć wiecznie. Ja pogrążony w smutku, gniewie i nienawiści. Ona, pogrążona w radości , nadziei i miłości. Resztę już znasz.

- Yi coś się dzieje ? – spytałem.

Yi siedział pogrążony w milczeniu.

- Yi – krzyknąłem. Yi.

Wyrwany z transu Yi zamrugał oczami.

- Wybacz mi ale nic nie możesz zrobić. Nawet ty. Jesteś jeszcze za słaby. Może za jakiś czas ale nie teraz- powiedział.

- Za słaby? Oczy ty mówisz Yi – spytałem.

- Właśnie w tym momencie płyty tektoniczne oceanu spokojnego ścierają się o sobie . 1500 km od nas. Wywołają tsunami , które pochłonie połowę Japonii.

 

Jego aura zaczęła czernieć a poziomy energii rosnąć do poziomów jakich jeszcze wcześniej nie wiedziałem. Jego twarz zaczęła powoli się zmieniać w popękaną poszarpana maskę. Jego ciało robiło się coraz większe. Przekształcało się z ciała normalnej osoby w postać bazyliszka. Zmieniał się w ohydnego odrażającego potwora.

Podniosłem się z krzesła i cofnąłem do tyłu. Yi nie miał już dłoni tylko szpony pokryte szpiczastą łuską. Był czarno- zielony, i zaczynał ociekać śluzem. Z za jego pleców wyłonił się ogon, nabity ostrymi kolcami.

- Biegnij – wycharczał. Biegnij.

Przestraszony złapałem swój plecak i wybiegłem na zewnątrz. Teraz cała chata spowita była w czarnej mgle.

- Biegnij- zawył ponownie.

Ziemia , na której stałem zaczęła drżeć. Powiał silny wiatr, który poruszył wszystkie drzewa w okolicy. Usłyszałem w oddali wyjącą syrenę ostrzegawczą.

- To nie możliwe – powiedział do siebie. To nie może się dziać.

 

Postanowiłem przekonać się osobiście. Uniosłem się ponad chatę , wzgórza, lasy tak abym mógł zobaczyć ocean.

Yi miał rację. Ogromne tsunami sunęło w naszą stronę pożerając wszystko na swojej drodze. Było monstrualnych rozmiarów. Rozciągało się po całą linię horyzontu i było wysokie na kilkanaście pięter. Energia , którą ze sobą niosło, była porażająca. Ale tego właśnie było mi trzeba. Tego chciałem a raczej nie mogłem się oprzeć. Ruszyłem w stronę tsunami. Za moimi plecami usłyszałem ogromny wybuch a potem zobaczyłem jak ogromna czarna postać przeskakuje z miejsca na miejsce kierując się w stronę oceanu. To był Yi. Ogromny jaszczur , który niszczył wszystko ma swoje drodze. W kilka chwil dotarliśmy do brzegu po czymYi zniknął w błękicie cofających się fal. Tsunami rosło w siłę . Zawisłem w powietrzu na kilka kilometrów od tej gigantycznej ściany wody i zacząłem ją wchłaniać. Wchłaniać wodę i energię ,która poruszała ją na przód.Smak tej mieszanki był niesamowity. Był zimny. Orzeźwiający. Oszałamiający !

Czułem jak rosnę w siłę. Przyswajałem energię całego oceanu. Po krótkiej chwili zaczęło robić mi się ciepłej. Tak samo jak nad jezioremYasaka. Postanowiłem wytrzymać jak najdłużej i przyswoić jak najwięcej energii a dopiero potem ją z siebie uwolnić. Zrobię to samo co wtedy. Ogromną dziurę w dnie . To powinno załatwić sprawę. Tsunami znajdzie nowe ujście wypełniając krater całą tą ilością wody. Uda mi się, pomyślałem. Musi się udać.

Obniżyłem swoje położenie. Byłem teraz kilka metrów nad poziomem wody, która ciągle podnosząc swój poziom zaczęła dotykać moich butów. Teraz było mi już naprawdę gorąco. Woda dookoła mnie zaczęła wrzeć i parować. Dodatkowe chłodzenie przyniosło mi nieopisaną ulgę. Wody jednak przybywało a ściana tsunami robiła się coraz większa. Tyle wody , tyle energii. I wszystko dla mnie. Byłem w niebo wzięty. Wiedziałem, że mogę więcej. Im więcej energii przyswajałem tym większy miałem apetyt. Niszczycielska fala była już bardzo blisko a ja miałem wrażenie , że jeszcze nie osiągnąłem swojego szczytowego punktu. Postanowiłem zatrzymać ją w miejscu. Rozpostarłem ręce najszerzej jak tylko mogłem. I wtedy poczułem prawdziwą energie tego tsunami. Woda już nie dotykała mojego ciała. Była oddalona ode mnie o jakieś kilkanaście metrów a mój system auto obrony stworzył dookoła mnie nieprzenikniony kokon . Robiłem się coraz jaśniejszy. Moja skóra błyskała jasnymi iskrami. Fala tsunami jednak nie zwalniała. Posuwała się do przodu tak jak wcześniej.

Opuściłem się na dno oceanu. Było ciemno i zadziwiająco spokojnie. Tylko ja rozświetlałem tę nieprzeniknioną ciemność. Miliony ton wody zalewały mój kokon ściskając mnie z każdej strony. Nie mogłem już dłużej czekać. Tsunami było już nad moją głową. Wtedy uwolniłem swoją energię na całej długości tej gigantycznej fali. W jednej chwili całe moje ciało rozświetliło się jak kosmiczna gwiazda w momencie wybuchu, wyrzucając z siebie świetlisty promień. Gigantyczny rów który powstał w wyniku tego wybuchu zaczął wypełniać się wodą. Ściana wody , która parła do przodu, zapadła się w ciemną otchłań .

Udało mi się. Udało- pomyślałem.

Chcąc zobaczyć więcej, uniosłem się ponad powierzchnię wody. Widok był niesamowity. Jak w wielkiej wannie, woda spływała do rowu z obu stron. W niektórych miejscach powstały ogromne wiry, w niektórych można było dostrzec ogromne bezdenne dziury zasysające ocean. Poczułem ulgę. Nikt dzisiaj nie zginie. Dzisiaj Japonia może odetchnąć i spać spokojnie.

Jak tylko o tym pomyślałem, wyczułem kolejny ruch energii. W zupełnie innym miejscu. Równie potężny.

Tak jak pokazał mi Yi , dotarłem tam w mgnieniu oka, wykorzystując energię , która już tam była. Dostałem się w pobliże wybrzeża Chińskiego. Byłem jednak za późno. Inne tsunami dotarło tam prędzej niż ja. Tajwan przestał istnieć a wybrzeże Chin aż po miasto Nanchang było całkowicie zniszczone. Skala tego zniszczenia była niewyobrażalna. Gdzie tylko spojrzałem , widziałem zgliszcza. A czasami nawet tego nie było widać. Niektóre miejsca były całkowicie pokryte mułem albo kamieniami.

Poruszając się w głąb lodu, próbowałem wyczuć jakąkolwiek energię życiową, ale pierwsze kilometry były niczym innym jak tylko ogromnym cmentarzem. Zbliżając się do miasta Nanchang zobaczyłem dosłownie wały śmieci wypchnięte przez ocean. Góry zniszczonych domów samochodów, drzew kamieni, i błota. Wszystko wymieszane w jedną nieprzeniknioną papę. Wszędzie wyły syreny ostrzegawcze. W oddali było widać kordony nadjeżdżających służb ratowniczych. Czułem się podle. Byłem zły jak nigdy dotąd. Yi wiedział . On zawsze wiedział. Wiedział co się stanie. Wiedział gdzie. Wiedział, że nie będę w stanie tego zatrzymać, że jestem za słaby. Wzbierał we mnie gniew , którego nie mogłem opanować, którego nie chciałem opanować. Musiałem coś zrobić. Coś zawsze przecież można zrobić !

Wisząc kilkaset metrów nad tym pogorzeliskiem, zacząłem wchłaniać wszystko, co nie było materią organiczną. Resztki budynków, drogi, auta , łodzie. Wszystko co stało na drodze służbom ratowniczym. Ktoś musiał przecież przeżyć. Kogoś na pewno można ocalić.

To była największakatastrofa naturalna tego kraju. Większa niż powodzie i tajfuny , które nawiedziły go dwie dekady wcześniej. Straty materialne szacowane były w miliardach . Straty w ludziach w setkach tysięcy. Biłem się z myślami. Dlaczego nikt nic nie zrobił ? Dlaczego nikt nie przedsięwziął żadnych środków zaradczych ? Można było tego wszystkiego uniknąć. Można było ich wszystkich ocalić.

Pomimo tego że udało mi się ocalić około 50 tysięcy osób, służby ratownicze jeszcze przez następne kilkanaście tygodni usuwały odkryte przeze mnie ciała. Nie mogłem się z tego otrząsnąć prze kilka następnych miesięcy. Nie mogłem przyjąć do wiadomości, że wszechświat może być taki bezlitosny. Nie mogłem pozwolić , żeby coś takiego się powtórzyło. Musiałem stać się silniejszy. Postanowiłem kontynuować swoje podróże. Odwiedzałem miejsca , które pozwoliły mi zahartować ciało i duszę. Miejsca , w których mogłem wyostrzyć swoje zmysły. Miejsca , w których spotkałem osoby podobne do mnie.

 

Pani Kwiatkowska siedziała niewzruszona. Zegar na ścianie już od kilku godzin wskazywał 12:15. Czas dalej stał w miejscu.

- Jak pani myśli – kontynuował Igor.

- Czy wszechświat ma wobec nas jakieś plany ? To znaczy w stosunku do każdego z nas ? Dlaczego to właśnie ja muszę być tym wybranym ? Ktoś musi przecież pociągać za sznurki tej całej piekielnej maszyny. A kosmiczna energia ? Skąd ona się bierze ? Wie pani , że to jedna z niewielu rzeczy, której pochodzenia jeszcze nie udało mi się ustalić. Byłem prostym prawnikiem, który dopiero zaczynał układać sobie życie. Komu to przeszkadzało ? To były czasy.

Igor usiadł na krześle, wyciągając nogi na biurko tuż obok pani Kwiatkowskiej.

- Studia a potem pierwsza praca.

 

- Tak - Igor westchnął- Po ukończeniu studiów prawniczych , a wybrałem kierunek finanse i skarbowość . Udało mi się zaczepić w angielskiej firmie prawniczej , z filią w Warszawie , która zajmowała się międzynarodowym prawem handlowym. Firma była znaną i cenioną kancelarią prawniczą na arenie międzynarodowej, więc musi pani zdawać sobie sprawę z tego , jaki byłem z siebie zadowolony w momencie kiedy dowiedziałem się, że zostałem przyjęty. Przez pierwszych kilka dni nie mogłem spać z podniecenia. Snułem plany na przyszłość, śmiałem się do poduszki ze szczęścia i wymiotowałem do kibla ze stresu. Rzeczywistość była oczywiście mniej kolorowa niż to sobie wyobrażałem. Pierwsze miesiące nie były niczym innym jak tylko kopiowaniem firmowych archiwów. Kopiowaniem , faksowaniem, skanowaniem, przepisywaniem, wysyłaniem , bieganiem i tym podobnym. Nieprzespane noce, nie kończące się nadgodziny, hektolitry wypitej bądź niedopitej kawy. Czas przeciekał mi przez palce i po mimo ogromu wiedzy , który sobie przyswoiłem nie posuwałem się na przód.

Po drugim roku pracy, moja sytuacja ulega zmianie, a stało się to za sprawą zwykłego zrządzenia losu. Pakiet dokumentów , który gromadziłem na temat pewnego giganta chemicznego wylądował na tym biurku co nie trzeba.

Jak się póżniej okazało , z korzyścią dla mnie , bo było to biurko jednego z partnerów w kancelarii. Był niezwykle zadowolony z zakresu informacji , które zdołałem zgromadzić tak szybko i w tak zwięzłej formie. Od tej chwili nie musiałem już odwalać roboty dla całego działu. Miałem skupić całą swoją uwagę na firmie , której teczkę niespodziewanie otrzymał mój pracodawca. Chodziły plotki , że firma ma wejść na rynek europejski z nowym produktem a siedziba główna wraz z liną produkcją będzie mieścić się pod Warszawą. To co ja robiłem w archiwum było niczym innym jak zbieraniem informacji na jej temat.

Tak ogromna firma a raczej korporacja nie prowadzi interesów bezpośrednio tylko używa innych ,mniejszych firm do odwalania czarnej roboty .Jak się okazało moja kancelaria już kilkukrotnie reprezentowała firmę matkę a raczej jej pomniejszych przedstawicieli, załatwiając dla niej to czy tamto. Nic więc dziwnego że ostrzyła sobie ząbki na bycie bezpośrednim reprezentantem prawnym. Stały za tym dosłownie i w przenośni „ góry pieniędzy”.

Z zakurzonego archiwum przeniosłem się do pięcioosobowego biura ,gdzie każdy pracował nad jakąś firmą. Moją była największa , wiec można sobie wyobrazić miny moich kolegów z pięcio czy sześcio letnim stażem . Gdyby zawiść można było zmaterializować w narzędzie zbrodni, to pewnie już bym nie żył.

Plotki na temat mojego molocha okazały się prawdą a moją praca stała się jeszcze bardziej intensywna. Polska biurokracja jest jedną z najbardziej upierdliwych na świecie więc rozpoczęcie produkcji czegokolwiek w takich warunkach może ostudzić zapały nawet największych korporacji. Moja jednak miała kilka asów w rękawie a biorąc pod uwagę zachłanność naszego rządu, miasta , burmistrza , prezydenta i kilku jeszcze wyżej usytuowanych , poradziła sobie całkiem zwinnie.

O jakich asach mówię, oczywiście chodzi o pieniądze. A korporacja z za oceanu „ I care” miała ich całe mnóstwo.

Amerykański gigant z zakresu produktów, kosmetycznych, chemicznych, spożywczych, i kilku jeszcze innych nie zamierzał dać tak łatwo za wygraną. Zamiast budować nowe obiekty , obiecał przywracać do użytku stare i nie używane. Miał modernizować, rewitalizować, podtrzymywać, unowocześniać i tym podobne. Był złotą kaczką która pchała się sama do europejskiego piekarnika a jej głównym miejscem znoszenia złotych jaj miała być Warszawa.

W związku z nawałem pracy , postanowiłem porozmawiać z kierownikiem swojego działu . Zaproponowałem aby moi koledzy , którzy darzyli mnie tak wielkim szacunkiem byli również częścią tego ogromnego projektu. Bądź co bądź byli tam dłużej niż ja i mieli większe doświadczenie , poza tym potrzebowałem trochę pomocy z zakresu prawa historycznego, o którym nie miałem zielonego pojęcia.

Po uzyskaniu zgody z najwyższego szczebla , praca ruszyła jak z kopyta. Kierownictwo było zadowolone z postępu, topory nienawiści zniknęły, a ja w końcu mogłem skończyć pracę o czasie i porządnie się wyspać.

Nasz ustabilizowany prawniczy galop trwał jakieś 8 miesięcy. W tym czasie zdołaliśmy ustawić firmę gdzie trzeba , załatwić odpowiednie pozwolenia, jednym słowem wszystko co potrzebne do powstania i funkcjonowania ogromnego zakładu.

„ I care” przejął i przebudował kilka obiektów na warszawskim Żeraniu . Zakład był samowystarczalny. Posiadał swoją własną elektrownie, spalarnię i oczyszczalnie ścieków. W okresie nie całych dwóch lat z niczego stworzył zakład warty kilka set miliardów dolarów, który zatrudniał około 150 osób. Od pracowników liniowych do wysoko wykwalifikowanej kadry , chemików, bio-chemików, bio-inzynierów, genetyków, technologów, kierowców, laborantów i tak dalej. Jednym słowem rzeszę ludzi. Zakład mógł produkować cztery różne grupy produktów. Takie jak kosmetyki , artykuły spożywcze, produkty plastikowe, chemię gospodarczą.

Ich pierwszym produktem miały być produkty do pielęgnacji i regencji ciała, oraz regenerujący napój energetyczny. Nic nadzwyczajnego , prawie wszyscy na świecie to produkują. Ich produkty miały być jednak inne. Składniki były sprowadzane z najodleglejszych zakątków świata . Miejsc dzikich ,tajemniczych, obcych człowiekowi. Przez następne sześć miesięcy nasz zespół pracował jeszcze ciężej. Miałem wrażenie, że pierwsze dwa lata nie było niczym innym jak piciem ciepłej herbatki i jedzeniem ciastek. Dostawy z takich krajów jak Afryka, Maroko, Indie czy Nepal przyprawiały nas o ból głowy i rozstrój żołądka. Niezliczone zatrzymania , kwarantanny, testy , pozwolenia poto tylko aby wyprodukować jakiś kremik dla bogatej panci. Czas płyną jednak nie ubłaganie. Laboratorium „I care” pracowało 24 na 7 i byliśmy coraz bliżej terminu zero.

Pod koniec kwietnia roku 2019 produkt był gotowy. W związku z tym miałem się udać do siedziby głównej na Żeraniu w celu dostarczenia ważnych dokumentów do podpisania. Dwa dni wcześniej, nasz szef zabrał całe biuro ,plus kilka innych osób na uroczystą kolację. Wszyscy siedzieliśmy przy ogromnym okrągłym stole , w restauracji gdzie butelka wina kosztowała 1200 zł. Nasz szef mecenas Jaworski podziękował nam za ciężką pracę i zagwarantował podwyżki, lepsze biura, lepsze pozycję i w ogóle wszystko miało wyglądać kolorowo od następnego miesiąca. Jedliśmy i piliśmy tamtego wieczoru jak jedna wielka szczęśliwa rodzina. Oczami wyobraźni już widziałem swój nowy samochód, lepsze mieszkanie. Lepsze życie. W końcu wychodziłem na prostą. Wracając do domu tego wieczoru byłem w dobrym nastroju. Lekko podchmielony, nie zwracałem uwagi na zasmrodzonynocny autobus . Miałem głowę w chmurach.

Następnego dnia po odebraniu z biura dokumentów związanych z wypuszczeniem nowego produktu na rynek udałem się służbowym samochodem do siedziby „I care” . Nigdy wcześniej tam nie byłem a ci którzy byli , nie mogli obejść się z podziwu. Oprócz części produkcyjnej „I care” było również wyposażenie w część nazwijmy to socjalną. Własna restauracja, części wypoczynkowe dla pracowników , basen, saunę, centrum odnowy biologicznej, poradnie lekarskie . Miejsce było czymś do czego polska kultura nie była w pełni przygotowana. Nic więc dziwnego ,że 70% pracujących tam osób pochodziła z zagranicy. Nasza kancelaria miała swoją siedzibę na starym mieście więc dojazd zajął mi dobre 45 minut. Gdy w końcu dotarłem na miejsce, przywitała mnie ogromna dwu etapowa brama wjazdowa. Zamknięty jak w klatce czułem się nie swojo.

Nie byłem jednak sam. Po mojej prawej stronie znajdował się budynek ochrony , z którego po chwili wyłonił się ogromny facet. Ubrany w niebieski mundur z plakietą „I care” na piersi podszedł i zapukał w moje okno.

- Pan Igor Kowalski , na spotkanie z Jolantą Mijewską dyrektorem ds. wdrożeń. – zagadnął, choć było to raczej stwierdzenie.

- Mamy wszystkie pana detale. Poproszę o dowód osobisty oraz kartę przejazdu.

Odwróciłem się w stronę siedzenia pasażera , na którym leżała moja służbowa aktówka. Miałem w niej już przygotowane dokumenty przejazdu ,które otrzymaliśmy kurierem kilka dni wcześniej. Nikt nie mógł wejść do tego miejsca od tak sobie a nawet jak już się tam dostał ponoć wyjście było jeszcze trudniejsze. Poczekamy, zobaczymy pomyślałem.

Gdy w końcu wygrzebałem odpowiednie papiery , facet zniknął z nimi w budynku ochrony. Po krótkiej chwili czekania i gapienia się w drugą bramę wjazdową i rzędy kamer bezpieczeństwa wrócił z kartą dostępu .

- Proszę , oto pana kartą dostępu. Wszystkie drzwi w tym budynku wymagają karty. W pana przypadku tylko niektóre się dla pana otworzą. Pana spotkanie nie będzie trwało długo ale ma pan dostęp do restauracji oraz części wypoczynkowej. Proszę podążać po żółtej linii widocznej na środku drogi. Dojedzie pan nią do parkingu przed budynkiem administracji. Stamtąd proszę udać się na recepcję gdzie udzielą panu dalszych instrukcji. Życzę miłego dnia. Dowidzenia. Po czym odwrócił się i poszedł w kierunku budynku ochrony.

Siedząc w ciszy miałem wrażenie że właśnie byłem częścią jakiegoś filmu i że zaraz spotkam samego prezydenta. Przez chwilę nic się nie działo aż wreszcie brama drgnęła i mogłem ruszyć przed siebie. Droga dojazdowa prowadziła przez pięknie zadbane zielone trawniki, kilka sadzawek oraz perfekcyjnie ulokowane rzędy sosen.

Wejście również było imponujące. Całe ze szkła na wysokość dwóch pięter. Na recepcji zastałem młodą dziewczynę , która poleciła mi usiąść i poczekać aż pani Jolanta skończy wcześniejsze spotkanie.

Po dziesięciu minutach pojawia się pani Jolanta. Była szczupłą, wysoką, ciemną blondynką. Była ubrana w jednoczęściowy komplet . Spódnica i bluzka koloru zielonego z lekkim wycięciem pod szyją. Miała ładne rysy twarzy i bardzo przyjemny uśmiech. Zaprosiła mnie do swojego biura na pierwszym piętrze . Żeby się tam dostać użyliśmy widny, którą trzeba było aktywować kartą lub tak jak pani Jolanta , bransoletką, którą miała na ręce a której wcześniej nie zauważyłem.

Jej biuro było, przestronne, całkowicie przeszklone. Umeblowane w bardzo prosty ale praktyczny sposób. Zaproponowała abyśmy usiedli przy okrągłym stole na środku jej biura, i abym przedstawił jej dokumenty. Od razu było widać że jej kobietą rzeczową , która przechodzi do setną sprawy. Posłusznie przekazałem jej dokumenty, które skrupulatnie poczęła przeglądać. Miała smukłe , długie palce ,które zwinnie przewracały stronę za stroną. Zawijając włosy za ucho , czytała spokojnie akapit za akapitem aż w pewnym momencie spojrzała na mnie pytająco.

- Czy, to – spojrzała jeszcze raz na jedną ze stron- czy to jest ostateczna wersja tego dokumentu?

W tej krótkiej niezręcznej chwili odparłem, że tak.

- Chciałabym to jeszcze raz sprawdzić , ponieważ wydaje mi się ,że znalazłam pewne nieścisłości.

- Nieścisłości ? - spytałem.

- Tak , powtórzyła- czytając kolejne strony. - Chciałbym jeszcze raz przeanalizować je z moim doradcą. Muszę być pewna w 100% ,że nie popełnimy żadnego błędu. Spojrzała teraz na mnie w sposób , który nie dawał mi raczej żadnego wyboru.

-Czy mógłby pan zaczekać w restauracji na dole. W sumie to pora obiadu. Postaram się z tym uporać w pół godziny. Poinformuję pana firmę o zaistniałej sytuacji.

Pani Jolanta wstała i podeszła teraz do swojego biurka - Pani Aniu , czy mogę prosić panią do siebie. Powiedziała do telefonu stojącego na biurku.

Po chwili pojawiła się pani Anna. Kobieta w wieku około może 40-stki. Blondynka o pełnych policzkach, lekko zadartym nosie, w czarnej spódnicy, szarej marynarze, i białej bluzce. Najwyraźniej sekretarka.

- Proszę zaprowadzić pana Igora do restauracji. Muszę jeszcze raz przejrzeć dokumenty, które pan Igor nam dostarczył. Proszę również poinformować pana Zagórskiego ,że chciałbym go jak najszybciej zobaczyć. Dziękuję.

Nie mając za dużego wyboru podążyłem za panią Anną , która jak po sznurku zaprowadziła mnie do zakładowej restauracji. Restauracja wyglądała niesamowicie. Długi szwedzki bufet , przy którym, stało przynajmniej 5-ciu szefów kuchni. Z długimi nożami i widelcami, gotowi do serwowania najróżniejszych frykasów. Wybrałem grillowaną szynkę, grecką sałatkę oraz indyjskie pulpeciki. Do picia sok pomarańczowy. I powiem pani, że niebo w gębie.

Usiadłem w dwu osobowym boksie przy okrągłym stole, zastanawiając się jak długo to wszystko zajmie i czym były owe nieścisłości. Ludzie przychodzili i wychodzili . Młodzi ,starsi, nie dłużej niż na 20 minut. Obiady które spożywali przypominały bardziej przekąskę niż pełne dania. Czułem się trochę głupio ale co miałem zrobić. Nie miałem wyjścia. Mogłem siedzieć przy stole z kubkiem czarnej kawy albo z czymś czego pewnie już w życiu więcej nie zobaczę. Wybór był raczej prosty.

Po trzech szklankach soku pomarańczowego i ukończonym obiedzie, poczułem ,że muszę się udać do toalety. Nie wiedząc gdzie ona się znajduję postanowiłem zapytać pierwszą lepszą napotkaną osobę w holu, którą okazał się młody technik o imieniu, Jos. Pochodził z Norwegii i zajmował się krio-genetyką. Kto by pomyślał jakich to rzeczy można się dowiedzieć w drodze do kibla. Całkiem miły gość. Pogadaliśmy przez chwilę za nim dotarliśmy do toalety. Powiedział mi , że pracuje dla „I care” już od pięciu lat a jego obecnym projektem było pozyskiwanie energii dla komórek macierzystych. Nic z tego nie zrozumiałem ale to nie miało znaczenia. Uścisnęliśmy sobie dłonie i tak szybko jak się pojawił tak samo szybko zniknął.

Żeby dostać się do toalety musiałem użyć oczywiście swojej karty. Wcale mnie to jednak nie zdziwiło. W środku zastałem, toalety, prysznice, saunę, przebieralnie, jacuzzi. Nie miałem zamiaru z tego korzystać, przyszedłem się tylko wysikać ale muszę przyznać ,ze byłem pod wrażeniem. Wszystko idealnie dopasowane, w kolorze sterylnie czystej bieli.

Stojąc pod ścianą pisuaru , pilnując swojego interesu, poczułem burczenie w brzuchu. Przez głowę przeszła mi myśl, że jednak nie powinienem jeść tych indyjskich kuleczek, ale po chwili burczenie ustało. Stojąc tak w ciszy i olewając cudzy interes, zastanawiam czy chodzi o coś czego nasza firma nie dopatrzyła tworząc te dokumenty, czy może to wina „ I care” ?

W tym momencie poczułem ponowne burczenie. Tym razem nie pochodziło one z mojego brzucha. Stawało się coraz bardziej i bardziej wyraziste a dochodziło z za ściany na której wisiał używany przeze mnie pisuar.

Burczenie zamieniło się w wibracje. Coraz mocniejsze i mocniejsze. Mocne do tego stopnia , że używany prze zemnie pisuar zaczął się ruszać. Skończyłem czym prędzej i odsunąłem się do tyłu. Pisuar zaczął ruszać się na boki po czym oderwał się od ściany i wysunął na rurach do przodu. Jak jakaś futurystyczna rzeźba z muzeum , zaczął opadać na podłogę a w miejscu gdzie wcześniej wisiał pojawiło się pęknięcie.

Z początku małe , niewyraźne, zwiększające jednak swój rozmiar pod wpływem narastających drgań. Po pierwszym większym stuknięciu, pękniecie przerodziło się ogromną wyrwę na ścianie, która to z zawrotną szybkością zaczęła podążać w stronę drzwi. Podobne pęknięcia zaczęły pojawiać się na podłodze oraz innych ścianach tej ogromnej łazienki. Stojąc jak wryty zastanawiam się dlaczego nie biegnę do drzwi żeby uwolnić się od tego koszmaru ? Było już jednak za późno.

Pękniecie dotarło do drzwi, zgięło je lekko w pół i podążając ścianą dalej, uszkodziło elektroniczny panel sterujący zamkiem.

Nie wiedziałem co ma zrobić. Krzyczeć, starać się wydostać ? Drzwi miały stalowe obramowanie i wyglądały na solidne.

Buczenie i wibracje stawały się coraz głośniejsze a pęknięcia na ścianie zaczęły zamykać się przede mną. Cofnąłem się najbliżej jak się da w stronę umywalek z nadzieją, że wszystko zaraz się skończy.

I prze chwilę tak było.

Wszystko ustało. Było cicho jak makiem zasiał. Kilka kafelek odpadło ze ścian , i tyle. Serce waliło mi jak oszalałe a w uszach szumiało jak nad morzem. , Cisza. Cisza. Cisza , a potem nastąpiło drugie stuknięcie.

Było tak potężne , że w jednym momencie cała łazienka razem ze mną zapadła się w głąb budynku. Nie wiem jak długo spadałem ale po drodze w dół widziałem palące się biura, iskrzące się kable , migoczące światła, krzyczących z przerażenia ludzi. Spadałem w ciemność, która o dziwo pachniała bardzo słodko i przyjemnie. Zastanawiałem się czy to jest koniec , czy tak to wygląda ? Otchłań a potem już nic ? Głośne gruchniecie o ziemię, spowodowało że zabrakło mi tchu.

Nie mogłem złapać oddechu a coś zalewało mi oczy. Nie miało to większego znaczenia bo dokoła panowała ciemność. Coś upadło mi na nogi. Siła była tak ogromna , że zawyłem z bólu. Jak na ironię, pozwoliło mi to nabrać trochę powietrza do płuc. Powietrze było jednak tak kwaśnie że od razu tego pożałowałem. Leżąc tak w zupełnej ciemność , poczułem, że dokoła mnie zaczyna robić się mokro. Coś wlewało się do dziury w którą wpadłem. Płyn był jednak ciepły. Nie umrę z wyziębienia pomyślałem. Szok termiczny mi nie grozi ale na pewno się utopie. Nie mogłem się ruszyć , nie czułem swoich nóg. Słyszałem tylko pluskot wlewającego się płynu oraz dziwne skwierczenie w oddali . Pluskot płynu nie był zwykłym dźwiękiem wlewającej się wody. To było coś gęstszego, coś z rodzaju żelu czy może śluzu. Szczęście w nieszczęściu, płyn wypełniający powoli dziurę , w której się znalazłem, robił się coraz jaśniejszy. Oznaczało to ,że nie straciłem wzroku i jeszcze przed śmiercią zdołam co nieco zobaczyć.

Leżałem wygięty na prawym boku z głową odchylona do tyłu. Dziura , w której leżałem okazała się ogromną wyrwą . Tak bynajmniej mi się wydawało. Poruszać mogłem tylko oczami i to w bardzo ograniczonym zakresie a to co zobaczyłem nie wróżyło mi niczego dobrego.

Na wysokości kilku metrów nade mną , zauważyłem opierające się o sobie ogromne zbiorniki. Zbiorniki były popękane a z ich wnętrza sączyła się jasno niebieska maź, która teraz wypełniła miejsce mojego ostatecznego spoczynku. Oprócz mazi do środka również osypywała się ziemia i coś co przypominało mi drobny śnieg. Coś w rodzaju pyłku. Jasnego , błyszczącego, niemalże magicznego. Nie czułem swojego ciała, ale zauważyłem że coraz więcej ziemi zaczyna osuwać się do dziury.

W pewnym momencie wszystko podskoczyło, ze mną włącznie . Do mojej rozpadliny wpadł ogromny przewód elektryczny ,który skwierczał niczym rozlany olej na patelni. Przewód zanurzył się w roztworze , który zalewał już moją twarz. Zaczęło robić się zaraz ciepłej i ciepłej. Płyn robił się coraz jaśniejszy i jaśniejszy. Przypomniał mi się obraz z dzieciństwa kiedy to poraz pierwszy, będąc na basenie, otworzyłem oczy pod wodą. Coś tam było widać, można było domyślać się kształtów, ale w zasadzie płynęło się po omacku. Teraz było bardzo podobnie .

Płynąłem przed siebie bez poruszania rękoma , nieustannie zbliżając się do ciemnej ściany basenu. Z tą różnicą ,że to nie była ściana basenu. To były ogromne zbiorniki, które runęły na mnie z wysokości kilkunastu metrów.

 

C.D.N.

Następne częściVigor cz2 Vigor cz3 Vigor cz4

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bezu rok temu
    Dziękuję.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania