Poprzednie częściVive la F... - cz.1. Mrok.

Vive la F... - cz. 5 La collaboration.

Okrągła, metalowa blaszka wizjera przesunęła się w górę.

-Jest aż tak ranna? – mężczyzna zdziwił się widząc ogromne plamy krwi na białym kitlu.

-Nie, to krew tego młodego. Długo go reanimowała. Jej już nic nie ma.

-Ok… Ocućcie ją i przyprowadźcie do mnie.

-Tak jest, panie majorze.

- Nie pozwoliła się przebrać. – tłumacząc się strażnik wepchnął skrępowaną kobietę do pokoju przesłuchań.

Wyglądała upiornie. Zakrwawione spodnie i koszula, włosy mokre po kuble zimnej wody, zadrapania na twarzy i rękach. Jednak kipiała skumulowaną energią, taką jaką mają tylko desperaci. Jej oczy nie były puste i zrezygnowane, ale pełne zwierzęcego szału, płonące dziką żądzą walki.

Usiadła na krześle przed biurkiem. Wbiła wzrok w żołnierza, poznanego poprzedniej nocy. Nawet nie spojrzała na stojącego w kącie Blackmount’aina.

-Jestem major Adrien D’ecroix…

-Nie interesuje mnie to! – krzyknęła mu prosto w twarz. – Natychmiast mnie wypuście!

-Proszę się uspokoić. Porozmawiajmy. – kontynuował spokojnie.- Bardzo źle Pani wygląda. Może napije się Pani czego, albo coś zje?

Nie czekając major nalał jej wody, a Blackmountain podsunął jej przed nos talerz z przekąskami. Na skinienie przełożonego zbliżył się, by zdjąć kobiecie kajdanki z dłoni. Zatrzymał się w pół kroku – sama wstała, obiema dłońmi chwyciła szklankę i duszkiem wypiła całą wodę. Spokojnie odstawiła naczynie na stół obok posiłku i jednym zamaszystym ruchem wszystko razem posłała na przeciwległą ścianę.

-Nie będę z wami rozmawiać! -wrzasnęła.

Major podniósł brew, wyprostował się na krześle i uśmiechnął pod nosem.

-Siadaj! – warknął porucznik i popchnął ją na krzesło. – Wytłumaczysz nam, co się stało na sali operacyjnej.

Cathrine nachyliła się do D’ecroix i wbiła w niego wzrok. Jej głos nie był donośny, ale stanowczy. Szeptem, przez ściśnięte zęby, cedziła słowo po słowie:

-Powiedz swojemu przydupasowi, że nie będę już z nim rozmawiać. I żeby się pierdolił.

Major zaśmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem. Blackmountain doskoczył do aresztowanej.

-Ty dziwko! - z całej siły zdzielił ją siarczystym policzkiem. Siła uderzenia odwróciła głowę kobiety w bok, ale blokada wysuniętą do przodu stopą uchroniła ją przed upadkiem na ziemię. Przełknęła ślinę z krwią, odetchnęła głęboko i powoli wyprostowała na krześle.

-Powiedz mu – ponownie skierowała spokojne słowa prosto do dowódcy- że ja już to znam i że się powtarza. A, i że nadal bije jak ciota!

- Zabiję cię, kurwo! – Blackmountain wyszarpał pistolet z kabury i przystawił do skroni Cathrine. Kobieta nie spuszczała wzroku z D’ecroix.

-Dosyć!- warknął major. – Wyjdź!

Zdziwiony porucznik odwrócił się do dowódcy.

-Wyjdź, powiedziałem!

-Tak jest. – wściekły odsunął się do Cathrine, zasalutował i zamknął za sobą drzwi.

Bez psychopatycznego oprawcy w pobliżu atmosfera zrobiła się nieznacznie lżejsza. Mimo to Cathrine absolutnie nie miała zamiaru ufać starszemu wojskowemu.

Adrien podszedł do niej i zdjął kajdanki. Następnie podał kolejną szklankę i nalał wody. Z powrotem usiadł naprzeciwko.

-To wszystko, co się wydarzyło od wczoraj…

-Nie chcę twoich wyjaśnień – przerwała mu spokojnie, ale stanowczo- Chcę wrócić do domu. Teraz!

-Tego nie mogę ci dać.

-Nie interesuje mnie to. Natychmiast mnie wypuście! Nie zrobiłam nic złego! Nie jestem Niemką, nie jestem szpiegiem i nie zabiłam tego chłopaka. Nie będę się tłumaczyć, bo jestem niewinna.

- To wiem. Tylko... nie o to chodzi. – przerwał szukając odpowiednich słów. Major czuł, że Blackmountain znowu przegrzał i teraz ciężko to będzie naprawić. -Nie mogę Pani wypuścić, bo jest pani nam potrzebna. Na dłużej.

Keller spojrzała zdziwiona. W jej oczach zaskoczenie i strach zastąpiły dziką agresję.

-Domyśla się pani dlaczego….. Od miesiąca nie mamy lekarza. Powiem wprost, został zabity przez snajpera podczas wykonywania swoich obowiązków. Nasi chłopcy padają jak muchy, sanitariusze nie wyrabiają z zabiegami, zresztą prawda jest taka, że niewiele potrafią…

-Co ja mam do tego?! –krzyknęła - Przykro mi, ale nie mam wam jak pomóc – jestem cywilem, pracuję z małym, powiatowym szpitalu.

-Bez urazy, ale w obecnej sytuacji nie wybrzydzamy z pomocą. Zresztą, ma pani doskonale referencje- studia medyczne Berlinie…

-Genau, Herr Obest! – ze śmiechem gładko przeszła na niemiecki – Z pewnością pańscy ludzie z radością poddadzą się pod opiekę Niemki!

-Umierającemu obojętne kto go ratuje. Zresztą, zawsze możemy stworzyć jakąś ciekawą historię, uwiarygodniającą pani chęć współpracy.

-Nie będzie żadnej współpracy! – krzyk rozniósł się po całym korytarzu.

-W takim razie obawiam się, że w świetle wydarzeń dzisiejszego dnia nie ma pani zbyt wielkiego wyboru. – rzucił jej przed twarz akt oskarżenia o działanie na szkodę armii wyzwolenia. – Zdaje sobie Pani sprawę, że sądy polowe działają szybko, a czasem i niesumiennie.

Cathrine pochyliła się i ukryła twarz w dłoniach. Przed oczyma stanęła jej nie tylko wizja utraty prawa do wykonywania zawodu, ale i – za zabójstwo pacjenta z premedytacją – wyrok ostateczny. Zdawało jej się, że zanurzyła się w gęstej mgle absurdu, w bagnie, które tym bardziej wciągało, im mocniej starała się z niego wydostać. Ledwo docierający do niej głos majora surrealistycznie przeplatał się z odgłosem bicia własnego serca i szumem w głowie, zamiast myśli.

-Słyszy pani, co mówię?

Podniosła wzrok i zmrużyła oczy, by lepiej widzieć dowódcę. Jego głos był rzeczowy i stanowczy, ale spokojny.

- Oto moja propozycja: pracuje pani w szpitalu 6 dni w tygodniu, w razie nagłych potrzeb oczywiście w niedziele i w nocy, do pomocy będzie pani miała dwóch pielęgniarzy. Ma pani prywatne lokum na wyłączność, i ochronę na terenie obiektu, co równocześnie oznacza, że ze względów oczywistych takich jak próba ucieczki, nie może się pani po nim swobodnie poruszać. Od tego momentu przydzielam pani stopień podporucznika. Co miesiąc będzie pani dostawać żołd w odpowiedniej wysokości.

-Nie chcę waszych pieniędzy… - pokręciła głową, nadal niedowierzając w to co słyszy.

-W takim razie, pieniądze będą odkładane na konto. Z pewnością przydadzą się pani po wojnie.

-„Po wojnie…” - powtórzyła odrętwiałymi ustami. „Lub dopóki mnie też nie odstrzelą”. Ponownie oparła głowę o dłonie. Zdawało się, że natłok informacji za moment rozłupie jej czaszkę. Czuła dosłowne pulsowanie tysięcy emocji w tętnicach.

-Ma pani jakieś pytania? – przyglądnął się skulonej postaci. Przez ułamek chwili na jego twarzy ukazał się cień zatroskania. Odczekał chwilę, widząc, że kobieta oddycha coraz spokojniej.

-Żądam całkowitej nietykalności. – podniosła głowę. - A ten świr ma się trzymać ode mnie z daleka! – krzyknęła wskazując na drzwi. Dwie olbrzymie łzy bezwiednie pomknęły w dół policzków.

- Obiecuję, że porucznik Blackmountain nigdy więcej nie zrobi już pani krzywdy.

Spojrzał wyczekująco, ale trwając w szoku nie była w stanie nic więcej wymyśleć, ani przewidzieć. Nie mogła nawet spokojnie patrzeć na rozmówcę. Kręcąc głową z niedowierzaniem, układała sobie w myślach wszystko na nowo. Cała, zorganizowana akcja, zgarnięcie z domu, maltretowanie, fałszywy akt oskarżenia. Byli w stanie nawet zaryzykować życie młodego żołnierza. Może był już konający, podtrzymywali go silnymi lekami, odratowali klika razy, by dożył do spotkania z nią, żeby mieć podkładkę. Minuta po minucie powracały obrazy z ostatniej doby. Katowanie, bicie nawet nie dla samego bólu, ale dla upokorzenia, złamania wolnej woli. Teraz w pełni wyjaśnił się sens poddania obróbce, zagrania w dobrego i złego policjanta.

„Dobry” odczekał jeszcze chwilę.

- Pani doktor, proszę się na spokojnie zastanowić. Wrócę niedługo.

Wyszedł, zostawiwszy uchylone drzwi. Wręcz fizycznie czuła obecność strażnika za drzwiami.

„Zastanowić się?” Nad czym się tu zastanawiać. – zakpiła w myślach. Brutalne postawienie przed faktem dokonanym nie pozostawiało żadnego pola manewru. Teoretycznie.

Podniosła głowę i rozejrzała się po pustym pokoju. Podeszła powoli do okna. Morska bryza roztrzaskiwała się z hukiem o kilkudziesięciometrowy klif, na którym wspierała się zachodnia część budynku. Podeszła do biurka i przejrzała szuflady. Sama nie wiedziała, czego szuka. Dowódca równie dobrze mógłby zostawić naładowaną broń, w żaden sposób nie pomogłoby to w jej sytuacji. Miałaby sobie palnąć w łeb? Wziąć zakładnika i wydostać się z budynku? Absurd! Nie tylko nie potrafiła obsługiwać broni, ale też w głębi duszy wiedziała, że jest tchórzem. A tchórze przyjmują wszystko, co zsyła im los.

Major zastał ją stojącą ponownie przy oknie, wpatrzoną w dal. Położył na biurku złożone w kostkę ubrania.

-Nie! Nie założę munduru! – krzyknęła i potrząsnęła głową. – Nie jestem jedną z was!

-Bez tego nie zagwarantuję pani bezpieczeństwa. – powiedział stanowczo.

-Nie zgadzam się! Jestem lekarzem cywilnym!

-Już nie! – krzyknął, a następnie ściszył głos – Cathrine, w tym budynku jesteś jedyną wśród dwustu facetów. Bez tego, nie każdy potraktuje cię jak szanowaną panią doktor…

Usiadła ciężko na krześle. Wiedziała, że ma rację.

-To wszystko na dzisiaj. Zacznie pani jutro rano. Proszę spróbować trochę odpocząć, czeka panią sporo pracy.

Zawołał strażnika. Patrząc na wyprowadzaną Keller, zrobiło mu się dziwnie.

„Fajna dziewczyna. – pomyślał. - Pieprzona wojna! Niech to się wreszcie skończy!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania