Poprzednie częściVive la F... - cz.1. Mrok.

Vive la F... - cz.6. Hold my hand.

W kieracie pracy dni mijały bezwiednie, jeden podobny do drugiego. Gojące się na twarzy rany stały się swoistym kalendarzem mijającego czasu. Codziennie budziła się w swojej kwaterze, na którą właściwie składał się tylko pokój z łazienką. Zakładała mundur, jadła śniadanie , a następnie strażnik odprowadzał ją do wschodniego skrzydła, gdzie mieścił się blok szpitalny. Przydzieleni do pomocy pielęgniarze okazali się młodymi chłopakami jedynie po krótkim przeszkoleniu ratunkowym.

„Keller? Skąd oni ją wzięli?! Z dolnej Saksonii?” – nieufność pomocników i części pacjentów powoli bladła, choć Cathrine niewiele robiła, by kogokolwiek do siebie przekonać. Starła się uczciwie prowadzić to pełne beznadziei i bólu miejsce. Bez przekonania, rzemieślniczo opatrywała rannych, taśmowo operowała postrzelonych w czasie akcji dywersyjnych, bez emocji diagnozowała chorych. Ograniczając słowa do informacji o przypadłości i leczeniu, z nikim nie rozmawiała więcej niż to było potrzebne, aż przychodził wieczór i wracała do siebie. Zaproszona w niedzielę na oficerski obiad, wyłgała się bólem głowy. Schudła, policzki wyblakły z braku światła słonecznego, a puste oczy przybrały szarość zimnych fal uderzających o klif poniżej jej okna. Paradoksalnie, natłok pracy nie pozwalał zbyt wiele myśleć – o dawnym życiu i pozostawionym domu, w którym, zgodnie z wojennym zwyczajem, ktoś już na pewno się rozgościł. Ludzie znikają, zwłaszcza gdy nikt ich nie szuka. Zostaje po nich majątek, który zmienia właściciela.

Starała się nie poddawać analizie swojej sytuacji, nie roztrząsać możliwości jej zmiany, ani nie przewidywać na ile jest ona przejściowa. Czasem usłyszała wieści z frontu, ale nie mogąc oddzielić prawdy od płonnych nadziei, ignorowała je. Zaletą było, że nie niepokojona przez kogokolwiek, mogła skupić się na swoich obowiązkach. Nie spotkała się więcej z żadnym z dowódców, a strażnicy, którzy po nią przychodzili, choć zmieniani, wydawali się wszyscy tacy sami. Nie nawiązywała żadnych relacji. Używając stopni wojskowych, nie pytała nawet o imiona, w głębi duszy wierząc, że miejsce i stan w którym utkwiła są bardzo tymczasowe.

---------------------------------

-Dla kogo to? – złapała jednego z pielęgniarzy za nadgarstek, gdy ukradkiem chował morfinę do kieszeni. – Bo nie dla tego pod oknem - wiem, że już mu podawałeś.

Patrzyła wyczekująco na złodzieja.

-Dla… - młody zmieszał się – Dla porucznika Blackmountaina. Z jego ręką jest coraz gorzej…

Cathrine zmrużyła oczy, ale nie zareagowała.

 

Wyczekała do końca pracy i wróciła do siebie. Zjadła przyniesioną przez strażnika całkiem smaczną kolację i udała się do łazienki. Spojrzała w lustro i przymknęła oczy.

-Potrzebuję wyjść! – zastukała do drzwi, które od razu się otworzyły. Nieco zdziwiony strażnik wykonał polecenie i przeszedł z Keller do szpitala, gdzie zabrała kilka niezbędnych rzeczy.

-Prowadź do porucznika Blackmountaina.

Po przejściu dziedzińca byli na miejscu.

-Wejść! – dowódca warknął na odgłos pukania.

-Poruczniku… - strażnik ostrożnie wetknął głowę, ale Cathrine nie czekając wepchała się i zamknęła mu drzwi przed nosem. Sebastian siedział pochylony nad stołem. Był mocno wstawiony. W prawej ręce trzymał butelkę. Lewa leżała bezwładnie na blacie. Brudny, krzywo założony bandaż, ledwo zakrywał ropiejącą ranę. Na widok kobiety lekko się wyprostował.

-Czego chcesz, Keller?

-Poruczniku Blackmountain, tę ranę trzeba oczyścić i zszyć. – Cathrine włożyła sporo wysiłku w to, aby jej głos brzmiał spokojnie. Znajoma twarz nie kojarzyła się dobrze.

- Nie interesuj się, „pani podporucznik”! – parsknął prześmiewczo- Nie chcę twojej pomocy. Wiem gdzie jest szpital, gdybym chciał to już bym przyszedł. Wypierdalaj!

W odpowiedzi przysunęła krzesło naprzeciwko i wyciągnęła z torby świeżą gazę i medykamenty.

-Pierdol się, Szwabko! - mężczyzna w oka mgnieniu wyciągnął broń z kabury i wycelował w czoło Cathrine - Po za tym w życiu nie pozwolę ci się uśpić!

-O tym możemy zapomnieć, jest pan zbyt pijany. Nie zamierzam marnować chloroformu na przypadkowe zabicie pana. – odrzekła hardo, nadal skupiając się na przygotowywanym sprzęcie.

Odłożył broń obok butelki. Nie cofnął ręki, a jedynie wzdrygnął się, gdy zaczęła rozchylać bandaż. Odwrócił głowę i zagryzł zęby.

Widok był przerażający – po całej długości cięcia rana była brązowo czarna, a uwypuklone żyły ostrym fioletem przebijały się przez bladą skórę. Cathrine chwyciła mężczyznę za lodowatą, zdrętwiałą dłoń. Błyskawicznie pociągła ją z całych sił do siebie i równocześnie sięgnęła w stronę odłożonej broni. Mimo promili we krwi, odruch dowódcy był szybszy i pistolet znów celował w głowę kobiety.

Krzyk dochodzący z oficerki zmroził czekającego na zewnątrz żołnierza.

- O kurwa! – Sebastian zesztywniał patrząc jak zawartość pochwyconej przez Cathrine butelki bulgocząc rozlewa się po wyeksponowanej ranie. Alkohol w kontakcie z ropą i krwią odkażając pienił się na różowo. Mieszanka zalała stół i ściekała na ziemię.

-Najgorsze za nami. – Keller puściła dłoń pacjenta, sama ledwo czując palce po odruchowym uścisku mężczyzny.

Sebastian zrezygnowany odłożył pistolet i odwrócił głowę. Jedynie zaciśnięte szczęki i uwypuklona żyła na szyi zdradzały ile bólu sprawia mu powolne czyszczenie i zszywanie podłużnej, głębokiej rany. Jednak nie odzywał się i ani razu nie cofnął ręki.

-Za tydzień trzeba wyciągnąć szwy, ale to może już zrobić Pierr. – Keller nie patrząc na pacjenta spakowała pośpiesznie sprzęt. Wyszła, zanim Blackmountain zdecydował się podziękować. Odprowadzana przez strażnika, szła pół kroku przed nim, by nie widział, że nie może opanować drżenia ust.

Następne częściVive la F... - cz.7. Próba.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania