W Baruckim Lesie

Kapitan Flame siedział pod drzewem w otoczeniu kilkudziesięciu żołnierzy. Był zdenerwowany i wprost kipał gniewem. Podniósł z ziemi szyszkę i rzucił ją gdzieś daleko, w krzaki, po czym wstał i zarządził zbiórkę. Żołnierze posłusznie ustawili się w dwuszeregu, a kapitan przyglądał im się z uwagą. Nie był to cały jego oddział, część żołnierzy była na zwiadzie terenu, część udała się do Wisły, a nie było to bezpieczne. Co jeśli wpadną? Wolał o tym nie myśleć. Zarządził w prawo zwrot i marsz. Kolumna żołnierzy szła tak przez las.

Po jakimś czasie doszli do miejsca, z którego roztaczał się piękny widok na Wisłę i okolicę. Było tam cudownie. Flame przebywał w tym miejscu wielokrotnie, lecz dalej zachwycał go wspaniały pejzaż. Zarządził przerwę i usiadł pod drzewem, na skraju urwiska. Łza pociekła mu z oka. Później kolejna. Kapitan, choć był twardym żołnierzem, płakał niczym rekrut.

Po wojnie, kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Wisły, dostał rozkaz objęcia stanowiska komendanta MO w Wiśle, ku niechęci komunistów. Przez jakiś czas zbierał oddziały, obsadził komisariat swoimi ludźmi, lecz był zmuszony uciec do lasu wraz z liczącym ponad 300 żołnierzy oddziałem. Niedawno dostał propozycję przeniesienia oddziału na tereny graniczące z Niemcami. Część jego żołnierzy zgodziła się, lecz on i około 150 jego żołnierzy pozostali w okolicach Wisły. Nie uwierzył w propozycję, uznał że może być ubecką prowokacją. Ale prawie dwustu żołnierzy udało się na zachód. Właśnie dlatego był tak zdenerwowany. Co się mogło z nimi stać? Być może już nie żyją.

Panie kapitanie....... - przemówił ktoś za plecami Flamego. - Wrócili zwiadowcy. Kilkudziesięciu komunistów przyjechało do Wisły. Zamierzają nas odnaleźć. Choć jest nas ponad dwukrotnie mniej, niż podczas parady w Wiśle, to mamy nad nimi przewagę liczebną i przewagę terenu, a także zaskoczenia. Może ich być z sześćdziesięciu. Są pewni siebie, jakby myśleli że jest nas mniej niż ich i nas zaskoczą. Co robić?

Flame nie odwrócił się. Przetarł czoło i odparł:

Uciekać, kryć się głębiej w góry

Ależ, kapitanie....

Każ oddziałowi ustawić się w szeregu, za chwilę do ciebie dołączę. Idź, sierżancie!

Dobrze, kapitanie.....

Sierżant odszedł i zaczął wydawać rozkazy. Flame podrapał się po wąsie i spojrzał na miasto w oddali. Piękna Wisła była jego ukochanym miastem, mimo iż urodził się na Zaolziu, we Frytsztacie. Był twardzielem, podczas wojny mówili na niego "Grot". Teraz jednak przyjął pseudonim "Bartek". Wstał i nakazał oddziałowi marsz.

Duży oddział zatrzymał się na polanie. Dowódca stwierdził że przenocują tutaj. Na polanie stała pusta baraniarnia, niektórzy mogli tam się schronić przed burzą, właśnie nadchodzącą. Ściemniało się już.

Wojtek, jeden z żołnierzy, dostał rozkaz udania się do pobliskiej wioski, sprawdzenia czy nie ma tam milicji. Szedł więc przez las, rozglądając się dookoła. Nagle drogę przebiegły mu dwie sarny. Nie strzelił. Strzał mógł niepotrzebnie zdradzić obecność żołnierzy.

Wojtek był jednym z młodszych szeregowych w oddziale. Miał krótkie, brązowe włosy, wąsy i bródkę. Był jednym z żołnierzy "Bartka", którzy podróżowali na pogranicze z Niemcami. Mimo młodego wieku, był to chłopak niezwykle inteligentny. Miał tylko 20 lat, a już został jednym z faworytów "Bartka". Teraz z przykrością opuścił dowódcę, aby prowadzić walkę z milicją w okolicach Zgorzelca.

Po chwili dotarł do małej wioski. Nazywała się Barut, była zamieszkiwana przez najwyżej 100 osób. Obszedł całą, nie było w niej milicji. Już miał wrócić do towarzyszy, kiedy podszedł do niego wieśniak.

Dzień dobry – zagadnął. - Czego pan tu szuka?

Dobry – przyznał Wojtek. - Szukam posterunku milicji

To tutaj pan nie znajdzie! - odparł chłop. - Najbliższy jest w Jemielnicy, kilka kilometrów stąd. Urząd Bezpieczeństwa też tam jest, a po co panu milicja? Pan z pewnością nietutejszy.

Chciałbym złożyć donos..... - skłamał Wojtek

Na kogo?

Prywatna Sprawa

A, zaraz. Widzę, że ma pan karabin.......

Strzelbę

Po co panu?

Poluję

A, to pan kłusownik!

Nie, nie. Mam pozwolenie

Pokaż mi pan

A po licho? Co ja pana interesuję? Nie pojedzie pan chyba na milicję, że jakiś mężczyzna ma strzelbę

Nie

To żegnam

Mówiąc to, Wojtek odwrócił się i zaczął iść w stronę lasu. Wściekła go ciekawość chłopa, nie mógł sobie pozwolić na to, aby ten wieśniak kpił sobie z niego w żywe oczy. Był człowiekiem dobrotliwym. Gdyby dowódca kazał iść na zwiad komuś innemu to z pewnością jakiś szeregowiec wściekłby się i zagroziłby chłopu. A to by się źle skończyło. Wiedział już, że w Barucie nie ma milicji, więc był przekonany, iż dowódca ucieszy się na rezultat jego zwiadu.

Teraz zagłębił się w ciemną połać lasu, uradowany. Rozejrzał się, czy nikt go nie śledzi, lecz nikogo nie zobaczył. Zaczął nucić "Różę Czerwoną", jego ulubioną piosenkę, którą lubiał śpiewać z rodzicami. Ale jego rodzice nie żyli. Zginęli w 1945, z rąk Sowietów. Mieszkał w Wiśle, chciał pomścić rodziców, więc dołączył do oddziału Flamego. Dowódca od razu go polubił i pocieszył po stracie ojca i matki. Wojtek wiedział, iż jego rodzice są już szczęśliwi w Niebie. Pogodził się więc z myślą o ich śmierci i z radością służył "Bartkowi".

Nagle coś przebiegło mu drogę. Wojtek szybko złapał za karabin i popatrzył przed siebie. Stały tam dwa młode warchlaki. Przestraszone zamierzały uciec. Postąpił w ich kierunku.

I to był jeden z największych błędów jego życia

Zza drzew wybiegła olbrzymia locha, skoczyła na niego i jednym kopnięciem w pierś przewróciła na trawę. Warchlaki pierzchły, pojawił się drugi dzik – odyniec. Wojtek próbował wstać, lecz locha znów kopnęła go w pierś, pociekła krew. Wojtek odbezpieczył karabin. Ale tym razem zaatakował odyniec. Kiedy Wojtek wstał, zaszarżował na niego i przewrócił twarzą do ziemi, zanim zdołał wystrzelić. Żołnierz poczuł ogromny ból. Został ugryziony w plecy, krwawił. Odwrócił się i spojrzał dzikowi w twarz. Ten kopnął go w brzuch. Kolejne krwawienie. Wojtek cierpiał. Ostatkiem sił strzelił w odyńca. Zwierzę chwilę stało nad nim, a później padło. Do akcji wkroczyła locha. Kopniakiem wytrąciła mu karabin z dłoni i otrzymał kolejny cios, tym razem w głowę. Ból, cierpienia były nieznośne, wiedział że prawdopodobnie zaraz zginie, modlił się w myślach. Locha ugryzła go w nogę. Zaczął wrzeszczeć z bólu. Tracił powoli przytomność, mnóstwo krwi, słabł. Czym sobie zasłużył na taki los? Zawsze służył pomocą, był uczciwy, uprzejmy, sumienny, potrafił wybaczać. Nawet tak dobrego człowieka może spotkać nieszczęście. Najpierw stracił rodziców, później wujka, teraz musiał opuścić "Bartka", którego kochał jak ojca. A teraz prawdopodobnie zginie. Zacisnął zęby.

Locha znów go ugryzła. Za chwilę odgryzie mu nogę. Płakał, modlił się, jęczał. Cierpienia były potworne......

Aż nagle usłyszał strzał i zobaczył padającą lochę. Wśród drzew dostrzegł załzawionymi oczami trzech kompanów, w mundurach: Józka, Tadzia i Franka. Podbiegli do niego, pochylili się nad nim. A Tadzio wyszeptał:

Wojtek, wszystko będzie dobrze, zabierzemy cię do oddziału, do sanitariuszek. Dadzą ci nawet całusa...

Zostaw go, nie widzisz jak cierpi? - przerwał mu Franek. - Może umrzeć. Szybko, zabieramy go. Szybko mówię! Chcecie, żeby przeżył to ruchy, ruchy!

Masz rację! - przyznał Józek

Żołnierze zaczęli podnosić półżywego Wojtka, który stracił już przytomność. Jęczał coś i majaczył, nie rozumieli go. Zaczęli iść wśród drzew, po kilku minutach zatrzymali się na chwilę, odsapnęli. Franek komenderował:

Nie obijać się, nieść!

Tak, tak – odparł Józek. - Już.

Już, już – mówił Tadzio. - Dawać, chłopaki

Dajemy – powiedział Józek

Nie gadać – przerwał Franek

Nieśli go, aż donieśli do obozu. Od razu zrobiło się zbiegowisko

Z drogi! - krzyczał Franek. - Może umrzeć

Zanieśli go do sanitariuszki i położyli na trawie

Sanitariuszka stwierdziła, iż jest bardzo ciężko ranny. Ma złamaną nogę, krwawiącą przez ugryzienia lochy. Brzuch jest w okropnym stanie, prawdopodobnie ma uszkodzoną wątrobę....Ale najbardziej niepokojąca jest głowa. Może mieć wstrząs mózgu. W każdej chwili może umrzeć.

Franek, Józek i Tadzio zostawili nieszczęsnego Wojtka, po czym poszli zdać raport dowódcy. Byli zestresowani, przejmowali się stanem przyjaciela, lecz skoro sanitariuszka uważa, że najlepiej zostawić go w spokoju, to lepiej odejść. Zdali raport i po chwili rozporządzono zbiórkę na kolację. Żołnierze ustawiali się kolejką po jedzenie. Po chwili wszyscy już zajadali ze smakiem. Przemówił dowódca.

Nie wszyscy wiecie, że szeregowy Wojtek Piekara jest w bardzo ciężkim stanie. Wracał ze zwiadu i został zaatakowany przez dwa dziki. Zastrzelił odyńca, a strzał usłyszeli trzej szeregowi: Franciszek Marczak, Józek Koniński i Tadeusz Naparzewski. Poszpieszyli w tamtym kierunku i zastrzelili lochę, atakującą Wojtka. Przenieśli go na skraju śmierci, do pielęgniarki. Teraz walczy tam o życie. Pomódlmy się za niego

Oddział modlił się głośno na polanie, a w tym samym czasie kilometr dalej, kilkunastu Ubowców czatowało z lornetkami, nad jeziorem. W oddali widzieli ognisko. Czekali na kilku szpiegów.

Po chwili pojawiło się pięciu mężczyzn w mundurach żołnierzy "Bartka". Ubecy przywitali ich słowami:

I jak, podaliście im już środki nasenne w jedzeniu?

Wszystkim. Dowódcy, sanitariuszkom...

Świetna robota. Za ile powinny zadziałać?

za kwadrans dopadnie ich senność, położą się, wyznaczą wartę, ale to nie problem. Po środkach będą się ledwo trzymali na nogach.

Dobra. Za godzinę działamy. Mirek, idź do tej chaty, tam za drzewami. Poproś o telefon.

Gruby komunista z brodą pospieszył w stronę chaty oddalonej z kilometr od miejsca, w któyrm przebywali. Po kilkunastu minutach wrócił.

Mieszkańców nie było w domu, więc wywarzyłem drzwi, zadzwoniłem i zwiałem. Chłopaki będą tu za pół godziny.

I rzeczywiście. Po jakimś czasie kilkunastu ubowców pojawiło się nad jeziorem. Ich dowódca podał rękę szpiegom, po czym zaczął rozpytywać ich o stan oddziału.

Poszli już pewnie spać, wyznaczyli wartę. Ale to nie problem. Przywitamy ich seriami z karabinu.

Dobrze, zaczynamy akcję. Kierujemy się do obozu. Ja z dwudziestką osób pójdziemy na piechotę, wy jedźcie tam. Wiecie, jaki jest plan. Granaty na stodołę, wartowników zastrzelić, są odurzeni naszymi środkami. Później wysadzamy baraniarnię. Nikt ma nie przeżyć, zrozumiano? Nie oszczędzacie, tych którzy przeżyją wybuch, strzelać do nich. Później ładujemy część ciał na wozy i kilku ma je wywozić. Reszta kopie doły i wrzuca do nich resztę ciał. Kopcie daleko od polany. Możecie też wrzucać ciała do jeziora. Wykonać.

Kilku komunistów zachichotało szyderczo. Dwudziestu pobiegło z dowódcą w stronę polany. Reszta miała tam dojechać

Minęło piętnaście minut od rozmowy Ubowców.

Wojtek odzyskał przytomność. Bolało go całe ciało. Rozejrzał się nieprzytomnie i spróbował przełknąć ślinę. Odczuwał wielkie pragnienie

Wody! - jęknął. - Błagam, wody!

Nikt nie odpowiedział. Wszyscy posnęli. Wartowników nie było w pobliżu. Wojtek jęczał jeszcze głośniej, lecz nikt nie usłyszał. Przewrócił się na bok i mrugnął.

I wtedy stało się nieszczęście

Usłyszał serię strzałów z karabinów i okrzyki. Próbował wstać, przerażony, ostrzec towarzyszy. Ale nie miał sił. Był w okropnym stanie. Nagle coś poleciało w stronę stodoły. Wojtek był od niej oddalony, leżał w lesie, obok wielkiego dębu. Domyślił się, co się stało i w ostatniej chwili zatkał uszy.

Huk wybuchu był niezwykle głośny. Cała baraniarnia rozleciała się, a w niej spała część żołnierzy. Zginęli bez wątpienia. Na polanę wbiegł oddział komunistów, którzy strzelali seriami z karabinów do ocalałych. Poleciał następny granat. Tym razem huk nie był aż tak głośny, jak przedtem. Karabiny strzelały całymi seriami, komuna nie oszczędzała nabojów. Żołnierze, którzy ocaleli byli otoczeni i bezsilni. Kilku wystrzeliło, zabijając niektórych komunistów, lecz poleciał kolejny granat. W stronę żołnierzy.

Nikt nie przeżył. Ubecy otoczyli polanę i strzelali do tych, którym udało się uciec. Wojtek wiedział co ma zrobić, aby przeżyć. Zaczął się czołgać z nadludzkim wysiłkiem, rycząc z bólu. Miał szczęście, iż huk karabinów zagłuszył jego jęk. Czołgał się tak, aż koło niego przebiegł komunista z rewolwerem. Nie zauważył go, gonił jakiegoś ocalałego. Wojtek zaczął się modlić w myślach i zatrzymał się na chwilę. Odsapnął i dalej czołgał się przez las

Panie kapitanie! Panie kapitanie! - krzyczał zwiadowca. - Komuniści wyruszyli z Wisły, idą piechotą w góry. Dołączyli do nich milicjanci z miasta. Siedemdziesięciu to duży oddział, choć poruszają się bardzo szybko. Musimy przyspieszyć marszu, jeżeli chcemy im uciec. Dogonią nas niedługo, nie mają zapasów żywności, ani zapasowych karabinów, amunicji. My mamy i to nas spowalnia.

Tak, "Turku" – odparł Flame. - Musimy iść szybciej. Stój od czoła!

Szereg żołnierzy zatrzymał się na komendę. Flame zakomenderował:

Musimy dotrzeć na Wiślane Skały przed zachodem słońca. Czeka tam kilkunastu żołnierzy i posiłek. Łatwo odeprzemy tam atak, mamy przewagę terenu, nie będą się spodziewali ataku. Tylko ruchy! Raz, dwa, raz, dwa. Musimy się sprężać. Chyba nie chcecie, aby nas tu dogonili?

Nie, kapitanie! - ryknęło kilku żołnierzy

Doskonale! - huknął "Bartek". - Idziemy szybciej, ci którzy niosą prowiant i amunicję zamienią się z innymi. Ogłaszam pięć minut przerwy!

Mówiąc to odszedł i przysiadł na pieńku, obok świerku. Skąd ci komuniści wiedzą, gdzie podąża jego oddział? Musi mieć w nim kilku kretów. Cholera, martwił się o oddział. Nie dość, iż nie wiedział co się stało z żołnierzami jadącymi na pogranicze, to teraz jego grupa mogła ponieść straty. Jak nie dotrą do Wiślanych Skał przed zmrokiem.

Czuł, iż coś złego stało się z jego oddziałem jadącym na Dolny Śląsk. Czy zginęli? Jeżeli w oddziale są wtyki, to z pewnością była to prowokacja. Albo zginęli, albo zginą. Zostaną okrążeni w jakimś lesie, zdziesiątkowani. Ubowcy zakopią gdzieś ich ciała, które zostaną wykopane za jakieś kilkadziesiąt lat. Nie! Nie!

Przerwa się skończyła. Oddział szedł kilka godzin, kiedy nagle do Flamego podbiegł zdenerwowany zwiadowca

Mam okropne wieści, kapitanie! - sapnął. - Doganiają nas. Są cztery godziny drogi od nas, za siedem, osiem godzin dopadną oddział, a do Wiślanych Skałek jest dziesięć godzin drogi, musimy się pospieszyć, bez postojów.

Tak, tak! - wykrzyknął "Bartek". - Spieszmy się.

 

Wojtek dotarł do wioski. Był cały obolały, ledwo żywy, jednak dawał radę. Jeżeli nie dotrze do najbliższego domu, umrze. Doczołgał się do drzwi i ostatkiem sił zapukał.

Otworzył mu wieśniak. Ten sam, który wypytawał go, kiedy był na zwiadzie. Był to on, na pewno. Wojtek poznał jego brodę i łysinę.

O, mój Boże! - krzyknął chłop. - Przecież to ten sam, który kłusował za dnia....

Niee – jęknął Wojtek. - To niee taak, poomóż miii, umieraam. Niee kłuusuujee.

Marysia! - krzyknął chłop. - Pomóż mi!

Przybiegła żona chłopa, była przerażona, kiedy zobaczyła leżącego, jeszcze krwawiącego Wojtka. Wieśniak uspokoił ją i razem wnieśli z wysiłkiem żołnierza do chaty. Przenieśli go do łóżka

Woody! - płakał żołnierz. - Dajciee wody.

Przynieś mu wody, Marysia! - komenderował chłop. Żona pobiegła do kuchni i po chwili przyniosła kubek z wodą. Wieśniak nalał ją Wojtkowi do ust.

Dzięękuję – jęczał żołnierxr. - Dziękuje

Co ci się stało, kim jesteś? - pytał chłop.

Żołnierzeem – wyjawił Wojtek. - Nie mów milicji.

Partyzantem? Walczysz z komunistami?

Taak, nocowaliśmy na polanie, przy jezioorze, w stodolee. Zaatakoowały mniee dziiiki. A komunaaa, wysadziła baraniarnię, rozstrzeelała moich koompanów. Tylko ja przeeżyłem.

Jak tu dotarłeś?

Pomóż, opatrzyli mniee. Doczołgałem się. Daj mi aspirynęę – mruknął Wojtek, po czym stracił przytomność.

Umarł?

 

Flame zarządził postój dziesięć kilometrów od Wiślanych Skałek. Trzy godziny drogi od nich. Komuniści doganiali ich, są jakąś godzinę drogi od stąd. Duża szansa, iż ich dorwą przed skałami. Zwiadowcy przynosili złe wieści. Żołnierze napoili się wodą z manierek i ruszyli dalej. Wyszli na stromą ścieżkę do Skałek. Posuwali się, śpiewając piosenki o górach i wojskowe. "Bartka" rozbolała głowa, więc zarządził ciszę w marszu. Szli więc jak niemi, podziwiając piękne widoki. Wisła była bardzo daleko, majaczyła w oddali. Wiślane Skałki nie były mądrą nazwą, skoro miasto było trzydzieści kilometrów stąd. Ale były dobrą kryjówką, turyści rzadko tu przychodzili. Flame kochał Beskidy, były jego ulubionymi górami. Wspominał czasy, gdy jako kilkunastoletni chłopak chodził po nich z rodzicami. Rozstawiali namiot, niedaleko szlaku i śpiewali przeróżne piosenki. Ale wojna przerwała to. I dla niego jeszcze się nie skończyła. Skończy się po klęsce ZSRR i komuny!

I znów musiał rozmawiać ze zwiadowcą. Niestety, nie zdążą trafić do skałek przed komuną. Oddział jest już blisko, chwila i wybuchnie strzelanina.

Biec! - komenderował Flame. - Biec, kto może!

Ale nikt nie słuchał. Bo zobaczyli pierwszych komunistów, kilometr za nimi, na szlaku. Odbezpieczali karabiny. Wściekły "Bartek" kazał strzelać na popłoch.

Żołnierze strzelali, ale komuniści nie przestraszyli się. Ruszyli pod górę, również z karabinami i strzelali. Padło kilku żołnierzy "Bartka", lecz nastąpił kontratak. Poszybował granat. Kilku komunistów spadło z urwiska. Niestety po chwili kilkudziesięciu dotarło do ludzi Flamego. Strzelali między sobą z karabinów. Ubecy też mieli granaty. Rzucali je bez litości w partyzantów, kilkunastu zginęło. Lecz seria strzałów nieźle przetrzebiła szereg ubowców.

Precz z komuną! - wrzasnął sierżant, ten który w imieniu Flamego kazał oddziałowi ustawić się w szeregu, kiedy zwiadowcy donieśli o oddziale komunistów. - Nie oddamy wam Beskidów!

I w tej chwili pocisk z karabinu trafił w jego serce. Sierżant zwalił się na trawę. Kilku żołnierzy pomściło go. Zaczęli strzelać do ubeka, który go zabił. Padł, zabijając przy okazji jeszcze jednego partyzanta. Komuniści przegrywali. Zostało ich kilkunastu. Kilka granatów załatwiło sprawę. Żaden nie przeżył.

Po starciu zaczęto bandażować rannych. "Bartek" usłyszał, iż zginęło trzydziestu pięciu żołnierzy. Zapłakał, jednak po chwili przetarł czoło i krzyknął na cały głos:

Przeklęci komuniści! Przez nich nie żyje przynajmniej 235 moich żołnierzy! To już koniec. A rodziny nawet nie wiedzą o ich śmierci! Brać ciała, dostaną pogrzeb na Wiślanych Skałkach!

Ależ jak 235?! - zapytał kapral Wilczek. - Zginęło 35.

Dodaj do tego oddział, który zginął w drodze na pogranicze! - krzyknął Flame do Wilczka. - Dodaj niewinnych ludzi, którzy zginęli za Wolną Polskę! Tyle trupów! Musimy pokazać kto tu rządzi! A na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści!

Zrzucić ciała ubeków z urwiska? - spytał Wilczek. - Czy powiesić?

Nie! - mruknął "Bartek". - Wyślemy tu później grupę, która zakopie ich. I koniec rozmowy. Idziemy!

 

Wojtek odzyskał przytomność w domu wieśniaka, trzy dni później. Czuł się lepiej. Żył. Obok jego łóżka siedział chłop z żoną. Przyglądali mu się zmartwieni.

Widzę, że odzyskałeś przytomność! - powiedział wieśniak. - Opowiedz mi wszystko co się tam stało, jeżeli masz siłę.

Mam – powiedział Wojtek. - Opowiem wam wszystko

Kiedy skończył opowiadać, chłop dziwnie się na niego spojrzał.

Pokaż mi to miejsce! Pojedziemy tam furmanką, chcę się przekonać, czy mówisz prawdę.

Mówię – odrzekł. - Ale dobrze. Pokażę ci to miejscę. Tylko daj mi śniadanie.

Oczywiście

Pół godziny później byli już na polanie. Po prawej stronie stały ruiny baraniarni. Chłop rozejrzał się i krzyknął.

Tuż obok niego leżała ludzka głowa.

Więc mówiłeś prawdę! - krzyknął. Mieszkańcy dowiedzą się, co tu zaszło! Wierzę ci już! Nie powróciłeś jeszcze do sił, więc wrócisz jeszcze do mnie. A co zamierzasz później?

Zamierzam udać się do Wisły, do mojego dowódcy i opowiedzieć mu wszystko. Nie mów nikomu, gdzie zmierzam. I nie rozgłaszaj plotek! Komuniści gotowi są cię zabić. Za trzy dni wyruszam w drogę. Dasz mi trochę prowiantu i wodę do picia. I zakop z wieśniakami ciała na cmentarzu! Jak jakieś znajdziesz, tak?

Tak! - odrzekł chłop.

A Wojtek odwrócił się i popatrzył w toń jeziora. Jeziora, na którego dnie były ciała partyzantów, którzy oddali życie za kraj. Nie spodziewających się ataku, zamordowanych haniebnie.

Żołnierzy Niezłomnych

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania