Poprzednie częściW cELI, zwanej życiem - Rozdział 4

W cELI, zwanej życiem - Rozdział 6

- Rodzice mnie zabiją. - mruknęłam wychodząc następnego dnia z sali matematycznej. Właśnie przeżyłam najbardziej produktywne chwile w życiu. Jeszcze nigdy nie napisałam tyle n żadnym sprawdzianie. I to wszystko po to, żebym minutę później dowiedziała się, że nie mam ani jednego poprawnego wyniku.

- Przesadzasz. Może nie będzie aż tak źle. - Matt objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę stołówki.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

- Serio myślisz, że Scott nie zauważy parę dodatkowych zer? - chłopak zaśmiał się, ale już więcej nie próbował mnie pocieszać. Wiedział, że nie tolerowałam kłamstw, nawet w takiej sytuacji. A oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że prędzej zaliczę zgon niż ten egzamin.

Kiedy już obładowałam tacę wszystkim czym się dało, poszłam do stolika, przy którym siedziały już Scarlet i moja siostra. Rozmawiały ze sobą z wielkimi uśmiechami. Widać było, że moja siostra dobrze czuje się w jej towarzystwie i wyglądało na to, że z wzajemnością. Ciekawe czy Laura powiedziała już jej, że to dziewczyny odgrywają główną rolę w jej niegrzecznych fantazjach.

Moja tacka z hukiem spadła na stolik, a ja sama ciężko opadłam na krzesło. Spojrzałam na rudą i mruknęłam:

- Siostra, szykuj kasę na pogrzeb, bo jestem pewna, że nie pożyję długo po tym jak rodzice zobaczą oceny z matmy.

W okół mnie rozbrzmiały śmiechy dziewczyn, Matta i łysola, którzy właśnie podeszli. Z historii Laury wiem, że ma na imię Asa i gra na basie, Scarlet na klawiszach, Matt na perkusii, a Zac oczywiście na gitarze. Ciemnowłosy usiadł po mojej prawej stronie, a łysol zajął miejsce obok Scarlet. Wyglądało na to, że ten stolik zajmowali członkowie zespołu + Ja. Tylko, że nigdzie nie widziałam Zaca. Po wczorajszej wizycie w szpitalu chyba się do siebie zbliżyliśmy. Tori oczywiście spodobała się ksywka wymyślona przez Zaca i od teraz karze wszystkim mówić do siebie Yuki. Okazało się, że chłopak ma rękę do dzieci, ponieważ blondynka od razu została jego fanką - pozwoliła mu nawet mówić do mnie płomyczku, przez co Zac wykorzystuje to teraz w każdy możliwy sposób.

- Może jednak, oszczędzą twoje życie jeśli obiecasz poprawę. - zaproponowała moja kopia. - W poprzedniej szkole jakoś udało ci się zdać i to na 3.

- Ale w poprzedniej szkole nie miałam miesięcznych zaległości i jędzy zamiast nauczycielki. - odgryzłam się i zajęłam wybieraniem jedzenia, które miałam spałaszować jako pierwsze. Wybór padł oczywiście na frytki.

- To może poszukaj kogoś kto ci pomoże. - wtrącił się Matt. W jego oczach rozbłysła dziwna iskra.

- Świetnie. Chcesz mi pomóc? - zapytałam, pomiędzy jednym, a drugim smażonym ziemniakiem.

- Sorry, ale sam ledwo zdałem.

Spojrzałam na każdego po kolei z niemą prośbą pomocy, ale wszyscy mówili to samo. Mój wzrok spoczął na mojej ostatnie rudej szansie.

- O nie! Nie ma mowy! Kiedy ostatnim razem próbowałam ci coś wytłumaczyć, prawie zabiłaś mnie książką. A uwierz mi, że to nie jest mój wymarzony sposób śmierci.

Cały stolik znowu wybuch śmiechem, a ja spojrzałam na nią spod byka.

- Dzięki. Wiedziałam, że na rodzinę zawsze można liczyć. - mruknęłam i zwróciłam się w prawą stronę - Miałeś może kogoś konkretnego na myśli?

- Tak. Jest taka jedna osoba, która na pewno chętnie uratuje damę z opresji... - w jego oczach znowu błyszczały te same ogniki.

- Kto? - zobaczyłam jak za jego plecami blond dupka mi się przygląda - Chyba nie masz na myśli Alana, prawda? - zapytałam podejrzliwie, a mój środkowy palec poszedł w ruch kiedy zobaczyłam jak blondyn puszcza do mnie oczko. - Wybacz, ale mam obawy, że w jego przypadku nie potrafiłabym się powstrzymać i koroner stwierdził by zgon na wskutek uduszenia podręcznikiem.

Mój komentarz znowu wywołał falę śmiechów. Matt spojrzał na mnie ocierając łzę.

- Kurdę dziewczyno, gdybym wierzył w coś takiego jak małżeństwo, już w tej chwili klęczałbym przed tobą błagając o rękę.

- Pewnie byś trochę poklęczał, stary. - zadrwił Zac, który zajął miejsce na przeciwko mnie.

- Warto by było. - odparł nie zrażony niebieskooki.

- Tylko się nie zakochaj. - mruknął łysol.

- Mnie to raczej nie grozi - Matt puścił do mnie oczko i zabrał moją ostatnią frytkę, szybko wrzucając ją do buzi. Jęknęłam zła. Nic mi dzisiaj nie wychodzi. Nawet swojego jedzenia nie umiem obronić.

- A ty co masz taką minę? Twoje płomienie wygasły? - zwrócił się do mnie Zac, z wrednym uśmieszkiem. Wywróciłam oczami, przewidując, że chłopak rzuci jakiś komentarz w tym stylu.

- Ma doła bo nikt nie chcę pomóc jej z matmą. - wtrąciła się Scarlet patrząc na niego porozumiewawczo. Brunet chyba jednak tego nie zauważył, bo cały czas wpatrywał się we mnie. Uniósł prawą brew i uśmiechnął lekko, dzięki czemu mogłam podziwiać jego dołeczki. Miałam ochotę wyciągnąć rękę i wsadzić tam palec.

- Ja mogę.

- Serio? - zapytałam zaskoczona, przez co jego uśmiech się poszerzył.

- To właśnie jego chciałem ci zaproponować, zanim mi przerwałaś. Zac rozszerza matmę. - czarne brwi Matta poruszyły się knspiracyjnie.

- Nie ufam ludziom, którzy lubią matematykę. - nie spuszczałam wzroku z bruneta.

- A ja tym, którzy krzyczą na mnie zanim w ogóle zdążę się przedstawić. - odparł bez zająknięcia. Uśmiechnęłam się.

Zaczęłam rozważać wszelkie za i przeciw. Jego uroda znalazła się po obu stronach. Za: będę mogła go podziwiać bez skrępowanie, parę godzin dłużej. Przeciw: miałam wątpliwości czy uda mi się skupić na czymkolwiek innym niż kształcie jego ust. W końcu podjęłam decyzję.

- Ostrzegam, że nie jestem łatwą uczennicą.

- Potwierdzam. - wtrąciła moja siostra, a wszyscy po raz kolejny zaczęli się śmiać. W tej samej chwili zadzwonił dzwonek i wszyscy po rozchodzili się do swoich klas.

 

******

 

Wyszłam ze szkoły z szerokim uśmiechem. Dlaczego? Moją ostatnią lekcją była biologia i okazało się, że moja klasa jest mocno do tyłu, a że z z tym przedmiotem nigdy nie miałam problemu, już na pierwszej lekcji dostałam 5 za odpowiedź. Miła odmiana, w porównaniu do matmy, gdzie to JA byłam do tyłu.

Skierowałam się w stronę szpitala. Zabawne jak bardzo nie lubiłam tam przebywać i wręcz marzyłam o tym, żeby więcej się tam nie pojawiać, a jednak rozważałam opcję bycia w nim stałym bywalcem. Kiedy byłam tam wczoraj z Zackiem zobaczyłam ogłoszenie o wolontariacie. Szczerze? Jakoś nigdy nie pociągała mnie myśl o niesieniu bezinteresownej pomocy. Zdecydowanie nie. To leżało bardziej w interesach mojej niewinnej i słodkiej siostrzyczki, która wręcz emanowała blaskiem dobroci. Więc dlaczego tym razem rozważałam inną opcję? Przed oczami stanęła mi twarzyczka małej blondynki, która uśmiechała się do mnie chytrze. W tamtym momencie była tak podobna do mnie, a ja nie wiedziałam czy to dobrze, czy źle. I jeszcze kwestia jej rodziców... wzbudziło to we mnie uczucia, których nie doznałam już od bardzo dawna.

 

- Tori mało kogo lubi i ufa. Ale nie dziwie się jej.

- To znaczy?

- Jej sytuacja w domu a raczej domach, jest dość skomplikowana. Jej rodzice rozwiedli się parę lat temu. Ojciec jest biznesmenem i kiedy córka jest pod jego opieką często zabiera ją ze sobą na wyjazdy służbowe. Za to kiedy zajmuje się nią matka.... Ta kobieta, co chwilę ma jakiś "kolegów" i mała najczęściej ląduje u jakiś przyjaciół. Już nie wiem, który z rodziców jest gorszy.

 

Przypomniała mi się rozmowa z Darią - młodą pielęgniarką która zajmuje się dziewczynką. Nie rozumiałam jak można być, aż tak nieczułymi ludźmi i mówię to ja - "najbardziej oziębła dziewczyna chodząca po planecie", że tak zacytuję słowa mojego byłego chłopaka. Chyba nie muszę już tłumaczyć dlaczego użyłam czasu przeszłego.

Stanęłam gwałtownie, widząc "parę" siedzącą w kawiarni. Zac patrzył na swoją kawę z dziwnym grymasem na twarzy, a obok niego przysiadła się wytapetowana brunetka, która wypinała się w jego stronę. Miałam wrażenie, że jej "przyjaciółki" mają ochotę uwolnić się spod niewielkiej ilości materiału i spojrzeć na świat (jeśli wiecie co mam na myśli). Nagle doznałam olśnienia, rozpoznając ją. Była to jedna z dziewczyn, które wiecznie towarzyszyły Bree. Bez namysłu weszłam do kawiarni i stanowczym krokiem podeszłam do Zaca i brunetki. Może i nie miałam w sobie za wiele z dobroci, ale tym razem postanowiłam pomóc biedaczkowi. W końcu on ma mi pomagać z matmą, a ja nie lubię mieć u nikogo długów. Nie zaszkodzi jednak, podczas tej pomocy, trochę się zabawić.

- Czyli to tak?! - jęknęłam, będąc już przy stoliku. Dwie pary oczu spojrzały na mnie zaskoczone. - Wiedziałam, że mnie zdradzasz, ale nie sądziłam, że robisz to tak otwarcie?!

- Co? - zapytał zaskoczony jednak szybko go uprzedziłam.

- Nawet się nie tłumacz! Mia wszystka widziała?! Jak mogłeś mnie zdradzić z tą chodzącą chorobą weneryczną!?

- Co?! - tym razem to brunetka zadała pytanie. Stwierdziłam, że ma bardzo nieprzyjemny piskliwy głos. Zabrała swoją torebkę z krzesła i rzucając nam ostatnie spojrzenia szybko się wycofała. Kto by pomyślał, że wystarczy wspomnieć o chorobie wenerycznej, żeby ostudzić zapał napalonej dziewczyny (i chłopaka). A no tak.... JA!

Odprowadziłam ją wzrokiem. Kiedy w końcu zniknęła za szklanymi drzwiami, usiadłam przy brunecie. Złapałam filiżankę i modląc się, żeby to nie była tej siksy, wypiłam napój bogów. Czekałam w spokoju, aż chłopak wyjdzie z szoku?

- Co to miało być? I kim do cholery jest Mia? - o dziwo mówił spokojnym głosem - Ej, to moja kawa!

- Była - poprawiłam. -Mógłbyś dosypać trochę więcej cukru - skrzywiłam się na gorzki smak i sięgnęłam po cukierniczkę. - A co do Mii.... to moja nowa, zmyślona przyjaciółka. - puściłam do niego oczko i wzięłam kolejny łyk. Z dodatkową łyżką cukru smakowała o wiele lepiej.

- Co to miało być? - powtórzył.

- Pomoc.

- Pomoc?

- Tak, dokładnie to powiedziałam. Nie musisz powtarzać moich słów. - spojrzałam na niego. Jego niezwykłe oczy wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem. - Oj, no nie wmówisz mi, że podobały ci się jej zaloty. - wywróciłam oczami.

- Zaloty? - prychnął - Kto tak jeszcze mówi? - na jego ustach błądził chytry uśmieszek.

- Ja. Nie pasuje? - warknęłam, na co chłopak jedynie się zaśmiał.

- Okey, nie zaprzeczę, że marzyłem o tym, żeby zniknęła, ale nie mogłaś mi "pomóc".... inaczej? Wystarczyło podejść i i powiedzieć, że chcesz porozmawiać, albo...

- Nuuuudy. Tak było zabawniej. - wtrąciłam. Dopiłam do końca kawę i podniosłam się. - Dobra, muszę lecieć. - mruknęłam i skierowałam się do wyjścia.

 

#ZAC

Patrzyłem jak odchodzi i z niedowierzaniem pokręciłem głową. Odkąd pojawiła się w szkole, zacząłem się zastanawiać jak to możliwe, że aż tak bardzo różni się od swojej siostry. Laura była miła,wstydliwa i cicha. Elizabeth natomiast przypominała petardę, płomień. Była wybuchowa jak fajerwerki i nieposkromiona jak ogień. Dał się to zauważyć już po zaledwie nie całym tygodniu znajomości. Mimo, że obie z sióstr Jankins, były naprawdę ładne, to to od Eli emanował seksapil. Nie dziwiłem się Alanowi, że wszystkim opowiada, że jeszcze ją "posiądzie". Skrzywiłem się, przypominając sobie te słowa. Nigdy nie traktowałem dziewczyn jak rzeczy i nie podobało mi się, że inni to robią.

Poszedłem po nową kawę, ponieważ poprzednia została mi brutalnie odebrana. Chociaż szczerze to była niska cena, w zamian za wolność. Reychel już od pewnego czasu nie dawała mi spokoju, praktycznie cały czas za mną łażąc. Nie mogłem pojąć dlaczego. No dobra, wiem że nie jestem maszkarą, ale Bree i jej ekipa nie trzyma się z takimi jak ja. Wszyscy wiedzą, że nie zamierzam objąć "tronu" króla szkoły. Nie kręciło mnie to. Już nie. Dlatego z ulgą przyjąłem pomoc Elizabeth, mimo iż wiedziałem, że w szkole nie obejdzie się bez plotek o mojej rzekomej chorobie wenerycznej. Uśmiechnąłem się wyjmując telefon. Dziewczyna miała rację: tak jest zabawnie.

"Możesz przyjść wcześniej? Zgłosiła się nowa osoba, której trzeba pokazać co i jak." - głosiła wiadomość.

"Jasne" - odpowiedziałem i zacząłem zbierać swoje rzeczy.

******

- Hej Zac! - krzyknęła Daria z drugiego końca pomieszczenia. Skończyła rozmowę z pacjentem i podeszła do mnie.

- No hej. - objąłem ją lekko. Znaliśmy się już ponad rok, odkąd ukończyłem 18 lat i mogłem zacząć pomaga w szpitalu. Mimo, że kobieta była ode mnie parę lat starsza, miałem wrażenie, że to ja jestem tym bardziej dojrzałym. - Gdzie ta nowa? - zapytałem z uśmiechem i zacząłem szukać ją wzrokiem.

- Z jednym z dzieci. - odpowiedziała wymijająco. Oczy błyszczały jej ze szczęścia. Uniosłem zaskoczony brew.

- Tak od razu?

- Taaaa. Tori chyba by mnie zabiła gdybym jej nie przyprowadziła od razu. - mruknęła z uśmiechem. Stanąłem jak wryty.

- Tori? Przecież ona zaraz wystraszy tą biedaczkę. - Daria zaśmiała się na moje słowa. Ale taka była prawda. Mała blondynka potrafiła być naprawdę urocza, ale tylko kiedy tego chciała. Miała swój charakterek, który większość ludzi odstraszał. Jak na razie jedynymi osobami, którym pokazała swoją miłą stronę byłem ja (mimo, że poznała mnie dopiero wczoraj), Daria i jak się wczoraj okazało także Eli, a raczej Płomyczek (podobało mi się to określenie).

- O to bym się nie martwiła. - Daria cały czas się uśmiechała - Myślę, że to głównie z powodu Tori ta dziewczyna zgodziła się być wolontariuszką. - Przed oczami staną mi obraz rudej głowy, ale wygoniłem go. To raczej niemożliwe, że nowa to Eli. To do niej nie podobne.

Kobieta otworzyła drzwi do jednej z sal. Do naszych uszu dobiegły śmiechy i radosne głosy rozmowy. Do o koła jednego łóżka zgromadziła się spora grupka dzieci. Było ich tak wiele, że nie mogłem dostrzec naszej nowej "pracownicy".

- Chyba ta nowa nie potrzebuje mojej pomocy. - szepnąłem Darii do ucha i podszedłem bliżej. Najpierw zobaczyłem blondyneczkę, która śmiała się z jedną z koleżanek (rzadki widok). Dopiero potem zwróciłem uwagę na drobną rudowłosą dziewczynę, siedzącą obok niej.

- Elizabeth? - wykrztusiłem. Nie to nie może być ona. Pewnie to Laura, która pożyczyła ubrania o siostry.

- Zac? - była równie zaskoczona co ja.

- Czyli wy się znacie? - zapytała Daria. Oboje skinęliśmy głowami. - To świetnie! - kobieta klasnęła uradowana w dłonie. - Eli, Zac powie ci co i jak. A ty Torii, nie umęcz naszej nowej koleżanki jeśli chcesz żeby tu częściej przychodziła. - pogroziła dziewczynce, na co ta prychnęła i wywróciła oczami. W tamtym momencie miałem wrażenie, że widzę młodszą wersje Elizabeth.

- Opowiesz nam to jeszcze raz? - Jakaś mała brunetka pociągnęła Eli za rękę i spojrzała na nią błagalnie. Dziewczyna posłała jej czarujący uśmiech.

- Jasne, ale może innym razem. Myślę, że niektórym może nie spodobać się ta historia. - szepnęła konspiracyjnie, patrząc na mnie z chytrym uśmieszkiem. Wszystkie dziewczynki zachichotały.

Sam także nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Przed oczami miałem naprawdę zaskakujący widok. Powoli podszedłem do gromadki i przysiadłem na jednym pustym miejscu.

- Skąd wiesz? Może mi się spodoba? - uśmiechnąłem się do niej. Na co dziewczynki zaczęły znowu chichotać i szturchać się znacząco.

Elizabeth i Tori wywróciły oczami. Jednocześnie!

- Mam wątpliwości. Zresztą, koniec z siedzeniem! Trzeba trochę się poruszać! - wstała gwałtownie. - Co wy na to, żeby dołączyć do reszty w świetlicy?

Dzieciaki zaczęły ochoczo krzyczeć i wybiegać z sali. Rudowłosa także zaczęła iść w tamtym kierunku. Zatrzymałem ją łapiąc za rękę.

- Flame, idziesz? - zapytały chórkiem trójka dziewcząt, w śród której znajdowała się Tori.

- Za moment. - odparła z uśmiechem. Zadziwiające jak bardzo potrafi zmienić swoją postawę, w ciągu godziny. Dwie brunetki spojrzały na nasze złączone dłonie i uśmiechnęły się znacząco. I pomyśleć, że one miały 9 -6 lat! Tori natomiast, przyglądał mi się uważnie.

- Uważaj. - mruknęła i pobiegła z pozostałymi.

Odwróciłem się do dziewczyny, którą cały czas trzymałem za rękę.

- Szczerze, jesteś ostatnią osobą, której bym się tu spodziewał. - wypaliłem bez zastanowienia. Dopiero po tym zdałem sobie sprawę jak to zabrzmiało. - Znaczy, nie o to mi chodził...

- Daj spokój - uciszyła mnie, ale nie była zła - Wiem, takie coś pasuje bardziej do Laury. - prychnęła i usiadła z powrotem na łóżko - Sama nie wiem co ja tu robię. Nie nadaję się do takich rzeczy. - odparła patrząc w podłogę. Teraz to ja prychnąłem.

- Żartujesz sobie? - usiadłem obok niej - Jesteś tu zaledwie godzinę, a już owinęłaś sobie większość dziewczynek wokół palca. I jestem pewny, że z chłopcami poradzisz sobie wcale nie gorzej - zdałem sobie sprawę jak dwuznacznie to zabrzmiało i momentalnie się zarumieniłem. Dziewczyna zaśmiała się cicho.

- Ale oboje zdajemy sobie sprawę, że nie na tym to polega. Aby zajmować się dzieckiem, trzeba być odpowiedzialnym, a powiedzmy sobie szczerze, że ja nie mam tego za grosz. - wstała - Nie nadaj się. - powiedziała, tym razem patrząc na mnie. Widziałem, że mówi poważnie i że coś się za tym kryje.

- Chyba nie zamierzasz się teraz wycofać?

- Zastanawiałam się czy przyjąć propozycję Darii... nawet jeszcze nie powiedział, że się zgadzam, więc nie rozumiem dlaczego cię przysłała.

- Może dlatego, że zobaczyła to czego ty nie potrafisz dostrzec: Że jesteś idealna to tej roboty. Dzieciaki cię uwielbiają. Nawet Tori cię polubiła, co nie jest wcale takie proste. - podszedłem do niej.

- Wiesz dlaczego? - zapytała z kpiną - Bo jesteśmy do siebie podobne. A ja nie jestem pewna czy to dobrze. Widzę jak ta mała czasem na mnie patrzy. Jak n wzór do naśladowania, a to napewno nie jest dobre.

- Dlaczego tak uważasz? - zapytałem zdziwiony. Nigdy nie podejrzewałbym jej, że ma tak niskie poczucie własnej wartości. Nie spodziewłbym się również, że wystarczy pobyć z nią trochę dłużej, żeby się przed tobą otworzyła. - Przecież mogła by się od ciebie wiele nauczyć.

- Czego? - prychnęła - Jak kłamać? Obrażać? Manipulować? I tak to umie, a ja nie zamierzam jej uczyć jak robić to jeszcze lepiej.

Na chwilę mnie zatkało. Dziewczyna widząc to pokręciła głową i chciała odejść. Ponowie chwyciłem ją za rękę, ale tym razem nie zamierzałem puścić.

- Mogła byś ją nauczyć jak przetrwać w tym okrutnym świecie. I jeśli to wszystko jest potrzebne, to tak. Właśnie tych rzeczy ją ucz. Tori nie ma kolorowo w życiu, zresztą jak większość tych dzieciaków. Z tego co widzę twoje też nie było usłane różami, a jednak przetrwałaś. Pokaż im jak to zrobić.

- A co z tobą? Wątpię, żeby całe twoje życie było idealne, a jednak tu jesteś. Myślę, że ciebie potrzebują bardziej. - prychnęła. Nawet nie wie jak bardzo moje życie jest poprane.

- Może i nie jesteś idealna. Nikt nie jest, nawet ja. Ale te dzieciaki potrzebują właśnie kogoś takiego. Kogoś, kto popełnia błędy i nie trzyma się ścisło reguł. Wystarczy im, że wszyscy w tym szpitalu to robią. Potrzebują namiastki prawdziwego życia, zabawy, śmiechu. Muszą robić głupie błędy i....

Dziewczyna przykryła mi usta dłonią. Zesztywniałem, kiedy dotarł do mnie jak bardzo zacząłem się rozwodzić. Tak jakbym znał ją od zawsze...

- Dobra, zgoda. - powiedziała bez jakichkolwiek uczuć. Opuściła rękę i wycofała się do drzwi, po raz kolejny tego dnia mnie zaskakując. Po wątpliwościach czy rozżaleniu nie zostało ani śladu. Jakby te uczucia w ogóle nie istniały. Patrzyłem na odchodzącą sylwetkę, zastanawiając się co tu się stało. Przed chwilą ta dziewczyna mówiła mi o swoich lękach, otworzyła się przede mną niespodziewanie, chociaż dzień wcześniej nawet nie chciała wyjaśnić mi co robiła w szpitalu. I to wszystko tylko po to, żeby ponownie zamknąć się w swojej skorupie i odsunąć się ode mnie jeszcze dalej niż wcześniej.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania