W Katyńskim Lesie

Młody mężczyzna w polskim mundurze był prowadzony przez Sowietów. Szli lasem. Miał związane z tyłu ręce i podbite oczy. Rosjanie prowadzili go brutalnie, nie okazywali żadnej litości. Polak szarpał się i próbował uciec, ale oprawcy nie zamierzali go puścić. Po chwili zbliżyli się do głębokiego dołu. Na dnie leżało kilkadziesiąt ciał. Polak nie zdążył nawet krzyknąć, jak gruby Rosjanin z wąsami przyłożył rewolwer do tyłu jego głowy i wystrzelił.

 

...

 

Porucznik Artur Jasiński był dowódcą oddziału partyzantów walczącego z Niemcami. Młody oficer niedawno ukończył szkołę wojskową i kiedy tylko na Wielkopolskę wkroczyli Niemcy, zgromadził kilkunastu żołnierzy rezerwy i poszedł bić szkopów. Miał jedynie dwadzieścia siedem lat, ale Niemcy bali się go niczym ognia. Zajmował się on dezerterami lub mniejszymi oddziałami, na które urządzał liczne zasadzki. Szwaby jednak nie dali łatwo za wygraną i duży oddział, około trzystu Niemców, przetrząsnął okoliczne lasy i zmusił ludzi Jasińskiego do odwrotu. Stary szkop Groebrel, dowódca oddziału, chciał się zemścić, ponieważ chłopaki Jasińskiego zabiły jego syna w zasadzce. Nie szczędząc ludzi rozkazał marsz w pogoni za Polakami, plądrując po drodze wsie. Jasiński okazał się jednak bardzo sprytny i kazał ludziom rozdzielić się i w małych grupkach, po trzy-cztery osoby przedostać się na drugi brzeg Wisły, na którym na razie było bezpiecznej. Niemcy zgubili więc na jakiś czas ich trop, ale nie na długo, ponieważ jeden z żołnierzy Jasińskiego, Kawran Mariusz, zdradził. Uciekł z grupy porucznika i konno pojechał do obozu Groebrela w pobliżu Skierniewic. Zdradził mu wszystkie szczegóły planu ucieczki i miejsce spotkania oddziału. Stary Niemiec zapłacił mu za tę informację niewielką sumę, ale później kazał swoim ludziom dogonić go i powiesić. Tak więc nikt z oddziału Jasińskiego nie spodziewał się ataku. Porucznik uznał, że Kawran po prostu zdezerterował, chcąc chronić swój tyłek. Żołnierze przeszli więc bezpiecznie przez przeprawę na Wiśle 15 września i spotkali się w pobliżu Maciejowic. Wojsko dowodzone przez Groebrela zbliżyło się jednak w tamte okolice, nie zwracając uwagi mieszkańców. Zwiadowcy dotarli już do Maciejowic i stwierdzili, że Polaków jest więcej, niż się spodziewali. Dołączył do nich bowiem jeszcze jeden oddział, zgromadziło się ponad stu żołnierzy, Ludzie Groebrela napotkali w dodatku Polską kawalerię, w walce z którą ponieśli znaczne straty. Zostało stu sześćdziesięciu ośmiu żołnierzy, trzy czołgi i pięć wozów pancernych, dwa działa i kilka moździerzy. Groebrel nie był jednak już taki pewien łatwego zwycięstwo i wolał poczekać z atakiem. Polacy jednak nie mieli szczęścia. Pech chciał, że 17 września do Polski wkroczyli Ruscy. Jeden z oddziałów, liczący ponad czterystu pięćdziesięciu żołnierzy, rozbił obóz niedaleko ludzi Jasińskiego i Groebrela.

Kiedy tylko stary Niemiec się o tym dowiedział, kazał osiodłać konia i w obstawie czterech ludzi pojechał do sowieckiej bazy.

 

...

 

Ktoś jedzie! - taką wiadomość usłyszał Moris Mosznikszkow, rosyjski major i dowódca oddziału stacjonującego przy Maciejowicach, Zdziwił się trochę, ale zgodził się przyjąć gości.

Chwilę później wartownicy przyprowadzili do niego kilku mężczyzn w niemieckich mundurach. Czterech młodszych szeregowych i jednego oficera. Wyróżniał się on wyglądem, miał bowiem siwiejącą lekką bródkę, krótkie, niewyczesane włosy i haczykowaty, długi nos. Wzrok jego był ponury, spoglądał raz na trawę, raz na niebo. Nie dało się go uchwycić, widać było godność Niemca. Mosznikszkow wyciągnął rękę, a tamten ją uścisnął, mocno, chaotycznie. Rosjanin jęknął lekko. Dużo miał siły ten szkop mimo wieku.

Ich heiBe Gerard Groebrel. - powiedział. Rosjanin jednak słabo znał niemiecki i poprosił go o przejście na ruski, który tamten znał dobrze.

Nazywam się Gerard Groebrel. Jestem dowódcą stacjonującego w okolicy oddziału Niemców. Nie mam wiele czasu, więc powiem panu w skrócie: Ścigamy Polaków, którzy zabili mojego syna, bardzo niebezpieczny oddział dowodzony przez tego drania Jankowskiego. Rozbili obóz niedaleko i nie spodziewają się ataku....

Zajmijcie się nimi sami! - odparł Mosznikszkow. - Dobrze, że mi o nich powiedzieliście, doceniam to. Gdyby na nas natrafili....

I tu tkwi problem! - parsknął stary oficer. - Ich jest ponad stu, nas niewiele więcej. Mają świetnego dowódcę, z którym nawet udałoby się im wyjść z opresji, a ja nie mogę poświęcić tylu żołnierzy. Zwracamy się do was, abyście pomogli nam ich stłuc!

A co my z tego będziemy mieli? - spytał sprytnie Sowieta.

Nic! - odrzekł szwab. - Ale będziecie mogli zabrać połowę rzeczy znalezionych u nich, w tym konie i broń! Kusząca propozycja!

No dobrze! - mruknął Rosjanin. - Dawno nie odstrzeliłem komuś łba! Kusząca propozycja! Zaskoczymy ich tak, że narobią w gacie! Trzeba obmówić plan ataku!

 

...

 

Artur Jasiński wskoczył na konia. Polacy przenosili się dalej, szli w stronę Warszawy. Właśnie złożyli obozowisko i kierowali się do miasteczka Łaskarzew. Nie wiedzieli nic o szykowanej obławie, nie spodziewali się ataku. Nie dotarła do nich wieść o ataku Rosjan na Polskę 17 września.

Jasiński jechał na przedzie wraz ze swoimi przybocznymi. Nie bał się już Niemców Groebrela, nie domyślał się zdrady Kawrana. Ale kiedy tylko oddział wkroczył do lasu przed Łaskarzewem poczuł się nieswojo. Puszcza była ciemna, stara. Gęsto rosnące drzewa i ogrom krzaków sprawiał las idealnym na zasadzkę. Porucznik nakazał zachować gotowość. Nie dlatego, iż spodziewał się ataku, lecz z powodu nadmiernej ostrożności.

I dobrze zrobił. Do lasu zbliżali się bowiem wrogowie. Wszyscy Niemcy i 300 Ruskich z obozu. Szkopy zajechały knieję od zachodu, a Rosjanie od wschodu i północy. Żołnierze Jasińskiego nie mieli szans się przedrzeć do miasta.

Sześć kilometrów przed Łaskarzewem, porucznik zauważył, że coś się dzieje. Nagle usłyszał trzask. Kilku wojak wnet podniosło karabiny i wycelowało w tamtą stronę. Z krzaków wyjechał konno mężczyzna. Miał na głowie futrzaną czapkę, nosił futro. Jego twarz znaczył długi wąs!

Nie strzelać! - zakrzyknął po rusku. - Nie strzelać!

Kim jesteś i co tu robisz?! - spytał ostro jeden z przybocznych, sierżant Grut.

Nie strzelać! - jęknął przybysz. - Wody!

Dajcie mu manierkę! - zarządził porucznik. - Człowieku, skąd przybywasz? Co się stało?

Idą! - krzyknął Rosjanin. - Nadchodzą! Nie strzelać!

Mówiąc to spadł z konia na ściółkę. Rzuciło się ku niemu dwóch żołnierzy, ale wystękał jeszcze raz.

Nie strzelać! Ratujcie się!

I stracił przytomność. Porucznik już się zorientował, co się święci i krzyknął:

Przygotujcie się! Ten człowiek mówił wyraźnie: ktoś chce nas zaatakować!

Nagle w powietrzu rozległ się odgłos strzałów i odgłos głośnego tupania. Jasiński wystrzelił......

Tego dnia padło stu ośmiu Polaków, czternastu Niemców i stu osiemdziesięciu Rosjan.

 

...

 

Porucznik Jasiński jednak wyszedł z potyczki żywy. Groebrel chciał go żywego. Zawieziono go okrutnie do obozu Rosjan, przywiązanego za ręce długą liną do konia. Musiał biec za nim, przeżywał katusze ale nie otworzył ust. Kiedy dotarli do sowieckiej bazy, zabrano go pod oblicze Groebrela, czekającego tam od jakiegoś czasu. Stary oficer uśmiechnął się okrutnie. Na jego znak, gruby Niemiec przeciął linę, odcinając go od konia.

Nie poznajesz mnie, Jasiński?! - warknął Groebrel. - Zabiłeś mi syna, gnido!

Gerard Groebrel! - jęknął porucznik. - Przemierzyłeś tyle kilometrów, aby mnie dopaść?! Opłacało ci się to?! Straciłeś zapewne wielu żołnierzy!

Warto było ich poświęcić, abym teraz mógł się zemścić! Umowa jest taka, najpierw ja się tobą zajmę, potem wezmą cię Ruski! Zrozumiałeś, psie?!

Nie porównuj mnie z psem, szwabie! - odparł ostro Jasiński. - Bo to oznacza, że pies pokonał wielu twoich żołnierzy i syna!

Oż ty! - warknął stary szkop i uderzył porucznika pięścią w twarz. Bolało. Nawet bardzo.

Nie zadziera się z Groebrelem! - krzyknął i uderzył ponownie!

Bił tak kwadrans, aż porucznik stracił przytomność.

 

...

 

Groebrel znęcał się nad nim dwie godziny. Kiedy stracił przytomność, obudził się wiszący do góry nogami na drzewie i otoczony przez śmiejących się Rosjan. Kilku strzelało w jego stronę, ale specjalnie chybiali. Jasiński wrzasnął dopiero, jak stary szkop trzasnął go w nos.

Boli cię, Jasiński! - krzyczał. - Mojego syna też bolało jak umierał!

Po dwóch godzinach przyszedł dowódca Mosznikszkow, człowiek dostojny i w miarę uczciwy. Nie był to rosyjski fanatyk, lecz człowiek posłuszny władzom, który otrzymał zadanie ataku. Lubił jednak zabijać i wykonywać zadania najlepiej jak się da. Dlatego powierzono mu ten oddział, wysłany potajemnie w głąb kraju.

Starczy! - krzyknął. - Chcecie oddać w moje ręce trupa?! A ja mam oddać trupa dalej? Nie, nie ma mocnych! Porucznika zabiorą za granicę, już kontaktowałem się z armią Iwanowicza Czujkowa. NKWD che oficerów do siebie, na przesłuchania! Nic nie może mu się stać!

No, już się stało! - mruknął jeden z Sowietów. - To ten szkop tak go zbił!

Gerardzie Groebrel! - warknął Mosznikszkow. - Coś ty zrobił! My mieliśmy go oddać NKWD całego, a przez ciebie oddamy truchło! Masz coś na wytłumaczenie?!

Nie! - odparował szwab. - Mam w dupie, co sądzi wasze NKWD! Ten drab zabił mojego syna i teraz mam go przepraszać za to, że go nauczyłem szacunku? Pieprzcie się, sołdaty! On należy do mnie! Nie do NKWD, czy jak się to cholerstwo nazywa! Zabieram go do naszego obozu!

Nie taka była umowa – odpowiedział spokojnie dowódca.

Pieprzyć pieprzoną umowę! - zakrzyknął Groebrel. - Zgłoście się po ciało jutro rano!

Wszystko trwało ułamek sekundy. Mosznikszkow wyciągnął rewolwer i strzelił do starego Niemca. Kula trafiła w głowę, szkop zwalił się martwy na trawę.

Zakopcie jego ciało i schwytajcie pozostałych Niemców w obozie! Reszta nie może się dowiedzieć, co tu się stało! Zdejmijcie z drzewa porucznika i zabierzcie do medyka! Szybko!

Dlaczego pan go zabił, majorze? - spytał młody Rosjanin.

Bo chciał mnie oszukać. A oszukiwanie mnie to oszukiwanie całego narodu rosyjskiego!

 

...

Porucznika Jasińskiego zabrano najpierw do celi w Mińsku, gdzie spędził dwa dni, a później do więzienia w mieście Smoleńsk. Nie wiedział, dlaczego aż tak daleko. Po torturach Groebrela był przygotowany na śmierć. Wolałby umrzeć, niż zgnić w rosyjskim więzieniu.

Kiedy go wprowadzono odbył się apel więzienny. Naczelnik uwielbiał dyscyplinę i zmuszał więźniów do jej przestrzegania. Po apelu zaprowadzono go do majora Rodiona Mosznikszkowa, brata dowódcy Sowietów. Major nie miał zbyt wiele do powiedzenia, po kwadransie kazał wyprowadzić go do celi.

Cela miała niewielkie rozmiary. Na podłodze w kątach leżały kupy siana, na których klęczeli mężczyźni. Okna nie było, z sufitu kapała woda, a drzwi były okrutnie zaprojektowane: nie dość, że nie dało się otworzyć ich od wewnątrz, to jeszcze słychać było odgłosy z zewnątrz, lecz nikt nie słyszał głosów z środka. Rozpaczanie i wrzeszczenie nic nie pomagało.

Mężczyźni leżący na sianie spojglądali ciekawie na porucznika, oczekując aż coś powie. Było ich czterech.

Dzień dobry! - zagadnął. - Panowie też żołnierze.

A owszem! - odpowiedział jeden z nich i wstał. - Podpułkownik Błażej Mroczek urodzony w 1889 w Sztumie!

Porucznik Artur Jasiński urodzony w 1913 pod Sieradzem! - porucznik podał rękę Mroczkowi. - Mój oddział zdradziecko zaatakowali Niemcy i Rosjanie, wybili prawie wszystkich....

Wiemy, do czego Ruscy są zdolni! - krzyknął drugi mężczyzna. - Nazywam się Tadeusz Chietroński, jestem majorem Wojska Polskiego! W drodze do Wilna dorwały mnie te psy!

Kiedy oni zaatakowali?! - spytał porucznik Jasiński. - Nic nie wiedziałem, zaskoczyli nas w puszczy niedaleko Maciejowic!

17 września przekroczyli granicę – odparł Mroczek. - Wcześniej małe grupki przebiły się przez lasy! Toż to po prostu cios z pleców.

Wiem coś o tym! - mruknął milczący dotąd mężczyzna, potężny brunet z olbrzymim wąsem. - Jam jest porucznik Nurweg, urodzony w 1895! Oddział, w którym walczyłem został zdradziecko zaatakowany przez Sowieckich partyzantów i wybity! Mój dowódca, kapitan Wróbel nie żyje! Z oddziału zostałem tylko ja....

A pan to kto?! - spytał Jasiński starszego mężczyznę siedzącego wciąż w kącie.

Lekarz – odrzekł tamten cicho.

Lekarz? - zdziwił się porucznik.

Wojskowy! - powiedział Chietroński. - Wyjątkowo dobry!

Myśli pan, że dlaczego nas schwytali, majorze?!

Przesłuchają nas, potrzymają, dopóki wojna się nie skończy!

A jak tam wieści z kraju?!

Niewesołe. Anglia i Francja dotąd nie zaatakowały, nie wiem co z Warszawą i Rydzem-Śmigłym!

...

 

Życie w więzieniu NKWD przebiegało niewesoło. Więźniowie wychodzili z celi rzadko, głównie na przesłuchania. Strażnicy byli okrutni, lubili bić i wyzywać więźniów. Ruskie przekleństwa roznosiły się często na korytarz. Jedzenie było okropne, ale żołnierze jedli ze smakiem, żeby nie umrzeć z głodu. W celi ciągle kapało, ale więźniowie jakoś sobie radzili, rozmawiając i modląc się wspólnie. Jasiński cieszył się, że jest w celi z nimi, a nie osobno jak większość jeńców. Podpułkownik Mroczek najwięcej mówił, głównie o swoich przeżyciach podczas Wojny Polsko-Bolszewickiej. Mniej rozmowny i skryty w sobie był Chietroński, który stracił we wrześniu żonę i syna. Lekarz prawie w ogóle nie mówił, lecz słuchał wszystkiego i modlił się z innymi. Nurweg zaś ciągle narzekał.

Minęła zima i nadeszła wiosna 1940. Więźniowie czekali wytrwale na koniec wojny, spodziewając się uwolnienia. Nie wiedzieli co dzieje się na świecie, kto wygrywa wojnę, czy Polska skapitulowała.

Rozpoczął się kwiecień. Oznajmiali o tym strażnicy, którzy podawali codziennie datę. Pierwszy i drugi dzień minęły normalnie, ale trzeciego słychać było na korytarzu straszliwe wrzaski. Lekarz wstał i krzyknął:

I po nas przyjdą! Coś nie dobrego się dzieje!

Po czym usiadł i zamilkł. Nurweg rozpoczął modlitwę.

4 kwietnia do celi weszło czterech wielkich strażników. Jeden z nich odczytał zapisaną na kartce wiadomość:

Major Chietroński Tadeusz, syn Beniamina zostaje wywieziony z więzienia w trybie natychmiastowym!

Dlaczego? - zachrypiał major. - Co się dzieje?

Nie twój sobaczy interes! - powiedział ten, który odczytał rozkaz. - Masz pół minuty na pożegnanie i wychodzisz!

Ależ....

Nie ma ależ! Na korytarz.

Żegnajcie! - wycedził Chietroński. - Módlcie się za mnie, jeżeli możecie....

Wyłaź! - ryknął strażnik. Major posłusznie wyszedł, skuto mu ręce. Odwrócił się jeszcze raz ku współwięźniom, ale Rosjanie zatrzasnęli drzwi. Jasiński słyszał jeszcze krzyki ciągniętego przez korytarz majora.....

 

...

 

Poruczniku! - był środek nocy z 4 na 5 kwietnia. Jedynymi lokatorami celi, którzy nie spali byli Nurweg i Jasiński. - Myśli pan, że go zabili?

Dlaczego mieliby go zabić? - wzruszył ramionami Nurweg. - Pewnie przewieźli go do innego więzienia, albo wypuścili.

Nie! - powiedział Jasiński. - Niech pan powie prawdę. Widzę strach w pana oczach. Pań się czegoś domyśla, poruczniku!

Niekoniecznie....

Bądźmy szczerzy. To oczywiste, że coś się dzieje.

Niech cię piorun trzaśnie, Artur! - wykrzyknął Nurweg. - Mówię do ciebie po imieniu, bo niedługo zginiemy! Te krzyki, wszystko.... Nie, to straszne! Ale powiem! Chcę, żebyś wiedział! Ruscy chcą nas wszystkich zamordować...

Skąd pan wie?!

Kiedy mnie przesłuchiwali dwa dni temu w jakiejś błahej sprawie, na biurku leżał dokument. Po rosyjsku. Doczytałem się wiadomości o naszej zagładzie, ale tylko jej, bo spostrzegli, że się patrzę na tę kartkę. Na szczęście nie wiedzieli, że umiem czytać po rusku....

Co tam pisało?! - krzyknął Jasiński.

Wymordują większość więźniów, nie tylko z tego aresztu. NKWD wysłało rozkaz do wielu więzień....

Więc zginiemy.....

Tak, Artur! - zginiemy!

Zginiemy! - mruknął cicho Artur Jasiński. - Zaraz! Ktoś idzie! Może do naszej celi...

W tym samym momencie drzwi się otworzyły i do środka wszedł enkawudzista ubrany na czarno, z czarnym kapeluszem na głowie z dwoma strażnikami – mniejszym i większym.

Podpułkownik Mroczek?! - huknął większy strażnik. - Na korytarz! Słyszysz, draniu?

Podpułkownik obudził się, ale nie wstał.

Nie! - powiedział. - Nie zabijecie mnie! Nie pozwalam....

NA KORYTARZ! - ryknął strażnik.

Pocałuj mnie w rzyć, piesku stalinowski! - wycedził Mroczek. - Ja Polak i jak Polak tylko rozkazy Polaka przyjmę!

Pożałujesz, ty taki owaki! - mniejszy strażnik rzucił się w stronę oficera, ale ten błyskawicznie wstał i osłonił się przed ciosem. Do akcji wkroczył jednak enkawudzista, który wyciągnął pistolet.

Wychodź, Mroczek! - powiedział.- Wychodź, bo pożałujesz!

Podpułkownik jednak mimo pobytu w więzieniu nie stracił tyle siły. Chwycił mniejszego strażnika za gardło i zasłonił się nim. Wszyscy więźniowie wstali. Nurweg trzasnął nieoczekiwanie enkawudzistę pięścią w twarz, tamten zwalił się na ziemię. Drugi strażnik wyciągnął pałkę i rzucił się na więźniów, ale potknął się o pistolet enkawudzisty. Niestety, do celi wbiegło pięciu uzbrojonych Rosjan.

Co to za żarty? - spytał dowódca. - Wszyscy ręce do góry, mam w dupie, czy Rosjanie czy Polacy, wszyscy! Kto nie podniesie, tego ciało zakopiemy za murami!

Polacy podnieśli powoli ręce do góry. Dwóch strażników również. Nie podniósł tylko enkawudzista, leżący na podłodze i Nurweg.

A ty?! - spytał dowódca.

Podniosę, jeżeli opuścisz pistolet.

Dowódca nie opuścił pistoletu, ale strażnik stojący obok strzelił dwukrotnie Nurwega w głowę lufą pistoletu. Porucznik upadł.

Zabierzcie go, Mroczka i pana Czaprija! - zakomenderował dowódca. Mroczek już nie stawiał oporu. - A wy, sobacze syny poczekajcie jakiś czas, za kilka godzin nadejdzie wasza kolej!

Mówił to do lekarza i Jasińskiego, którzy stali spokojnie pod ścianą. Strażnicy wyszli z celi zabierając enkwawudzistę Czaprija, Mroczka i nieprzytomnego Nurwega.

 

...

 

Minęły 3 godziny. Lekarza i Jasińskiego wyprowadzili z więzienia. Zaprowadzono ich brutalnie do jednej z ciężarówek stojących przed aresztem. W środku siedzieli mężczyźni z rękami związanymi za plecami. Porucznik zobaczył w kącie Nurwega.

Rosjanie związali również jego i lekarza i posadzili obok znajomego z celi. Kiedy wyszli, ciężarówka ruszyła, a za nią osiem innych.

Panie poruczniku! - zagadnął lekarz Nurwega. - Co panu zrobili.

Tamten nie odpowiedział. Otworzył jednak usta.

O zgroza! - wrzasnął Jasiński. - Obcięli panu język......

 

...

 

Dojechali do lasu. Rosjanie kolejno wyprowadzali z ciężarówek Polaków, a na dworze słychać było strzały. Nadeszła kolej Jasińskiego. Zmówił cicho Zdrowaśkę i wyszedł. Sowieci prowadzili go brutalnie, nie okazując żadnej litości. On próbował się wyrwać, jednak nic to nie dało, trzymali za mocno. Doszli do ogromnego, głębokiego dołu, na dnie którego leżało już kilkanaście ciał. Wąsaty Rosjanin przyłożył rewolwer do głowy porucznika.

 

Strzał.

 

...

 

Kiedy Jasiński się ocknął zobaczył nad sobą twarz Nurwega. Śmiejącego się Nurwega.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania