W Oddziale "Olecha"

Żołnierze szli przez las, głośno tupiąc. Prowadził ich niewysoki mężczyzna z długą, brązową brodą i wąsami. Maszerowali w rytmie: lewa, lewa, lewa, prawa, lewa. Na plecach mieli karabiny. Szli tak, aż dowódca nie zarządził przerwy. Żołnierze usiedli pod drzewami, pili wodę z bukłaków. Prowadzący ich mężczyzna stał i rozglądał się, przypatrując się ciekawie żołnierzom. Jeden z nich, kapral, położył się pod drzewem i nagle coś spadło z góry na jego twarz. Warknął i wstał. To wiewiórka upuściła żołędzia, który poleciał wprost do oka kaprala. Na szczęście, nic się nie stało. Kilku żołnierzy wybuchło śmiechem. Kapralowi nie spodobało się to i kazał im stanąć na baczność i zaczął ich musztrować. Musztrował ich chwilę, a później kazał paść na ziemię i zrobić sto pompek. Brodacz, który prowadził żołnierzy, zdenerwował się i podszedł do kaprala.

Kapral Marcin Bobek, baczność! - nakazał.

Kapral na komendę stanął na baczność. Brodacz poszedł do niego i powiedział:

Kapralu, widzę, że pastwi się pan nad swoimi podwładnymi! Skoro już mają pompować, to niech pan pompuje z nimi! Na ziemię, sto pompek!

Kapral padł na ziemię i zaczął pompować. Kilku żołnierzy, obserwujących sytuację, zaczęło się głośno śmiać. Kapral przestał pompować i spojrzał na nich z nienawiścią.

Zrobił pan dopiero dwadzieścia pięć pompek! - zauważył brodacz. - Jeszcze siedemdziesiąt pięć!

- Ależ oczywiście, panie podporuczniku – mruknął kapral i pompował dalej. Podporucznik stał nad nim. Po siedemdziesiątej pompce, kapral zrobił sobie przerwę. Podporucznik postawił nogę na jego plecach.

Dalej, dalej! - krzyczał. - Chyba potrafi pan pompować? Jak nie, to degradacja czeka........

Kapral dobił do stu pompek. Wstał i spojrzał się na podporucznika z nienawiścią.

Podporuczniku "Olechu"! - huknął. - Dlaczego........

Niech pan sobie sam odpowie na to pytanie! - krzyknął "Olech". - Idziemy! Wstawać wszyscy! Kierujemy się do Boniuchów!

 

...

 

Na posterunku MO w Boniuchach pracował jak dotąd tylko jeden milicjant. Ale tego dnia we wsi pojawił się drugi. Skierował się na posterunek i przywitał tutejszego strażnika prawa. Powiedział, że skierowano go tu z Lidy. Milicjant z Boniuchów – Luba miał na nazwisko, odpowiedział, że z chęcią będzie pracował z milicjantem z Lidy – Karalowem.

Karalow był wysokim, brodatym mężczyzną o groźnym spojrzeniu. Nie był w ogóle podobny do Luby, który był bardzo niskim blondynem z wąsikami. Uściskali sobie ręce i Luba pobiegł zaparzyć herbatę. Usiedli przy stole i rozpoczęli rozmowę.

Słyszał pan o "Olechu"? – spytał Luba.

Nowy jestem – odparł Karalow. – Nie słyszałem.

I szkoda – mruknął Luba. - Będę musiał panu opowiedzieć. Otóż "Olech" jest partyzantem, który od czterech lat sieje postrach wśród NKWD i milicjantów. To szlachetny człowiek, żołnierz samego majora Ponurego, którego zamordowali Niemcy pod Jewłaszynem. Po śmierci majora, "Olech" czyli Anatol Radziwonik, opuścił jego oddział i razem z "Ragnerem" i "Krysią" walczyli z Rosjanami w okolicach Lidy. Sowieci pokonali oddziały "Ragnera" i "Krysi", ale z "Olechem" nie dali sobie rady. Teraz walczy o wolną Polskę. NKWD przez dwa lata miało przed nim cykora. Dopiero rok temu, w 1948, zaczęli wystawiać do walki z nim liczne oddziały. Początkowo miał pod kontrolą prawie tysiąc żołnierzy. Teraz, po licznych starciach zostało ich niewielu. Ukrywają się w lasach i prowadzą niewielkie akcje. Mieszkańcy ich nienawidzą. NKWDziści rozprzestrzenili o nich okropne plotki. Ale wielu wioskowych im pomaga. Partyzanci często napadają na wioski, przejmują je i rozbrajają milicjantów. Rzadko ich zabijają, "Olech" to porządny człowiek, brzydzi się mordowania. Niedawno NKWD wysłało bardzo liczne oddziały, aby pozbyły się partyzantów. "Olech" nie jest jednak bezsilny, ma pod kontrolą jeszcze całkiem sporo żołnierzy.....

Mówisz tak, jakbyś dobrze znał tego "Olecha" – przerwał mu Karalow.

Bo znam go – odparł Luba. - Jesteś chyba godny zaufania, więc zwierzę ci się. Byłem w oddziale "Olecha".

To dlaczego już nie jesteś? - spytał Karalow.

Jestem. Tylko, że mam żonę i kilkuletniego syna, więc otrzymałem pozwolenie na zamieszkanie w tej wsi. "Olech" powiedział mi, że jeżeli chcę zarobić, to mogę być szpiegiem w milicji. I jestem.

Tak? - spytał Karalow. - Nie kłamiesz?

Nie. Walczę po słusznej stronie. A ty, mam nadzieję, iż nie jesteś komunistą...

Skądże – odparł Karalow. - Służyłem kiedyś w oddziale...

W oddziale partyzanckim?

Jasne. Walczyłem z NKWD. W oddziale "Krysi". Wciąż żyje kilkunastu jego ludzi, prowadzą niewielkie akcje. Jestem ich szpiclem w milicji...

Czyli obaj jesteśmy....

Byłymi partyzantami.

No, ja nie całkiem. W każdej chwili mogę wrócić do lasu...

Ja również.

Więc na jednym posterunku służy dwóch partyzantów.

Nagle "milicjanci" usłyszeli strzały. Luba wyciągnął pistolet i wybiegł z budynku. Przez wieś szedł niewielki oddział żołnierzy. Prowadził ich niewysoki mężczyzna z brązową brodą i wąsami. Miał zielone oczy, a także krótkie, brązowe włosy. Był ubrany w mundur, a w rękach trzymał karabin.

"Olech"! - krzyknął Luba, zadowolony. - To ty!

Partyzant podbiegł do Luby i pochwycił go w ramiona. Tak mocno się ściskali, że o mały włos, a podusiliby się. Karalow przyglądał się temu z zaskoczyniem, w rękach trzymał pistolet. Nagle "Olech" podszedł do niego i spytał go:

A ty? Kim jesteś, chłopcze?

Chłopcze...! - oburzył się Karalow. Ale zaraz zrozumiał, z kim ma doczynienia i wziął się w garść. - Jestem szpiclem w milicji. Byłem w oddziale "Krysi".

"Krysia" to był porządny zuch! - krzyknął "Olech". - Cieszę się, że spotkałem jednego z jego ludzi. Szkoda, że wykończyli go ci dranie z NKWD. Policzyliśmy się już z jego mordercami, ruscy byli twardzi. W walce straciliśmy prawie stu żołnierzy, ich było z dwustu. Ale nie żyjmy przeszłością.

Pan to "Olech"? – spytał Karalow.

Owszem – rzekł partyzant. - Podporucznik Anatol Radziwonik pseudonim "Olech". Postrach NKWD.

Iluż pan tu żołnierzy przyprowadził! - zauważył Karalow. - Prawie trzydziestu..

Dwudziestu pięciu – powiedział z dumą "Olech". - Reszta działa w innych okolicach. Nastały dla nas ciężkie czasy... NKWD wysyła tu coraz liczniejsze oddziały. Jesteśmy ostatnimi obrońcami kresów....

Ostatnimi obrońcami kresów – powtórzył Karalow.

Właśnie tak! - powiedział podporucznik.

Mieszkańcy wsi powychodzili z domów i przyglądali się partyzantom. Luba krzyknął:

Mieszkańcy Boniuch! Polacy! Oto podporucznik Anatol Radziwonik "Olech" – Władca Kresów. On może was wyzwolić spod władzy NKWD! Dołączcie do niego! Pomóżcie mu pokonać komunistów! Ci żołnierze to zaledwie mała część jego wojska! Poprowadzi je na NKWD!

Większość mieszkańców zaczęła krzyczeć ku chwale "Olecha". Jedynie dwie ruskie rodziny patrzyły się na niego bykiem. Jeden z ruskich krzyknął:

Nie! Nie! Przez niego wszyscy zginiemy! NKWD nam nie daruje! Pozabijają nas i nasze rodziny! To jest śmieszne. Co wskóra ten podporucznik przeciwko armii NKWD? Nic!

Wskóra! - odkrzyknął Luba. - Jeżeli mu pomożecie.

Tłum krzyczał. Nikt nie zwracał uwagi na ruskich, wszyscy darli się i wrzeszczeli ku chwale "Olecha". Zadowolony podporucznik zabrał głos. Mówił, że Luba przesadza i że aż tak dobrze nie jest. Ktoś z tłumu zaczął krzyczeć o skromności "Olecha", a kiedy podporucznik zapytał kto chce dołączyć do jego oddziału, kilku rosłych mężczyzn zaczęło iść w jego stronę. "Olech" zarządził ciszę. Podszedł do mężczyzn i zaczął się ich pytać. A pytał ich o rodziny, o pracę, czy umieją posługiwać się bronią palną i czy są ojcami. Kilku odpowiedziało, że rodziny pozwalają im iść, dwóch rzekło, iż nie posiadają rodziny. Reszta mówiła niestworzone rzeczy. Podporucznik odesłał więc większość ludzi i czternastu kazał pożegnać się z rodzinami.

"Olechu"! - przemówił do podporucznika jeden z żołnierzy. - Znaczy, poruczniku. Czy nie uważa pan, że wśród nich mogą być zdrajcy?

Nie, "Knurze"! - mruknął podporucznik. - Nie uważam.

Pewnie ma pan rację – odparł "Knur". - Ale lepiej uważać.

"Olech" mruknął coś i zamilkł. Stał bez ruchu jakiś czas, po czym przemówił:

Mieszkańcy Boniuch! Czy tam Boniuchów.... Muszę was poinformować, że nasza działalność to nie zabawa. W naszych akcjach ginie wielu ludzi, zarówno NKWDzistów, jak i moich żołnierzy. Walczymy o wolność waszą i naszą! O dobro. Nie zdradzajcie mnie NKWD!

Nikt pana nie zdradzi, poruczniku! Moja w tym głowa! - krzyknął rosły mężczyzna, miejscowy sołtys. - Komuniści pożałują, kiedy przyjadą do naszej wsi....

Nie narażajcie się! - odrzekł "Olech". - Na nas czas! Wracamy do lasu. Idziemy dalej. Powiem wam dlaczego jest nas tak nie wielu i z jakiego powodu znaleźliśmy się w Boniuchach. Otóż pod Stankiewiczami dorwali nas ci dranie z NKWD. W walce poległo wielu naszych, przeżyliśmy jedynie my. Ściga nas NKWD! Z Mińska ściągnięto posiłki. Próbujemy nabrać nowych żołnierzy i połączyć siły z oddziałem "Czarnego Józka". Po jakimś czasie komuchy z Mińska wrócą do siebie, a my dalej będziemy wojować! Żegnajcie!

Odpowiedziały mu krzyki. Mężczyźni wybrani przez podporucznika podeszli do żołnierzy. Otrzymali mundury i karabiny. "Olech" pomachał ręką tłumowi, a następnie zarządził marsz. Żołnierze przeszli przez wieś i skierowali się w stronę Niewiszy – niezbyt szerokiej, za to dość długiej rzeczki, w której aż roiło się od zwierząt. Było to prawdziwe królestwo bobrów, mnóstwo żeremi stało na brzegu rzeki. Była to też ostoja ptaków. Czaple i żurawie lubiły szukać ryb w Niewiszy, bowiem mieszkało w niej pełno szczupaków. Niewisza płynęła głównie przez bagna lub pola, ale przepływała też przez lasy. Wzdłuż niej "Olech" zamierzał prowadzić oddział, w pobliżu rzeczki stało wiele małych wsi, w których można było przeprowadzić nabory. W dodatku oddział "Czarnego Józka" działał na niewielkim obszarze, w okolicy jeziora, do którego wpadała Niewisza.

Żołnierze wyszli ze wsi i szli przez pole. "Olech" pozwolił im śpiewać do marszu, a nawet sam śpiewał niektóre piosenki. Ktoś zaczął śpiewać "Bij Bolszewikę" – piosenkę powstałą na początku wojny. Kapral, ten sam, który podpadł "Olechowi", wściekł się i zaczął krzyczeć, że to nie jest piosenka na tą okazję. Podporucznik usłyszał to i zganił kaprala słowami:

A NKWD to nie Bolszewicy? Jak uważasz? Tak się składa, że tak. NKWD to komuniści, Sowieci, Bolszewicy!

Kapral nie odpowiedział. "Olech" nie mówił już nic. Po chwili cały oddział zaczął śpiewać "Bij Bolszewika".

Po godzinie, żołnierze dotarli do Niewiszy. Szli wzdłuż niej, co jakiś czas przystawając. Nadchodził wieczór, więc podporucznik zarządził postój i budowę szałasów na noc. Zaczęło padać. "Olech" usiadł nad rzeką i zapalił fajkę. Nie przeszkadzał mu fakt, że moknie. Zaczął rozmyślać o starych, dobrych czasach, kiedy był wiejskim nauczycielem, stawiał piątki dobrym uczniom i robił bury nieukom. Kiedy rozpoczęła się wojna, chwycił za broń i poszedł do lasu, walczyć.

Teraz siedział nad Niewiszą i wpatrywał się w swoje odbicie. Żołnierze budowali szałasy i przygotowywali kolację. Podporucznik wstał i poszedł im pomagać.

Po kolacji, przyszła kolej na wyznaczanie wart. Pobudkę zaplanowano na piątą rano, spać będą sześć godzin. Szałasy były już ukończone, więc partyzanci, na czele z "Olechem", poszli spać. Podporucznikowi śniło się przesłuchiwanie przez NKWD. "Olech" we śnie nie chciał odpowiadać na pytania, więc kilku komunistów zaczęło okładać go pałkami.

Podporucznik obudził się i wstał. Świtało już. Zarządził wcześniejszą pobudkę, skutecznym sposobem. Wchodził do każdego szałasu i kopniakiem budził śpiących w nim żołnierzy. Kiedy wszyscy już wstali, pomodlili się wspólnie i zjedli śniadanie. "Olech" zarządził zbiórkę i wymarsz. Żołnierze szli tak, wzdłuż Niewiszy, dwójkami. Nagle jeden z nich krzyknął:

Patrzcie! Bóbr! Nawet dwa

I rzeczywiście. Nad rzeką siedziały dwa bobry. Kapral chciał strzelać, ale "Olech" zganił go, mówiąc że one nikomu nic nie zrobiły i nie będzie mordowania zwierząt w jego oddziale. Kapral zmieszał się i mruknął coś pod nosem. Po chwili oddział minął bobry i w oddali "Olech" zauważył kilka chat.

To Kroszczyna! - powiedział. - W tej wsi mieszka wielu szpicli NKWD i komunistów. Ominiemy ją cicho, żeby nikt nas nie zobaczył. Ale kilkunastu żołnierzy musi tu zostać. Powiedzmy trzydziestu. Wrócicie do Boniuchów, przenocujecie, a następnie udacie się do "Marka". Wiecie gdzie się ukrywa. Żadnych pytań! My niepostrzeżenie pójdziemy dalej. Kroszczyna to jedyna przeszkoda na naszej drodze. Później miniemy Raczkowszczyznę, małą wioskę, mieszkańcy nas wspierają i trafimy do Laczkanek, przez które przepływa Newisza. Przeprowadzimy tam akcję podobną do tej w Boniuchach. Następnie przejdziemy przez las do leśniczówki, tam przenocujemy i udamy się do następnych wiosek. Za trzy-cztery dni dojdziemy do oddziału "Czarnego Józka".

Jeden z Boniuchowskich rekrutów spojrzał podejrzliwie na podporucznika. Ten podszedł do niego i spytał o co chodzi. Rekrut odparł, że był w Laczkankach kilkakrotnie i spotkał tam kiedyś oddział NKWD, stało się to jakieś trzy dni temu. "Olech" zmieszał się trochę, sapnął i odparł, że w takim razie ominą Laczkanki i dojdą z powrotem do Niewiszy jakiś kilometr za wsią. Następnie odszedł.

Grupa żołnierzy pożegnała się i odeszła. Podporucznik przetarł czoło i nakazał marsz.

Po jakimś czasie minęli Kroszczynę i szli w stronę Raczkowszczyzny. I nagle podporucznik zobaczył jakieś sylwetki w oddali. Rozejrzał się i zobaczył z każdej strony oddalone kontury. Coś tu nie grało. Kazał żołnierzom odbezpieczyć karabiny i osłaniać się. I słusznie. Sylwetki zaczęły się jakby przybliżać. Podporucznik kazał żołnierzom cofnąć się i padnąć w zarośla przy rzeczce. Żołnierze padli, a razem z nimi "Olech". Po chwili podporucznik zobaczył te sylwetki wyraźniej. To byli żołnierze w mundurach. Minęło pięć minut i nad rzeczkę przybyło kilku mężczyzn w mundurach NKWD. Z początku nie dostrzegali ludzi "Olecha", leżących nieruchomo w trzcinie, ale nagle jednemu z partyzantów, do nogi przyssała się pijawka. Próbując oderwać robaka, żołnierz poruszył ręką. I to był błąd. Jeden z żołnierzy zobaczył ruch i dowódca NKWDowców krzyknął:

Wiemy, że jesteście tam ukryci, wychodźcie. Jesteście otoczeni przez cztery pierścienie wojska. Nie macie szans, poddajcie się.

Żołnierze wyskoczyli z krzaków i wycelowali karabiny w NKWDzistów.

Spokojnie! - powiedział stanowczo dowódca, czystą polszczyzną. - Nie macie szans. Jesteście otoczeni. Złóżcie broń. Tu wszędzie są nasi ludzie. Wiedzieliśmy, że zmierzacie w tą stronę, wygadali nam to mieszkańcy Boniuchów. Okazało się, że przybyliście tam zaledwie trzy godziny przed patrolem. Wyśledził was i wezwał posiłki, czyli nas. Poddać się!

Chyba kpisz! - odparł "Olech". - Nie oddamy wam skóry, NKWDziści! Za Kresy! Strzelać!

Nim komuniści zdołali cokolwiek zrobić, leżeli już martwi lub ranni. Nagle "Olech" zauważył wiele sylwetek zbliżających ku partyzantom. Usłyszał potężny głos:

Porucznik Radziwonik?! Poddaj się! Nazywam się Frołow, jestem dowódcą tych żołnierzy. Jesteś okrążony. Nie masz szans!

Rosjanin mówił dobrze po Polsku. Bardzo dobrze, jak na Rosjanina. Ale mówił tak idiotyczne rzeczy, że "Olech" parsknął. Uśmiechnął się i krzyknął:

Za Kresy!

Po czym zaczął wydawać komendy i oddział parł pod górę, w stronę Sowietów. Rozległ się huk, Ruscy strzelali na postrach. Ale partyzanci się nie przejęli. Biegli pod górę i wrzeszczeli:

Za Polskę! Za Kresy! Za "Olecha"!

Zaczęły latać granaty. Widocznie Sowieci się zdenerwowali.

Bez takich! - oburzył się "Olech" i parł dalej.

Ale ośmiu żołnierzy "Olecha" nie miało szans z Sowietami. Wydostali się z pierwszego okrążenia, później z drugiego, zginęło jak dotąd dwóch partyzantów. Ale reszta parła dalej. Udało im się wymknąć już z trzeciego okrążenia, lecz kiedy dotarli do czwartego, okazało się, że jest mocniejsze. Po chwili poleciał ruski granat i trafił jednego partyzanta, drugiego Ruscy trafili z karabinu w głowę, trzeci padł od rzutu moździerza. I "Olech wiedział już, że nie ma szans. Zastrzelił kilku Sowietów, po czym został trafiony przez wysokiego brodacza, zapewne samego Frołowa. Przewrócił się i stoczył z góry. Frołow kazał pochwycić trzech żyjących żołnierzy, po czym strzelił jeszcze raz do "Olecha". Podporucznik sturlał się ze zbocza i wpadł do rzeki. Rosjanie wydali radosny okrzyk, a trzej jego ludzie, schwytani przez Sowietów, zaczęli krzyczeć rozpaczliwe rzeczy, aż zostali uciszeni przez Rosjan. Tymczasem "Olech" tonął w Niewiszy, cały we krwi, trafiony przez Frołowa. Tracił powietrze, dusił się. Wiedział, że to już koniec. Zamknął oczy.

I więcej razy ich nie otworzył.

Bo już nie żył.

Podporucznik Anatol Radziwonik "Olech" zginął, próbując wydostać się z okrążenia.

Trafił do Nieba.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania