Poprzednie częściW parku część 10

W parku część 15

Kiedyś jak byłem mały, to zachwycałem się takimi przyjaźniami na zabój. Nie mogłem się nasycić tym wszystkim, co wyprawiali moi książkowi, bądź filmowi idole, to wszystko mnie ekscytowało. Powziąłem decyzję, że w dorosłym życiu, będę miał takiego człowieka, który będzie mym sprzymierzeńcem, który tak jak i ja będzie tak samo mówił, robił, chciał, po prostu będziemy jednym zespołem wszystko. Lata mijają, nie mam już złudzeń, że będę umiał z kimś tworzyć braterstwo dusz, bo życie wymaga by przestać marzyć. Dawni znajomi, koledzy, są dziś tylko wspomnieniem, ich miejsce zajęli nowi, z którymi pewnie także kiedyś się pożegnam. Po co o tym myślę, co mną kieruje, by to teraz roztrząsać, by tym żyć, co mnie naszło?

Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem, może być moja znajomość z Anią. Może to śmieszne, ale wydaje, - nie, wróć- jestem pewny, że partnerstwo dwojga zakochanych w sobie ludzi, to takie ma być właśnie, na zabój. Nie jakaś koleżanka, kolega, a właśnie, ten, ta jedyna, ma być gwarantem, na wiele lat, a najlepiej do końca - mojego lub jej - jak powiedział Linda w „ Psach” . Tak się wkurzać na siebie, tak przepraszać, mieć wszystkiego dosyć, zasypiać plecami do siebie, bez do dobranoc, by przed południem się nakręcać nowymi tematami ze swym| swą.

W niedzielę, w zasadzie zdaliśmy meldunek ze swych wolnych chwil, ze było normalnie, bez fajerwerków, tak bardziej by usłyszeć glos, by wiedzieć przed snem, że mam kogoś. Poniedziałek i wtorek, to tylko wieczorne narzekanie, że trochę obowiązków, że chce się uciec, zaszyć w jakieś miejsce, by nikt nic nie chciał, by nic nie musieć, a tak odfrunąć, wolno i patrzeć jak inni coś muszą. Dopiero w środę, poczuliśmy tęsknotę za sobą i umówiliśmy się na naszej ławeczce, tej co nas połączyła, by tam odreagować na wszelkie złe emocje, poczuć się wolnym od obowiązków.

Dobrze jest tak nie widzieć się kilka dni, zaczynasz więcej doceniać to, co może być twoim udziałem każdego dnia. Wiem, że każdy boi się rutyny, że tematy się skończą, ale co by to było za życie, gdyby wszyscy tylko spotkań chcieli, tak sobie rozerwać wieczorne chwile i do domciu, każde do swojego. Raz moja koleżanka, powiedziała mi, że takie życie jak moje, jest jałowe, bo nie ma w nim adrenaliny, nie ma strachu o odejście partnera. Popatrzyłem na nią jak na głupiutką i zmieniłem temat, a dziś chyle czoła nad jej dojrzałością emocjonalną, wręcz nad jej wartościami, priorytetami. Musiała z grzeczności ugryźć się w język, bo pewnie chciała mi powiedzieć, jaki to jestem pusty, jak blaszany bębenek i to na mrozie, bo moja uczuciowość, stanowiła taką mrożonkę.

Siedziałem na ławeczce, aż dziw bierze, ale od poznania Ani, nie musiałem, bądź już nie chciałem przesiadywać w wolnych chwilach. Co prawda, miałem czasu tyle samo, ale na pewno nie był to czas stagnacji, a raczej czynny, zajęty dążeniami, do poprawy swego wizerunku. Zauważałem swe złe nawyki, to jak bardzo mi daleko do ideału, dochodziłem do paradoksu, że nawet żle buduje zdania, zbyt głośno przełykam posiłki, w łóżku zajmuję część przeznaczoną dla partnerki. Dawniej nawet by mi to nie przyszło do głowy, że ja coś żle robię, że to się komuś może nie spodobać. Wczoraj sam siebie rozbawiłem, bo poskładałem tak misternie swoje spodnie, że brakowało tylko, bym cenę na nich wystawił. Teraz jak sobie kolację robię, to tak jak u Ani zauważyłem, mianowicie, pomidorek, ogóreczek na talerzyku, na drugim masełko, no Francja elegancja. A najciekawsze, że czasem mama mi mówiła, że tak mało trzeba, a można sobie z klasą ułożyć życie, takie detale robią robotę i mieszka się przyjemnie. Kiwałem tylko głową, że kto by mi kazał, a jak wychodziła, robiłem co chciałem, czyli nic, by tak było, jak jej pasuje.

--Długo czekasz?

--Nie, zresztą wiesz, że ja tu lubię przesiadywać, poanalizować.

Albo ona jest co dzień to ładniejsza, albo ja już w niej widzę więcej niż inni.

--Czemu tak patrzysz na mnie, coś nie tak z moim strojem?

--Nie, no co ty, jak do parku, typowo sportowy, do biegania, przylegający, by mieć swobodne ruchy.

--No biegać to może nie ja i nie dziś, ale spacer aż do stawu, to i owszem. Mam trochę suchego chleba, to kaczusie się nakarmi. Przez te nasze, wyskoki weekendowe, to mi został cały chleb, miałam namaczać w jajku i usmażyć ale..

Wstałem by ruszyć alejką, na której pojawiło się zdecydowanie za dużo ludzi, chyba większość z nich zdecydowała, że w ten upał to najlepiej jednak między drzewami. Już sobie wyobrażam, co się musi dziać nad samym stawem, będziemy mieli mało intymności, ale ważne, że razem.

--Jak byłam dzieckiem, to tu w parku zbierałam kasztany, by je nanizać na nitkę, stworzyć taki naszyjnik. Ale gdy to zrobiłam to zamarzył mi się taki długi sznur z samych nawleczonych kasztanów, aby opleść całe miasto.

--Jako dzieci mamy wiele pomysłów, a najciekawsze, że nie widzimy w tym niczego niemożliwego, po prostu to jest zwykły plan do zrealizowania.

--Chcesz powiedzieć, że teraz jest nam trudniej realizować swe marzenia?

Zatrzymałem się, objąłem ją w tali i spokojnie tasowałem jej twarz, patrzyła równie intensywnie co ja. Jeśli dobrze zrozumiałem, to była aluzja, a zapytała mnie, tak w bardzo pośredni sposób, czy te nasze marzenia są dla mnie za trudne.

--Zbierajmy te kasztany, niech oplotą nasze partnerstwo.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Miła 24.06.2016
    Czekałam i się doczekałam :)
  • Robert. M 25.06.2016
    I jak zwykle pierwsza, nie zapomina o mnie, to jest dopiero godne podziwu. Dzięki , za dziś i każde następne wejście
  • KarolaKorman 29.06.2016
    I ode mnie piąteczka :) Tak, związek oparty na miłości i partnerstwie to sukces. Ciekawe przemyślenia przeplotłeś przez tę część :)
  • Robert. M 29.06.2016
    Na koniec, musiał być suplement, a przynajmniej ...mądrze?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania