W POTRZASKU DIAGNOZY - Z CYKLU MIŁOŚĆ NA KOZETCE (6)

Kiedy Marek wszedł do mojego gabinetu, dał mi całym sobą odczuć, że jest tu, bo być musi. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Znajdował się w jak najlepszej formie psychicznej, to jego szef uznał inaczej. A że Marek lubi swoją pracę, a nawet bardziej niż lubi, poddał się woli swojego guru.

 

– Mój szef nigdy się nie myli, zna ludzi, ludzkie zachowania, potrafi przejrzeć każdego na wylot. Ale tym razem jest inaczej, inaczej. – Marek zmarszczył brwi i poirytowanym głosem dodał: – Nie rozumiem jego decyzji.

 

Następne spotkanie z Markiem wzbogaciło mój notatnik o kilka uśmiechniętych wiosennych kwiatów. Raz nawet zdarzyło mi się pomyśleć, że Marek, mówiąc: „Jest tyle osób, które potrzebują pomocy, a my tu siedzimy i marnujemy czas. Nie mogłaby pani napisać, że nie dostrzega pani żadnych odchyleń od normy?”, oszołomił mnie swoją wypowiedzią, aż na chwilę straciłam panowanie nad słowami.

 

– Od normy – powtórzyłam jego myśl zdziwiona takim doborem słów.

 

– No tak, przecież nie jestem wariatem tylko dlatego, że szef podejrzewa, że mam problemy natury osobistej. Nie zwariowałem – mówił stanowczym tonem.

 

– Czy pan uważa, że moi klienci, ci, którzy mnie odwiedzają, najczęściej z własnej woli, są wariatami!?

 

– A tak nie jest? Kto chodzi do terapeuty? – Nie mogłam stwierdzić, czy on kpi, czy przemawiał przez niego sarkazm.

 

– Panie Marku, jest pan bardzo inteligentnym człowiekiem, obytym, oczytanym, realizującym się na wielu płaszczyznach, więc musiał się pan zetknąć z opinią, że terapeuty potrzebują osoby przeżywające kryzys, które są w trakcie lub po trudnym doświadczeniu życiowym i przychodzą, aby jak najszybciej powrócić do równowagi emocjonalnej, aby móc funkcjonować w rzeczywistości. Oni chcą uwolnić się od destrukcyjnego stanu, niekorzystnych emocji, które zakłócają im realne spojrzenie na daną sytuację, pomóc sobie i bliskim, którzy odczuwają ich załamanie. Są to też osoby, które wypalają się zawodowo, co podyktowane jest różnymi przyczynami. Osoby zmęczone przenoszeniem problemów zawodowych do domu i domowych do pracy. Osoby, które nagle stają się mniej aktywne, niekonstruktywne, bo cała ich energia skupia się na sprawach natury osobistej. Jeśli sami tego nie dostrzegają, to szczęściem jest mieć szefa, który to zauważa i nie chcąc stracić znakomitego pracownika, proponuje mu pomoc.

 

Marek milczał. Byłam pewna, że te lakoniczne kwestie były mu znane, że gdzieś o tym słyszał, ale po jego wyrazie twarzy mogłam wnioskować, że nie był w stanie odnieść ich do siebie.

 

– Myśli pani, że mój stan psychiczny uległ pogorszeniu, że pomieszałem życie prywatne z zawodowym?

 

Patrzyłam na Marka i nic nie odpowiedziałam. Nic, ponieważ to nie było pytanie skierowane do mnie. Marek prowadził wewnętrzny dialog, który niechcący został przez niego wyartykułowany. Po chwili spojrzał na zegarek i wstając energicznie, udał się w kierunku wyjścia. Trzymając klamkę, zapytał:

 

– Możemy się spotkać za tydzień o tej samej porze?

 

– Oczywiście. – Potwierdzenia już chyba nie słyszał, za to ja zobaczyłam, jak zatrzęsła się futryna.

 

– Pół roku temu postanowiliśmy się z żoną rozwieść – zaczął mówić, zanim poprosiłam, by usiadł. – To miał być bezbolesny rozwód. Oboje stwierdziliśmy, że jesteśmy w związku nieszczęśliwi. Wszystko zostało ustalone, wszystko podporządkowane dzieciom, tak aby w jak najmniejszym stopniu odczuły rozpad małżeństwa. Latem pojechaliśmy na wspólny urlop. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiliśmy, oboje z żoną doszliśmy do wniosku, że to zapewne wynik naszej decyzji: zeszła z nas presja, nacisk, wzajemne oczekiwania, wybaczone zostały rozczarowania. Dwa dni przed wyjazdem żona zemdlała, w szpitalu padła diagnoza: rak piersi. Rak piersi, rozumie pani, co to oznacza dla kobiety? Co to oznacza, dla kobiety, która właśnie ma się rozwieść? Co to oznacza dla mężczyzny, który był szczęśliwy, że odejdzie z tego cholernie chorego układu, opartego na poczuciu obowiązku, a nie na miłości czy pożądaniu? Po postawieniu diagnozy nasza decyzja wydała się tylko snem. Skupiliśmy się na zdrowiu żony, to przecież normalne, takie naturalne, ona i jej życie były najważniejsze. Patrzyłem na nią czasami, jak spała, i myślałem o tym, skąd czerpie siłę, bo była i jest taka dzielna. Nie użalała się nad sobą, nie panikowała. Płakała czasami, wiem, znam ją od piętnastu lat, ale płakała tylko wtedy, gdy myślała, że ja już śpię, lub gdy nie było mnie w szpitalu. Jak tylko mogła, dbała o nasze córeczki…

 

Marek lekko się uśmiechnął. Robił wrażenie bardzo dumnego ze swojej rodziny, ze swojej żony. Tylko o sobie nie powiedział jeszcze nic.

 

– Wie pani, kiedy po raz pierwszy przypomniałem sobie o rozwodzie, o planowanym niedawno rozwodzie? – Nie czekał na moją odpowiedź. – Kiedy po raz pierwszy od trzech miesięcy poczułem poranny wzwód? Żałosne, prawda? Jakie to żałosne. – Próbował zakrywać twarz, ale była w nim jakaś siła, która na powrót układała jego dłonie na oparciach fotela. Ściskał je czasami, ściskał tak mocno, że aż odczuwałam siłę tego uścisku we własnym żołądku.

 

Nie mogłam pozbierać myśli, nie mogłam wyobrazić sobie, co oboje czuli. Nie mogąc wczuć się w czyjąś sytuację, robię się niespokojna, bo taka niemoc ogarnia człowieka, niemoc w okazaniu pełnej empatii, takiej, którą człowiek pałałby do siebie w podobnej sytuacji. A on kontynuował:

 

– Męski przywilej, taki, który jest pożądany, bo wówczas wiemy, że jesteśmy w pełni sprawni, tego ranka wzbudził we mnie ogromną złość. Potworną złość, która zrodziła obrzydzenie do siebie samego. Gdy spojrzałem na żonę i nie poczułem nic, wolałem iść pod prysznic i sam siebie zaspokoić, niż jej dotknąć. – Wstał, zaczął chodzić po pokoju z dłońmi splecionymi na karku. A kiedy nawet głębokie oddechy nie mogły go uspokoić, wykrzyczał: – Popieprzony samiec, kurwa mać! – Kiedy mu trochę ulżyło, dodał: – Tej myśli nie umiem znieść. Czuję do siebie wstręt. – Po chwili kontynuował: – To był piątek, pojechaliśmy na konsultacje. W poczekalni były dwie kobiety, dwie pacjentki, same, wyglądające na samotne. Żona się zamyśliła. Nie usiadła obok mnie, byłem zszokowany, bo zachowała się tak, jakby się wstydziła, że jest tam ze mną. Atmosfera była tak ciężka, że po raz pierwszy od dziesięciu lat miałem chęć wyjść i zapalić. Od tamtego dnia zmieniła się w stosunku do mnie. Stała się oziębła, chwilami nawet opryskliwa lub całkowicie ignorowała moją obecność, a na wizyty jeździła z przyjaciółką. W pierwszych tygodniach myślałem, że w ten sposób wyraża złość, na którą nigdy wcześniej sobie nie pozwoliła. Przecież miała prawo, nawet powinna oczyścić się z całego tego ciążącego jej cierpienia. Z biegiem czasu zacząłem podejrzewać, że zachowuje się w ten sposób z premedytacją. Pewnego dnia nabrałem pewności. – Marka twarz zmieniła się, chęć kontrolowania swojego stanu emocjonalnego dawno się ulotniła, teraz pozwolił sobie na obnażenie się przed samym sobą. – Zasnąłem na kanapie. Podeszła, usiadła i lekko oparła głowę o moje ramię. Poczułem jej zapach, ciepło i takie uczucie subtelnej miłości. – Wziął głęboki oddech. – Nie trwało to długo, wyszła po cichu. Rano zobaczyłem na stole białą kopertę, do dziś jej nie otworzyłam, wiem, co w niej jest. – Marek dostrzegł moje zaciekawienie na twarzy, więc dodał: – Nie, nie skorzystam, będę kochał jej jedną pierś za dwie, jeśli mi pozwoli.

 

Wioletta K.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bożena Joanna 11.08.2019
    Potrzeba choroby aby odkryć miłość na nowo. Smutna prawda, ale opowiadanie super. Pozdrowienia!
  • Wioletta K. 11.08.2019
    Dziękuję

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania