W składzie uniwersum nie zapomnij poruszać się po linii
Ludwiła przedzierała się szaleńczo przez gąszcz wysokich traw. Grzmot. Starała dostać się jak najszybciej do skraju lasu, nie zważała na skaleczenia powodowane ostrymi brzegami traw. Grzmot. Nie dostrzegała ściany gęstej kniei, biegła na oślep. Grzmot. Nieopatrznie wpadła w grząski i podmokły teren. Noga wbiła się po kolano w bagno. Runęła na twarz. Grzmot. Zimno. Brak tchu. Ręce nie mogą odnaleźć solidnego oparcia. Pod ciężarem jej ciała zapadają się głębiej.Grzmot.
Bagno wciągało. Fala gorąca zaczęła rozpierzchać się po jej ciele, zaczynając od serca. Grzmot. Woda przedostaje się do płuc. Brudna ciecz z kawałkami zgniłych traw i zatęchłym piaskiem wlewa się do żołądka. Grzmot. Panika grasuje bezkarnie w każdym zakamarku ciała.
Rodzący się szał i bezsilność, sprawia że chce zrywać z siebie skórę — całymi płatami, jak najszybciej. Grzmot. Umysł zaczyna wariować.
Czerwony alarm wylewa się z podświadomości — "ciała nie można uratować, to ciało to balast, to ciało to śmieć".
Myśl musi się uwolnić. Grzmot.
Kończyny zbyt odrętwiałe, za sztywne, by nimi poruszać. Grzmot. Umysł wie, podpowiada komuś innemu — "Ona nie da rady". Przełączyć system w tryb awaryjny. Uwolnić podświadomość. Ta zawsze ukryta — nagle wyswobodzona, całą swoją skrywaną furię przekierowuje na przetrwanie. Jaźń już nie pomaga. Musi zostać odepchnięta. Świadomość nie chce umierać, ale nie da rady przetrwać. Świadomość za bardzo kalkuluje, zużywa za dużo energii. Świadomość nie sprawdziła się, musi oddać stery. Grzmot
Rozpalony atawizm przejmuje dowodzenie. Żyć. Lewa noga pod pierś — podkulić, prawa noga pod pierś — podkulić. Dźwignąć. Oswobodzić ręce. Grzmot. Podnieść głowę, wymiotować. Pozbyć się brudu. Pić powietrze. Z powrotem na nogi, biec. Las nagrodzi wybawieniem. Grzmot. Biec.
Świadomość wraca do łask. Grzmot. System powraca do wątpliwego stanu normalności. Grzmot — głośny, bliższy, podpalający ciemne niebo. Ludwiła odgarnia sprzed siebie kolejną, gęstą ścianę traw. Uderza twarzą w przeszkodę. Przewraca się na plecy. Grzmot — niebo rozświetla się na kilka sekund . "Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe" — rozbrzmiewa w głowie . Przerażenie szkaradnie maluję się na jej twarzy. Zaserwowana rozbłyskiem porcja światła ukazała na moment barierę. Wpadła prosto na ścianę ludzkich zwłok. Grzmot. Kobieta nie podnosi się. Woda, otulająca uszy, przygłusza dźwięk bębnów galopujących od wschodu. Przegniły mur zaczyna się chwiać, poruszony impetem uderzenia. Zdekapitowane korpusy osuwają się w dół. Spadają na nią. Grzmot. Lawina ludzkiego martwego mięsa pędzi w jej kierunku. Grzmot.
Dwóch mężczyzn, w jaśniejących białych kitlach spogląda w stronę kobiety przykutej pasami do łóżka. Kobieta szarpie się, walczy, krzyczy. Napina każdy mięsień. Żyły i ścięgna wyrywają się spod skóry, rysują się wyraźnie – widoczne spod tkanki, niczym podczas wiwisekcji.
- Doktorze Morgan. Czy to ona?
Doktor Morgan uniósł kąciki ust w uśmiechu.
- Ależ skąd. Ta nieszczęsna młoda kobieta, to nie to, czego Pan szuka. Ludwiła Mercel, doznała bardzo silnego szoku — przyczyna nieznana. Odnalezioną ją zakrwawioną w lesie, w stanie katatonii. Nie mamy pojęcia, co musiało się wydarzyć, że biedaczka skończyła w ten właśnie sposób. Obiekt, który Pana interesuje, jest bardziej beznadziejny. Jednak wierzę, że Pan podoła.
Kobieta kolejny raz wygięła ciało w nienaturalny łuk — jakby pragnęła zerwać nerwy biegnące w kręgosłupie. Oczy nabiegły krwią. Długi przeraźliwy skowyt dobiegający z jej krtani, zjeżył włosy na całym ciele doktora Gielaka.
- Przypadek, który chce Pan zbadać, znajduje się dwie izolatki dalej. Zaprowadzę Pana.
Obaj doktorzy opuścili kobietę i udali się do pomieszczenia pod numerem czternaście.
- Proszę - powiedział doktor Morgan i ręką zaprosił Gielaka do pokoju.
W pomieszczeniu znajdował się mały chłopiec. Gdy tylko usłyszał kroki mężczyzn szybko odwrócił się w ich stronę. Doktor Gielak stanął jak wryty z obrzydzenia.
Chłopak po łokcie umorusany był w kale. Na twarzy, swoimi odchodami, wymalował sobie wąsy. Rzucił nienawistne spojrzenie przybyłym. Sięgnął jedną ręką za siebie i niesamowicie szybkim ruchem rzucił gównem w ich stronę. Fekalia rozprysnęły się z głośnym mlaśnięciem na szybie, oddzielającej lekarzy od chłopca.
- Za co te jedynki!? Za co, za co, za co, za co!? Uzasadnij! Pierdzenie rozsadzi wam głowy! - krzyczał chłopiec. Jednocześnie szybko obracając się wokół własnej osi, nie przestawał smarować się odchodami.
- Nie wiem, co zamierza Pan osiągnąć. Życzę powodzenia — rzekł Morgan i opuścił Gielaka.
Doktor Gielak odprowadził wzrokiem znikającego za drzwiami dyrektora placówki, następnie skupił uwagę na karcie pacjenta — którą trzymał w dłoni.
Pomimo że wiedział o chłopaku na długo zanim przybył do placówki — przeczytał półgłosem raz jeszcze informacje, mając nadzieję że jednak się pomylono.
- Bartłomiej Czapka. Zaburzenia psychotyczne spowodowane dobrowolnym wystawianiem się pacjenta na zbyt długie działania tzw. B.L.U.
Gielak opuścił ręce wzdłuż tułowia, wzrok podniósł na chorego. Bartłomiej wbijał wzrok w doktora. Nagle chłopak doskoczył do izolującej ich szyby. Doktor nie widział teraz twarzy chłopaka, gdyż przesłaniała ją plama z gówna na szybie.
- Widzę, doktorku, że nie poznajesz się na moim nowatorskim stylu.
Komentarze (22)
Raczej nie napisałeś tego do szlifowania, ale jakby co...
"Brak tchu, brak oddechu" - trochę masło maślane, właściwie - brak masła, brak masła :)).
Aa, wąsy chłopaczka zrobiły na mnie wrażenie :).
nie znana. - nieznana
Obiekt który Pana interesuje, jest bardziej beznadziejny. Ale wierzę, że podołasz. - Raz na pan, raz na ty.
Jeszcze są jakieś kwiatki, zdania zbyt podobnie brzmiące, zbyt blisko siebie ''Po czym''
Co do samego paszkwilu, to generalnie jest niezły, chociaż rozwlekły.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania