Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Walentynki
Wieczorna pora w spelunie. Podrzędnym barze dla tirowców, stojącym z dala od przepychu świata i hałasu miast. Obskurnym budynku składającym się z kilku zbitych desek i baru ze starym barmanem. Witającym na co dzień obleśnych mężczyzn, pragnących łyku piwa i odpoczynku podczas trasy. Miejsce jak ich wiele. Nieszczególne w wyglądzie. Szare i ponure, w sumie, jak reszta parszywego świata. Tyle, że bez sztucznych, kolorowych wabików, kłamstw. Nie byłoby o czym mówić, gdyby nie ona. Zjawiskowa, młoda kobieta. Piękny złotowłosy kwiat, lśniący wśród otoczenia. Pełna uśmiechu i radości, która kontrastowała ze smutkiem i monotonią życia. Siedząca i popijająca drinka, jak nigdy nic, w uwydatniającej figurę, czerwonej sukni. Czekająca na coś. Lub bardziej na kogoś.
- Niektórzy twierdzą, że to najpiękniejszy dzień w ciągu roku. A ty co o tym sądzisz? - Odpaliła papierosa i spojrzała błękitnymi oczami na barmana - przygarbionego, pomarszczonego, z siwą, długawą brodą starca.
- Ja? - Przecierał kufel. - Że walentynki? - Spojrzał na kobietę. Nie odpowiedziała. - Co ja jako starzec mogę powiedzieć? Teraz dla mnie jest dniem jak każdy inny. Panienka widzi, że mój czas przemija. - Uśmiechnął się. - Ale kiedyś...
- Świętowałeś ten dzień? Spędzałeś go ze swoją wybranką, miłością? - spytała, pociągając kolejny raz papierosa, zostawiając na nim krwisty kolor szminki.
- Tak. - Spuścił głowę. - Miałem piękną, kochającą żonę. Ja również ją kochałem. Byłem romantykiem. W ten dzień, zawsze wymyślałem coś szczególnego. Raz nawet zabrałem ją do wesołego miasteczka. Wsiedliśmy do diabelskiego młyna, a gdy docieraliśmy na szczyt, kazałem jej zerknąć na dół. - Starzec uśmiechnął się lekko pod nosem. - Na dole namalowałem poprzedniej nocy wielki napis, który dostrzec można było tylko z góry "Kocham Cię Kate. Mat".
- Wyjątkowe. Zgadzam się. - Wypuściła szarego przyjaciela z ust. - Czy ona nadal...?
- Niestety, los chciał, że ona pierwsza odeszła z tego świata. - Przywoływane wspomnienia przygnębiły barmana.
- Współczuję. Ja także straciłam moją drugą połówkę. - Twarz kobiety zbladła. Ton głosu stał się bardziej poważny. Oczy puste.- Odebrano mi go. Mojego męża. Moją podporę. Tylko on potrafił mnie zrozumieć. On i od niedawna moja córeczka. Nie zapomnę tego dnia. W sumie, nie chcę go zapominać. To ból dodaje mi siły do walki z moimi demonami. Miałeś je kiedyś? Demony? - Mężczyzna kiwnął głową. - No tak. Każdy je ma. Druga sprawa, czy dajemy im wygrać, czy je wypuszczamy? - Kończyła papierosa, w pełni zamyślona.
- Przepraszam, że przerwę, ale nurtuje mnie jedna sprawa. Widzę tu panią co roku, w ten sam dzień kalendarzowy. Siedzi pani na tym samym siedzeniu. Co panią tu sprowadza, do tego niezbyt popularnego miejsca? Jest przecież wiele innych możliwości spędzenia walentynek.
- Jak to mówią "Dom najlepszego chłopa, to stara szopa." - Uśmiechnęła się szyderczo. Nie umknął jej uwadze, wychodzący wtedy z toalety, potężny mężczyzna, kierujący się do wyjścia. Wykonała krótkie spojrzenie i znów wróciła wzrokiem do barmana. - Tragedia z dawna nie oznacza, że nie mogę dobrze się bawić w walentynki. A ja lubię je spędzać w ten sposób. - Wrzuciła papierosa do niedokończonego drinka i wyjęła na blat zapłatę. Na koniec ukłoniła się i wyszła.
Szybkim krokiem podążała za postacią, która chwilę wcześniej opuściła budynek. Panował mrok. Gdyby nie kolor sukni, nie byłaby w ogóle zauważalna. Po pewnym czasie, mężczyzna zmiarkował się, że ktoś za nim idzie.
- Czemu mnie śledzisz? - Odwrócił się i stanął zdenerwowany.
- Przepraszam. - Zaczęła łkać. - Nie... nie wiedziałam do kogo się zwrócić. Dużo tu podejrzanych osób. Nie mogę odpalić auta. Czy byłby pan tak miły i mógł mi pomóc?
- A co się działo po przekręcaniu kluczyka? - Podrapał się po głowie. - Ehh... czy jak... - Mężczyzna przerwał, słysząc kroki za sobą. Odwrócił się i pełen zdziwienia, ujrzał przyglądającą się mu. małą dziewczynkę w białej sukieneczce. - Dziecko co tu robisz sama? - Mała zamachnęła się i uderzyła obuchowym końcem siekiery w głowę nieznajomego. Padł.
*****
- Och, obudził się nasz gość. - Pożądliwie spoglądała na mężczyznę, zakładając gumowe rękawiczki.
Chciał coś powiedzieć. Nie mógł przez taśmę na ustach. Ruch także miał ograniczony. Leżał w białym pomieszczeniu, przypięty pasami do łóżka szpitalnego. Wokoło było wiele przyrządów operacyjnych oraz mniej znanych rzeczy w obiektach służby zdrowia jak: piła, młotek, siekiera, sierp i inne tego typu narzędzia pokryte zaschniętą krwią. Wszystkie leżące w oddali na metalowym blacie, wraz ze starym radiem. Ledwo pojmował otoczenie, gdyż czuł jeszcze przenikliwy ból głowy, a lampa operacyjna świeciła mu prosto w oczy. Zaczął się szarpać, próbować uwolnić, bez rezultatu.
- Ciii... uspokój się. - Kobieta podeszła do nieznajomego. - Nic nie zdziałasz wiercąc się. Przysporzysz sobie tylko więcej bólu. Powiedz mi, lubisz walentynki? - Więzień zaczął wrzeszczeć "Pomocy", jednak taśma wygrała. - Tu nikt cię nie usłyszy. Widzisz... ja lubię. Są jak miły sen, z którego nie chcesz się obudzić. Wyjątkowy. Który mógłby trwać i trwać. Ehh. - Przełożyła przez głowę biały fartuch i prędko zawiązała go z tyłu, ciągle się uśmiechając. Mężczyzna dostrzegł nagle tą samą dziewczynkę co przed upadkiem. Stała pod ścianą i bawiła się pluszowym misiem. Kobieta widząc jego minę zaśmiała się. - Poznałeś już moją kochaną córeczkę. Jessie, włącz proszę coś i idź nakryć do stołu. - Mała podleciała do blatu i uruchomiła radio. Po chwili z głośników zaczęła lecieć muzyka. - Ahh... Czajkowski. Jezioro łabędzie. Lubię ją. Uspokaja mnie. Mniej ręce się trzęsą, gdy leci. Wiesz, chciałam kiedyś zostać baletnicą. Ale to dawne czasy. Tak jak i śmierć mojej połówki, gdy to pijany tirowiec potrącił go na pasach. Zdarza się. Prawda? - Mężczyzna kiwnął głową jednocześnie płacząc. - Zaczynajmy więc, bo głodna od tego gadania się zrobiłam.
Kobieta w tanecznym kroku dobierała co rusz to nowe przyrządy do ręki i przy dźwiękach muzyki usuwała wszystko co się da, po kolei, zaczynając od kończyn. Jak zawsze, wszystko później zamieniła w pyszne, soczyste dania, które spożyła wraz z córką. Na koniec wzięła długą, kojącą kąpiel, leżąc w wannie wypełnionej po brzegi w krwi ofiary, dogadzając sobie. Z ust słychać było tylko dwa słowa - "Kocham Walentynki".
Komentarze (13)
Ty się aby za dużo Margerity nie naczytałeś?
lubię cię czytać naprawdę
Mała podleciała do blatu i uruchomiła radio. - poleciała powiadasz.
Nie wyciągałem za bardzo. Tylko tak z brzegu.
Zamysł jest, ale i nieścisłości sporo. Czytając ma się wrażenie, że gdzieś to już było. Trochę inne, nieco inaczej, ale idzie ogarnąć zamysł.
Z drugiej strony ja bardzo propsuję ten gatunek i cieszę się z kazdego kolejnego tekstu w tym nurcie.
Zrobione nieco na szybko, na już, ale rokujące.
Można przy tym trochę posiedzieć i wygładzić.
Chwilowo 4
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania