Walka

- Dwieście dwadzieścia jeden – powiedział do siebie i oparł się o ścianę.

- Nieźle, widzę Marku, że jest coraz lepiej.

- Tak, w zeszłym tygodniu, na maksa mogłem zrobić sto kroków i opadałem z sił.

- Byleś tylko nie przesadził, jesteś prawdziwym wojownikiem, ale teraz nie warto się forsować.

- Józek, mówisz jak moja lekarka. W przypadku tej choroby zwycięzca jest tylko jeden. Wcześniej czy później, nie ma wielkiego znaczenia.

-No to po co walczysz?

- Mam to we krwi i nie potrafię tak bezczynnie czekać na śmierć – stwierdził z obojętnością Marek.

Józek podjechał z wózkiem i pomógł mu usiąść.

- No to wracamy na moją salę, ma w sobie ten majestat ostateczności, hahaha…

- Widzę, że humor ci dopisuje – powiedział rozbawiony jego słowami Józek.

Szybko dotarli na tą „majestatyczną” salę. Józek chciał mu pomóc podnieść się z wózka, ale Marek pokręcił głową i zrobił to sam.

- A co tam słychać w klubie? – zapytał Marek.

- Całkiem nieźle, pokazywałem ci ostatnio Mirasa i Domina…?

- Tak, ten drugi nieźle się zapowiada, ma dobrą technikę i widać, że myśli. Miras też jest spoko, ale za bardzo się podpala.

- Tak… jadą za dwa tygodnie na mistrzostwa Polski, jak coś zdobędą, to zapewne będą się łapać na konkretne gale, za konkretne pieniądze.

- O! to życzę im sukcesów, niech szlifują formę chłopaki.

- Zobaczymy, może coś z nich będzie – powiedział podekscytowanym głosem Józek.

- Wiesz… dzisiaj się zastanawiałem nad moimi pierwszymi zawodami. Jeszcze w karate kyokushin.

- Czy to nie były te na których spotkaliśmy się w finale?

- Tak, Mistrzostwa Polski juniorów.

- No i myślałeś nad naszą walką?

- Nie, nad tą półfinałową, nie pamiętam, skąd ten chłopak był i jak się nazywał, ale myślałem, że przegram tą walkę. Wybijał mnie z rytmu i uderzał bardzo mocno. Moje przypadkowe mawashi geri, załatwiło wszystko.

- Hm… ciekawe, ja w półfinale znokautowałem kogoś, też nie pamiętam kogo? – powiedział z lekkim uśmiechem Józek.

- Zastanawia mnie co robi ten człowiek. Nigdy już potem, nie spotkałem go na żadnych zawodach. Być może dał sobie spokój. Ja również gdybym przegrał, poszedłbym inną drogą, niewiele brakowało – stwierdził kręcąc głową Marek.

- Ja po prostu lubię się bić, gdybym niczego nie osiągnął w sporcie, to biłbym się w barach, dyskotekach. Potrzebowałbym tego, taki już jestem, chociaż… raczej byłem, lata robią swoje.

- Z czasem zaczyna w nas dominować skłonność odpuszczania – powiedział lekko zamyślony Marek.

- Tak, jednym słowem starość nie radość, ech…

- Wiesz… ja ostatnio się często zastanawiam, co by było, gdyby?

- Zastanawiasz się kim byś był, gdybyś wtedy przegrał?

- Tak.

Ich rozmowę przerwała pielęgniarka, która weszła na salę.

 

- Czas na leki – powiedziała uśmiechając się do Marka.

- Ja bym prosił małą czarną – odezwał się szarmancko Józek.

Spojrzała na niego z lekkim niesmakiem, ale nie odpowiedziała.

- Kaśka coś ty taka sztywniara – nie odpuszczał Józek.

- Bardzo giętka jestem i łatwa, tylko z ciebie jest dupa – odpowiedziała z szyderczym uśmieszkiem.

- Nie wysilaj się i tak cię lubię.

- Spadaj! – odpowiedziała poddenerwowanym głosem.

- Mili moi, przestańcie, bo jeszcze wyjdzie z tego ckliwe love story – powiedział Marek nieco rozbawiony tymi docinkami.

- No i ty przeciwko mnie!? - spojrzała na niego z wyrzutem.

- Jak to przeciwko? – odpowiedział udając zdziwienie.

Podała mu leki i wodę do popicia i wyszła dumnym krokiem spoglądając z zażenowaniem na Józka.

- Niezła osa!

- Daj spokój, to porządna dziewczyna – oznajmił Marek lekko żartobliwym tonem.

- Co zrobić – stwierdził Józek kręcąc głową.

Po chwili obaj zaczęli się śmiać.

Potem zapanowała krótka cisza, po której zawsze następuje chwila spoglądania na zegarek.

- Będę się zbierał – powiedział Józek podnosząc się z krzesła.

- Trzymaj się – odpowiedział Marek ściszonym głosem.

Pożegnania zawsze są dla niego trudne, kiedy nikt długo go nie odwiedza, przyzwyczaja się. Funkcjonuje schematycznie, rano leki, śniadanie, walka z nowym dystansem na korytarzu. Potem książka albo gazeta, obiad, kolacja. Czas się spokojnie rozmywa, ale kiedy odwiedza go, jakiś stary znajomy i wspominają dawne lata, to każde takie pożegnanie nie jest łatwe. Świadomość, że jego świat to już zupełnie inna rzeczywistość, próbuje rozerwać go od środka. Wtedy przypomina sobie, że kilka lat temu zapadł wyrok i jedyne co może, to liczyć na odroczenie.

 

- Dwieście dwadzieścia dwa…

Po tym kroku, zachwiał się i wywrócił na podłogę.

Zaraz podbiegła do niego jakaś kobieta wychodząca z windy.

- Nic się panu nie stało?! – zapytała zaniepokojonym głosem.

- Nie – odpowiedział z lekkim uśmiechem Marek.

Pomogła mu wstać i posadziła na ławce.

- Niech pan tu siedzi, zaraz zawołam pielęgniarkę.

- Nie, niech pani tego nie robi, to takie moje wyjście na własną rękę, pogniewałaby się na mnie!

- A…! to inna sprawa, ale to bardzo nieodpowiedzialne, dlaczego pan to zrobił?

- Nie zrozumie tego pani… - odpowiedział kręcąc głową.

- Hm… zapewne jest pan prawdziwym twardzielem, który wiecznie musi wyznaczać sobie cele i je osiągać…?

- Dla pani to zapewne abstrakcja – stwierdził obojętnie.

Spojrzała na niego ze łzami w oczach. Marka zupełnie zaskoczyła ta sytuacja, nie wiedział co ma powiedzieć.

- Przepraszam… ale, nie wiem czemu pani…?

- Nic! – odpowiedziała nerwowym tonem.

Po chwili znowu na niego spojrzała i powiedziała już zupełnie spokojnym tonem.

- Moim facetem był ktoś taki jak pan, trenował boks. Zawsze walczył do końca i zazwyczaj wygrywał. Podziwiałam go, wyglądał jak młody bóg i co najważniejsze, kochał i dbał o mnie.

- No i w czym problem?

- Kiedy urodziło się nam dziecko, na początku był bardzo szczęśliwy, ale jak się okazało, że Michaś ma wadę serca, coś w nim pękło. Ten twardziel, który walczył zawsze do końca, zupełnie się rozkleił. Zaczął chlać, awanturować się i w końcu gdzieś zniknął. Nie szukałam go, nie ścigałam o alimenty. Rok temu dowiedziałam się, że przebywa w Holandii. No cóż… prawdziwy twardziel, ale to ja walczę, umieram ze strachu, kiedy mój Michaś się źle poczuje, a w każdej chwili może dojść do powikłań. Do jego małej klatki piersiowej, przytwierdzone są rurki, dzięki którym żyje. Potrzebuje nowego serca. Ma cztery latka i kiedy zapytał mnie: Mamusiu, słyszałem, jak ktoś mówił, że nie ma na razie takich małych serduszek i muszę jeszcze trochę poczekać. A ja walczyłam z sobą by się nie rozkleić. Powiedziałam, już niedługo, ale wiem, że to nieprawda, jest teraz pierwszy w oczekiwaniu na przeszczep. Tylko dlatego, że te dzieciaki, które były przed nim, nie doczekały. A przecież, żeby dostał takie małe serduszko, to musi umrzeć, ktoś taki jak on. Staram się o tym nie myśleć, by nie oszaleć, a przecież czekam z nadzieją, że się uda. Życie za życie, chociaż czasem… próbuję się pogodzić z myślą, że w końcu go stracę i nie mogę sobie tego wyobrazić. Dzisiaj jestem w tym szpitalu, bo moja mama miała zawał i przyszłam ją odwiedzić, pytała się, co tam u Michasia? A ja, że dobrze…

- Wie pani… nie wiem co powiedzieć? – Tym razem on walczył z sobą by się nie rozkleić. Bardzo poruszyła go ta krótka opowieść o jej życiu. Czuł się teraz przy niej jak zawodnik wagi lekkiej, niemający pojęcia czym są naprawdę ciężkie ciosy.

- Nie musi pan nic mówić, tak mi się wyrwało i trochę mnie poniosło, ale może pomogę dojść na salę?

- Nie, dam sobie radę, to kilka kroków stąd, chodzę po korytarzu, tam i z powrotem licząc kroki i bijąc nowy rekord. To mi pomaga w rehabilitacji, mam nadzieję, że jeszcze wrócę do domu, chociaż na jakiś czas.

- Rozumiem, byle by pan nie przedobrzył – powiedziała i wstała z ławki i podała rękę na pożegnanie.

Po chwili na korytarzu pojawiła się znajoma pielęgniarka, szła w jego stronę kręcąc głową.

- Lepiej ci? – zapytała poddenerwowanym głosem.

- Aśka, sorry, coś mnie podkusiło, ale obiecuję, że już nigdy bez twojej wiedzy nie opuszczę mojej sali.

- No jasne, ale chciałabym byś wiedział, że mogę przez twoją lekkomyślność, mieć duże problemy.

- Wiem, ale…

- No dobra, masz szczęście, że cię lubię, dasz sobie radę, czy mam ci pomóc wstać?

Marek natychmiast podniósł się z ławki i lekko chwiejnym krokiem ruszył w stronę swojej sali. Aśka szła obok niego tak na wszelki wypadek.

Pomogła mu usiąść na łóżku, potem podała leki i ruszyła w stronę drzwi.

- A ty z czym walczysz?

- Co!? – odezwała się patrząc na niego jak na wariata.

- Nie ważne, tak tylko…

Aśka wzruszyła ramionami i wyszła, zaraz jednak wróciła.

- Wiesz… rok temu pochowałam ojca, była jego oczkiem w głowie, byliśmy bardzo ze sobą zżyci, z matką nigdy nie mogłam się dogadać. Teraz moje życie wygląda zupełnie inaczej. Jestem zupełnie sama, ale kogo to obchodzi!? – po tych słowach, wybiegła z sali.

- Aśka! – krzyknął podnosząc się z łóżka, niestety, nie był w stanie za nią pobiec.

- Co za dzień! – powiedział do siebie, nie miał pojęcia, co go podkusiło by ją pytać o takie rzeczy.

 

- Ktoś do ciebie – oznajmiła Aśka wchodząc na salę z jakimś mężczyzną.

- Dzień dobry – odezwał się nieznajomy.

- Dzień dobry – odpowiedział nieco zdziwiony Marek.

- Zapewne moja twarz nic panu nie mówi, ale mieliśmy kiedyś ze sobą do czynienia.

- Tak? Być może, ale o co chodzi?

- Trochę mi zajęło zanim pana znaleźliśmy. Moja córka studiuje dziennikarstwo, niedawno przeczytała o panu książkę i się zachwyciła. Bardzo by chciała przeprowadzić z panem wywiad, sama też trenuje taekwondo i jest fanką sportów walki…

- No wie pan wywiad…? Cieszy mnie bardzo, że ktoś coś o mnie przeczytał, ale…

- Rozumiem, wszystko przez to, że się pochwaliłem jej, że kiedyś z panem walczyłem.

- Tak? A kiedy to było?

- Dawno temu, półfinałowa walka na Mistrzostwach Polski juniorów w Siedlcach.

Marek wybałuszał na niego oczy wstał z łóżka.

- To niesamowite! Wie pan… sorry Marek. – Wyciągnął do niego dłoń.

- Janusz – odpowiedział podając dłoń.

- Niedawno myślałem o tej walce, omal jej nie przegrałem.

- No cóż, miło coś takiego usłyszeć od wielkiego mistrza.

- A co teraz robisz?

- Jestem spawaczem z trzydziestoletnim stażem. Nie zrobiłem sportowej kariery, zresztą niespecjalnie mi zależało. Kilka miesięcy po tych zawodach zgarnęli mnie do wojska, a potem już tylko marzyłem by się ożenić, założyć rodzinę. Moja Ania ma dwadzieścia cztery lata, kończy studia w przyszłym roku. No i powiem, nie żałuję, jestem dumnym mężem i ojcem.

- Wiesz… gdybyś wtedy ze mną wygrał to bym niczego nie osiągnął, przestałbym trenować. Wtedy taką miałem mentalność albo wygrywasz, albo spadasz.

- Hm… taka chyba jest mentalność mistrzów.

- Może tak, a może nie. Dzisiaj rano do mnie dotarło, że wszystko co osiągnąłem jest niewiele warte.

- Jak to?

- Stoczyłem wiele pojedynków, byłem posiadaczem kilku mistrzowskich pasów, ale jaka walka, może się równać z tą, o najcenniejszy dar, życie.

- Jest w tym dużo racji, ale twoje sukcesy, to ciężka praca, talent i szczęście. Niejeden o tym marzy, mało kto osiąga, ale życie przez to, staje się wyzwaniem. Każdy chociaż przez chwilę łudzi się, że jest kimś wyjątkowym.

- Coś w tym jest, ale dzisiaj nie jestem pewny czy warto…

- A o tym, jeżeli się zgodzisz, to porozmawiasz z moją córką?

- Jasne, jestem do jej dyspozycji – odpowiedział z uśmiechem Marek.

- To świetnie! Może być po jutrze?

- Nie ma sprawy – odpowiedział Marek.

Potem przyszła Aśka z lekami, Janusz się pożegnał i wyszedł zadowolony niezwłocznie dzwoniąc do córki.

 

- A ty co taki zadowolony – zapytała Aśka.

- Cuda się czasem zdarzają.

- Nie rozumiem?

- Jak stąd wyjdę, to zaproszę cię na super kolację.

- Co!? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Uwierz mi, będzie super.

- Wierzę – uśmiechnęła się przez łzy.

 

Koniec

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bajkopisarz 14.04.2020
    „nieźle, pokazywałem ci ostatnio Mirasa i Domina…?
    - Tak, ten drugi nieźle”
    Niby w wypowiedziach powtórki ujdą, ale można któreś nieźle zastąpić
    „przegram tą walkę.”
    Tą walkę – zbędne dopowiedzenie
    „Spadaj! – odpowiedziała”
    Kolejna wypowiedź tej samej osoby opisana jako odpowiedziała
    „powiedziała i wstała z ławki i podała”
    powiedziała i wstała z ławki, podając
    „opuszczę mojej Sali.”
    Mała litera sali

    Takie mam wrażenie, że chciałeś jak najszybciej napisać tą opowieść i darowałeś sobie opisy i budowanie klimatu. Tylko akcja oparta na dialogach. To jest ok., ale mnie tu jednak brakuje podbudowy. Wtedy byłoby świetnie. Tak jest bardzo dobrze z minusem.
    Która walka jest najważniejsza? Każda jest ważna, istotna i coś od niej może zależeć. Czasem wiele, czasem pozornie niewiele, ale to niewiele może mieć też efekt motyla. Nie ma więc sensu wartościować, bo nie ma obiektywnej skali i sędziego, który by to rozstrzygnął.
  • Lotos 14.04.2020
    Bardzo dziękuję za komentarz i cenne uwagi. Tak chciałem ją napisać jak najszybciej, a właściwie w końcu, bo co chwilę coś dodawałem, coś usuwałem i zaczęło mnie to drażnić. Racja zero budowy klimatu i opisów, jakoś tak nie wiem czemu, skupiłem się na samych dialogach, ale pomyślę nad tym.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania