Walka, Prolog

Moje czarne szpilki stukały o brudny asfalt, gdy stawiałam szybkie, pewne kroki, aby jak najprędzej dotrzeć do samochodu. Noc była ciemna i zimna. Księżyc i gwiazdy ukryte były za zasłoną chmur, a ich światło nie mogło się przez nie przebić. Otuliłam się mocniej ciasnym płaszczykiem, a pistolet dosisnął się do mojego ciała, nieprzyjemnie wbijając mi się w żebra. Jako prywatny detektyw niezmiernie potrzebowałam broni. Tak twierdził mój szef.

Teraz na pewno się przyda, gdyż miałam ochotę zabić Jerry'ego na miejscu. Nie mógł wymyśleć spotkania o bardziej przystępnej godzinie? I na mniejszym zadupiu? Na dodatek ten chciwy sukinsyn wysłał mnie tu na darmo. Nie mam zamiaru wypełniać tego zlecenia.

Na domiar złego od mojego samochodu dzieliła mnie dość spora odległość, a ubrana byłam nie za ciepło. Fakt, że miałam jeszcze iść na wieczór panieński koleżanki, miał z tym wiele wspólnego.

Zimny wiatr rozwiewał moje ciemne włosy, uderzając mnie po zaczerwienionej od chłodu twarzy. Wymamrotałam kilka przekleństw, gdy weszłam w na wpół zamarzniętą kałużę, a lód pękł mi pod nogami. Buty były mokre, a ja wściekła.

Trzask za mną odgonił wściekłość, a jego miejsce zajęło przerażenie. Instynktownie dotknęłam prawą ręką broni i rozglądnęłam się zaniepokojona. Cisza.

Uspokojona ruszyłam dalej przed siebie. Później poczułam lekkie ukłucie, a następnie spowiła mnie gęsta, nieprzenikniona ciemność, dusząc mnie swoimi mackami.

Gdy na ppowrót odzyskałam wzrok, jaskraw światło świeciło mi prosto w oczy. Zmrugałam kilkakrotnie, odwracajac głowę na boki, by pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Światło pozostawało, tak jak i odrętwienie i kłopoty ze wzrokiem.

Leżałam na czymś zimnym. Nie miałam na sobie płaszcza, ubania z resztą też. Byłam w samej bieliźnie, a chłód smagał moje ciało niczym bat. Spróbowałam się podnieść, ale nadgarstki miałam do czegoś przypiętę, pod takim kątem, że łopatki były boleśnie napięte. Nogami nie mogłam uszać, gdyż nie miałam w nich czucia. Czułam jedynie mrowienie, jakby stado mrówek pod nich przechodziło.

Moje usta były spierzchnięte, gardło wysuszone, a cała byłam obolała i zmarznięta. W końcu odzyskałamw jakimś stopniu widoczność, choć przed oczami nadal miałam ciemne plamy. Nade mną stała wielka lampa, świecąca białym, intensywnym światłem, wprost na moją twarz. Leżałam na metalowym stole, a moje nadgarstki związane były jakimiś cienkimi, acz bardzo wytrzymałymi linkami. Nogi, w których powoli odzyskiwałam czucie, z resztą też. W zasięgu mojego wzroku była jakaś maszyna, odmierzająca ilość uderzeń serca na minute, mierząca puls, ciśniennie i inne tego typu rzeczy, do której byłam podpięta. Obok niej stał metalowy stolik, a na nim leżały narzędzia, rodem z sali tortu. Po lewej stronie stała kroplówka z przezroczystym płynem, spływającym w rurce i przedostającym się do mojego krwioobiegu. Dalej panowała ciemność, której moje oczy nie były w stanie pokonać. Na sobie miałam tylko czarną, koronkową bieliznę i bardzo mi się to nie podobało. Moja pierwsza myśl: Zostałam porwana przez handlarzy oganami.

Lecz gdyby tak było już byłabym martwa. Spróbowałam przezyciężyć uczucie niemocy, oraz narastający w moim gardle krzyk paniki i zaczęłam się szamotać. Niestety nie uwolniłam nadgarstków, ani nóg. Zamiast tego linki zacisnęły się jeszcze mocniej.

W oddali coś zgrzytnęło, a następnie usłyszałam czyjeś kroki. Później krzyknęłam przerażona. Prawdopodobnie tak na zapas.

Mój porywacz miał ogolną na łyso, jajowatą głowę i niski wzrost. Na sobie miał kitel lekarski, a na twarzy złotą maskę, dzięki czemu nie bylam w stanie poznać jego tożsamości. Nie zareagował na mój krzyk. Zamiast tego zerknął na montor od maszyny i na kroplówkę, omijając moją twarz.

- Gdzie jestem?-spytałam przerażona.

Wiem, idiotyczne pytanie. Już nigdy nie będę wyrzywać się na scenażystach, gdy bohaterki lub bohaterzy zaczną pleść bzdury.

- Wypuść mnie- jęknęłam i szarpnęłam nadgarstakim.

Zignorował mnie i coś powciskał na monitorze, a następnei stanął przy stoliku z narzędziami tortur, zasłaniając mi widok na to co robi.

Znów coś zgrzytnęło, pojawiła się druga osoba. Tym razem wysoka kobieta, z prostymi jak patyk brązowymi wlosami i również maską na twarzy.

- Uda się tym razem?- spytała dźwięcznym sopranem.

- Mam taką nadzieję, ma'am- odparł facet w kitlu z słyszalnym brytyjskim akcentem.

- Nadzieję?- głos kobiety podskoczył o oktawę- Masz mieć pewność, Fleecy!- rzuciła groźnie- Sześć ostatnich umarło, a pan się niecierpliwi.

Umarło? Przęłknęłam krzyk narastający w gardle. Byłam bliska zaczęcia histeryzować. Spanikowana, przerażona i otumaniona jak nigdy. Kobieta usiadła na stole, przy moich nogach, przypatrując się Fleecy' owi.

- Próbuje ustalić klucz, ma'am- powiedział, a następnie coś spadło mu na podłogę- Odpowiednią grupę krwi, wygląd, kod DNA, czy coś innego, co naprowadziłoby nas na odpowiedzni trop- westchnął, schylił się i podniósł to coś- Ale mam za mało informacji. Przykładów.

- Sześć trupów powinno ci wzupełności wystarczyć- warknęła kobieta

W pokoju powiało grozą. Chciałam zacząć krzyczeć, wyrywać się, ale nie byłam w stanie. W kroplówce musiał być jakiś środek zwiotczający mięśnie lub uspokajający. Nie miałam siły nawet poruszyć palcem u nogi, a co dopiero krzyczeć. Powoli godziłam się z myślą, że umrę. A szkoda, miałam tylko dwadzieścia dwa lata. Nie śpieszno było mi na tamten świat.

Fleecy odwrócił się w moją stronę, a w ręku trzymał dużą strzykawkę, wypełnioną czarnym, gęstym, oleistym płynem, z długą igłą. Niebezpiecznie zbliżył się z nią do mnie. Na rękach miał chirurgiczne rękawiczki.

- Spokojnie, baby- powiedział do mnie- Zaboli tylko troszkę.

- A potem zginiesz, bo znając życie znów się nie postarałeś- wtrąciła zniecierpliwiona kobieta- Do dzieła, Fleecy! Nie pieść się z nią, do diabła.

Fleecy westchnął, a następnie skierował igłęw moją lewą pierś. Chciałam się szarpać, krzyczeć. Robić cokolwiek, byle tylko mu na to nie pozwolić. Leki były jednak zbyt silne, więc leżałam uległa, licząc sekundy dzielące mnie od śmierci.

Igła przebiła się przez moja pierś. Bolało jak cholera. Wydobyłamz siebie ciche jęknięcie. Miałam wrażenia jakby końcówka igły dosięgała mojego serca. Później Fleecy powoli wstrzyknął substancję do mojego organizmu, a następnie wyjął igłe. Z ranki wypłynęła odrobina krwi. Nie bolało. Nie widziałam co się dzieje w miejscu ukłucia, gdyż nie miałam nawet siły podnieść głowy, ale oczy Fleecy'a rozszeżyły się w zdziwieniu. Może strachu.

-Ma'am... Chyba... Coś się dzieje- wyjąkał

Kobieta wstała i nachyliła się nade mną, a mnie owinęła słodka woń kwiatów.

- Myślisz, że to...?- zaczęła

Przerwałam jej swoim krzykiem. Mój kręgosłup wygiął się w łuk, a po chwili padłam z łoskotem spowrotem na stół, do którego byłam przywiązana. Poczułam skurcz w okolicy ukłucia, a później rozlewające się po moim ciele fale zimna. Czułam jak zamarzam. Pewnie szron pokrył moje ciało. A może już lód. Znów krzyknęłam, czując wszechobecny, intensywmy ból, ogarniający mnie całą i pochłaniający w swe czeluści. Zaczęłam się szarpać, a z moich ust wybiagał przeraźliwy, nieustający krzyk.

Ból był nie do opisania.

Pochłaniało mnie chwilowe zamroczenie, by później na nowo wypluć w ocean agonii. Później zimno zniknęło, a jego miejsce zastąpiło gorąco. Czułam się jakby ktoś wsadził mnie całą do ognia. Jego płomneinie lizały moja skórę, pozostawiajac na niej zaczerwienienia, a nawet oparzenia. Płonęłam od wewnątrz.

Szarpałam się, a linki zerwały się. Stoczyłam się ze stołu, uderzajac rozgrzanym ciałem o chłodną podłogę z głosnym łoskotem. Nie poczułam nawet bólu. Chłód posadzki nie przynosił ulgi. Kobieta i Fleecy odskoczyli w tył, przyglądając mi się z przerażeniem.

Wiłam się na podłodze, moje ciało podskakiwało w bólu. Miałam co raz to nowe skurcze, co raz to nowe fale bólu i żaru uderzały we mnie z impetem. Oczy zaszły mi czerwienią i zaczęłam się krztusić. Z mojego gardła wydobywał się tylko godny pożałowania charkot. Utraciłam widoczność, trzeźwość umysłu i ostatnia nadzieję na przeżycie. Ogień wzmagał się. Nic nie słyszałam, nie widziałam i nie czułam. Oprócz gorąca, oczywiście.

Nagle moje rozrzażone ciało zalazła fala chłodu, przynosząca tak upragnioną ulgę. Zaczęłam na powrót oddychać, a raczej dyszeć. Oczy zaszły mi teraz bielą, która wkrótce przerodziła się w szarość. Oddychałam miarowo, spokojnie. Wycieńczona. Szarość zastąpiła czerń, a ja nieświadoma niczego wpadłam w jej nieprzeniknione odmęty.

Odzyskałąm świadomość po wielu godzinach, może dniach. Zmęczona, acz pełna nowej, niesłuchanej siły podniosłam się z podłogi. Byłam w czymś co kiedyś było magazynem, a teraz... teraz wszystko spowiła ciemna sadź. Na podłodze leżały dwa zwęglone ciała. Zrobiłam krok w przód i gdy byłam pewna, że ustoję na nogach, uciekłam nie oglądajac się w tył.

Następne częściWalka, Jeden

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • wolfie 20.12.2014
    Wyłapałam kilka literówek, które wkradły się do tekstu Twojego opowiadania. Przyczepilabym się również do niektórych zdań, gdyż moim zdaniem nie są one poprawnie zbudowane. Myślę, że dobrze idzie Ci opisywanie uczuć głównej bohaterki. Ogólnie, jak na początek, jest całkiem nieźle. Ode mnie masz 3.
  • Zarija 10.01.2015
    jak na twój poziom pisania bardzo dużo błędów w słowach, ale nie to mnie przeraża. Gdzie jest logika zdania, skąd bohaterka mogła wiedzieć co dzieje sie z jej oczmi podczas tej „przemiany”? Coż to chyba wszystko, daje 3. Opowiadanie niezbyt wciągneło, ale życze weny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania