Wampirze szczęki - kontynuacja - Zamek wąpierzy
W owych czasach, gdy hupie krążyły po świecie, bezimienne potwory porywały i pożerały ludzi, a wampiry spały w swych mrocznych siedzibach, Coś się przebudziło. Otworzyło oczy i rozwarło szeroko paszczę. Czekało.
***
Lord też się ocknął i wyszedł z trumny. Znajdował się w zamkowej piwnicy, gdzie drzemali także jego słudzy.
- Znów sobie przygryzłem język. Jak ja nie cierpię bycia wampirem.
Przeszedł obok lustra. Zbił je już dawno temu, gdy stwierdził, że się w nim nie odbija. Jak w takich warunkach miał dbać o dobry wygląd?
Podszedł do grzędy, na której siedział nieumarły kogut. Złapał go za szyję i potrząsnął.
- Piej! Tylko głośno! –warknął do niego.
Kogut wydał z siebie tylko charczący dźwięk, ale wystarczyło, by kilku podopiecznych otworzyło oczy i zaczęło narzekać.
- Ciemno tu jak w dupie. Potrzeba trochę światła.
- Jesteś wampirem. Światło cię zabije.
- Wcale nie.
- Nie zamierzam z wami dyskutować. Wstawajcie, bo jest dużo do roboty.
- Za wcześnie, daj jeszcze pospać.
- Mam cię przypalić pochodnią albo wezwać łowców?
- Nie zrobisz tego, bo ciebie by też dopadli.
Lord był wściekły. Nikt go nie słuchał. Przybrał swoją najgroźniejszą pozę i ryknął, aż zatrzęsły się mury i posypało się trochę pyłu. Wampiry wyskoczyły z legowisk i pędem pobiegły w kierunku schodów.
Coś usłyszało ten ryk i wiedziało, dokąd ma się udać.
***
Lord nie mając pojęcia o zbliżającym się zagrożeniu, wyszedł na szczyt wieży i popatrzył na okolicę, skąpaną w blasku księżyca. Niedaleko zauważył ogromną sylwetkę hupii, przemierzającej lasy w poszukiwaniu ofiary i skutecznie odstraszającej nierozważnych wędrowców. Teraz największym problemem był Phantomass, duch, próbujący go zabić. To było bardzo niepokojące, zwłaszcza że pod pewnymi względami już nie żył. Nagle usłyszał kroki i poczuł, że ktoś stoi za nim. Odwrócił się. Na szczęście był tam tylko Marley.
- To ważna sprawa – powiedział Marley. – Przechodziłem akurat koło naszej jaskini i zajrzałem do środka. Krypta B jest naruszona.
- Co w niej było?
- Nie wiem, ale nasz pradziad Van Helsing zamknął tam mnóstwo groźnych istot. Teraz najwyraźniej jedna z nich sobie poszła.
- Ktoś od nas ją wypuścił?
- Możliwe. W każdym razie… Przepraszam.
Marley zmienił się w nietoperza i odleciał. Szybko dotarł nad drogę prowadzącą do jaskiń, gdzie czekał już jego kompan, Barney. Wyglądał na poruszonego.
- Po co mnie wezwałeś? – zapytał Marley już w swojej zwyczajnej postaci.
- Odszedłem tylko na chwilę… Spójrz. Tyle zostało z Edwarda.
Marley zerknął na ścieżkę. Leżała tam tylko kupka popiołu.
Komentarze (8)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania