Poprzednie częściWarcraft - Krucjata - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Warcraft - Krucjata - Rozdział 4

Rozdział 4

 

Godzinę później

 

Kilkanaście kilometrów od linii brzegowej, pośrodku wsi, znajdowała się twierdza Landestrost. Była ona ważnym punktem strategicznym dla Lordaeronu. To właśnie z niej, w przypadku inwazji z morza, miały wyruszyć pierwsze siły obrońców. Zgodnie z maksymą "Kto próbuje bronić wszystkiego, nie obroni niczego", w przybrzeżnych wsiach i miasteczkach pozostawiano jedynie symboliczną obronę. Dzięki temu połączone oddziały w głębi lądu mogły szybko wyruszyć w miejsca ataku i uniemożliwić przeciwnikowi marsz w kierunku kraju.

 

Twierdza była oświetlona przez liczne lampy i pochodnie. Dziedziniec był obstawiony przez nocną straż, właśnie zaczynającą swą wartę, a gwardziści z poprzedniej zmiany i różnoraka służba odpoczywała w koszarach i kantynie, pijąc piwo czy uprawiając hazard. Jedna z komnat zajęta była przez Taylora, który wraz ze swym przyjacielem zajęci byli opróżnianiem znakomitego rocznika. Po powrocie do domu były szef ochrony ambasady przez miesiące musiał na nowo przystosowywać się do dziennego trybu życia, w opozycji do nocnego, uprawianego przez Kaldorei, co okupił niezliczonymi nieprzespanymi nocami i paskudnym samopoczuciem. W międzyczasie otrzymał on rozkaz ponownego sformowania oddziału komandosów, którym dowodził przez odpłynięciem do Kalimdoru. Po zebraniu odpowiedniej liczby ludzi został on wysłany do Silverpine, gdyż z uwagi na wciąż pogarszające się stosunki Lordaeronu i Imperium Kaldorei dwór królewski chciał przerzucić dużą ilość swych żołnierzy w ten rejon, w tym oddziały specjalne, gdyż obstawiano, że to właśnie z tego rejonu rozpocznie się inwazja.

 

W pochłanianiu wybornej zawartości butelki kapitanowi pomagał sir Markus, jego przyjaciel. Był on przedstawicielem szlachty w służbie króla. On i Taylor poznali się jeszcze na dworze, gdy oboje zaczynali swe kariery, Taylor jako świeżo upieczony oficer, a Markus jako niższej rangi rycerz. Podczas swych pierwszych zadań razem oczyszczali trakty z bandytów. Wtedy zadania Taylora ograniczały się głównie do zwiadu, więc całą chwałę zgarniał jego druh. Gdy jednak zostali wysłani do Zul’Aman, by wspomóc Quel’Thalas w pacyfikacji trolli, nikt nie pomyślał, że ciężka kawaleria, w której służył Markus, będzie nieskuteczna w gęsto porośniętym lesie. Wobec czego to Taylor wraz ze swymi elfickimi kompanami wiele razy musiał ratować rycerza z niekończących się zasadzek i okrążeń.

 

- Musiałeś widzieć w tym Kalimdorze wiele pięknych pań - stwierdził Markus, wlewając zawartość butelki do swego kielicha.

- Powiadają, że kobiety nocnych elfów są najpiękniejsze na świecie.

 

- Cóż, ci, którzy tak mówią, mieszkają większości po zachodniej stronie globu - roześmiał się Taylor. Ale jest w tym sporo prawdy. Widziałem taką jedną, było to w pewnym barze, tuż przed moim powrotem do domu. Szkoda, że nie zapytałem jej o imię. Nie było na to zresztą czasu, bo... w sumie, to długa historia, którą zresztą wolałbym przemilczeć.

 

- Ja, gdy nocowałem ostatnio w karczmie przy polowaniu, to za szynkiem dostrzegam śliczną złotowłosą dziewczynę. No więc podchodzę do lady, i mówię do niej…

 

Wspominki przerwał im giermek, na oko piętnastoletni. Otworzył on drzwi, stanął w nich, i powiedział niepewnym głosem:

- Kapitanie Taylorze, sir Markusie. Lord Gustav wzywa wszystkich oficerów na zebranie, w sali narad.

 

Sala narad powoli zaczynała wypełniać się rycerzami, wojskowymi, i w zasadzie wszystkimi członkami załogi twierdzy mającymi jakieś wyższe kompetencje. Lord John Gustav zajmował miejsce na końcu wielkiego stołu, obserwując, jak krzesła zaczynają być powoli zajmowane. Był on mężczyzną po pięćdziesiątce, a jego niegdyś brązowe włosy i broda zaczynały już mocno siwieć. Miał on bardzo wysoką reputację na dworze króla Terenasa, dlatego to on właśnie został wyznaczony do dowodzenia siłami broniącymi twierdzy. Gdy wszyscy zajeli już swe miejsca, rozpoczął on naradę:

 

- Był tylko jeden powód, dla którego mogłem was tu wezwać, i chyba każdy z was wie już, o co mi chodzi. Pół godziny temu otrzymaliśmy wiadomość. Imperium Kaldorei zaatakowało miasteczko Kingsdow od strony morza, zajmując je. Nie wiemy jeszcze, ile członków tamtejszej załogi wycofało się.

 

- A więc dokonało się - pomyślał Taylor. - Wiedziałem, że ta kurwa Tyrande prędzej czy później postawi na swoim, i do tego dojdzie. Tylko czemu do cholery zdobyli to miasteczko tak szybko?

 

- Czy znamy dokładną liczbę napastników? - zapytał jeden z oficerów.

- Jedyne informacje, jakie narazie posiadamy, pochodzą od uchodzców z Kingsdow. - odpowiedział mu Gustav. - Nie możemy uznać za pewnik wygórowanych liczb rozgłaszanych przez pospólstwo. Zebrałem was tu, gdyż zgodnie z ustaleniami ze sztabem głównym w stolicy, musimy przystąpić do natychmiastowego kontrataku, by zepchnąć nocne elfy do morza, zanim uda im się wyładować większą część swych wojsk.

 

- Zaraz, Kingsdow jest za małym obszarem, by utworzyć tam bazę dla wszystkich sił Imperium Kaldorei - odezwał się głos z sali. - A to oznacza, że inwazja zostanie przeprowadzona jeszcze z kilku innych miejsc.

Gustav spojrzał w stronę znajdującego się na naradzie maga, i zapytał go: - Corentinie, czy próbował się z tobą ktoś magicznie skontaktować?

- Nie, panie. Od kilku dni na naszym kanale komunikacyjnym panuje cisza - odpowiedział mu mag.

- Jeżeli nikt nie próbował się z nami skontaktować, to oznacza, że zostaliśmy zaatakowani jako pierwsi. Czarodzieju, waszym zadaniem jest nawiązanie kontaktu ze stolicą, a potem ze wszystkimi twierdzami i większymi grupami naszych wojsk w rejonie Silverpine, i powiadomienie ich o inwazji. Musicie też dowiedzieć się od naczelnego dowództwa, czy aby na pewno mamy przystąpić do kontrataku. To wszystko. Możecie odejść.

 

Czarodziej skłonił się lordowi, i pośpiesznie wyszedł. Taylor zdawał sobie sprawę, że Corentin to dobry człowiek. W końcu sam wybrał go do swej jednostki. Wbrew powszechnej opinii, w Dalaranie ulubioną przez młodych studentów rzeczą nie jest nauka zaklęć czy inkantacji, lecz picie piwa w knajpach, i wydawanie dużych sum na hazard. Te nawyki nie opuściły Corentina nawet po zdaniu wszystkich jego egzaminów. Po odejściu z Dalaranu szybko popadł w długi przez swą złą passę, a gdy przyłapano go na tym, że oszukiwał za pomocą magii, sprawy przybrały jeszcze mniej korzystny obrót. Wtedy do nieszczęśnika pomocną dłoń wyciągnął Taylor, który znalazł go pijącego na umór w jednej z karczm w Brill. Zaoferował mu dobrze płatną pracę w siłach specjalnych królestwa. Corentin nie miał większego wyboru, jak tylko przyjąć ofertę kapitana, i w ten właśnie sposób znalazł się w twierdzy.

 

Gustav, podrapawszy się po brodzie, kontynuował:

- Taylorze, pierwsze godziny są teraz najważniejsze. Zbierz swój oddział, i ruszajcie w kierunku Kingsdow. Macie dokonać zwiadu i opisać nam pozycje obronne nocnych elfów, i ich liczebność. Potem przegrupujecie się z nami w wiosce Longlake, skąd rozpoczniemy marsz w kierunku pozycji Kaldorei. Macie czas do północy. Wiem, że nas nie zawiedziesz, kapitanie.

- Tak jest, lordzie. W takim razie szybko zbiore swych żołnierzy i wyruszymy w drogę.

Kapitan zasalutował lordowi, i rozpoczął przygotowania do wyjazdu.

 

Taylor już od godziny był w drodze do Kingsdow, i przez cały ten czas jego głowę zaprzątały myśli związane z nocnymi elfami. Kapitan podczas swego pobytu w Kalimdorze wiele razy miał okazję widzieć potęgę militarną Imperium Kaldorei. Ich żołnierze byli zdyscyplinowani i sprawni w walce w szyku. Przeciętny nocny elf był znaczne wyższy od człowieka, właściwie ludzi przewyższały także elfie kobiety, które stanowiły przecież znaczny procent armii Imperium, nie wspominając już o liczebności samej armii. Oficer miał tylko nadzieję, że elfy dalej muszą utrzymywać ogromne garnizony na całym terytorium swego kraju, więc nie wyślą do Lordaeronu całych swych sił. Wiedział też, że ludzie posiadają nad kaldorei przewagę technologiczną, jak na przykład broń palną. Mimo to, by przetrwać, Król Terenas będzie potrzebował pomocy wszystkich swych sojuszników. Dalaran i Quel’Thalas napewno jako pierwsze odpowiedzą na agresję Kaldorei. Cóż, jeżeli tego nie zrobią, to po rozprawieniu się z nami elfy zapragną zniszczyć te państwa, gdyż to ideologiczni wrogowie kościoła Elune, pomyślał Taylor. Prędzej czy później Stormgard także wyśle nam jakąś pomoc. Na pozostałych nie ma jednak na co liczyć. Jestem pewien, że Gilneas i Kul’Tiras wręcz ucieszyłaby wiadomość o naszej przegranej w tej nowo rozpoczętej wojnie.

 

-Hej, kapitanie. Zakładamy się, który z nas zdobędzie więcej fioletowych skalpów? - zagadał kapitana jego porucznik.

- Wiesz co, Red, lepiej załóż się ze mną o to, że jako pierwszy nie dostaniesz strzałą w oko, lub nie zesrasz się w spodnie, gdy zobaczysz drzewca szarżującego na ciebie. Może być?

 

Porucznik Zimmerman, nazywany przez członków jego oddziału “Red” przez jego rudy kolor włosów, był prawą ręką Taylora. Pełnił on funkcję łącznika między kapitanem a resztą ludzi. Był on jednym z pierwszych osób, jakich Taylor zwerbował do swej jednostki. Gdy po 5 latach nieobecności w Lordaeronie były szef ochrony ambasady w Kalimdorze zechciał ponownie zwerbować swego starego przyjaciela, ten zgodził się bez wahania.

 

Taylor zdawał sobie sprawę, że tak jak jego porucznik, niewiele osób w Lordaeronie dostrzega powagę sytuacji. Oni widzieli tą wojnę jak jedną z poprzednich prowadzonych przez królestwo. Ot, wysłać trochę sił na granicę, stoczyć jedną czy dwie bitwy, wziąść trochę jeńców, ograbić kilka wiosek, a na końcu z uśmiechem na ustach przystąpić do rokowań pokojowych, co najwyżej zyskując czy tracąc trochę terenu lub złota. Nie, ta wojna będzie inna, pomyślał. Znacznie inna. Cokolwiek się podczas niej wydarzy, zmieni ona losy tego królestwa na dobre.

 

Oddział zbliżał się do małej wsi, położonej niedaleko obok Kingsdow. Taylor już z daleka zobaczył, że miejscowość jest oświetlona. Dziwne, pomyślał. O tej porze wieśniacy powinni już dawno spać. Kapitan przeczuwał, że musi dziać się tam coś niedobrego. Rozkazał on swoim ludziom zejść z koni, i razem otoczyli oni wioskę. Przy spichlerzu, jak przeczuwał Taylor, znajdował się piętnastoosobowy oddział Kaldorei, otoczony przez wyciągniętych z łóżek chłopów. Ich dowódca krzyczał w swym języku do sołtysa, który potrafił zrozumieć tylko, że elfy chcą ich jedzenia. Parobkowie wyciągali z magazynu zapasy pszenicy, chleba, i suszonego mięsa. Mieszkańcy wsi mieli kilkukrotną przewagę liczebną nad żołnierzami, jednak bali się oni uzbrojonych po zęby, dwumetrowych olbrzymów. Jednak elfy nie dostrzegły ukrytych w mroku komandosów. Taylor wiedział, że przy jego przewadze liczebnej i elemencie zaskoczenia, maruderzy nie mają żadnych szans. Zdecydował się on na atak. Mógłby on ich rozstrzelać ich zza osłon, jednak nie chciał niepotrzebnie zabijać tylu cywili, którzy stali między nimi a Kaldorei. Chciał on na sygnał oddać kilka strzałów ostrzegawczych. Wtedy wieśniacy rozpierzchli by się, a on i jego ludzie mogliby bez problemu wyrżnąć elfich maruderów. Gdy wszyscy komandosi zostali poinformowani o planie, kapitan wystrzelił swym pistoletem w niebo, co zaraz za nim uczynili jego oficerowie. Wystraszeni mieszkańcy wsi zgodnie z przewidywaniami Taylora uciekli do swych domów, podczas gdy nocne elfy formowały szyk obronny. Ludzcy żołnierze natychmiast na nich zaszarżowali, a ich kompani za nimi zaczeli strzelać ze swej broni dystansowej. W rezultacie połowa elfów była martwa, zanim walczący starli się wręcz. Walka była szybka i brutalna. Nikt z elfów nie ostał się z życiem. Taylor wiedział jednak, że to byli tylko zwiadowcy, wysłani, by zbadać teren, i zdobyć trochę pożywienia. Regularne siły będą znacznie poważniejszym przeciwnikiem.

 

Gdy żołnierze Lordaeronu zajęci byli przeszukiwaniem martwych elfów w poszukiwaniu tytoniu lub pieniędzy, wieśniacy zaczeli powoli wychodzić ze swych domów. Sołtys podszedł do Taylora, i zaczął składać mu podziękowania:

- Dzięki ci, panie! Te elfy chciały naszego jedzenia. Gdyby nie ty, to zabrałyby nam wszystko. Już i tak ledwo starczyło dla nas. Jeszcze raz dzięki ci będą!

- Przyjmuje podziękowania, starcze - odpowiedział mu Taylor. - Niestety, ci tutaj nie będą waszym jedynym zmartwieniem. W Kingsdow znajduje się ich cała armia. Wkrótce na tej ziemi rozpęta się prawdziwe piekło. Słuchaj mnie uważnie. Musisz rozkazać swoim ludziom zabrać tylko to, co zdołają zabrać ze sobą, i co ich zanadto nie spowolni, i uciekać stąd.

- Ale, panie, czyż nie przybyliście tu, by nas bronić? Mamy porzucić większość dobytku, jaki posiadamy? i gdzie się podziejemy?

- To już nie mój problem. Ale wiem, że jeśli tu zostaniecie, to gdy przyjdą tu elfy, to po prostu spalą oni tą wieś, waszych mężczyzn i dzieci zabiją, a wasze kobiety w najlepszym wypadku zostaną ich niewolnicami. Macie niewiele czasu. Musicie udać się na wschód, najlepiej za rzekę Stir. To tam znajduję się większa część naszych wojsk. Jeżeli potem dotrzecie do jakiegoś miasta, to będziecie tam bezpieczni. Powodzenia.

 

Sołtys odwrócił się do obserwujących całą rozmowę wieśniaków, i powiedział

- Ludziska, słuchajcie. Musimy zabrać to, co możemy nieść w rękach lub na wozach, i ruszać na wschód. Nie jesteśmy tu bezpieczni. Elfy wrócą, i tym razem wszystkich nas zabiją. Więc do roboty, kumy.

 

Po udzieleniu pomocy wieśniakom, żołnierze szybko znaleźli się przy miasteczku. Zeszli oni z koni, i zaczeli przypatrywać się przedmieściom. Zobaczyli elfich legionistów, którzy trudzili się ustanawianiem bazy w Kingsdow. Stawiali oni barykady, i kopali wilcze doły. Taylor widział już, co ta prosta pułapka potrafi. Składała się ona z dołu w ziemi, zakończonego ciosanymi palami. Gdy służył on w Zul’Aman, broniące swego upadłego już imperium trolle zakładały takie w gęsto porośniętym lesie, przez co ludzie jak i elfy musiały nieustannie patrzeć pod nogi. Pamiętał on widok nieszczęśników, którzy wpadli do takiego dołu, i tylko dzięki pomocy alkoholu udawało mu się wyrzucić ten koszmarny widok z pamięci. Kapitan wrócił jednak do rzeczywistości. Wykonał on swoje zadanie. Dowiedział się on o pozycjach obronnych Kaldorei, oraz umiał mniej więcej podać ich liczbę. Teraz natychmiast musiał wracać do swego dowódcy. Oficer miał nadzieje, że nie jest jeszcze za późno.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania