Poprzednie częściWardnikant cz. I

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wardnikant cz. V.

XIII. Sediari mimo woli

 

- ...bry - postać uformowana z kłaków wita się dość niechętnie. Pakujemy się z Patrycją na tylne siedzenie, żadna nie ma ochoty zająć miejsca obok sasquacha.

Predstawiam się grzeczniuśko i zupełnie niepotrzebnie, dzień dobry, Agnieszka, gdzie pan jedzie, możemy się zabrać; my - przed siebie, sorry, książeczki autostopowicza nie mamy, he, he, wybrałyśmy się na wielką włóczęgę, normalnie - wycieczkę życia, całą Europę planujemy zjeździć na stopa, dobrzy ludzie zawsze się znajdą, jak pan, podwiozą, choćć to, jak się, kurde, orientuję - w porównaniu z Peerelem - jedna - może - dziesiąta, jakby jakaś dżuma wydusiła uczynnych, normalnie - egoizm tak się rozplenił, prawie każdy tylko - o swoją dupę dba, reszta go nie interesuje, a przecież co to za problem - podrzucić kogoś, zwłaszcza że my - patrzy pan - dwie młode dziewczyny, nie żaden zakapior-potencjalny morderca; no komu takie chucherka zrobiłyby krzywdę... Bez planów totalnie, gdzie oczy poniosą, w tym cały urok - w spontaniczności...

Nawijam i nawijam, prawie dostaję zakwasów szczęki. Lody, kuźwa, nie pękają. Mamrotliwy człowiek pierwotny poburkuje coś-nie coś pod nosem, absolutnie nie kwapi się, aby nawiązać normalny kontakt.

Silnik saabiny kaszle gruźliczo, rzęch wypluwa płuca.

Gdy jednoosobowa (sic!) rozmowa schodzi na temat wioski, która wcale wioską nie była, Pan Kłak ożywia się nieco, mówi, że tam sami oligarchowie z Warszawy się pobudowali, mafiozi się ukrywają, bossowie gangów, producenci dragów na ogromną, przemysłową skalę i ich klienci - gwiazdy rocka, najczęściej nieco wypalone, przebrzmiałe; dinozaury bez zębów, włosów i połowy szarych komórek. I że mieszka, co prawda już siódmy rok, rodzice kupili chałupę od Leśnickiego, frontmana Heliodorów, pierwszej polskiej kapeli grindcore'owej, ale nie może przywyknąć, ciągle razi go fasadowość, że prawdziwe życie toczy się za dekoracjami, lub w większym stopniu jest dekoracją, atrapą; nosz kurewska wieś potiomkinowska dla nuworyszów...

Przytakuję odruchowo.

- Jeszcze gangsterów szło by zrozumieć, zamelinowali się, znaleźli zajebistą miejscówę (o - to hipster zna takie słowa?) - i udają chłopów małorolnych. Ale reszta? Poprzewracało się jaśniepaństwu w dupalach, myślą, że jak się dorobili, to krew im zbłękitniała...

- Święte słowa... - odzywa się trochę markotna Pati.

- ...już nie słoma z butów, a obornik wyłazi... Zobaczcie - "włosiciel" wskazuje porośnięty zielskiem kopczyk na polu - elektrośmieci wszelakie: telewizory, lapropy, komórki... Ale nie to jest najgorsze. Beczki, prawdopodobnie z chemikaliami, zwożą. Mercedes, czy - dajmy na to - jaguar za sto pięćdziesiat koła - w bagażniku noc w noc - bekiz trucizną. I kto to robi? Kryminaliści? Dzie tam! Profesorstwo, adwokaci, palestra, sędziowie, komendant powiatowy Policji... Nie mają honoru, ale chuj z tym, co drugi teraz nie ma... Że się nie boją zastawiać pułapki... na siebie samych, dzieci... bomby biologiczne w bliskiej odległości od własnych chałup... Kukułki kurewskie, podrzucają szwabskie śmieci... Krótkowzroczność? Forsa tak zaślepia, że się przestaje widzieć cokolwiek...

- A pan, przepraszam, daleko...?

- Mało ważne - rzuca szorstko misiowaty hipsterzyna. Marszczy kszaczaste, futerkowe brwi.

Typoy przegryw, lamus z internetowych memisk. Dobiega - na oko - trzydziestki, może trochę mniej, zarost koszmarnie postarza, wcześniej dałabym mu góra dwadzieścia pięć lat, teraz nie potrafię sprecyzować wieku hominida, ciągle mieszka z rodzicami, sprowadził się do "willowej wsi", ale jeździ gratem, więc pewnie jest na utrzymaniu starych... Nie zatrudnili go w rodzinnej firmie, jeśli mają, nie załatwili roboty po znajomości, więc pewnie położyli na nim definitywnie lagę, nawet nie każą się ogolić, uznali za czarną owcę i przestał ich obchodzić, yeti, nie przynosi im wstydu, bo się do niego po prostu nie przyznają, wielcy państwo, szlachta herbu własnego; no nerdzisko typowe, pewnie informatyk, szkół normalnych to-to nie pokończyło i nie zna się na niczym poza programowaniem, starzy wykształcili, jak znam życie, córeczkę, jedną, albo więcej, przelali na nią całą miłość, przepisali majątek; a ten - gnije w pokoju, albo pakamerze, ogląda pasjami anime, horrory , Gwiezdne wojny, pornosy, trzepie się do hentaianek o półmetrowych oczach... prawiczek - głowę daję - przeprowadzam psychoanalizę, szkicuję portret psychologiczny jak rasowa profilerka.

Cholera, może jest incelem, sfrustrowanym frajerem, co chce się zemścić na przeciwnej płci za kompletny brak powodzenia; w Stanach tacy kupują broń i dokonują masakr; może wywiezie nas do lasu, żeby sobie WRESZCIE poużywać i skończymy jak te śmieci - zadołowane, w okopach, porośnięte perzem...

Nie no, bez przesady, w plecaku mam nóż, Patrycha - też, czasy takie, że bez tego - ani na krok z domu... Jest nas dwie, walcząc o przeżycie - każdy ma siłę... co on może, taka baryła? Przygnieść, jak sumowiec? Chyba tylko tyleeee...

Za ślepym, zakrzaczonym zakrętem leży sobie rower. Obok niego - "kupka człowieka", mięso mielone w porwanej, jesiennej kurteczce.

Za zakrętem całują się wraki aut, dymią, puszczają parę spod zgniecionych masek. Objęte w braterskich uściskach fiesty, hundaie, dacie, pandy, przekazują sobie znak pokoju, miłości ponadklasowej, ponadsegmentowej, zwierają się w plastikowo-blaszanym, quasi-seksualnym akcie.

Przewody i pasy bezpieczeństwa - to wardnikanty w pełnym wzwodzie.

Logan z podstarzałą milf-mareą, sedici z nissanem quashquai, albea zapinana od tyłu przez forda kuga. Moto-orgietka, wnikanie jednych w drugie.

Błyskające kierunkowskazy. Awaryjki? E tam, raczej oznaki podniecenia, przemaglowane auta okazują w ten sposób, że jest im dobrze, są zadowolone... odpowiednik erdania ogonem u psów...

Kłaczasty daje ostro po heblach, saabeusz nurkuje przodem, prawie staje dęba. Klniemy, wszyscy. co to, kurwa, mówiąc łagodnie, jest?!

Patrycja gapi się ciągle w smartfona, krzyczy, że tego miało tu nie być, jaki wypadek, ewakuacja - zgoda, ale grzeczniutko, gęsiego, podstawionymmi przez wojsko autobusami... nie taka rozpierducha...

Człowiek pierwotny (ciągle nie znamy jego imienia, waćpan nie raczył się przedstawić plebsowi; niby tak mu przeszkadza wiocha-atrapa, a sam się wywyższa, bije od niego emocjonalny chłód) każe wysiadać.

Ani żywej duszy. Martwych, jak u Gogola - trzy, albo i cztery. Kierowcy zakleszczeni, zmarli we wrakach.

- Pamiętam tę scenę... Z filmu o apokalipsie zombie... - nie chcę wierzyć, ze to co widzę dzieje się naprawdę, szukam ucieczki. W mit.

Kosmatek otwiera bagażnik. Pojemniko-beczka. Mamy to nieść, obejść miejsce wypadku, no pospieszyć się, kurwa, bo nie ma na co czekać, on nie ma całego dnia, no ruszyć się - komenderuje.

I że zna skrót, co się będziemy pałętać po zadupiach, jak mu pomożemy - o, pół kilosa - i jesteśmy z powrotem w dwudziestym pierwszym wieku, wracamy do cywilizacji, no już, już, nie ciężkie, dalej, bez niego, będziemy kluczyć z tydzień...

No nie. Wykorzystanie stosunku zależności, kuźwa mać. To powinno być karalne.

Łapiemy za uchwyty. Faktycznie - lekkie, cokolwiek to jest (kilkunastokilowe wągliki, zarodźce malaryczne, inne paskudztwo? Spytałam, Kłakosapiens warknął, że mam się nie interesować).

 

XIII. Połączenie wiotkie

 

Głos mężczyzny - to żyjątko. Każda sylaba, słowo stanowi odrębną formę życia, zaracem - część wielkiego organizmu.

Jak można by go nazwać? Zostawmy to biologom-językoznawcom. Albo pisarzom science fiction.

Wypowiedź, ten wieloraki byt, gniazdo owadów, ławica, horda wyrazów, spokojnie mogłaby, a może raczej powinna mieć łacińską nazwę, być włączona do klasyki... semantycz...

Idziemy potulnie czwórkami, całą szerokością szosy. Uwiedzeni słowotokiem bez słów, hipnotycznym, kojącym brzmieniem czorta-wodzireja, człapiemy... chyba do piekła. Bo gdzie indziej?

Mówi te swoje nicości, pierdzielony Houdini, coś tam dolatuje przez czarne płatki kwiatów jakie sadzi, sukinkot, w powietrzu; do tego bym porównał jego przymilno-władczą, nie znoszącą sprzeciwu, jak i czułą, miluśką nawijkę - to bukieciki i wiązanki wulgaryzmów w jednym, wiąchy wyzwisk i wieńce pogrzebowe. Bez szarf.

Mija mi początkowa euforia, zapominam, że paręnaście minut po siedemnastej zwariowałem. Strach - jedyne, co czuję. I wszechogarniające ogłupienie. Otumanica. Odgryziono, czy może raczej odessano mi część mózgu, tę odpowiedzialną za wolną wolę, samostanowienie. Człapię wsparty na ramieniu Adrianki, choć tego nie chcę.

Ona - uśmiecha się, cała w skowronkach, więc jest z nią gorzej... bardziej oczadziło...

Wieża, prawie biblijna, z kości słoniowej, błyszczy w resztkach ponurego, zachodzącego słońca. Białe, kamienne schodki do nieba. Stairway to hell, na samo dno. Na szafot. Ślimak, serpentyna pozbawiona poręczy, stopnie wyglądające na śliskie...

Przełykam ślinę. Omamieni głosem szczurołapa, ludziołapa, wpółtowarzysze nieoli, wchodzą, jedni po drugich. Potykają się, tracą równowagę. Żaden nie spada.

Na szczycie magicznego budowliska stoi, ledwie widoczny z tej wysokości, pan kat. Katuś, katulek, szczerzy śnieżnobiałe zęby w hollywoodzkim, amanckim uśmiechu. Zaprasza. No śmiało, nie ma się czego bać, rachu ciachu i po strachu.

Ściskam dłoń Grubej. A ty, kurwa, gdzie?! Nawet nie próbuj, idiotko...

Pan małodobry, ubrany absolutnie niebajkowo, bo w dres, dotyka palcem wskazujacym gardeł ofiar, przejeżdża nim po szyjach.

Litry niewidzialnej krwi ciekną po stopniach ofiarnej wieży. Rytuał poświęcenia... Nikomu. Tyle głupiej, bezsensownej śmierci...

Jestem jak Papuas, dziwiący się podczas Pierwszej Wojny Światowej w rozmowie z Bronisławem Malinowskim (słynna anegdota, nie wiem, na ile prawdziwa), że jak można nie zjadać ciał pomordowanych, pozwalać na takie marnotrawstwo ludzkiego mięsa...

Tracimy głowy. Dosłownie. Obrywant bierze...

...aż mnie zemdiło...

...i pyk - łepetyny zostają mu w dłoniach. Kuriozum level 10000.

Odkłada je grzecznie, z namaszczeniem, poszanowaniem należnym fragmentom ludzkich zwłok.

Nie orientuję się, kiedy Grubiutka mi się wymyka. Nagle patrzę - idzie po stopniach śmierci, w paszczę Lewiatana, odwracam głowę i ze zgrozą spostrzegam, że zamiast jej dłoni trzymam próżnię, ściskam kłębek gorącego światła.

Jezzzu... - zaciska zęby nagle zreligijniały ateusz.

Proszę, weź się, panie czorcie, zmiłuj, no tylko nie ona, moja pierwsza i ostatnia kobieta... Niech to się okaże snem, brzydką bajką opowiedzianą przez alkohol, albo dragi, psychozą...

Okrąglutki, nieźle pękaty brzuch Adrianki rozchyla powłoki, niczym Ksenoform z filmów o Obcym - pysk. Bezdźwwiecznie rozstępują się tłuszczowe fałdy, otwiera się kielich kwiatka, czy wardnikantu.

Dziecko, które wychodzi, jest bardzo poważne jak na swój wiek. Noworodek wzrostu i o wyglądzie sześciolatka (sic!) powinien, przynajmniej tak mi się wydaje, być weselszy, może i wrzeszczeć wniebogłosy, ale z radości, bo przepoczwarzył się, zyskał odrębność, jest w pełni sobą, może...

...a ten - poważniacha, nadęty i sztywny, jakby połknął nie jeden, ale od poczęcia żywił się wyłącznie kijami, rudowłosy nabzdyk, schodzi siakiś smętny, z pochyloną głową. Nie cieszy się, niewdzięcznik, jedynaczek cholerny, wychowany bezstresowo, przenoszony gdzieś tak z sześć lat, przejrzały gówniarz...

Sczłapujący za nim tłumek bezgłowców - również w minorowych nastrojach. Idą powoli, drętwo i jednocześnie przygarbieni. Wesoło, jakby trwały obchody Światowego Dnia Impotencji, Bezpłodności, Bolsenego Wytrysku.

Czort, konferansjer tej makabreski, zmywa się, rozpuszcza w kłującym świetle.

"Lagerfeld z Rozgrodzia" schodzi krokiem paradnym, trzymając za kucyk łepetynę. Śmierć post mortem. Naprawdę umiera się wraz ze swoim ostatnim sobowtórem, gdy nigdyw przyszłości nie urodzi się nikt podobny do ciebie. Wielopłaszczyznowość - to meritum, esencja śmierci. Jej epicentrum.

 

XIV. Katarynka atomowa

 

Tak idąc monotonnie przez równie statyczny, smutny, co niewyrażająca żadnych emocji gęba kudłątusa, krajobraz Polski B, w zasadzie - będącego na krawędzi zaniku post-powiatu, laszcząc licho wie, co, pewnie radioaktywne narkotyki dla prawdziwych twardzieli, takich aparatów, którzy niejeden syf w życiu degustowali, najprzeróżniejszym ohydztwem się truli i są od tegoż trucia uzależnieni, taramcząc pojemniczysko mefedrokainy skażonej zepsutym kisielem, czy serwatką, czortostwo dla toksykomanó, którzy jak palą - to wyłącznie po pięć szlugów na raz, piwo - piją po wwcześniejszym wpsikaniu do niego muchozolu, albo innej trucizny, kołysząc się ("no nie wilecz się, Agnieszka! - strofuje Pati), człowieka nachodzą różne myśli. Budzi się w nim uśpiona, może jedynie drzemiąca filozofka, Heglica, która ucięła sobie komara (mówi tak ktoś z mojego pokolenia i nie jest hipsterem? głowę daję, że nie...) , Feuerbaszka wstaje po nieco za długiej sjeście.

Nachodzi, może tylko mnie, chęć, by poodkrywać tajemnice, poeksplorować miejsca niedostępne dla zwykłego śmiertelnika, szarego wpierniczacza razowca.

I nie chodzi tylko o zawartość beki, bo co do tego - można mieć pewność, że jedno z trzech"

- fanty, albo pieniądze ukradzione przez dzikoluda

- dragi

- materiały wybuchowe, albo radioaktywne.

Inne opcje zwyczajnie nie wchodzą w grę, no co: kolo uciekł z potiomkinowskiego domu z pojemnikiem pełnym zeszytów z podstawówki, przytulanek, z którymi nie mógł się rozstać od dzieciństwa?! Chyba nie zabił nikogo i nie są tam... matko...

Nie rozkminiam też, czym jest "pełziwo". Strawiłam na to wystarczająco dużo czasu, prawie pół tygodnia. Lezie od Ruskich, więc pewnie kolejny cez z Czarnobyla, nie przestrzegali procedur bezpieczeństwa, bo i po co, skoro wodka, potka i harmoszka ważniejsze - to i pieprznął drugi reaktor.

"Powszedniość w czasach zarazy" - tak bym zatytułowała te parominutowe rozkminy.

Goni nas Cuś, przyszły czas, odmiana melanistyczna. Czas-czarna pantera, wygłodniały drapieżnik. Nie będzie zmiłuj, czajenia się do skoku; podbiegnie, wgryzie się w gadło, NASTANIE.

Na moich oczach rozgrywa się hekatomba, dramat, upadek cywilizacji białego, żółtego, czarnego, w ogóle - człowieka, hominid na hominidzie po nas nie zostanie, wymrzemy jak plezjozaury, albo mamuty...

Patrzę na zniszczenia, jakie za... nie! - przed sobą pełzająca śmierć i muszę przyznać, że ni sprawia mi to większego problemu, nie jestem zdruzgotana, daleko mi do zapłakanej gówniary, która drżącymi rąsiami wybiera numer mamusi, albo dzwoni na 112 i beczy, że się boi, goni ją potwór spod łóżka, wilkołak w waciaku i walonkach, cuchnący z ust wodą kolońską i samogonem krasnonosiec-krasnoarmiejec.

Próbuję dociec przyczyn tej, jak się domyślam - nienaturalnej obojętności. Pogodzenie się z losem, jego nieuchronnym końcem? Wyluzowanie, tak po prostu, sama z siebie i na trzeźwo, nie przejmowanie się tym, na co i tak nie ma się wpływu, bo ster trzymają Putin, Kwaśniewicz i Rada wkurwienia Narodowego, a jedyne co mogę, to patrzeć, jak statek obiera kurs kolizyjny, centralnie ładuje się na promieniotwórczą górę lodową, pękają jego burty, grodzie, woda wlewa się na mostek, do kajut, mesy i wszystko co znałam, jak cholerna Costa Concordia wywala się na bok, zamienia w zardzewiały, pokryty glonami wrak?

E, ja i aż taka, chłodna racjonalność...

Znudzenie życiem, ukryta, nawet przed samą sobą, potrzeba śmierci, malutka manijka samobójcza? Wykluczone. Na czymś mi jednak zależy, skoro uciekam... Nie mam na nic wpływu, więc - mówiąc brzydko - puściłam się, oddałam w posiadanie przypadkowi. Nie oddałam nikomu.

Trwa wojna, Osiemdziesiąta Wszechświatowa, tak ją nazwijmy, co się będziemy szczypać, nie tylko my dwie początkowo starałyśmy się ratować, teraz - zdałyśmy się na ślepy los, łut nieszczęścia.

Fortuna podobno kołem się toczy, w tym przypadku - są to koła karawanu, samochodu-pułapki, który zaraz wybuchnie, albo auta, pod które niechcący wpadasz przechodząc na zielonym świetle; nie robisz nic niewłaściwego, sprzecznego z normami, a i tak zostajesz przejechana, twój mózg bryzga, barwi, PRZYSTRAJA (nekrotuning!) karoserię, szyby wozu kierowanego przez naprutego szczeniaka bez prawa jazdy. Giniesz na darmo, ostatnie, o czym myślisz, to właśnie bezsens owej śmierci, najgłębeszej ascezy, za którą nie zostanie się nagrodzoną w zaświatach, bo jedyne bóstwa jakie znam, od osiemdziesiatego szóstego roku są w agonii i jednocześnie na nieprzerwanej libacji, cały czas tańczą i umierają wewnątrz szczątków czwartego reaktora, tupią nogami słoni, poklepują się po ramionach stupalczastymi dłońmi z zestalonego korium, całują w usta z czarnobylitu.

Toast za toastem - pękają kolejne flachy Uranowki (najlepsza wódka, zamiast kaca umiera się po niej na chorobę popromienną - i z głowy).

Dochodzę do wniosku że chciałabym, choć przez miesiąc, pożyć tak zwyczajnie, jak przed pieprznięciem, alarmem, mobilizacją, stanem wyjątkowym. Przed pierwszym aktem nieśmiesznej opery buffa.

Miałam kiedyś, dawno i nieprawda, chłopaka, który był maskulistą (dobrze odmieniam to popieprzone słowo?). Męski odpowiednik wojującej, zaślepionej feministki, tępej, ogolonej na zero, wydziaranej feminichy, która całego zła tego świata upatruje w facetach.

Głosił, mój mały Krzysio i święcie wierzył, że męskość jest w odwodzie, na skutek ekspansji, agresji i tłamszenia przez kobiety następuje zanik pierwszo-, drugo-, wszystkorzędnych cech płciowych, cech psychicznych. Że nasza płeć gnoi, wykorzystuje, gwałci, szantażuje odmową seksu, biednych samców. Że wywieramy za dużą presję na coraz bardziej babiejąco-dziecinniejących (z naszej, oczywiście, winy!) panó, wręcz... dusimy ich, najczęściej w przenośni, ale bywa, ze i niemetaforycznie, wardnikantami, wpychamy je de facto do gardeł, uszu, nozdry i wygrzebujemy poczucie włąsnej wartości, wydzieramy godność.

I my, puszeczki marne, te wietrzne istotki - głosił Krzyś, z kórym nawet się nie całowałam, bo bardzo szybko oświeciło mnie, z kim mam do czynienia - przeemancypowałyśmy się do tego stopnia, że przypominamy krwiożercze, mięso- i męskożerne bestie, przejęłyśmy od biednych samców alfa cały testosteron, wyssałyśmy podczas fellatio, albo wydrapałyśmy "parzydełkami", stałyśmy się ekspansywnym gatunkiem wampirów, zaszła w nas nienaturalna i niepożądana, godząca w równowagę biologiczną mutacja.

Zaczęło się od sufrażystek - a skończy się na społeczeństwie składającym się wyłącznie z agresywnych lesbijek-kulturystek.

Czemu właśnie teraz przypomniał mi się ten mały (duchem!), pożałowania godny człowieczek? Poniekąd widzę jego odbicie w dzikusie bez imienia. Może nie jest cąłkowitym no-lifem, musiał się przecież wdać w coś nielegalnego, a to - wbrew pozorom - nie takie proste, można nawiązać kontakt ze środowiskiem przestępczym w darknecie, ale kolo nie wygląda mi aż na takiego kozaka, co to by aplikował do mafii, złożył CV, wysłał na maila ("braćsołcewska123@wp.pl") podanie z prośbą o przyjęcie.

Może zaciągnął się do jednej ze zrzeszajacych pryszczate, męskie cnotki, internetowych bojówek mizoginistycznych, albo założył własną i klepie rano, wieczór, w dzien i w nocy, jak to kobiety w rzeczywistości lubią być gwałcone, z natury kochają być brane na ostro i na siłę, a wszelki ich opór, krzyki, błagania - to wyłącznie element gry postgodowej, bo sfeminizowany, zdeptany szpilkami, skarlały podryw właściwie już nie istnieje, uległ niemal całkowitej atrofii; ludzkości rządzonej przez hetery nie potrzebni są dominujący mężczyźni, a także dżentelmeni, ich umizgi, rytuały zanęceń... po co, skoro wszystko i tak spoczywa w delikatnych-silnych rączkach samek, jest przeorane do zna krwistoczerwonymi paznokciami? Komunikacja międzyludzka - to przeżytek, lepiej iść na otwartą wojnę z generacja raszpli, bo pertraktować z takimi - niepodobna...

Jaką tajemnicę skrywasz, kudłaczu, jakich dziwactw jesteś nosicielem? - myślę z egzaltacją.

"Wesołe" miasteczko dla sadystów, zwyroli, rollercoaster, z którego nie zsiada się w jednym kawałku, krzywe lustra pożerające człowieka, by wypluć trwale zdeformowanego, strzelnice, na których to klient jest celem, karuzele wirujące z prędkością ponaddźwiękową (idzie wyhaftować żołądek z przyległościami), loterie bez fantów, gabinet strachów pełen prawdziwych bestii... Zmuszono nas do kupienia biletów, wepchnięto w łapska stworzysk.

Kudłacz-przewodnik umawia sie z jakimś ziomem, wspólnikiem przestępstwa, ma czekać w ...-idowicach, pod szkołą, no jak nie wie, gdzie? Przecież byli tam w zeszłym roku, za półtorej - dwie godziny dojdzie, no niestety, droga - zablokowana, bojuchy pospieprzały, zastawiły szosę, zero szans, by przejechać, musi taramczyć pojemnik, nie sam, takie dwie dziewczyny, nieznajome, dobrze, że wziął na stopa, przydały się...

Patrycha, słysząc, że kolo mówi o nas, ajk o pieprzonych niewolnicach, udomowionych małpach, zwierzętach pociągowych, tragarach, co to za bezdurno potaszczą pół tony przez całą Polskę i jeszcze podziękują za darmowe ćwiczonka, możliwość spalenia zbędnych kalorii, stawia gwałtownie, prawie rzuca na ziemię bekopojemnik i cedzi zimno, że sobie wyprasza, co myśllisz, palancie pierdolony, za kogo się uważąsz, co tam w oóle jest, nie będziemy nieść jakiegoś paskudztwa, nawet dobrego słowa nie dasz, złamasie, pokroiłeś kogoś, czy co, odpowiadaj - wywarkuje jednym tchem.

Krzaczasty najpierw gromi wzrokiem, potem zamierza się, jakby chciał jej dać z liścia. W przedostatniej chwili - cofa rękę, zaczyna bluzgać, jaka z niej skurwiała niewdzięcznica, nie widzi, co się dzieje, on - chce wyratować, wskazać drogę ewakuacyjną z płonącej wsi, a ta debilka - odmawia, jeszcze pyskuje.

Dołączam sie do kłótni, też kategorycznie żądam otwarcia beki, mamy, kuźwa, prawo wiedzieć, co tam jest; jeśli narkotyk - to spoko - poczęstujemy się, żeby się lepiej sżło - i niesiemy dalej; ale jeżeli zwłoki - to sam se taramcz, palancie, a najlepiej porzuć w rowie, albo opuszczonym domu, teraz taki burdel, że nikogo nie będzie obchodzić jakaś ręka, noga, mózg na ścianie, no, co tam jest?! - próbuję odszarpać klamrzyska. Mocno zapięte.

Ukłakowana morda ryczy, że co ja robię, ocipiałam? Nie zdaję sobie sprawy, co tam jest, to nie na mój rozumek, tłumaczyć kobiecie, jeszcze młodej - kompletnie bez sensu (nie myliłam się co do redpillersa pierdzielonego, ledwie otworzył pysk - już truje mizoginiady, mądrości z dupy), ale jeśli już tak chcemy (oczywiście! - obie się nabzdyczamy), to pokaże, ale żeby nie było, że nie do rozumienia, pojęcie za szerokie i nie zmieściło się w główkach, no - macie, gapcie się, tylko nosów nie zanurzać - no - i co to jest? - otwiera bekopojemnik.

Nachylamy się. A tam... surrealistyczne uniwersum, światek, który pozornie jest bezładem, jednak rządzi się swoimi prawami, kieruje kontralogiką.

Plamki-pineski, "łyżeczki" wypełnione bąbelkami, sztućcokształtne glucięta, farfoclowate przelewaski tańczące jak żywe, mzimziałoczki, pyrkające prztysie, banieczki, słomki, żyjątka i bezżyjątka, rozmnażające się jedynie po śmierci żółtopancerzykowe, beznogie żuczki, kruszące się ze śmiesznym "dpęęę" przybrzdękusie, światłozdzieradełka, od patrzenia na które robi się człowiekowi chropowato przed oczami, w nozdrzach i na języku, karawany fioletowo-czarnych przecinków, ciągnące nie wiadomo gdzie, może do środka wszechrzeczy, przecinasów zapamiętale wirujących tuż pod krawędzią pojemnika, jakby chciały coś wykręcić, wytupać owym tańcem tyrualnym, sprowadzić deszcz, albo zagładę dla swych wrogów - przecinasów innego koloru, ludziki-nieludki sklejone, jakby w folipoaku, drżące, pląsawiczne guziki z frędzelkami, węże bez głów, za to ze stoma ogonami, liszki-jeże, serpentynuchy jakieś gordyjskie, nierozwiązywalne...

- Co to jest? - pytam w końcu kudłacza. No dobra - nie rozumiem, smatriu w beczku, wiżu figu, ale każdy na moim miejscu by zbaraniał. Ścieki kosmiczne? Ożywiona sałatka warzywno-owocowa z dodatkiem śrub, wkrętów, kół zębatych, rozebrany na czynniki pierwsze werk bio-zegarka? Rzygowiny?

- Pozostałości.

Aha, spoko, dzięki za wyczerpującą odpowiedź. Wszystko już wiem, enigmatyku pieprzony.

- Jasniej! - rzuca ze złością Patrycja.

- Zacznijcie nieść, to powiem.

- A taki chuisko...

Zirytowane zarzucamy człowieka pierwotnego wymyślnymi obelgami. Klnie nam się neologizmicznie, wyzywamy od "zajobolasów", "niedomytoli", "brodokurwów".

- Widzicie... Jestem taki Leon Zawodowiec. On sprzątał wszelakiego rodzaju męty - i ja... Tylko w innym sensie. Zbieram pozostałości.

- Po czym?

- ...jest nas trzy i pół tysiąca, na wszystkich kontynentach. Nie musimy się konspirować, nawet jak który zginie w lokalnej wojnie, czy zostanie złapany przez policję, wojsko, uznany za szpiega... żadna strata. No już, brać się! Coraz ciemniej się robi!

Niesiemy. Jak niepyszne.

- Profesja bez nazwy. Śmieciarz, oczyszczacz? Czyściciel? Można i tak... - ciągnie kudłata morda - sam nie wiem, czemu nie ma określeni... uważaj, gówniaro, bo wylejesz!

... zawód, jaki wykonuję. Posłannictwo. Zbieramy fuzle, ścinki, opiłki, jakie pozostały po złuszczeniu się poprzedniej warstwy; kosteczki, strzępki skór i sierści, niewidzialne włoski...

- Złuszczeniu czego? Endometrium? - wypalam jak durna.

Brodacz kręci głową, wyraźnie zażenowany.

- Wersji wydarzeń, że tak powiem - próbuje zachować spokój, powagę, nie rechorać i nie pukać się w głowę, nie wyzywać nas od kretynek.

- Rzeczywistość - to wielkei zwierzę. Ma w sobie dużo z legendarnego Feniksa. Żeby zachowywać ciągłość - paradoks - musi tę ciągłość bezustannie tracić, przerywać... Aby żyć - potrzeba mu śmierci. Oczywiście - nie jest samo, nazwaliśmy je innymi wymiarami, gdzie albo żyją cudaczne sstwory, albo ansze klony, czas biegnie inaczej, często myślimy, że mylnie, na opak... a to po prostu inne istoty, zupełnie odrębne od naszej Rzeczywistości. Współtowarzysze, współplemieńcy. Żyją w niewielkich grupach, tworzą stada, siedem - góra piętnaście osobników... Dość prymitywne są, zbyt duże, by myśleć, za ociężałe na filozofowanie... Przypominają ludy pierwotne, zajmujące się łowiectwem... Na ogół prowadzą koczowniczy tryb... - kosmatek nawija tonem rasowego profesora. Patrycja mruga porozumiewawczo.

- ...trudnią się zbieractwem, polują wszystkie, tam nie ma podziału na płcie... Obojnacy, jak leci... Łowią w celu reinkarnowania się swego rodzaju ryby, bezmózgie i oczywiście bezrozumne, takiecosie z ciemnej materii i przede wszystkim Braku, wodne nieistoty. Sam nie dokońca pojmuję ich "zasadę działania", he, he. I teraz będzie dobre... - zawiesza głos kosmateusz.

No nawijaj, świrze. Zamieniamy się w słuch.

- Kiedy jedna z Rzeczywistości czuje, że ma umrzeć, przeistoczyć się przez śmierć w samą siebie i tym samym zachować niezmienność, oznajmia pozostałym, wybierają się na połów. Ten - często trwa miliardy ziemskich lat. Wiecie, jak trudno jest znaleźć wystarczająco duży okaz, dajmy na to, żeby wam, gówniary, zobrazować, marlina? Jak w "Starym człowieku..." u Hemingwaya... Jak ciężko dorwać odpowiednio głęboką Nicość...? ...szybciej! - facecina gdyby mógł - klepnąłby mnie w tyłek, szowinistyczne chamidło. Powstrzymuje się bo wie, że spotkałby się ze zdecydowaną reakcją. I tachałby siakieś buzujące ścierwo sam, na dodatek bez paru zębów i kłaków na pysku.

- Gdy już wyciągną że tak powiem na "brzeg" - patroszą; nawet nie próbujcie się śmiać, szczeniary! - wypruwają wnętrzności. Znaczy - nie sensu stricto. Dosłowność to w tym przypadku poroniony pomysł; żeby najdokładniej opisać i Przejście, Rzeczywistość, Reinkarnację - potrzeba umowności... Tak posiłkuję się terminami płytkimi, banalnymi, żebyście, głupie pizdy, załapały choć...

- Cicho! - powstrzymuję kumpelę przed wykrzyczeniem włosoidiocie, co o nim, jego bajdach, myśli. Mamy cokolwiek do stracenia? Niech mawija, czub...

- Osobnik kładzie się do środka, zostaje zaszyty w "czarnym mięsie". Czyli - w pustce. Ta - zżera go, dość gwałtownie. Pochłania. Tak najoględniej, w telegraficznym skrócie można to określić. Świat realny obgniwa do cna, zostaje stoczony przez Otchłań. I odradza się, bardzo szybko, taki sam, jak przed całym zabiegiem. Trwa to błyskawicznie, zamieszkujace go formy życia na ogół nie zdążają się zorientować.

...my? Wykształciliśmy się na drodze ewolucji, by być reducentami. Zbieramy pozostałości Przejść. Bo zawsze coś zostaje: a to kosteczka się trafi, garść drzazg, iskry do zmiecenia, pleść rosnąca nie tam, gdzie powinna, dajmy na to - w tęczy...

Ja pierdaczę, ale koleś - uśmiechamy się z Patrycją. Przygoda życia! Klaun apokalipsy spotkany w potiomkinowskiej wsi! Cyrk lepszy, niż z Cześkiem-mumią...

- Wychwytujemy skrawki, popioły, niedopałki. Zwykle zdąża się owinąć w parę ziemskich godzin, nie jest tego taka ogromna ilość, a nas - przypada trzy i pół tysiąca na cały glob. Tacy "faceci w czerni" trochę, he, he.

- Po co to robicie? Ziemianie, sorry - mieszkańcy ustroju mają się nie zorientować, że żyją w wielkim... yyy... bycie?

- Zgadłaś. To by źle wpłynęło na ich morale, może nawet zdolność prokreacji - bredzi cudaczyzmy pomyleniec.

- ...no wiesz - miej świadomość, że jesteś bakterią w jelicie cienkim - dajmy na to - psa. Dość deprymujące, co nie? Chciałabyś żyć, budować dom, płodzić dzieci, chodzić codziennie do pracy, czy szkoły - z tą wiedzą? Że gdziekolwiek wyjedziesz, polecisz, nawet w kosmos - zawsze będziesz w czyichś bebechach? Że DZIANIE SIE, upływ czasu, zmiany zachodzące w materii, ożywionej czy też nie, że ogół wszechrzeczy, jakie jesteś w stanie zobaczyć, poznać, zrozumieć, ale i wyobrazić sobie - to nic więcej, niż kiszki?

Pati nie wytrzymuje skondensowania bzdetów i parska śmiechem. Cichuśko.

- Nikt nami nie kieruje, tym bardziej - nie wypłaca pencji, he, he. Urodziliśmy się, wylęgliśmy, jak zwał, tak zwał, wraz z początkiem Rzeczywistości. I czyścimy ją po każdym Przejściu. Najpierw - byliśmy bezkształtni, z lawy, teraz - widzisz - przypominamy ludzi...

Co choroba psychiczna może zrobić z człowiekiem... przerażajace... - łapię się na prawie współczuciu, zaczynam w duchu żałować kosmacza.

- Osobnik potrzebuje oczyszczenia. Takie z nas, he, he, bąkojady...

- Teraz - jak rozumiem - cały świat... gnije w wielorybie? - aż nie wierzę, że to mówię. Jakiś zbzikowany gówniarz, postać z nickelodeonowych kreskówek zalągł mi się w gardle i nim steruje, bawi się, troll-podszywacz, strunami głosowymi, językiem...

- W ogromnie wielkim uproszczeniu - można tak powiedzieć. Bakteremmia. Rozpad. Kruche mięso... nie dość... musi powisieć na żerdzi, aż lepiej skruszeje... - psychol jąka się, traci wątek. Chyba wybzdeciła mu się za trudna do ogarnięcia historyjka, zgubiło się biedne, wilkołackie dziecko w meandrach własnej bajki... Zaraz może rozwyje się, albo rzuci na nas z zębami...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Canulas 16.06.2019
    Nie no, te opisy. Ten typ z samochodu, jego profil. Się płynie. Niedawno Ci Wrotycz napisała długi, mądry koment. Podpisuję się. Masz mega talent.
  • Florian Konrad 16.06.2019
    dziękuję serdeczniasto
  • Wrotycz 16.06.2019
    Koment po VI-tce oczywiście powstał po wcześniejszym przeczytaniu V-tki .
    5!
  • Florian Konrad 20.06.2019
    dziękuję, Wrotycz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania