Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Wardnikant cz. VI.
- Dekompozycja - to złe określenie. Przejście, tak brudne, lepkie, kojarzące się jak najgorzej - - ciągnie kudłacz - niesie pełnię... najdoskonalsze oczyszczenie. Żadna Postać, z tego, co się orientuję, nie próbowała się przeciwstawiać naturalnemu biegowi...
- Dobra, nie pieprz! - irytuje się Pati.
- ...nie zignorowała potrzebby tymczasowej śmierci.
- Co robicie z tym paskudztwem - zakopujecie?
- Zobacz, dziecko - ton przewodnika łagodnieje.
Zapaliłabym, ale nie mam co. Czuba - nawet nie pytam, czy poczestowałby fajką, może dałby - nasączoną niejaralnym świństwem, perfumami, albo trucizną, izotopami cezu, cykuty, czy innej strychniny.
No wreszcie - szosa! - po długich ćwierćwieczach słuchania opowieści z psychiatryka, błądzeniu niemal stuletnim - wychodzimy na utwardzoną - całkiem, nie podasfaltowaną plackami bitumicznymi - drogę. Jedno zakręciszcze, drugie, znak z nazwą miejscowości. Niby niedaleko, a czuję się wypompowana, Patrycja też wygląda, jakby całą drogę dźwigała na plecach menhir.
- ...idowice, więc już niedaleko. Sklep spożywczo-przemysłowy, dom kultury, chałupki nawet zadbane, płotów, strzech - brak, więc może to nie kolejna pojebana psychowieś, gdzie każdy zgrywa dziada, wpieprza kawior z glinianego talerzyka drewnianym widelcem, schlany jimem beamem śpiewa "Wiła wianki, wrzucała je do falującej wody" i udaje pańszczyźnianego, półżywego z głodu chłopa.
Siatka ogrodzeniowa, przęsła, blachodachówka, plastikowe okna, siding, samochody zaparkowane na wykostkowanych podjazdach, garaże-blaszaki, krótko mówiąc - nowoczesność pełnym ryjem, biedna, polsko-buraczana, ale prawdziwa. Współczesność ma "twarz"-pas przedni matiza, albo corsy B, jedno, cyklopie oko kosztującego niecałe dwa kafle chińskiego skuterka.
Jest i szkoła, typowa "tysiąclatka" w kształcie litery L, pomarańczowa, niemalowana od nowości.
Łapy nam się urywają, dzienny lunatyk, popierdzieleniec, rozgląda się nerwowo w poszukiwaniu... jest - i kumpel, i samochód. Kia opirus, przedlift, udający merca okularnika, południowokoreański szajs. Czym innym, jak nie atrapą, choćby wizualną, miałby jeździć jego znajomy, jak sie domyślam - mieszkaniec wioski nuworyszów-hipsterów i bunkrujących się gangusów?
Popłuczyny po obgniciu rzeczywistości? Zajebista bajucha, można by opowiadać dzieciakom w żłobkach, może któreś, co głupsze, by uwierzyły...
Tych dwóch oszołomów powinno założyć Ligę Ochrony Przed Panteizmem, chodzić od domu do domu jak jehowi i głosić, że to nieprawda, co twierdzą Hindusi, czy kto tam wymyślił ten bzdurny pogląd; wszystko absolutnie NIE jest bogiem, wielkim bytem mającym świadomość. Innych istot-wymiarów-odłamów-wariantów istnienia - też nie ma. Sekta dementian-szowinistów-prawiczków-kaligynefobów robiących w majty na widok co piękniejszych lasek, umierających ze strachu przed nimi; organizacja mentalnych gówniarzy, którym marzy się zostanie terrorystami niedojrzałości, dokonanie zamachu w imię pomszczenia uciśnionego, zgnębionego nieludzko rodzaju męskiego.
Ciekawe, ilu jeszcze jest w Polsce takich dziewiczych "szahidów in spe" - uśmiecham się, choć może sytuacja ma się dużo gorzej, niż mi się wydaje, choć to nie Juesej i nie ma powszechnego dostępu do broni palnej - te świrusy zdobyły ją na czarnym rynku, albo pokonstuowali samopały, bomby gwoździowe jakieś, brudne, dosłownie, eksplodujące gnojówką i obornikiem bomby.
A co, jeśli tych dwóch pociesznych jebusió "knuje wojnę", są członkami podwłodawskiego Projektu Chaos, naoglądali się kultowego filmu z Pittem i Nortonem, naczytali Palahniuka i rzeczywiście planują coś odpierdzielić?
Drugi z kolesi nie wyróżnia się niczym szczególnym, ot - zwykły, podtatusiały pięćdziesiecioparolatek z brzuszkiem i wąsami, w zamszowych pantoflach i beżowym sweterku w serek. Stoi obok beczkowatych pojemników, identycznych, jak ten, którego mam cholernie wątpliwą przyjemność taszczyć.
Cześć, cześć, faceci witają się półgłosem i półgębkiem, zaczynają coś tam nawijać w swojej gwarze. Cyrk, komedia, leśny lud niby zdradził nam najgłębszą tajemnicę Wszechświata, a teraz, jak się okazuje - znowu coś ukrywa. A, jaki szmok zrozumie schizofreników?
Patrzymy z Patrycją po sobie, jak ci mamroczą, kląskają, słuchamy wariackiego klangoru. Znowu pogubili się w tworzonej ad hoc mitologii?
W końcu, naćwierkawszy się z drugim czubasem do oporu, mówi (ludzkim głosem! po polsku! cud!), żebyśmy, zanim pojedziemy, spojrzały tylko. Że dziękuje za pomoc, w zasadzie dobre z nas dziewczyny, to nic, że mało bystre, większość ludzi nie grzeszy inteligencją. I byśmy rzuciły tylko okiem, zaraz siadamy - i w drogę, podstawiony jest prom do Szwecji, nie trzeba żadnych biletów, konsul RP odbierze uchodźców w Karlskronie.
Otwiera cztery pojemniczydła, zawartość tego, które niosłyśmy, wylewa na pobocze.
- I co, dalej nie wierzycie? - uśmiecha się, wyraźnie dumny. Kałużka zaczyna kipieć, buzować. Tańczą w niej złote opiłki, lilaróżowe "wafelki" z żaru, turlają się ogniste jabłka. "Ciecz", choć chyba średnio można ja tak określić, bezsprzecznie żyje, jest organiczną płachtą, na której niewidzialny projektor wyświetla ruchome jak sto diabłów, obrazy. Supernowe. Superprodukcje o dzielnych krasnoludkach ratujących swój świat-beczkę przed atakiem gigantów - ludzi.
- Kingsajz... się przypomina... - dukam. Biała, maleńka wieża stoi pośrodku chaosu. Otaczają ja ludzie-haftki, ludziki-szpilki, agrafki, stłuczone bombki choinkowe, szczerbate płatki śniegu.
Inne - człapią gęsiego za iskrą-przewodnikiem.
- Czasami coś przyklei się do brudu, pozostałości; jakiś elemencik niedogniłęgo świata: żeberko, ząb, wieś, pół miasta, czy kontynentu... Bywa, że musimy odrywać wraz z niebem całe, przyrośnięte płatki... Tu, zobacz - uciekinierzy z Rozgrodzia. Wlepili się w złuszczone strzępki - o nie szło odsklepić; próbowałem anwet odrywać główki - i nic, reszta trzymałą się, jak przylutowana - kudłaty tłumaczy nam i kumplowi, który kiwa głową potakująco.
- Co z nimi... będzie...?
- I to jest, ekhm, nieprzyjemny aspekt tej roboty. Trzeba się tego pozbyć w naturalny sposób. Zbiodegradować. Wchłonąć, krótko mówiąc, przesączyć przez siebie. Innego sposobu nie ma.
Faceci, z nietęgimi minami, klękają przy małym rozlewisku. Dwa bawoły u wodopoju, jeden - krótkowłosy, drugi - skrzyżowany z piżmowołem, wielkie bydlę ciągnące po ziemi oblepione błotem, jedzeniem i moczem, futrzysko.
Chłepczą, napełniają elektryczna wodą swoje sześćdziesieciokomprowe żołądki. Memłają w pyskach, przeżuwacze, płynne stalówki, półosie, nity, frędzle.
Kfplefłpf! Kfchlełfpf! - siorbią śluzawicami. Gfyg, gfyf, gfyyyf!! - wlewa się w paszczęki ciecz pełna żyjątek. Wygląda to na performance artystów-samobójców, którzy postanowili nachlać się ciężkiej wody, bromowej, królewskiej, ognistej, wszystkowypalajacej, kwasowej wody straceńców, durniów, kompletnych psychopatów. Wody ubezmózgowiającej.
- Agnieszka... - blada jak ściana Pati pokazuje zaktualizowaną mapkę zagrożenia. Nawet nie patrzę na wyświetlacz telefonu. Mam w sobie o wiele dokładniejszą, większą, bardziej czytelną mapę.
Wiem - parch jest tuż za zakrętem, zjadł wioskę z blachodachówki, pustaka i cegły. Pełznie po nas. Nie zoołałybyśmy uciec nawet, gdyby... zostawić idiotów, zabrać opirusa - i w długą... To jest zbyt szybkie. Zbyt głodne i drapieżne.
Kucam przy wieżyczce, nabieram dłonią "cieczy". Pełno w niej rozkrzyczanych, rozmodlonych mrówek, humunkulusiąt wyglądających, jakby pogodziły się z losem, nieuchronną śmiercią w zaświatach, które w ich przypadku są...
Gorzkie to, ale da się wypić. Nie cuchnie fekaliami, nie parzy jak kwas. Mogło być zdecydowanie gorsze w smaku.
...są w moim przełyku. Na inny Raj chyba straciły nadzieję.
Komentarze (12)
Tu oczywiście inna wizja, a i resztki... hm, w zasadzie mogą być nimi idee, naleciałości mniej lub bardziej groźne wg narratora:
jak panteizm. Znowu rewelacyjny kawałek.
Życzę burz, nie dlatego, że potencjalnie odcinają prąd, ale narzekałeś na upał, poparzone plecy, więc ochłoda Ci potrzebna. :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania