"Wędrówka dusz" - Rozdział IV - Tom III - Awans, stare kłopoty i nowi wrogowie....

Od poważnej kłótni minęło dużo czasu. Kratos tęsknił za Sarą, ale nie mógł jej wybaczyć tego, co się stało i ani myślał, by wyciągnąć rękę do zgody jako pierwszy. Ale nie miał czasu, by zajmować się ciągle tą dziewczyną, na głowie miał poważniejsze zadanie. Jak się pozbyć Irokezów? Wprawdzie dzięki alkoholowi sami zredukowali swoją liczbę, zginał nawet jeden z wodzów, niestety nadal mieli ogromną przewagę nad osadnikami. Z racji braku postępów w poprawie relacji, zdecydowali się opuścić wraz z ładunkiem cennych skór drewnianą chatę. Po dotarciu do miasta od razu doszło do spotkania z „najlepszym” osadnikiem Jamestown. Will Smith niemal natychmiast zaczął rozmowę, a oczy mu się świeciły do cennego ładunku:

– Widzę, że macie wspaniały dar dla miasta, zanieście je do głównego budynku.

– Żebyś użył je do swoich kostiumów, w tym nędznym tutejszym teatrze? Zapomnij...

– Coś ty powiedział? Wszystko, co przywiozłeś, należy do Jamestown, a ja jestem jej gubernatorem. Więc rozkazuję ci, byś spełnił moje rozkazy.

– Nic z tego Smith, jak już ponad 60% ładunku należy do Królewskiej Armii, a reszta do mnie. Zanim znów zaczniesz paplać, wyjaśniam. Tuż przed moją wyprawą na radzie miasta, poprosiłem o materiały do handlu z Indianami, gdzie kategorycznie zabroniłeś mi coś dawać. Mówiąc krótko, miastu nie jestem nic winien. Tylko i wyłącznie dzięki kapitanowi tutejszej straży dostałem trochę rzeczy, by móc się wymieniać. Zawsze też, gdy wysyłałem swoich Apaczów po nowe przedmioty do wymiany, wywalałeś ich z magazynu. Armia jednak dawała mi ostatnie rzeczy, jakie mieli. Dlatego ty nic nie dostaniesz.

– Armia podlega mnie!!

– Bredzisz. Już mądrzejsze słowa słyszałem od niedźwiedzia, miastem rządzisz ty, ale już sprawami wojskowymi zajmuje się kapitan Jones, który podobnie jak ty podlega wyłącznie królowi, czyli mamy dwie niezależne od siebie instancje. Ty nie dostaniesz nic – Smith zrobił się czerwony na twarzy, obrócił się na pięcie i zdenerwowany wrócił do swojego budynku.

– Odważny Orlę, nie możemy tak wejść do środka, jak znam tego teatralnego durnia, jak tylko pójdę spotkać się z kapitanem, spróbuje nas okraść, zrzucając to na czerwonoskórych.

– Szybka Śmierć ma rację, Głupia Twarz jest podstępny i chytry jak lis, śmierdzący jak skunks.

– Niech Szary Wilk przyprowadzi tu kapitana, on zna dobrze miasto i wie jak poruszać się cicho. – Nic nie odpowiadając, Indianin ruszył w kierunku chat. Pokonując, w jakiś dziwny sposób odległość do kwatery głównej armii dotarł na miejsce. Żołnierze go znali, więc nie było problemu ze wpuszczeniem go do środka. Zastał kapitana wypełniającego jakieś dokumenty:

– Szary Wilk wita szlachetną bladą twarz Jonesa.

– Witaj Szary Wilku, nie podkradaj się do mnie w taki sposób, bo moje serce tego nie wytrzyma. Co cię tu sprowadza?

– Zakończyliśmy wyprawę i tego, którego nazywacie Kratos Goodman, powrócił z cennym ładunkiem. Boimy się, że jego osobista wizyta tutaj spowodowała, by zniknięcie naszej zdobyczy za sprawą tego szczura Smitha

– Więc udało się to wam, zaraz idę zobaczyć, dobrze zrobił, wysyłając ciebie. Znając pazerność Willa, nigdy bym nie ujrzał tych futer, gdybyście zostawili je pod opieką kogoś z osady, a sami tu przyszli. Wezmę ze sobą parę ludzi, tak na wszelki wypadek. Wątpię, by odpuścił tak po prostu. – Po kilku minutach kapitan i dziesięciu uzbrojonych żołnierzy ruszyli w kierunku portu, gdzie cumowały kanoe pełne ładunku. Z oddali zauważyli wielkie poruszenie. Przy małych łódkach stali z wyciągniętą bronią Kratos i jego ludzie, a naprzeciw nich stali również uzbrojeni członkowie prywatnej milicji Willa Smitha. Wojsko przybyło w samo porę, można rzec.

– Co tu się wyprawia?? – krzyknął kapitan.

–Ten o to obywatel nie chce wydać własności miasta – odpowiedział jeden z milicjantów.

– I ma rację, ten dobytek nie należy ani w jednym procencie do miasta. Odejdźcie od własności wojskowej!– Żołnierze ustawili się w szeregu, mierząc do agresorów. Dowódca milicji wahał się co robić. Oficer znowu krzyknął:

– Macie ostatnie ostrzeżenie, nie jesteście oficjalnym wojskiem i podnoszenie ręki na mieszkańca Jamestown czyni z was bandytów. Wasz szef odpowie za to, jeśli wy nie chcecie zostać ukarani rozejdźcie się. Nie chce wygnać tylu ludzi, w końcu jesteśmy w trakcie wojny, jednak zrobię to, jeśli będę musiał – Natychmiast wszyscy członkowie milicji schowali broń i udali się w kierunku miasta.

– Ma pan Kapitan dar przekonywania i przybywania w odpowiednią porę – powiedział Kratos na widok odsieczy.

– A pan ma w sobie żyłkę handlarza.... Tyle futer zdobyć....

– Indianie cenią sobie błyskotki i dobre noże.

– Dobra, ej, ty żołnierzu idź po więcej naszych, musimy pomóc przy rozładunku – zwrócił się Jones do jednego ze swoich podwładnych.

– Sześć kanoe należy do was, a pozostałe cztery do nas.

– To wyście je zdobyli, powinno być odwrotnie cztery do nas, reszta do was.

– Może i my, ale za wasze towary. Zbliża się zima, a według słów Szarego Wilka ma być sroga, przyda się dla waszych ludzi trochę cieplejszych ubrań. – Dołączyli kolejni wojskowi. Rozładunek w takiej grupie potrwał tylko chwilę. Gdy już pozostało liczenie, w wielkim gniewie dołączył do nich Will Smith. Wykrzykiwał:

– Jakim prawem straszyliście moich ludzi i chcieliście mnie ukarać? To skandal niemal natychmiast wysyłam list do króla z zażaleniem na was kapitanie!

– Po pierwsze nie jesteśmy na targu w Londynie, więc nie potrzeba się drzeć, po drugie i tak tolerowałem tę pańską bandę dość długo, nie miał pan żadnego prawa, by tworzyć tę grupę i dodatkowo uzbrajać ją w nasze, skradzione przez pana muszkiety. Koniec mojej bierności. Niech pan popatrzy na osadę! Pański teatr i ratusz ociekają przepychem, podczas gdy nie ma materiałów do budowy chat dla następnych osadników przybywających na tę ziemię.

– Niech się cieszą, zaspakajamy ich potrzeby ducha, a ratusz jest najważniejszym tutaj budynkiem i musi się wyróżniać.

– Od potrzeb duchowych jest pastor, który przez was teatr nie ma miejsca na świątynie i tak na tę wasze marne przedstawienia nikt nie przychodzi... Nawet bywalcy teatrów w Londynie, uznają to za szmirę i nic niewartą hucpę.

– Jak pan śmie!! To jest wielka sztuka, którą zrozumieją nieliczni!

– I dla nielicznych postawił pan budynek, w którym pomieści się ponad 100 osób? Niech mnie pan nie rozśmiesza. Niecały rok temu dostałem odpowiedź na list, który wysłałem do króla, opisując pana "zachowanie". Był on podzielony na dwie kartki, pierwsza adresowana była do mnie, drugą miałem pokazać panu, gdy pańskie zachowanie może się okazać zgubne dla koloni. Niniejszy dzień nadszedł.

– List, jaki list – Will zrobił się blady i zaczyna się trząść, list od jakiegoś szlachcica mógłby zlekceważyć, ale od króla? Kapitan zaczyna odczytywać na głos:

– Doszły mnie słuchy mości panie Willi Smithu, że zaczynasz sobie nieźle poczynać na nowej angielskiej ziemi, wiedziałem, wysyłając cię, że masz artystyczny charakter. Uznałem to za zaletę i miałem nadzieje, że przyczyni się to do wielkiego rozwoju koloni. Z wielkim smutkiem, więc czytam listy od moich wiernych poddanych z Jamestown, że sytuacja miewa się zgoła inna, niż przewidywałem. List ten przedstawić ci ma kapitan Jones, gdy uzna, że nie ma innego wyjścia. Jeśli to czytasz, to znaczy, że pomyliłem się do ciebie i muszę działać w obronie naszych interesów tutaj. Niniejszym gubernator Will Smith z mocy mojego królewskiego urzędu zostaje usunięty ze stanowiska, a zamiast niego mianowany zostanie Kratos Goodman, o którym słyszałem dużo dobrego. Uznając, że będziesz się mścił na owym obywatelu i na ludziach, którzy wysyłali przeciwko tobie do mnie swoje listy, nakazuje ci pod groźbą kary wiezienia i pieniężnej stawić się w Londynie, statkiem, który lada dzień zacumuję przy waszej osadzie. Znając charakter mojego drogiego bratanka, czyli kapitana Jonesa, list ten zostanie odczytany publicznie, dlatego chce również powiedzieć, iż na tym statku znajdą się nowi osadnicy oraz dużo materiałów, które przysłużą się koloni. Niech to będzie zadośćuczynienie wobec mojego błędu wybrania za gubernatora Smitha. Na czas dopłynięcia do was, rozkazuje także, by aresztować i uwięzić rzeczonego winowajcę. Przewiduję, że narobi kłopotów, szczególnie że stworzył swoją uzbrojoną grupę, jak donoszą mi moje źródła. Teraz zwracam się do ciebie Willu, jeszcze nie utraciłeś w pełni mojego zaufania, jeśli podporządkujesz się tym rozkazom, jestem skłonny ci wybaczyć, a nawet podarować jakiś mały teatr. W przeciwnym razie, me przyjazne usposobienie w stosunku do ciebie ulegnie zmianie i będę musiał cię srogo ukarać, nie próbuj uciekać przede mną, gdybyś jednak na to zdecydował, uznałbym cię za wroga państwa i rozkazał zabić przy pierwszej lepszej okazji.

A teraz słowo dla reszty, moi poddani ja i całą Anglia liczymy na was, oby z waszą pomocą udało się powoli stworzyć Nową Anglię na tym lądzie. Bóg z wami!! Podpisano wasz król.

Były gubernator, poważnie osłabiony usiadł na ziemi, nie było już w nim tej dawnej pewności siebie. Kapitan skinął na żołnierzy, by go zabrali. Jeszcze zanim trafił do tymczasowego aresztu, krzyczał, że Kratos i Jones zapłacą mu za to i stali się jego najgorszymi wrogami. Jones zignorował go i podszedł do Kratosa:

– Witam nowego gubernatora. Nowa brama otworzyła się przed tobą.

– Ta i nowe kłopoty

– Jak znam cię i tak spadniesz, jak kot na cztery łapy – powiedział kapitan, klepiąc go w plecy.

– No dobra, stało się, trzeba wziąć się do pracy. Wielka tona odpadów się zebrała i trzeba ją posortować, by można było nazwać to miastem...

– Ty i te twoje książkowe porównania, niby żołnierz, a czasem myślę, iż jesteś jednym z tych niby artystów.

– Kapitanie Jones, niech pan zbierze ważnych obywateli tego miasta, czas rozpocząć przygotowania do poprawnej odbudowy i do obrony. Miecz Damoklesa nad nami wisi i to kwestia czasu nim spadnie. – i wszyscy rozeszli się, każdy w swoją stronę.

Kratos za to udał się do swojego nowego biura. Przyjrzał się całemu wystrojowi. Jutro będzie musiał odpowiednio zrobić porządek tutaj, pełno tu tandety i niepotrzebnych rupieci, począwszy od brzydkiej rzeźby, a skończywszy na grubych niemających nic wspólnego z tym urzędem ksiąg. Podszedł powoli do okna i głęboko westchnął:

– Ogromny potencjał i ogrom materiałów zmarnowanych dla swoich egoistycznych celów. Ach Saro, w co ja się wpakowałem, obyś była cała i zdrowa. Powiedziałem zbyt wiele przykrych słów, których nie można cofnąć. Mam nadzieję, że jest jeszcze nadzieja na przebaczenie....

Dziewczyna, o której myślał, również żałowała tamtej sytuacja i non-stop chodziła smutna, a uśmiech rzadko gościł na jej pięknej buzi. Spoglądała w kierunku, gdzie stała chata, w której kiedyś mieszkał Kratos. Z niepokojem również patrzyła na mobilizacje swoich współplemieńców. Zdarzenie z „ognistą wodą” tylko lekko przystopowała przygotowania do pozbycia się obcych zza wielkiej wody. Ciemnie chmury powoli przesuwały się w kierunku Jamestown.....

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania