"Wędrówka dusz"-Rozdział VII-Tom III-"Sprawa hiszpańska załatwiona,udane zakończenie Ameryki Kolonialnej,czas na nową wędrówkę....

Po uzgodnieniu szczegółów ze Szczerym Orłem, Kratos powrócił do Jamestown. Nie rozmawiał z nikim, tylko natychmiast wezwał wszystkich ważniejszych ludzi w osadzie na naradę w ratuszu. Usiadł za biurkiem i zaczął:

– Panowie daliśmy się podejść jak dzieci...

– Możesz jaśniej? – spytał jeden z obecnych.

– Nasz konflikt z czerwonoskórymi został zaaranżowany przez trzecią stronę, po to, by wykończyć tego, kto zostanie, będąc w wiosce, byłem świadkiem przesłuchiwania jednego z wodzów, którego ci dranie przekupili, by namawiał do wojny....

– Mówisz o tych żabojadach z północy czy o chciwych Iberyjczykach z południa? – odezwał się kapitan Jones.

– To obozowisko odkryte przez was należało do Hiszpan, Odważny Orzeł znalazł tam złoty hiszpański dublon, a Irokezi gościli chwilowo przed naszym przyjazdem ich delegację....

– Jeśli mówisz krótko, znaczy się, że czerwoni nie polubili ich?

– Kiepska propozycja i dostawianie się do młodych Indianek, skutek tego był wiadomy. – Kratos wstał i spoglądał na osadę przez okno.

– Najpierw pewnie spróbowali dyplomacją, a później chcieli siłą. To tylko przypuszczenia, ale pasujące do Europejczyków. Nie mogę, jednak wymyślić skąd ten ich plan się wziął... Tak czy siak, dostali upragnione rozwiązanie. Nie musieli tracić niezbędnych ludzi, tylko czekać, aż z tej krwawej walki wyłoni się ostateczny zwycięzca. A potem by go podbili, co trudne by nie było, patrząc jak wiele ofiar i rannych kosztowałby ich tamten konflikt – Jones oparł się o ścianę, drapiąc się po brodzie.

– Irokezi wytropili ich fort – rzekł Kratos, stojąc w tej samej pozycji.

– Gdzie? – padło pytanie.

– Około dziesięciu dni marszu na południe od Irokeskiej wioski i około piętnastu od naszej. Umocnili się dranie. Armat nie przeniesiemy przez tę wąskie i podmokłe tereny, dodatkowo ogałacając garnizon, przyciągniemy uwagę Francuzów, patrzących pożądliwie na nasze tereny. Jest jednak pewien plus. Chyba jeszcze nie mieli do czynienia z tutejszymi mieszkańcami. Wokół fortu rosną pojedyncze drzewa, po których wprawny wspinacz może się wdrapać. Jednak nasi żołnierzy z tymi długimi muszkietami bez krótszej broni białej będą do niczego.

– Irokezi nam pomogą? – Wszyscy słuchali w ciszy.

– Wiedzą, że pokój między nami nie potrwa długo, jednak godzą się, by choć krótkie zawieszenie broni utrzymało się. Plemię i tak już długo wojowało, dlatego wódz uznał, że czas na trochę spokoju. Razem z nami zaatakują, ale mając Hiszpan na tym terenie, nie można myśleć o żadnym pakcie, Francuzi z północy nie mają siły, by prowadzić jakąś grubszą akcję.

– Kiedy atak?

– Dziś w nocy, ale nie wiem jakie siły tam skierujemy. Nie możemy zawieść, los tej osady jest w naszych rękach, a ludzie wierzą, że ochronimy ich i umożliwimy im spokojne życie – Kratos odwrócił się od okna, czekając na reakcje zgromadzonych. Głos zabrał kapitan Jones:

– Moi ludzie są gotowi, właśnie dostaliśmy posiłki z ojczyzny. Weźmiemy parę regimentów piechoty, cześć uzbroimy wyłącznie w toporki, których mamy dość dużo. Jeśli dobrze zrozumiałem, nasi sojusznicy wkradają się do wnętrza, otwierają nam bramy, część naszych dołącza do atakujących na murach, reszta szturmuje tamtejsze budynki?

– Dokładnie, szamani mówią, że dzisiejsza noc będzie pozbawiona światła księżyca. Zresztą Hiszpanie są tak pewni siebie, że w nocy ograniczają się tylko na małych patrolach po murach. Jest jeszcze jedna ostatnia sprawa. Zwracam się teraz do wszystkich nie wojskowych, lada dzień ma przybyć tutaj nasz uciekinier, będzie próbował podburzać i wprowadzać zamęt. Będzie pewny, bo za plecami ma swoich nowych sojuszników. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce mamy zamiar ich zmieść o wiele wcześniej. Będzie próbował ich przekonać wspaniałymi przemowami, a niestety ma do tego naprawdę wielkie umiejętności. Musicie zrobić tak, by wszyscy osadnicy wiedzieli o współpracy Willa z naszymi wrogami. Może i miał zwolenników, ale wierzę, że nasza wrodzona niechęć, a wręcz nienawiść do jego nowych przyjaciół sprawi, że nikt nie nabierze się na jego gadkę. – Narada trwała jeszcze z parę godzin, aż w końcu wszystkie szczegóły zostały omówione.

Kratos i Jones wraz z żołnierzami ruszyli w kierunku miejsca spotkania z czerwonoskórymi. Atmosferę nie ufności i obawy o zasadzkę czuć było już od początku marszu. Niedawne potyczki ciągle były żywe w pamięć wojskowych. Nikt zdrowy na umyśle nie zaufa ot, tak komuś, komu jeszcze nie dawno wbijało się bagnet w pierś. Na całe szczęście przemowa kapitana zapobiegła przypadkowemu wystrzałowi, gdy spotkały się dwie strony. Tylko dowódcy obu małych armii swobodnie prowadzili rozmowy, pozostali trzymali się swoich grup, pilnując siebie nawzajem. By nie tracić czasu oraz nie sprowokować zamieszek między niedawnymi wrogami ruszyli, aby wykonać plan. Fort nie był nawet oświetlony pochodniami, a przed wejściem nie było ani jednego strażnika, z daleka lekko migotały małe ogniki. Mogło to sugerować, że właśnie tam znajdowali się patrolujący żołnierze.

Indianie ruszyli, nie wydając ani jednego odgłosu, by otworzyć od środka bramy. U Anglików padł zaś rozkaz, by trzymać z dala od języka spustowego palce. Każdy wystrzał mógł spowodować masakrę atakujących z dział i innego oręża obudzonych broniących. Po kilku minutach usłyszeli umówiony znak, pohukiwania sowy. Podzielili się na dwie grupy, by wziąć fort w kleszcze. Mimo braku wyszkolenia Indianie okazali się wspaniałymi wojownikami, nie zaatakowali, dopóki obie grupy nie były na właściwych pozycjach.

 

Dorian spał wygodnie w łóżku, musiał wiele rzeczy sprawdzić przed objęciem gubernatorstwa północy. Sam jednak nie wierzył w powodzenie planu. Igranie z dwoma jednocześnie siłami, nikomu nie wyszło na dobre, czy to w przeszłości, czy w przyszłości, czuł dziwne uczucie, że ta misterna intryga uknuta przez królewskiego generała rozpadnie się jak domek z kart. Wyznawał idee, że należy się skupić na tych koloniach, co mieli i je rozwijać. Północ należało zostawić w spokoju albo pomyśleć, gdy południe będzie na tyle rozwinięte, by nie polegać na posiłkach z ojczyzny. Z przyjemnego snu, wyrwały go okrzyki mrożące krew w żyłach, a wybuchy i strzały by słychać w całym forcie. Ubrał się tylko w spodnie i koszule, ze szpadą oraz nabitym pistoletem ruszył, by zobaczyć, co się dzieje. Gdy znalazł się na zewnątrz, zobaczył obrazy z piekła rodem, instynktownie się przeżegnał. Wokół płonął ogień, a żołnierze byli masakrowani przez Indian i ludzi w czerwieni. Nieliczni uzbrojeni w muszkiety próbowali się bronic, ale strzelanie bez szeregu z gładkolufowych muszkietów można było przyrównać do próby zestrzelenia muchy z nabitego pistoletu. Zostali oni szybko wystrzelani przez uformowanych piechurów wroga. Dorian dostrzegł atakującego dzikusa, obronił się szpadą i strzelił mu prosto w twarz z krótkiej broni palnej, następnego dźgnął prosto w serce, unikając o włos jego broń. Nagle poczuł ból w lewym ramieniu, opuścił na ziemie bezużyteczny pistolet i próbował się bronić sprawną drugą ręką. W tym zamieszaniu usłyszał znajomy głos, mówiący po angielsku by go zostawili, a skupili się na czyszczeniu budynków. Spomiędzy dwóch, płonący magazynów wyszedł, najbardziej irytujący gość, którego nie spodziewał się tu spotkać, krzyknął do niego:

– Ciebie to chyba diabli tu posłali. Zawsze się pojawiasz tam, gdzie cię nie chcą...

 

Przenieśmy się jednak trochę wstecz, gdy jeszcze Dorian smacznie spał. Kratos powoli i po cichu wszedł przez otwarte bramy. Z perspektywy obserwatora nie wyglądało to najpierw jak atak, Indianie czekali na murach, zlikwidowawszy wszystkich tamtejszych wrogów, a teraz wyglądali niczym posągi, straszące z góry, strzelcy zaś ustawili się w dwu szeregu w bramie, a ci uzbrojeni w toporki rozsypali się między budynkami z prowizorycznymi granatami. Na dany znak rzucili je do wnętrza drewnianych budynków. Po wybuchu zapaliły się one, a napastnicy z góry zaczęli szturm. Rozpętała się rzeź obrońców. Zaraz wszyscy wybiegli z koszar, a tam powitał ich grad pocisków z bram, zabijając bądź raniąc wszystkich, w międzyczasie strzelcy przeładowali, a ludzie z bronią białą czyścili z obrońców budynki. Po chwili niektórzy Hiszpanie zorganizowali się w małe grupki, ale było ich za mało, by móc skutecznie prowadzić ostrzał, kule z bezpiecznej odległości mijały angielskich żołnierzy w bramach. Kratos zauważył, że jedna z postaci wybiega z większego jedynego niepłonącego budynku. Zabija ona prawie trzech Indian. Po tym, jak walczył i gdzie spał uznał go za jakiegoś ważnego gościa. Podszedł bliżej z paroma żołnierzami, rozkazał ostrzał napastnika, jeden trafił go w ramie, odesłał ich do reszty, a sam poszedł do rannego.

Odprawił sojuszników i usłyszał jak ktoś go woła w poprawnym angielskim:

– Ciebie to chyba diabli tu posłali. Zawsze się pojawiasz tam, gdzie cię nie chcą.

– Ach, Dorianie musimy przestać na siebie wpadać w takich okolicznościach, jeszcze chwila, a byś nie przeżył. – Rozkazał związać go, walka powoli dochodziła do końca. Przed ratusz wyprowadzono zaspanych wyższych oficerów. Kratos odezwał się do nich:

– Czy w forcie są jakieś kobiety lub dzieci? – Tylko jedne z nich znał angielski.

– Myślisz, że powiedziałbym ci angielski psie?? Żadna pannica czy bachor nie wytrzymałby tu. Jesteśmy żołnierzami króla Hiszpanii, żądam.... – Nim dokończył, Kratos wziął od żołnierza nabity pistolet i strzelił do niego. Reszta z więźniów zbladła, a strzelający rozkazał:

– Rozstrzelać ich, przy życiu zostaje tylko tamten związany. Nie ma tu ani kobiet, ani dzieci, więc nikt oprócz jednej osoby ma nie przeżyć. – Przy sprzeciwie uwiezionych żołnierze wykonali rozkaz. Kapitan Jones zaczął wydawać następne:

– Wszystkie ciała wrzucić do tego wielkiego budynku, przenieść tam również wszystkie pozostałe beczki z prochem, a potem z bezpiecznej odległości je podpalić. – Dorian w końcu nie wytrzymał i spytał Kratosa:

– Myślałem, że nie zabijasz bezbronnych

– Jeśli niedźwiedź płoszyłby inne drapieżniki w stronę twojego domu, to najpierw pozbyłbyś się owej bestii, a dopiero potem potencjalnych intruzów, by znów to się nie powtórzyło. Tak było i tu, nikt nie był tu niewinny. Oficerowie chcieli, byśmy się pozabijali, a potem oni, by uderzyli. Mieliby i tak krew na rękach. Więc nie mów mi tu o niewinnych. Ciebie zabieramy do Anglii, byś tam parę rzeczy wyjaśnił. – zaskoczenie było tak wielkie, że prócz paru Indian nie zginął nikt, powracawszy każdy na swoje miejsce, zostawili za sobą kłęby dymu i wielkie pogorzelisko.

Skutki rozbicia garnizonu Hiszpan szybko się ujawniły. Ich dowództwo uznając, to za zaginiecie, zatrzymało na jakiś czas kolonizacje północy, a między Irokezami a osadnikami zapanował chwilowy pokój, który za kilka lat i ta zostanie przerwany wojną, ale to już nie za naszych bohaterów. W Jamestown za to stała się rzecz śmieszna, gdy Jones z Kratosem niszczyli fort, przybył do osady pełny pychy oraz pewności siebie Will Smith, stanął na środku miasta i zaczął przemawiać, coś w stylu, że czas bezprawnej dyktatury minął i nadszedł czas powrotu prawdziwego gubernatora i tak dalej i tak dalej. Ludzie najpierw go wyśmiali, potem spuścili niezłe lanie, a na końcu zdumionego takim obrotem spraw, wtrącili do aresztu. Po powrocie atakujących fort został zatwierdzony wyrok śmierci na nim. Stracił łaskę króla i możliwość wytłumaczenia się przed nim w momencie swej ucieczki. Powieszono go następnego dnia, a kara ta miała wejść na stałe do karania opornych.

Kratos wyruszył złożyć raporty królowi, razem z nim Sara, która miała opowiadać o Indianach i nieszczęsny Dorian, którego czekała zimna cela oraz w zależności czy będzie mówił, czy nie tylko ona ku rozczarowaniu kata, niemającego akurat nic do roboty. Gdzieś na oceanie na środku między Ameryką a Europą złapał ich potężny sztorm, który zepchnął ich na skały. Statek powoli tonął, a Kratos zrzędził:

– Przysięgam, że w następnym życiu i w jeszcze przyszłych ani myślę wsiąść na statek, to moja trzecia podróż tym czymś i dwie z nich kończą się moją śmiercią....

– A marudzisz, może byśmy spróbowali, wiesz ten tego w wodzie? Skoro i tak utoniemy, to nie musimy się bać o tego konsekwencje, szczególnie tego, że słona woda dostała się w pewne miejsca...

– No ja nie mogę, jestem na tonącym statku, z marudzącym idiotom, z wiecznie nienasyconą dziewczyną w ciele Indianki o białej duszy. A dodatkowo jestem przywiązany do masztu. Nic tylko płakać – Z rezygnacją powiedział Dorian

– Tylko nie nienasyconą, ostatnim razem robiłam to z Kratosem parę miesięcy temu, a przez to, że odrodziłam się jako czerwonoskóra, nie mogłam normalnie się spotykać z nim. Więc nie wyciągaj pochopnych wniosków. A inną rzeczą jest to, że lubię się zabawiać z Kratosem przebywając w różnych miejscach, niekoniecznie zapewniających prywatność... – odpowiedziała Sara, kładąc rękę na ramieniu swojego ukochanego. Jak to musiało, dziwnie wyglądać. Trzech ludzi stoi sobie, jak gdyby nic, a reszta panikuje i próbuje się ratować. W końcu Kratos dał się namówić Sarze na tą dziwną propozycje, a Dorian kręcił z niesmakiem głową, znikając w głębinach wraz z masztem. Po udanym akcie wymęczeni również wpadli pod wodę i się utopili.

Kratos czekał z niecierpliwością, kim znowu się odrodzi, może generałem albo może królem?. Usłyszał, zanim otworzył oczy:

– Kratosię, ty nicponiu i nierobie, dalej zasuwaj krowy wypasać!! – Już się możecie domyślać, że nie salony czy przytulne koszary czekały na naszego bohatera. Oj na brudzi się w tym życiu, poznając jak trudno być zwyczajnym człowiekiem, kiedy było się wcześniej kimś ważnym. W krótkim momencie po odrodzeniu po języku poznał, że jest we Francji, a patrol przechodzący nie daleko, miał podobne uzbrojenie, które już widział. Przeszedł tym razem nie tak daleko na osi czasu...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania