"Wędrówka dusz"-Rozdział V-Tom III-Niewola u Indian,spisek powoli odkrywany

Ogrom pracy do wykonania przeraził Kratosa, z jednej strony ciągłe zagrożenie nagłym atakiem Indian, a z drugiej doprowadzenie osady do normalnego stanu po zarządzaniu nią przez gubernatora artystę. Zburzenie teatru, zabranie niesłusznych przywilejów niby artystom, którzy ze sztuką mieli tyle wspólnego, co król z biedakami, a narażali osadę na zbyt wielkie obciążenia. Jak oni protestowali, że obecny zarządca dyskryminuję aktorów, że zabiera im chleb od ust. Idąc ideą, iż na każde sprzeciwy, trzeba odpowiadać, skierował ich pod strażą dwóch żołnierzy, do pomocy w naprawię muru.

Dzięki temu mieli później co jeść, a zmęczeni nie narzekali na nic, bojąc się skierowania do innej cięższej pracy.

Największa jednak bolączką była ucieczka Willa Smitha, jeden z jego przyjaciół można rzec, czuł więcej, niż mógłby czuć mężczyzna do mężczyzny, dlatego razem uciekli. Następnego dnia znaleźli go w odległości dnia drogi od bazy z poderzniętym gardłem bez dawnego więźnia. Wprawdzie Smith nie grzeszył taktyką czy strategią, ale nawet największy dureń może mieć pomocne informacje dla wroga. Wróćmy jednak do teraźniejszości, kolejny poranek Kratos spędzał przy biurku z mnóstwem dokumentów, przeklinając nieróbstwo swojego poprzednika. Z pracy wyrwał go odgłos pukania do drzwi, podniósł wzrok na drzwi i krótko zawołał:

– Wejść!

– Z tym okrzykiem brzmisz jak nasza komisja wojskowa, która już od progu straszy poborowego.

– Jakby twój poprzednik prawię w ogóle, nie wypełniał papierów albo robił to tak, że trzeba było powtórnie to zrobić, byłbyś w takim samym stanie jak ja... – odezwał się zza biurka do swojego gościa kapitana Jonesa.

– Czego się spodziewałeś po tym niby artyście? Wyobrażasz sobie, że pan wielki teatralny aktor będzie dbał o pracę papierkową??

– Coś w tym jest, poprawiłeś mi trochę humor, mów, w czym rzecz.

– Dostaliśmy właśnie informacje, że uciekiniera widziano koło twojej dawnej chaty, normalnie zorganizowałbym grupę i pod moim dowództwem ruszył jego tropem, jednak jest pewien problem...

– Jakby ich już mało nie było.

– Mój patrol schwytał Hiszpana. I nie mam tu na myśli zwykłego cywila, a normalnie odzianego w uniform żołnierza z pełnym ekwipunkiem – Kratos odchylił się na krześle, a po chwili położył łokcie na blacie i tak zamyślony odezwał się:

– Wiesz, że to jeszcze bardziej utrudnia aktualną sytuację?

– Jestem tego w pełni świadomy

– Wyciągnąłeś to, co chciałeś z niego?

– Tak, typowy cwaniaczek, ponoć odłączył się od oddziału, by znaleźć jakąś ładną Indiankę no i wiesz. Na pewno nie prowadziłby z nią długiej rozmowy, jeśli wiesz, co mam na myśli, dodatkowo chłopaki rozpoznali go jako poszukiwanego u nas za rozbójnictwo, znalazłem nawet jego list gończy, przysłany aż ze stolicy.

– Hiszpan bawiący się w rozbójnika na angielskiej ziemi?

– Jego ojciec był Anglikiem, a matka Hiszpanką. Po jej śmierci razem z ojcem wrócił do jego ojczystego kraju. A potem różne sytuacje sprawiły, że stał się, mówiąc wprost draniem. Ma na sumieniu wiele istnień...

– Ktoś z mieszkańców go widział?

– Nie, został przywieziony i ukryty na wozie

– Czy jest możliwość, by ktoś rozpoznał jego mundur?

– Tylko moi żołnierze są w stanie to zrobić.

– Nienawidzę marnować ludzkiego życia i tak łatwo można je stracić, nawet nic nie robiąc. Jednak nawet dobry człowiek znajdzie się w takiej sytuacji, żeby ratować wielu, będzie musiał zgasić ten jeden płomyczek. – Wstał i odwrócił się, przyglądając się życiu w osadzie.

– Ironia, nieprawdaż Jones? By uratować życia, muszę jedno z nich stracić. To trudna decyzja, ale patrząc na to, jak działa ten świat, słuszna. Zabierzesz jeńca w ustronne miejsce i strzelisz mu prosto w głowę. Zrobisz to tak, by ciało popłynęło z nurtem rzeki, jak najdalej stąd. Wiem, że jesteś dobrym żołnierzem, szanujących każdego jeńca, jednak to, co musisz zrobić, jest niezbędne dla wioski. Jak myślisz, jak wpłynie na tych wszystkich ludzi wiadomość, o tym, że prócz trudnych warunków życia czy atakami Indian muszą przejmować się jeszcze możliwym najazdem Hiszpan? A znając Willa Smitha, który w mieście nadal ma swoich ludzi, natychmiast wykorzystał, by szanse dogadania się z sąsiadami Portugalii, by tylko wrócić na swój dawny stołek. Jedyne pocieszenie jest takie, że zabijasz łotra, choć nie wiem, czy zabijanie można w jakikolwiek sposób wytłumaczyć.

– Muszę się niestety z tobą zgodzić, to jedyny sposób, by uniknąć paniki.

– Po wykonaniu tego, wyślesz parę patroli wokół, by dowiedzieć się, czy w okolicy nie ma ich więcej, jest niezbędne również, byś odpowiednio poinstruował swoich ludzi, im mniej wiedzą osadnicy, tym lepiej, chwilowo zastąpisz mnie, pójdę sprawdzić te ślady koło chaty, moi czerwonoskórzy przyjaciele dosyć porządnie wytrenowali mnie w tropieniu, więc sobie poradzę. Ty tu zostajesz, by odpowiedzieć w razie nagłego ataku.

– Pewnie miałbym parę „ale”, niestety sytuacja wymaga, bym się podporządkował tym rozkazom, obyś przyjacielu nie zginął, nie mam ochoty szukać twojego ciała po wszystkich krzakach... – chwile jeszcze dopracowali szczegóły i udali się każdy do swoich obowiązków.

Dwa dni później Kratos ruszył w samotną wyprawę, a dwa kolejne zajęły mu na dojście do dawnej jego faktorii handlowej. Obejrzał ślady i stwierdził, że był tu ktoś, ale odszedł z trzy noce temu. Już wychodził, by obejrzeć jeszcze teren wokół budynku, gdy usłyszał wycie. Z krzaków wybiegło na niego około pięciu Indian. Jednego zastrzelił z muszkietu w rękach. Powoli wycofał się do środka, aby zniwelować ich przewagę liczebną. Rzucił bronią w kierunku biegnących, wyciągając nabity pistolet i długi nóż. Napastnicy po krótkiej chwili ruszyli znowu. I kolejny z nich padł od kuli, tym razem pistoletowej. Trzeci rzucił się z uniesionym toporkiem, Kratos obronił się pustym pistoletem, niestety niszcząc go, drugą ręką zamachnął się od boku, dźgając przeciwnika w plecy. Tamten z bólu krzyknął, ale już dobiegali następni atakujący.

Rzucił rannego na agresorów, a sam uciekł przez okno. Niestety i tam czekali na niego. Zabił następnych dwóch, w międzyczasie odnosząc dość poważne rany. Ostatnim wysiłkiem pokonał następnego, potem upadł na ziemie, widząc nad sobą uniesione bronie przeciwników:

– Chyba pora na mnie, a nawet w tym życiu nie pogodziłem się z Sarą ani nie powiedziałem jej, że wszystko sobie przypomniałem – To były jego ostatnie myśli, nim stracił przytomność.

Usłyszał nad sobą jakieś głosy, lecz jego powieki były cięższe od wszelkiego metalu, jaki istniał na ziemi i znowu zasnął. Śnił, że goni go wielki niedźwiedź, który krzyczał, że go zabije za ukradziony miód. Znowu się obudził, czuł się podobnie jak przedtem z tą różnicą, że mógł otworzyć oczy. Widział nad sobą twarz zapłakanej dziewczyny, która kładła mu coś mokrego na twarz. Chyba ma zwidy, bo widział twarz Sary. Znowu sen go zmorzył. Kiedy kolejny raz odzyskał świadomość, czuł się nadal słaby, ale lepiej niż poprzednio. Chciał wstać, ale spazm bólu, który niczym piorun przeszedł przez jego ciało, zmuszając go, by powrócił do poprzedniej pozycji. Z tyłu usłyszał tylko:

– Niech blada twarz nie wstaje, bo rany mu się otworzą.

– Kim jesteś? – spytał słabo, dopiero teraz poczuł, jak bardzo spragniony jest. Starszy człowiek podszedł do niego z bukłakiem.

– Pij, to tylko woda, Szary Wilk mówił, że jesteś jego przyjacielem, więc i mi zaufaj. – Nie zastanawiając się długo, spragniony przyłożył usta do bukłaka i zaczął go opróżniać. Gdy zaspokoił swe pragnienie, odezwał się:

– Gdzie jestem i dlaczego nadal żyje?

– Jak się domyślasz, jesteś w naszej wiosce, a żyjesz tylko dzięki manitu, który za sprawą orła przekazał, by cię na razie oszczędzić.

– Orła?

– Tak, gdy nasi wojownicy chcieli dokończyć to, co zaczęli, z nieba zleciał wielki czarny orzeł, który usiadł na twoim ciele i skrzydłami odepchnął napierających. Nie wiedząc co zrobić, moi współplemieńcy odłożyli broń i dopiero wtedy ptak pozwolił im zbliżyć się do ciebie. Zabrali cię z tej polany i przyprowadzili do mnie do szamana. Jak na razie jesteś bezpieczny i zdobyłeś nasze uznanie, zabiłeś pięciu naszej doborowych wojowników i raniłeś trzech. Cenimy odwagę i waleczność nawet u takich jak wy. Tam obok siedzi zmęczona Biała Lilia. Opiekowała się tobą przez sześć nocy, nie odchodząc od ciebie nawet o krok. Jako szaman widzę, że wasze dusze są połączone, od was jeszcze jedna mała wieź, rozchodzi się, dalej do trzeciej duszy... Być może wasze ciała nie pokazują, prawdziwej formy waszych dusz – Staruszek wyszedł, Kratos spojrzał na śpiącą dziewczynę i pomyślał:

– Jeszcze raz Boże, dałeś mi szansę na poprawę moich błędów, chyba nigdy ci się nie odwdzięczę – i zasnął. Znów śnił o przepięknym czystym domu z pięknym ogrodem i już wiedział kogo w nim znajdzie:

– Chyba znów muszę ci podziękować – rzekł do lekko jaśniejącej postaci dbającej o swoje krzewy.

–Twoja wdzięczność jest już wystarczającym podziękowaniem, jesteś w niezbyt ciekawej sytuacji. Ale zanim o tym, mam pytanie. Co sądzisz o Indianach?

– Czerwonoskórzy, waleczni ludzie, bywają bardzo agresywni.

–To prawda, ale są także ofiarami. Przybyliście na ich ziemie, a teraz próbują was zrozumieć. Nie mogą pojąć, po co przybyliście, skoro macie swoją ziemię. Oni przenoszą się tylko, gdy jest to niezmiernie konieczne, dlatego dziwi ich wasze postępowanie. W przyszłości będą jedynie elementami rozrywki na wielkich ekranach, a ich nieliczni potomkowie wymieszają się z przybyszami.

– Nie ma innej możliwości?

– Niestety nie, żeby zbudować nowy dom, trzeba wpierw usunąć ruiny poprzedniego, nawet bez waszego udziału w końcu by wymarli. Ciągłe wojny, wielki głód w czasie srogiej zimy doprowadziły, by ich w końcu do wyniszczenia. Zamiast ich powstanie wielki kraj, który będzie miał ogromny wpływ na późniejszy świat, zarówno ten dobry, jak i zły. Żal mi tubylców, lecz młyny historii nieustanie pracują, zastępując pierwszych drugimi, drugich trzecimi i tak dalej. Ból i smutek u ludzi zawsze będą ranić me serce, szczególnie w tych przypadkach, gdy nie będą chcieć mojej pomocy lub gdy to będzie niezbędne dla przyszłych zdarzeń....

– Widzę, że ciężka jest boska praca.

– Tylko się wydaje, że władza jest taka przyjemna, im większą liczbą przewodzisz, tym więcej cierpisz. Jeśli masz tylko dwóch ludzi do dbania, to tylko oni cię zajmują, a co jeśli są ich miliardy? I każdego z nich chciałbyś chronić, ale wielu z nich nie chcą twojej pomocy i możesz, tylko patrzeć jak cierpią, bo nie są twoimi lalkami, a dziećmi albo zwracają się do ciebie, gdy naprawdę tego potrzebuję, podczas gdy przedtem cię ignorowali? Przedstawiają różne teorie tylko po to, by pokazać, że mnie nie ma, na siłę próbują to udowodnić, negując nawet znaki ode mnie widziane na własne oczy..... Niektórzy z was marzą o byciu bogiem, że niby wielka moc, władza, ale wątpię, by ich ludzkie mózgi wytrzymały miliony głosów, co sekundę krzyczących z bólu bądź upokorzenia, krzyczących skoro tam jesteś to, czemu mi nie pomożesz. A ty patrzysz ze smutkiem na nich... Nie narzekam, pokazuje ci tylko, że to, co wydaję się wam ludziom takie łatwe, w istocie tak nie jest, a ja nadal będę kochał wszystkich ludzi, a wielki smutek rozdzielać będzie moje serce, gdy będę widział jak mój/moja ukochany/ukochana syn/córka wchodzi na złą drogę. Jesteś teraz gubernatorem, pamiętaj, że możesz teraz wiele. Spójrz na Indian tak jak na kraj, do którego przybywają przybysze zza wody, po to by zając jego ziemie dla siebie. Mogą żyć obok siebie zarówno Indianie, jak i Europejczycy. Widzę jednak, że czas naszego spotkania dobiega końca. Dam ci ostatnią radę, wasz konflikt, nie jest winą ani ich, ani waszą, maczał tam paluchy ktoś jeszcze, dowiedz się kto, a wielu uratujesz – I tak jak każde ich spotkanie się kończyło, przechodził przez drzwi i się budził....

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania