"Wędrówka dusz"-Rozdział XIII-Tom III-"Przebywanie w obozie Polaków,krótka lekcja historii"

Wrócić od sztabu, jak to ładnie brzmiało w myślach Kratosa. A jak zwykle rzeczywistość okazała się zgoła inna od zakładanych planów. Zapomniał, że między nim a wojskami Pruskimi jest cała cholerna armia Napoleona. Na dodatek jedyne uzbrojenie, jakie posiadał to zdjęty bagnet z muszkietu, samą broń porzucił z powodu błota w lufie i braku amunicji.

Mundur miał prawię w strzępach, a niewygodna czapka już dawno gdzieś spadła. Jeszcze ta rana na boku, musiał ledwo uniknąć bagnetu przeciwnika. Ruszył w dalszą drogę, nagle poczuł, że robi się coraz słabszy i kręci mu się w głowie. W oddali obok drogi stała zrujnowana chata, nie wiadomo czy z powodu starości, czy też jej mieszkańcy doświadczyli jakiegoś napadu. Z ledwością wtoczył się do środka, obijając się o futrynę. Widział jak przez mgłę, dostrzegł zarysy łóżka, poprzewracał chyba wszystkie meble, jakie tu zostały, upadł z wielkich łoskotem na sypialny mebel, tak, że aż stare drewno zatrzeszczało. Szybko stracił przytomność.

Obudziły go jakieś głosy, był jednak zbyt słaby, by się bać bądź zaryzykować, słyszał, jak ktoś mówi w dziwnym języku, ale ze znajomym akcentem, który gdzieś już słyszał. Czy podobnie nie brzmiał Stefan? Osłabienie na tyle przeszło, by mógł usłyszeć, co mówią:

– Andrzeju, powinniśmy szwaba ubić... – mówił jeden z głosów.

– I ty nazywasz siebie katolikiem? O nie Bogusławie, co innego ubić znienawidzonego wroga w bitwie czy też na ulicy, a co innego zabić, gdy jest bezbronny jak cielak – odezwał się jego towarzysz

– Jakoś oni nie mają z tym problemu wobec nas i naszego narodu...

– Boguś, czy ty się słyszysz? Przyrównujesz nas do nich? Rozum ci odjęło? Niech ci nienawiść rozsądku nie przysłania, jeśli myślisz, że parę zgniłych jabłek zepsuje zbiór sadownikowi... Tak samo jest z nimi, znam, choć paru prusaków, którzy mi pomogli, a którym i ja bym pomógł.

– Andrzeju jesteś zbyt miękki, takich jak on należy tępić...

– Czyli kogo masz na myśli? Naród czy to, że jest żołnierzem? Nasza mamusia, świeć panie nad jej duszą, by się w grobie przewróciła, słysząc, co gadasz. Nie wyzwolimy ojczyzny, mordując każdego. Co innego, gdybyś widział, że on kogoś skrzywdził czy coś podobnego, ale jak mniemam, tak nie jest. Grzechy nielicznych nie mogą splamić całego narodu, bo i my wtedy bylibyśmy straceni. Wśród nas są też i tacy, których musimy tępić jak zarazę, czyli konfidenci, kolaboranci, szmalcownicy, są jak ciężka choroba, którą toczy nasz organizm-Polskę. Wracając jednak, do ciebie. Myśląc twoją durną logiką, też musimy siebie nienawidzić. Może od razu się załóż sobie pętle na szyje i skacz. Puknij się w tą twoją pustą makówkę. Pan Jezus mówił jasno, że trzeba pomagać innym, toć mamuśka, świeć panie nad jej duszą, nie wpoiła ci to rózgą?

– Pamiętam to aż za dobrze bracie. Nawet teraz tyłek mnie boli na myśl o tym.

– No to zacznij myśleć, a nie ręce w krwi tylko byś maczał. To pewnie ocalały z tamtej bitwy, zdobyli mój szacunek. Bili się jak lwy, choć mieliśmy przewagę w piechocie i w konnych...

– To, co oddajemy go żabojadom?

– Im to nawet podłej jakości wina nie dałbym, szkoda chłopa dla nich... Zresztą spróbuj się z takim dogadać, zacznie ci tu tym swoim śpiewającym językiem gadać, a ty weź, go zrozum. Niby się go uczyłem, ale jak tak szybko szwargocą, to nic nie rozumiem. – Kratos nic z tej rozmowy nie rozumiał, nauczył się wielu języków podczas swojej wędrówki, jednak ten był zupełnie obcy dla niego. Jedynie co teraz mógł to czekać na rozwój wydarzeń, z tego, co pamiętał Bóg, mówił mu, że tutaj pożyje dłużej niż w tym zimnym kraju... Miał głęboką nadzieję na to, aktualna sytuacja wskazywała na coś innego. I znów stracił przytomność z powodu utraty krwi.

Tym razem obudził się w jakimś obozie, wszędzie było pełno ludzi i znów dominował tu ten dziwny język, gdzieniegdzie słychać było coś po francusku, jednak była to rzadkość. Próbował usiąść, udało mu się. Jedynym problemem był ogromny spazm bólu promieniujący z rany przy każdym ruchu. Podszedł do niego jeden z wąsaczy, którego widział w ruinach, próbował do niego zagadać, kalecząc język germański, aż w końcu dał za wygraną i zaklął:

– Do stu diabłów i kaduka, ten straszny język jest do nie wymówienia, a brzmi jak darcie papieru – Kratos takie przekleństwo słyszał już od Stefan i powoli domyślał się, wśród kogo się znalazł, po francusku zapytał:

– Czy jesteś waszmość Polakiem?

– Chociaż w tym języku możemy pogadać, dziękować matuszce, że ostatnie pieniądze przeznaczała na moją naukę. Na całe szczęście, da się ciebie zrozumieć, a nie tak jak ich... To myśmy z bratem cię uratowali, bez nas byłoby z tobą krucho....

– Bardzo dziękuje, czy jestem teraz waszym jeńcem?

– Sami nie wiemy ani to z ciebie jakiś wysoki oficjel, ani bogaty szlachcic. Dla nas nie masz żadnej wartości. Chciałbym cię jednak spytać, skąd taki piękny krzyżyk u luteranina?

– To prezent od przyjaciela, mam go zakopać w jego rodzinnej wsi na znak, że tam leży.

– Toć musiał być nasz rodak. U was takich ludzi nie ma.

– Zgadza się, nazywał się Stefan Koniecpolski...

–Nie gadaj, jego rodziny czasem nie rozstrzelali, a jego siłą do wojska nie wciągli?

– Skąd wiesz?

– To jak nic mój kuzyn, to stąd krzyżyk ten wydawał mi się znajomy... Mam z bratem i siostrą taki sam, nasza babka ufundowała nam, jak skończyliśmy dwanaście lat, wszyscy jej wnuczęta dostały.

– Wy Polacy to chyba wszyscy jesteście jakoś spokrewnieni. Co za naród. A co do krzyżyka, on mi mówił, że od matki dostał.

– Powiem tak kłótnia rodzinna, babka nie akceptowała wyboru córki, wybrała jej za męża piekarza z naszej wioski, a ona poślubiła zwykłego chłopa. Logiczne jest, że nie powiedziała od kogo, naprawdę jest srebrny krzyżyk.

– Jako jego najbliższa rodzina ty powinieneś go mieć, ja...

– Ciebie wybrał jako powiernika, więc niech tak zostanie, wreszcie wiemy przynajmniej, co się z nim stało...

– Myślałem, że cała wioska go potępiła.

– On se sam to ubzdurał, każdy wiedział, że wszystko, co robił spowodowane, było strachem, nikt mu nie miał tego za złe, od początku było wiadomo, że jest to słaby chłopak. Nie zdradził rodziny, na nikogo nie doniósł, a że zrobił to, co zrobił, by przeżyć, to jest to wybaczalne, nie wszyscy to mężne orły oddające swe życie bez problemu.

– Mówił jeszcze, że żegnał go smutny rozczarowany wzrok jego ojca...

– To też potrafię wyjaśnić – usiadł naprzeciwko Kratosa i zapalił nabitą wcześniej fajkę. Później kontynuował:

– Jego staruszek jeszcze żył jak młodego, brali, do ostatniej chwili modlił się do wszechmogącego, by opiekował się jego synem, więc zdaje się, że patrząc na niego, bał się, co z nim teraz będzie, gdy on umiera.

– Przynajmniej późniejsze życie starał się przeżyć godnie, a jego czyny przeczyły, to co mówiłeś.

– Więc ludzie mogą się zmienić. No dobra my tu gadu-gadu, a czas upływa. Słuchaj, kieruj się do najbliższego swojego miasta i tam przeczekaj. Nie długo się skończy ta eskapada.

– Jakoś nie brzmisz jak entuzjasta wobec swoich sojuszników, którzy mają wam pomóc w ojczyzny.

– Owszem wygrywamy teraz, ale za jakiś czas i tak czeka nas klęska...

– Jak dla mnie zwycięstwo jest wasze...

– Tylko to pozorne, Napoleon nie chcę pertraktować i chcę iść na Moskwę. – westchnął Andrzej

– To chyba dobrze, że chce zająć stolicę nie przyjaciela?

– Nie bez zapasów i znajomości terenu. Ci Francuzi, nie wiedzą, że tamtejsza zima, nie jest taka dobra jak tutaj. Teraz mamy lato, lecz zanim dojdziemy tam, będzie mroźno i biało. Oni nie mają żadnej cieplej odzieży, żadnych porządnych zapasów, a jak znam Rusków to wolą coś zniszczyć niż oddać to komuś. Żal mi tylko mojej pięknej ojczyzny, która tylko przez chwile zazna pozornej wolności i to nie we wszystkich jej częściach. My jesteśmy tutaj pozostawieni jako garnizon, więc przez dobre dwa miesiące będziemy tu siedzieć. Mam propozycje, zostaniesz tutaj, wykurujesz się i nauczysz naszego języka, jeśli masz zamiar spełnić wole zmarłego. – palił swoją fajkę Andrzej, wpatrując się w Kratosa.

– A co z waszymi sojusznikami? Będzie problem, jak mnie tu odkryją...

– Ha ha ha, aleś mnie uśmiał. Oni nie zapuszczają się głębiej, tak jak my ich widzimy, jak zniewieściałych ludzi jedzących żaby i pijących wiecznie wino, tak oni widzą nas, jak markotnych dzikusów, skorych do bitki. Dlatego żaden z nich bojąc się o swoją cudowną twarz, nie będzie pałętać się po naszym obozie – Kratos przystał wreszcie na propozycje Polaków.

Został z nimi, poznał ich jako szczerych i porządnych ludzi, lubiących wypić i pojeść, którzy bardzo tęsknią za swoją Polską. Dzięki latom praktyki uczenia się wielu języków udało mu się opanować, ku zdziwieniu żołnierzy ich język. Władał nim tak biegle, że mogli pomyśleć, że urodził się między nimi. Musiał także zmierzyć się z bratem Andrzeja, Bogusławem, który od początku go nie lubił. Dołożył mu równo, ale Boguś, jak na niego inni wołali, nie miał pretensji i był bardziej przyjazny, choć zachowywał dystans. Pewnego dnia przyszedł do niego Andrzej:

– Jak tam twarz po bitce z Bogusiem?

– Trochę boli, ma chłop krzepę....

– Oj ma i to wielką, szkoda, że nie idzie ona w parze z rozumem, ile razy ten kiep mnie w kłopoty wpakował..... Ale nie o tym, słuchaj mam pytanie, czy będziesz jeździł po mojej ojczyźnie?

– Nie wiem... A co?

– Umiesz już dwa języki ważne na naszych ziemiach, które pozwolą ci wyjść z opałów, ale jeśli pozwolisz, nauczę cię ostatniego bardzo przydatnego.

– To jeszcze jakiś został?

– Ta, język naszych drugich wrogów-Rosjan. Nie dogadasz się z nimi w żadnym innym niż rosyjskim, szczególnie jeśli trafisz na ich zabór. Znając ich mowę i mając trochę pieniędzy, możesz zdziałać więcej, będąc w kłopotach.

– Propozycja brzmi w porządku – I kolejne tygodnie minęły mu na nauce, w międzyczasie nauczył się trochę o historii Polski. O tym, że przeważała w niej ciągła walka o wolność, a atakowali ich prawie z każdej strony. Dowiedział się, że ich kraj wpadał w bardzo częste tarapaty przez ciągłą kłótnię i nie zgodę miedzy jej mieszkańcami. Mimo to zawsze chwytali za broń, nawet jeśli szansa na powodzenie była znikoma. Kratos nabrał szacunku do tych wiecznych tułaczy i w wielu krajach widział, co może spowodować kłótnia między współbraćmi oraz jak szybko wykorzystuję to wróg na swoją korzyść.

Nadszedł jednak czas rozstania, pod osłoną nocy z ich pomocą uciekł w stronę dawnego garnizonu. Przedzierał się długo, aż w końcu dotarł na miejsce, gdzie żyjąc wśród podbitych, czekał na przepowiadaną przez żołnierza Andrzeja klęskę Napoleona. Nie było jako takiej armii, więc teraz służył jako siły policyjne...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania