"Wędrówka dusz"-Tom IV-Rozdział XVII- Gdy polityka kosztuje życia wielu.

Kratos już na dobre zadomowił się u snajperów, on i Ludmiła siali postrach po stronie wroga. Jeden strzał jeden zabity nie przypominał już tamtego żółtodzioba, co przedtem. Siedział na T-34 w pełnym rynsztunku snajperskim, ubraniu kamuflującym z karabinem mosin nagant na kolanach, biła od niego pewność siebie i ogromna ostrożność nabyta wraz z doświadczeniem. Wolałby iść pieszo, był wtedy o wiele bardziej bezpieczny, niż jadąc odkryty na widocznym z daleka czołgu. Z rozkazem się jednak nie dyskutuje, więc jechał dalej z Ludmiłą obok. Zauważył na jednym z kadłubów dość znajomy malunek białego orła, spytał towarzyszkę o to:

– Sikorka, myślałem, że tu sami Rosjanie są – Dziewczyna spojrzała w stronę tego, o czym mówił jej towarzysz.

– O to ci chodzi... To Polacy, nie wiem jakim cudem Stalin ich przyjął, bo jak sam wiesz nie zbyt, się lubią, a nienawiść między naszymi narodami jest tak stara i tak wielka, że naprawdę nie wiem jak ta współpraca się w uda.

– A ty?

– Co ja?

– Co sądzisz o nich?

– Trudno mi coś powiedzieć, większość z tego, co wiem, jest nic nie warta, bo pochodzi z propagandy. Wiem, że są butni i odważni, ale też kłótliwi i skorzy do bójek. I ponoć podobnie do nas, mają duże ciągoty do alkoholu. A tak osobiście nic do nich nie mam ani mnie nie parzą, ani też nie ziębią. Są, to są, nie ma, to nie ma. Trochę mają problem z tym swoim położeniem na mapie, co było widać dobitnie w 1939... Gdzie się nie obejrzą tam wróg czyhający na ich ziemie... A co chcesz do nich dołączyć? Może masz jakieś biało-czerwone korzenie co? Ja bym się nie zdziwiła, przez te setki lat rozpierzchli się po niemal całym globie.

– Tylko ciekawość nic więcej – dalsza droga, upłynęła w ciszy. Z kadłuba pojazdu zeszli przed obozem. Zameldowali się u Szustakowicza, który pod groźbą sądu wojskowego, nie brał udziału w walkach, dowództwo musiało użyć tego argumentu, by zatrzymać tego walecznego człowieka na stanowisku dowodzenia. Zasalutowali, a Ludmiła jako starsza stopniem zameldowała:

– Melduje się dwójka snajperów major Ludmiła Waszelenko oraz kapitan Kratos Zajcew.

– Spocznij, po waszych minach wnioskuje, że podróż czołgiem była bardziej przymusem, niż przyjemnością. Wiem, że my snajperzy, musimy działać w cieniu i takie wystawianie się powoduje u was nie przyjemne uczucia, ale potrzebowałem was tutaj jak najszybciej. Musicie zapolować na snajperów i szpiegów po tej stronie miasta, ktoś podaje nasze koordynaty wrogiej artylerii, bo ta bije dziwnie celnie.

– Nie idziemy pomóc walczącym w mieście? – spytał Kratos.

– Gdyby ode mnie to zależało, już bylibyśmy na drugiej stronie, jednak to chodzi o jakieś problemy polityczne czy inne gówno. Jestem żołnierzem i wykonuje rozkazy, jest rozkaz, nie przeprawiać wojska, to nikt tego nie robi. Nawet was nie mogę wysłać, byście trochę przetrzebili wroga i ulżyli tym dzielnym ludziom w mieście. Nie działacie tym razem sami, idzie z wami oddział polski z armii generała Berlinga. Razem zapolujecie, nasi nie pójdą, bo muszą pilnować, by szwaby niczego nie kombinowały. Fizylierami dowodzi kapitan Stanisław Dawidowski. Czeka na was razem ze swymi ludźmi, tutaj... – Pułkownik pokazał im na mapie miejsce spotkania. Nanieśli je na swoją mapę, następnie wyszli z namiotu. Sikorka rzekła do towarzysza:

– Mam nadzieję, że umieją coś po rosyjsku, bo ja w tym języku to nic nie umiem.

– Spokojnie, ja znam ten język.

– Ty? Żartujesz sobie?

– Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz, towarzyszko Waszelenko.

– Co ty nie powiesz. A jak tam ta twoja dziewczyna?

– Sara? Dobrze, dwa dni temu dostałem od niej list, co świadczy, że dostała mój. Pisała mi, że jest na południu, w Rumuni. Ma pełne ręce roboty, tak że śpi dwie-trzy godziny. Tęskni za mną i kazała mi, nie dać się zabić, bo mi w tym piekle spuści niezłe lanie.

– Już ją lubię. Ile jeszcze zostało do docelowego miejsca?

– Zaraz będziemy. To tutaj. – Na polanie zauważyli uzbrojony oddział, zatrzymał ich wartownik, celując do nich z PPSz-y:

– Stój, bo strzelam...

– Odłóż to dzieciaku, bo tylko niepotrzebną uwagę zwrócisz. Myślisz, że dostrzegłbyś nas, gdybyśmy nie chcieli? Prowadź do Dawidowskiego, nie mam czasu na zabawy. – odparł Kratos najczystszą polszczyzną, wprawiając w zdziwienie towarzyszkę i młodego strażnika. Ten szybko się otrząsnął i zaczął ich prowadzić, cały czas trzymając ich na muszce.

Podeszli do jednego z żołnierzy, przypatrującego się mapie, młody zwrócił się do niego:

– Panie kapitanie, jacyś ludzie do pana... – podniósł wzrok znad dokumentu i odpowiedział:

– Filipie, wiem, że cieszysz się z pm, ale odłóż to na ramie, na miłość boską. Jedno nierozważne pociągniecie za spust i nie szczęście gotowe. Wy musicie być panią major i panem kapitanem jak sądzę?

– Zgadza się, towarzysz kapitan Zajcew i major Waszelenko.

– No tak u was nie ma panów... Pomińmy tę ideologiczną różnicę i przejdźmy do misji. A ty Filipie nadal tutaj? Zasuwaj na posterunek, Radziej czemu nikt z młodym nie stoi? Co wy, chcecie wszystkich zabić, stawiając go samego? Natychmiast za karę dołączasz do niego. Jeszce jedno słowo, to jak cię oćwiczę Radziej, to cię własna matka nie pozna. Gówno mnie obchodzi, że jesteście po szkole oficerskiej. Zaraz się wnerwię na ciebie. A może mam powiedzieć twojej rosyjskiej dziewczynie, co robiliśmy w pewnym niezbyt moralnym przybytku w Wilnie? No i trzeba się było tak rzucać? Przepraszam, czasem trudno okiełzać te rogate dusze. Za bardzo rwą się do działania, sam pewnie bym był taki niecierpliwy, mając z dziesięć lat mniej. Naszym zadaniem jest znaleźć tych przeklętych obserwatorów, którzy przekazują bardzo dokładne nasze położenie, ostatnio pocisk trafił, gdy rozdawano jedzenie. Ponad trzydziestu zabitych i dwudziestu rannych. Straciliśmy dobrego kucharza. Jak nikt umiał przyrządzić grochówkę. – kontynuował, w międzyczasie krzyczał do drugiego żołnierza.

Ludmiła spytała:

– Mamy iść blisko was czy jak?

– Pójdziecie przodem i będziecie nas informować przez radio, bo chyba to, co nosisz „towarzyszu” na plecach działa?

– To solidny radziecki sprzęt, działa...

– Więc idziecie pierwsi, damy wam dwie godziny, zanim wyruszymy, w razie kłopotów kontaktujcie się na radiu. Ustalcie sobie wszystko z naszym radiooperatorem. – Kratos ruszył do odpowiedniego człowieka, znalazł go pod drzewem. Spytał:

– Radiotelegrafista?

– Nie, murarz, specjalista elektryk... O co chodzi?. Przepraszam, jakoś nie wiadomo na co, chodzę wkurzony od rana. Dawaj tu ten swój sprzęt, zaraz wszystko ustalimy – Piętnaście minut później wszystko było dogadane. Jeszcze mieli czas do wyruszenia, więc Kratos kontynuował rozmowę z operatorem radia Rafałem Pucybutem:

– Więc mówisz, że przez twoje nazwisko, ludzie często się z ciebie śmieją?

– Zgadza się. Pucybut... Eh, nic nie zrobię z tym.

– Słuchaj mam pytanie, ty jesteś prostym człowiekiem, jak ja i podobnie jak mnie polityka ci koło nosa lata.

– No tak.

– O co chodzi z tym całym powstaniem? Nie mogli zaczekać i razem z nami zaatakować w umówionym momencie?

– Takie pytanie może zadać osoba, która nie ma pojęcia o relacjach między nami a ruskimi. Nie winie cię, a ty nie dziw się, że nie uzyskasz odpowiedzi ze strony oficerów czy to czerwonych, czy naszych. To drażliwy temat, który przy większym rozdmuchaniu mógłby szybko zakończyć naszą dobrą wojskową współpracę. Wprawdzie prawie każdy wie co i jak, ale nikt nie powie tego głośno, póki ktoś nie zacznie. Ale, że rozmawiamy jako nie oficerowie, tylko dwaj prości żołnierze odpowiem ci. Wpierw jednak pytanie. Czy ślepo wierzysz w komunizm? –Dopiero po krótkim zastanowieniu domyślił się, o co chodzi i odpowiedział:

– Jestem Rosjaninem, któremu w czerwonym nie do twarzy, choć nie powiem, zdążyło mi się być ich wysłannikiem. To jednak tylko przeszłość, nic niemająca wspólnego z rzeczywistością. Ale skąd takie pytanie?

– Jeśli byś odpowiedział twierdząco, wtedy bym musiał użyć wykrętu... Jeśli czerwony zadałby mi takie pytanie, to najpewniej byłaby to prowokacja i w krzakach siedziałaby masa ludzi z NKWD. Skoro jednak otrzymałem negatywną, to zaczynamy. Czerwoni pod wspaniałymi hasłami mamiących biednych ludzi, tak naprawdę kryją swoją, rządzę posiadania i niczym zaraza spadają na inne kraje, biorą, to co z nich co najlepsze i mówią, że to dla chłopów. Pieprzenie... Nienawiść czerwonych budziliśmy od początku, a szczególnie od czasu, gdy powstrzymaliśmy ich pierwszą próbę nawałnicy w 1920. Niestety później i tak padliśmy ich ofiarą, choć tylko częściowo. Niemcy najechali na was, a po zażegnaniu kryzysu na swoich ziemiach, Stalin zauważył, że może zdobyć cały kraj, po tym, jak wygra z frycami. Wszystko układało się dla niego dobrze, jednak był jeden problem. Nasz prawdziwy rząd w Londynie. Mimo że Stalin powołał własne marionetki, to jeśli jakimś cudem ci z Londynu obejmą władze będzie gorąco, wątpię by Brytole i USA przyglądałyby się bez sprzeciwu zajęciu kraju z legalnym rządem, który nie cierpi komunizmu... I tu właśnie zwraca na siebie uwagę najważniejsze miasto w naszym kraju- Warszawa, kto ją kontruluje, ten ma cały kraj w rękach. I to widziały dwie strony konfliktu. Ruscy byli bardzo blisko, a ludność Warszawy miała dość okupacji, postanowiono, że jedynym wyjściem jest zająć stolice przed armią czerwoną. Stalin się wkurzył i ani myślał pomóc, zakazał przeprawy na drugą stronę, wydał zakaz lądowania samolotom aliantów, którzy zrzucali zaopatrzenie walczącym. Mówiąc wprost, pozwoli się wykrwawić buntownikom, w końcu to tylko zwyczajni rozbójnicy, a sam zajmie miasto bez większych problemów i oporów. Utworzy jakieś marionetkowe państwo z „polskimi” władzami, które będą całkowicie zależne od Moskwy.

– Przecież alianci tyle mówią o wolności, pozwolą, by kraj przeszedł z jednej okupacji w drugą?

– Będą tylko siedzieć i patrzeć jak Stalin zagarnia dla siebie tereny... Zawsze tak było, piękne deklaracje, łzawe przemówienia, a przychodzi 1939 i inne wcześniejsze bądź późniejsze daty i Polska dostaje po dupie. Już dawno przestaliśmy liczyć na poważną pomoc. No cóż, przetrwaliśmy wiele zawieruch i tą przetrwamy. Pewnie przeleje się mnóstwo krwi, ale czego to się nie robi dla wolności. Choćby krótkotrwałej. Dobra my tu gadu-gadu, a trzeba robić swoje – Kratos wrócił do partnerki i sprawdziwszy sprzęt, ruszyli dalej. Znowu robili to, co zwykle chodzili po budynkach i ukrywali się przed ostrzałem.

Towarzyszył im tylko dźwięki rozrywających się pocisków artyleryjskich. Ludmiła zawołała do towarzysza:

– Zajcew, choć tu szybko.

– Co jest?

– Popatrz przez lunetę na drugą stronę – Za rzeką dzięki lunecie zauważyli, jak oddział niemiecki prowadzi nieuzbrojonych ludzi pod ścianę jednego z uszkodzonych budynków. Wśród nich były kobiety, dzieci, starsi ludzie. Żołnierze odsunęli się na pewną odległość, a obsługa ckm-emu na motorze otworzyła ogień do cywili. Dziewczyna obserwująca to wszystko przez celownik, z szoku zatkała usta. Widzieli wiele makabry w czasie tej wojny, widzieli gwałty, rozstrzeliwania jeńców, ale egzekucja cywili? To nawet dla nich było za dużo. Kratos zgrzytał zębami z wściekłości, czarę goryczy przelało jednak późniejsze wydarzenie. Otóż jakieś dziecko czołgało się ciężko ranne, wołając rodziców. Podszedł do niego oficer i z uśmiechem na twarzy dobił je, strzelając z pistoletu. Kratos przeładował Mosina i krótko celując, zastrzelił pociskiem w twarz oprawcę. Reszta natychmiast się rozpierzchła, a Ludmiła odciągnęła zdenerwowanego snajpera od okna, by ich nie zauważyli. Z zaciętymi twarzami zmienili pozycje, byle dalej od miejsca wielkiej zbrodni...

Po paru godzinach zdążyli ochłonąć i znaleźć wszystkich wrogich operatorów, jednego z pomocą fizylierów porwali. Pod koniec dnia wrócili do obozu i wrócili do swoich kwater. Kratos zaś cały czas miał przed oczyma tę koszmarną scenę z dzieckiem... Rosjanie pruli na przód przez Polskę, a Niemcy musieli cofać się aż do własnego kraju. Nadszedł czas, gdy wojna przybyła do ich własnych drzwi...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania