Wędrujące dusze rozdział III
Mimo tego, że zostałam zmuszona do zamieszkania tu i funkcjonowania w dość nietypowy sposób, polubiłam to miasto.
Po roku znam je jak własną kieszeń. Byłam dosłownie wszędzie i widziałam wszystko. Czasem nawet wydaje mi się, że kojarzę ludzi, ale nimi nie należy zaprzątać sobie głowy.
Jest jedna pani, która zamiatając codziennie o godzinie 6:35 przed swoją piekarnią, gdy tylko mnie widzi, rzuca zmiotkę robiąc niesamowity szum (tylko ona tak potrafi), podbiega do mnie i wyciąga z kieszeni fartucha dwa małe pączuszki z marmoladą w środku. Czuję się wtedy jak małe dziecko, nawet czasem sprzedam jej mały uśmiech.
Nasze 'poznanie' - nic specjalnego. Weszłam do jej małej posiadłości i poprosiłam o właśnie dwa pączuszki. Spakowała je i polożyła na ladzie. Kobieta spojrzała na mnie. Zielone, zmęczone i podkrążone oczy, jak u 98% ludzi po 50-tce. W powietrzu zawitało nerwowe uczucie, jakiś przebłysk w jej wspomnieniach zawitał błyszcząco w jej oku, a po policzku spłynęła łza. Zaczęłam się wycofywać. Dopiero co wyszłam z wariatkowa, nie chcę tam wrócić, bo jakaś baba się rozbeczała przeze mnie. Z 'obcymi' wszystko jest możliwe.
- Nie, nie! Wróć, czego się boisz. Wyglądasz jak moja wnuczka, wzruszyłam się i..
Zabrałam torebkę z lady, rzuciłam pieniędzmi i wybiegłam.
Czemu ona do mnie mówiła? Nie mogę z nią rozmawiać. Nie tyczy się to zakupów, ale to nieodpowiednie. Dowie się czegoś, słyszałam o tych wścibskich kobietach.
Wróciłam tam jednak. Nigdy nie powiedziałam więcej niż ' poproszę dwa pączuszki z marmoladą'. Baba sama wpadła na pomysł, aby wynosić mi je dzień w dzień o 6:35. To miłe. Jest moim małym, tłuściutkim superbohaterem.
Wróciłam do mieszkania o 22:47 - nigdy nie wracalam później i nigdy wcześniej. Zakodowałam sobie tę godzinę jako godzinę 'V', kończę wtedy swoją, hm, pracę i mogę rozkoszować się zapachem i treścią lektur, których mialam dostatek.
Ale nie 7 kwietnia 2021r.
Dlaczego zawsze coś musi dziać się w ten nieszczęsny dzień?
Usiadłam na ukochanym fotelu na przeciwko okna, w kącie pokoju dziennego stała lampka rzucająca półcień na mnie. Byłam niespokojna. Od paru dni nikt z 'obcych' do mnie nie mówił, a dziś mój dzień, coś jest nie tak.
Niepokój doprowadził mnie do tego stopnia, że postanowiłam skryć się w ciemności i zaciszu domowym. Odłożyłam 'Worek kości' Stephena Kinga i podeszłam do okna, aby je zasłonić. Nie lubiłam przez nie patrzeć, zawsze robiłam to po omacku. Gdy skończyłam odwróciłam się i zostałam przywarta do parapetu.
Patrzyłam w niebieskie oczy kogoś, kogoś kto karcił mnie wzrokiem i perfidnie kręcił głową. Kogoś, komu kosmyk kasztanowych włosów spadł na czoło, kogoś kto miał uśmiech.. Anioła?
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania