Widmo

Lubię tę górę. Choć ma niewiele ponad półtora tysiąca metrów wzrostu i niedaleko są dwutysięczniki, to panuje nad okolicą jak Kilimandżaro nad Afryką. Z każdej strony wygląda pięknie i groźnie, jednym słowem honorna to góra.

Gdy pierwszy raz się na nią wybrałem, był mglisty dzień. Zastanawiałem się nawet, czy nie zrezygnować z wejścia, ale żal mi się zrobiło czasu i pieniędzy wydanych na dojazd. Sławny himalaista Jerzy Kukuczka podobno mawiał, że „góra zapłacona musi być zrobiona”. Kierując się tą zasadą, ruszyłem na szlak.

Początek drogi wiódł przez las, ale niewiele widziałem, bo wszystko dokoła było zamglone. Patrząc więc tylko na kamienie pod nogami, dotarłem na halę, skąd powinienem już zobaczyć szczyt. Widoczność jednak nadal była zła. Bacząc pilnie, by nie przeoczyć tyczek wyznaczających szlak, poszedłem dalej. Gdy zaczęły się skały, wszedłem w jakąś dziwną jasność i poczułem się jakby w białej kuli z matowego szkła. Owa kula poruszała się razem ze mną i stawała się coraz jaśniejsza w miarę podchodzenia wyżej. W końcu rozpłynęła się i znalazłem się w innym świecie. Nad głową miałem bezkresny błękit nieba, a pod stopami kobierzec śnieżnobiałych chmur. Na wprost mnie wystawały z nich poszarpane Tatry, na prawo ciągnęły się fale Niżnych Tatr, a z tyłu sterczała Mała Fatra z Wielkim Rozsutcem na czele.

Po lewej mój wzrok nie poleciał aż po Beskidy, ale zatrzymał się bliżej. Na chmurach leżał bowiem cień wierzchołka mojej góry, a na nim coś się ruszało.

„Czyżby mój cień?” – przeleciało mi przez głowę.

Żeby się upewnić, machnąłem ręką i to „coś” też machnęło. Nie miałem już wątpliwości – widziałem mój cień. Był nieco rozmyty, miał nienaturalnie długie nogi i za małą głowę, ale za to owa głowa stanowiła centrum wielkiej, kolistej, tęczowej obwódki. Oto stało przede mną otoczone glorią* moje widmo Brockenu**. Nie było stabilne – wyostrzało się, potem prawie zanikało i znowu powracało. Szybko zrobiłem mu parę zdjęć, a potem pomachaliśmy jeszcze trochę do siebie i usiedliśmy wygodnie – ja na czubku góry, ono na czubku jej cienia.

Jemu nie wyszło to na dobre, bo zmieniło się w bezkształtną plamę, utraciło glorię i w końcu zniknęło na dobre. Ja natomiast, podparłszy brodę na dłoniach, zapatrzyłem się przed siebie.

Chmury w oddali wyglądały jak pognieciona nieco, bielutka pościel. Gdzieniegdzie wypiętrzały się trochę jakby porozrzucane po niej poduszki, jaśki i dziecięce przytulanki. Bliżej mnie przypominały, po mamusinemu starannie rozciągniętą, puchową kołdrę. Niewielkie zafalowania dodawały im miękkości. Ta biała przytulność zdawała się wołać: „Walnij się na mnie! Wtul się we mnie! Ja cię ukołyszę!”

Słońce od góry i złudna miękkość od dołu wprowadziły mnie w taki stan zmysłowego ukołysania, że prawie byłem gotów naprawdę przechylić się i polecieć w dół, by legnąć na poduszce z chmur.

Na szczęście w porę oprzytomniałem i aż dreszcz przeszedł mi po plecach. Poczułem się nieswojo i szybko zszedłem nieco niżej. Tam usiadłem w małym zagłębieniu, żeby się posilić.

Podczas gdy dolna cześć mojej głowy zajęta była jedzeniem, górną opanowały dziwne myśli. Przypomniałem sobie przesąd mówiący, że człowiek, który zobaczył widmo Brockenu, umrze w górach. Wprawdzie nie było jasne, czy śmierć następuje natychmiast, czy po jakimś czasie, ale – jeśli wierzyć zabobonom – taka śmierć była mi pisana.

„Jeśli ma to być zaraz, to po co się opycham?” – pomyślałem. „Powinienem spakować plecak, żeby nie zaśmiecać góry i, ułożywszy się w jakiejś skalnej szczelinie, czekać na śmierć. Dobrze, że zrobiłem zdjęcia temu widmu, bo ułatwią one pracę prokuratorowi, który będzie zajmował się moimi zwłokami. W rubryce „przyczyna zgonu” będzie mógł spokojnie wpisać, że delikwent zmarł na skutek ujrzenia widma Brockenu.”

Nie wiem, ile trwa „natychmiast”, ale siedziałem już dość długo, czułem się świetnie i nic nie zapowiadało nadejścia białej pani z kosą. Wyglądało więc na to, że umrę dopiero po jakimś czasie. Skoro tak, to zacząłem sobie wyobrażać, jak by to mogło się stać.

Upadek w przepaść byłby na pewno spektakularnym sposobem zejścia ze świata i wiadomość o nim w prasie – jeśli taka by się w ogóle ukazała – też brzmiałaby nieźle: „W okolicach ... polski turysta runął w stumetrową przepaść ...”. Nie byłby on jednak najlepszy, bo zapewne bolesny. Mało prawdopodobne było takie łupnięcie głową o kamień, żeby nic nie poczuć. Raczej najpierw poobijałbym się o skały i dopiero potem umarł w bólu. Tego nie chciałem. Wolałbym umrzeć bezboleśnie i jednocześnie ładniej. Wykombinowałem więc sobie, że może fajniej byłoby brnąć pod górę w śniegu po pas, słabnąć ze zmęczenia i wyziębienia, aż w końcu usiąść i zasnąć snem wiecznym. Potem nowy śnieg przykryłby mnie i przeleżałbym tak aż do wiosennych roztopów.

„Ależ ci się pieprzy!” – ofuknąłem siebie w myślach, bo dotarło do mnie, że zachowuję się jak idiota. Przed chwilą chciałem zanurkować w chmury, a teraz wymyślałem sposoby na śmierć w górach. Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie zejść na dół, bo w takim stanie umysłu jeszcze naprawdę zrobię coś głupiego i przesąd się spełni. Zresztą i tak dalsze rozmyślania w samotności byłyby niemożliwe, bo usłyszałem rozmowy i po chwili na szczyt weszło kilku Słowaków.

W międzyczasie chmury popękały i rozbiegły się, ukazując nowe widoki. Teraz Tatry i inne góry dokoła widać było od stóp do głów, a z dołu spoglądała na mnie dolina Liptowa. Ciągle było pięknie, ale mój zaczarowany świat ze świetlistym widmem zniknął bezpowrotnie. Tymczasem przybyli Słowacy robili zdjęcia i zachwycali się „krásnou” panoramą.

„Krásno to tu było, jak was nie było” – pomyślałem. Powiedziałem im „Do videnia” i ruszyłem w dół.

Niedługo potem dowiedziałem się, że jest też inny przesąd na temat widma Brockenu. Mówi on, że ujrzenie tego zjawiska po raz trzeci „odczynia urok” i potem można się już czuć w górach bezpiecznie.

To popsuło mi pogląd na całą sprawę i stanąłem przed iście hamletowskim wyborem. Albo mógłbym przestać chodzić w góry i nie narażać się tam na śmierć, albo prędziutko zaliczyć jeszcze dwa brockeny i mieć problem z głowy. Wybrałem to drugie rozwiązanie, ale sprawa okazała się niełatwa. Jeszcze dwukrotne wszedłem na wyżej opisany szczyt, ale widma nie zobaczyłem. Potem przerzuciłem się na wyższe góry, bo tam łatwiej wyjść ponad chmury. Niestety, łatwiej też o nieszczęście i kilka razy ledwo co uniknąłem wypadku. Wszystko to nic nie dało, widma nie zobaczyłem i nie wiem, co mam teraz począć.

Chyba jutro znowu pójdę w góry.

 

* Gloria – zjawisko optyczne polegające na wystąpieniu barwnych pierścieni wokół cienia obserwatora widocznego na tle chmur lub mgły, przy czym niebieski pierścień ma mniejszą średnicę od czerwonego.

 

** Widmo Brockenu – zjawisko optyczne spotykane między innymi w górach, polegające na zaobserwowaniu własnego cienia na chmurze znajdującej się poniżej obserwatora.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (20)

  • Dekaos Dondi 03.08.2019
    Marianie→Bardzo !!! mnie się podobało. Temat, sposób napisania... i to ''coś'' ... no wiesz zresztą.
    Wyobraziłem sobie to zjawisko. No fakt. Był później dylemat:)
    Czasmi Twoje teksty mi się kojarzą z opowiadaniami: Daphne du Maurier.
    Też potrafiła stwarzać tego typu klimat... niby nic... lecz...hmm:) Chociażby początek: ''Ptaków".
    Pozdrawiam:)→5
  • Marian 03.08.2019
    Dzięki Dekaos za wizytę i komentarz.
    Nie znam utworów pani du Maurier, ale może spróbuję coś jej poczytać.
    Pozdrawiam.
  • Dekaos Dondi 03.08.2019
    Marianie→D u M→ to stare dzieje.
    Np:→''Ptaki'' ''Nie oglądaj się teraz''   i →''Polowanie' - też w górach się dzieje.
    Chociaż powieść ''Rebeka'' też w Jej stylu:)
  • danuta 03.08.2019
    Jak zwykle pięknie .czekam na zbiór opowiadań w formie książki, serdecznie pozdrawiam
  • Marian 03.08.2019
    Oj! Boję się, że się nie doczekasz.
    Już mam pewne doświadczenie z wydawaniem książki i drugi raz w to nie wejdę.
    Kto to sfinansuje i kto to potem kupi?
  • Marian No, ja od ciebie kupiłem.
  • Marian 03.08.2019
    Wyjątek potwierdzający regułę.
  • Bożena Joanna 03.08.2019
    Góry potrafią przenieść w obłoki, zdobywcy szczytów doznają ciekawych wrażeń i przeżyć. Kto połknie bakcyl górskich wędrówek, nie potrafi zaprzestać wycieczek w te regiony. Przenosisz nas w region wyobraźni i ciekawych doznań. Pozdrowienia!
  • Marian 03.08.2019
    Dziękuję za odwiedziny.
    Właściwie to po górach chodzi się dlatego, że są
  • droga_we_mgle 03.08.2019
    Świetne. Naprawdę działa na wyobraźnię. Właściwie nie wiem, co napisać, bo we wcześniejszych komentarzach powiedziano już wszystko.
  • Marian 03.08.2019
    Dziękuję za pochylenie się nad moim kawałeczkiem.
  • JamCi 03.08.2019
    Bardzo bardzo lubię taki sposób opisywania świata nie skupionego na zdarzeniach a przepuszczonego przez siebie. Bez udziwnień, za to ze zwykłym, prostym przeżyciem. Bez nudzenia. Dla mnie bardzo moje. :-) dziękuję :-)
  • Marian 03.08.2019
    Serdeczne dzięki za miły komentarz. Cieszę się, że mój sposób pisania Tobie odpowiada.
  • Ładne; dobrze oddaje klimat wędrówki górskiej. Chyba już czytałem to na pisarskim? 5 Pozdrawiam
  • Marian 03.08.2019
    Dzięki za dobre słowo. Na pisarskim tego jeszcze nie było.
  • Marian Z czymś pomyliłem.
  • Bogumił 08.08.2019
    Ciekawe
  • Marian 09.08.2019
    Dzięki za dobre słowo.
  • Witam,
    Bardzo fajne, z pomysłem, opisane w dowcipny sposób.
    Pozdrawiam :))
  • Marian 18.08.2019
    Dzięki za odwiedziny i miły komentarz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania